sobota, 28 grudnia 2013

Dziś prawdziwych Wieśniaków już nie ma

Kiedyś człowiek pochodzenia wiejskiego był dumny z tego kim jest i jaki jest. Prostolinijny, otwarty, gościnny, wielkiego serca. Powiadano nawet: "Na wsi ludzie są inni, lepsi". Dzisiaj każdy prawie Wieśniak wstydzi się, że pochodzi z Pcimia Dolnego lub też innej wsi, która go wychowała i wykarmiła. Dzisiaj mamy zastępy Miejskich Wieśniaków (również z miasta pochodzących), którzy są albo z Warszawy, albo z Krakowa, bo Wrocław, Poznań czy Opole to już zbyt duże zadupie, by się z miastem takim identyfikować i pochodzeniem z owego się szczycić. Przykładów można by przytoczyć wiele, ale dziś tylko te porażające przytoczę. Poszłam na kolację razu pewnego. Wszyscy wiedzą, że gadanie komuś na ucho w towarzystwie to poważne wykroczenie przeciwko dobremu wychowaniu. Ale co tam! Mamy teraz nową odmianę wieśniactwa  - gadanie w towarzystwie w języku obcym, który nie wszystkim jest bliski. Siedzi zatem towarzystwo mieszane, aż tu nagle "Miastowy" zaczyna szprechać do drugiego po innemu. Reszta gości siedzi zdezorientowana i zagubiona, a dwójka "kulturalnych" bawi się w najlepsze. Albo - dalej przy tym samym stole - zaczynają się przechwałki kto szybciej jeździć umie. Najzabawniej i najsmutniej zarazem jest jednak wtedy, gdy stare konie zaczynają tworzyć melanże integracyjne z pokoleniem swoich dzieci. Jak szybko (czytaj dziarsko i cudnie) powozi swoją brykę, gdzie to w życiu był, z kim i ile wypił, jakiego gatunku alkohol go najbardziej kręci oraz cała gama kokieteryjnej pseudoskromności to repertuar współczesnej odwieśniaczonej szlachty. Warto nadmienić, iż ostentacyjna manifestacja swojego oczytania łamane przez "wiem wszystko i na każdy temat" to również dowód na buraczane pochodzenie. Przedstawiciele współczesnej "śmietanki towarzyskiej" najwyraźniej zapomnieli o dawnej mądrości, że "im mniej mówisz w towarzystwie, tym za większego mędrca cię mają".
Zauważyć należy, że "wiocha" nie w akcencie niewłaściwie położonym się objawia, nie w prostocie umysłu czy bezpośredniości w wyrażaniu myśli. Definicji Miejskiego Wieśniaka przedstawiać nie będę. 
Jedno jest pewne - człowiek ze wsi może wyjść zawsze, wieś z człowieka nigdy.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Szczęśliwy numerek - czyli kontrpropozycja dla...

Głowa człowieka ma to do siebie, że czasem bywa zbyt ciężka od myślenia o sprawach niełatwych. Od dłuższego czasu planuję, że wyjdę gdzieś wieczorem śladami moich niektórych znajomych, czyli w "tango" po to, by włączyć się w wir tańca, zabawy i jakże przyjemnego otumanienia, a tym samym niemyślenia. Niełatwo jest jednak wyjść, gdy nogi nie chcą iść, a na ludzi z trudem się patrzy. Zaparłam się jednak, a moja nowo poznana i zabawowa zarazem Koleżanka zadbała, bym przed czasem nie zrezygnowała z uzgodnionej z nią hulanki. Jednak kilka godzin wcześniej, na bardzo eleganckiej imprezie moja psiapsóła Mag wylicytowała sobie - moim szczęśliwym numerkiem "7" - bardzo ładny obrazek. Mówię do Mag: "Dawaj Kochana ten numerek, bo idę w miasto zaraz po bankiecie i zamierzam sobie też coś "wylicytować" - najlepiej ładnego, gustownego i mądrego". W klubowym tłumie rozedrganych, spojonych i nierzadko przebranych za dziwolągi ciał w przeciwsłonecznych okularach było mi zupełnie niefajnie, ale oto grubo po północy do naszego stolika przydryfował samotny i bardzo pozytywnie nastawiony Wojownik. Numerek okazał się tak szczęśliwy, że ściągnęłam do domu około godziny ósmej nad ranem czyli wtedy, gdy zamknęli nam w mieście wszystkie lokale i nie było już gdzie zagrzać zmarzniętej ręki. Bez zataczania, bełkotania i innych skutków ubocznych dobrej zabawy, zrzuciłam z głowy sporo balastu, wytańczyłam się za wszystkie czasy i uśmiałam do bólu mięśni brzucha. Polecam taki  miły zamiennik wszystkim, co to postanowili za nic mieć lepienie pierogów i mycie okien na mrozie oraz nerwowe upychanie towaru w marketowych wózkach z okazji wciąż powtarzających się. rutynowych... świąt...

piątek, 20 grudnia 2013

Hał ken aj help ju?


Byłam wczoraj na bankiecie wspierającym przedsiębiorczość, połączonym z integracyjnym elementem - grą w kręgle "Świeżozapoznanych". Głównym celem imprezy było "miksowanie" biznesów i "netłorkowanie". Poszłam, bo uważam, że w dzisiejszej rzeczywistości, czyli na rynku zdominowanym przez usługi, kontakty stanowią klucz do sprzedaży wszelkich produktów.
Podczas pierwszych minut spotkania padły słowa , za usłyszenie których - jak uważam - warto było zapłacić 60 zł, za "wjazd" na imprezę. Ponoć pewien przedsiębiorczy, łamane przez zamożny, łamane przez mądry człowiek lecz nie - Polak powiedział tak: "Jeśli podczas jazdy windą z piętra pierwszego na piętro czwarte nie przekonasz mnie, że warto kupić twój biznes, to nie jest to dobry biznes". Myśl ta - jakże prosta - jest jednym z determinantów sukcesu, a ja przekonałam się o jej absolutnej trafności już po kilku minutach wymieniania się wizytówkami. Ci co mają do sprzedania konkretną usługę lub produkt w innej postaci i nie wstydzą się tego co robią mówią tak: "sprzedaję myśliwym króliki do hodowli, żeby mogli sobie do nich postrzelać, gdy odrodzi się populacja." i komunikat jest dla mnie jasny tzn. wiem co człowiek, który do mnie mówi -  robi. Osobnik z branży "szemranej" czyli takiej, której przedstawicieli prawie nikt nie lubi, i której mało kto wierzy, mówi tak: "zajmuję się kreowaniem finansowej przyszłości i wolności portfela aktywów moich klientów. Wielu już pomogłem i są mi bardzo wdzięczni za to, że dzięki mnie udało się im wyjść z obszaru nieświadomości inwestycyjnej i przejść do strefy dochodu pasywnego...". Gdy słyszę taki bełkot, który permanentnie w sferze domysłów pozostawia uprawiany przez delikwenta proceder, szlag jasny mnie trafia i mam spore problemy z zachowaniem dyplomatycznej przyzwoitości i nerwowej równowagi. Ponadto "ci od szemranych" ewidentnie zostali przyuczeni do tego, by gadać "na okrągło", naciskać i wymuszać polecenia do potencjalnych klientów od tych mało asertywnych, a nawet ignorować bezpośrednie komunikaty o braku zgody na takie praktyki od tych bardzo asertywnych.
Głównym celem wypuszczonych "na hale", a zagubionych w MLM -owskich strukturach owieczek, jest wyszarpanie z telefonu interlokutora nazwisk i numerów telefonów do jego znajomych, których można by zapleść w sieć wielogodzinnych spotkań, podczas których spiera się do cna mózgi tych bardziej podatnych na wywieranie wpływu kandydatów na kolejne zastępy owiec.  Dzwoni do mnie ostatnio po raz "enty" pewna upierdliwa Dziumdzia z powyższych struktur, nie rozumiejąca dobitnego lecz wciąż kulturalnego; "nie, dziękuję proszę pani, nie jestem zainteresowana." i wręcz domaga się gwoździa w oko, w formie: "powiedziałam kurwa, że mnie to nie interesuje proszę pani!" Bez pardonu, zaraz po "dzień dobry" - jakbyśmy się znały ze sto lat - pyta: "No i co tam pani Kasiu słychać?". Przepraszam, jaka ja jestem dla obcej osoby "Pani Kasia"? Kto ją upoważnił, by mi "Kasiować"? Jeśli już do mnie  po imieniu zagaja, to chyba wypada formy "Pani Katarzyno" użyć? Przełykam bezgłośnie ślinę i bez cienia emocji zdalnie nokautuję: "To może pani mi powie co u pani słychać, bo to przecież pani do mnie dzwoni". Dziumdzia ewidentnie nie ma w "procedurach lądowania" takiej odpowiedzi klienta, bo zaczyna się jąkać i gubić. Wszak wytresowano Dziumdzię, a ona nawet zapamiętała, że ma zapędzić klienta w róg pytań otwartych (niech się otworzy, niech se pogada - dopóki se gada, ty masz przewagę), a tymczasem dostała nieprzewidzianą w "Katalogu Przykładowych Odpowiedzi" zwrotkę, na którą reagować nikt ją nie nauczył. Doprawdy nie wiem, co tym przedstawicielom/agentom/doradcom - nomen omen - ludziom wykształconym tłucze się do głowy podczas wielogodzinnych spotkań (jak zakładam szkoleniowo - motywacyjnych), że poddają się takiemu wpływowi i nie czują, że przypierając innych ludzi do muru niszczą nie tylko markę firmy, dla której pracują, nie tylko branżę, którą reprezentują, ale - i przede wszystkim - niszczą swoje nazwisko.


sobota, 14 grudnia 2013

List do Mikołaja

na rower mnie zabierz
weź na kolana
pogłaszcz po pupie
pocałuj z rana
ugryź mnie w ucho
uszczypnij w pośladek
powiedz jak kochasz
mnie i mój zadek
zrób mi śniadanie
przygotuj kolację
a potem do łóżka
zabierz na akcję
a potem to powiedz
że beze mnie cię nie ma
a ja będę wierzyć
że to nie ściema
o to cię proszę
Święty Mikołaju
przynieś mi
pod choinkę takiego
chłopaka z piekła skraju
i niech mnie zabierze
do motylowego raju

Dzięki z góry! ;-p


środa, 11 grudnia 2013

Automotywacja

Lubię Mężczyzn wypacykowanych, z ładnymi paznokietkami i zadbanymi stópkami. Jak pachną pięknie - lubię jeszcze bardziej. Jakiś czas temu odkryłam, że czarowny urok Maleńczuka - z urody menela - też mnie kręci i onieśmiela. 
Maluję sobie dziś - jak co rano - urodę w lustereczku na okieneczku i myślę o swoim biznesie, co to się rozkręca z prędkością sunącego lodowca. Myślę sobie i marudzę pod nosem sama do siebie: "Szlag, jak tak dalej pójdzie to dłużej nie wytrzymam i będę musiała wrócić do fabryki". Dostaję od tej wizji gęsiej skórki. Przed oczami stają mi biznesplany, w Warszawie comiesięczne "dywany", codzienne raporty mrówczej aktywności, utrata dynamiki i wypalenie zdolności. Przypominam sobie jak korporacyjna fabryka zżerała przez piętnaście lat moją produktywność i wystawiała na ciężkie próby lojalność względem własnej rodziny. Jak mi centralna dyrektorzyna i pan swojego boksu 1,5 m x 1.0 m na "openspejsie" obcinał "kosmetycznie" wypłatę o tysiąc pięćset złotych, bo mi o pół punktu więcej niż wymyślono w korporacyji współczynnik persistency spadł też pamiętam tak, że aż mi jabłko Adama pulsuje. Krzywo mi ta kreska idzie po oku z przerażenia, że mogłabym znowu do przetwórni ludzi w złom trafić. Nagle znowu w głowie Maleńczuk... tym razem go słyszę, a dokładnie to, co ma do powiedzenia w jednym ze swoich punkowo - rockowych aktów sprzeciwu: "Dymią fabryczne kominy, na dworze śnieg i zawieja, idą chłopcy do pracy, ch... j niech idą, ale nie ja ha ha ha ha ha"
Wypieram natychmiast z głowy myśli o rozsyłaniu CV i intensyfikuję kontemplację nad rozwojem i kontynuacją tego, co zaczęłam. Trzymam kciuki za siebie i za wszystkich, którzy odważyli się puścić korporacyjnej "ratunkowej" dechy, nabitej gwoździami i założyli własną manufakturę. Powodzenia !

niedziela, 8 grudnia 2013

W pracy wszystko się może zdarzyć ;-P

Niedziela upływa mi pod hasłem "pracuj, pracuj, a garb ci sam wyrośnie". Monotonię kreowania sukcesu mojego biznesu, przerywam sobie wreszcie SMS-em do radia RAM, bo właśnie w ucho wpadła mi informacja, że jest do wygrania posiłek w sushi barze, a ja o cukierkach jedynie tutaj pracowicie czas spędzam. Oczywiście żalę się w esemesie, żem głodna i udupiona permanentnie tutaj do ciemnej nocy i w duchu nie wierzę, że szansa na wygraną minimalna jest choćby. Wpadam w zdumienie, gdy słyszę eteryczny głos Ani na antenie, odczytującej moją wiadomość. Nie wiem dlaczego twarz oblewa mi rumieniec i czuję się jakby ktoś nagle wskazał mnie palcem na ulicy. Tętno mi przyspiesza i myślę sobie: "jest nadzieja", po czym słyszę jeszcze kilka fajniejszych i lepiej argumentowanych "esów" od słuchaczek i słuchaczy i moja wiara leci na łeb.
Cuda się jednak zdarzają, bo kilkadziesiąt minut później zostaję szczęśliwą zwyciężczynią i czuję rozpierającą mój biust radość. Nie ma co - trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno, bo nieczęsto coś wygrywam, bo... po prostu nie gram.
Nie wiem jakie Wy macie plany na wieczór, w każdym razie ja idę szuszować. Dziękuję Pani Aniu/ Aniu żeś się zlitowała i bliźniego nakarmić zdecydowała! :-)))

wtorek, 3 grudnia 2013

Jedna pani drugiej pani

Przyszły sobie Babeczki do mnie na ploteczki. Kawusia, nóżka na nóżkę, plecki wygodnie oparte o kanapę. No i zaczęło się. Każda rozwódka lecz w drugim związku. I słucham, że fajny ten drugi Facecik, w sumie to dużo fajniejszy niż ten pierwszy, że zaradny, że każe leżeć i pachnieć, że ładnie wszystko zjada co Kobieta poda, że niekłótliwy i nieposępny, z pasjami swoimi i dbający, by one też mogły pasje swoje realizować, za odkurzacz bez mitygacji zbędnej łapiący... 
No i widzicie niedowiarki - da się! Wszystkim więc, co drugie podejście do lądowania będą robić lub ociągają się z tą decyzją, życzę mikołajkowo wiary w takie...cuda! :-)

niedziela, 24 listopada 2013

ott wiersz się wziął i stał

kawałka ciepłego
ciała Twojego
szeptu do ucha
dźwięku znanego
dotyku oddechu
głasków uśmiechu
wszystkiego tego
Ciebie całego
tulenia ściskania
w oczy patrzenia
mocnego na biodrach
uścisku rąk Twych
bezdechu  pragnienia
skoków ciśnienia
w brzuchu motyla
potrzebna mi jak woda
jest do życia
z Tobą choćby chwila
gdzie jesteś Człowieku
niewierny niestały
dlaczego tak
oporny jesteś
na czucie
dlaczego ze skały
Twoje serce i myśli
błagam i żebrzę
słowo choć wyślij
Kacie Zmyślny
Sadysto Umyślny
dla siebie
i dla mnie
a żeby
Cię szlag
no i mnie

U nas w Warszawie

Za namową i z ociąganiem udałam się dziś na Wydarzenie. "Wrocław Fashion Meeting 2013" nie przyciągnął wielu gości, za to naprawdę kilku zdolnych projektantów podeszło do imprezy poważnie i pokazało się z najlepszej strony - przynajmniej od strony technicznej. Gorzej było ze stroną komunikacyjno - informacyjną. Z żalem stwierdzam, że niektórym Asom Mody nie tylko brakuje wiedzy o ludziach zamieszkujących ich kraj, ale także dystansu do siebie i szacunku do klienta. Podchodzę do jednego z artystów i kulturalnie zapytuję czy ma sklep partnerski we Wrocławiu. Odpowiedź jest negatywna i to w każdym aspekcie. Nie, nie ma, bo TU nie ma komu sprzedawać. Nie nie ma, bo TU nie ma świadomych kobiet. Nie, nie ma, bo Wrocław jest jeszcze daleko w tyle za Warszawą, no bo u nich w Warszawie to mają panie projektantki i architektki uświadomione i światowe i one rozumieją modę. Pomimo moich usilnych starań, by uchronić Wrocławianki przed brzemieniem zaściankowych zacofanek bez gustu i fantazji, nie udało mi się przekonać pana artysty, że "my tu stąd" nie mieszkamy w buszu, tylko zaledwie 340 kilometrów od "stolicznego, światowego centru mody", umiemy myśleć, mówić, a nawet pisać i  - choć może to dla pana artysty dziwne - odróżniamy fartuch kuchenny od sukienki koktajlowej oraz chodaki od pantofli wyjściowych. Na nic jednak mój trud się zdał, bo ów artysta swoje zdanie ma już wyrobione, klientek multum, więc wniosek jest prosty  - mianowicie, że ani jedna peryferyjna przybłęda do niczego potrzebna mu nie jest. Będę zniesmaczona i uznam, że sprawiedliwość na świecie naprawdę nie istnieje, jeśli ten pan stanie się kiedyś ważnym nazwiskiem. Wątpię jednak, bo miłość bez wzajemności ma krótkie nogi. Podobnie jak ślepa wiara w swoją wyjątkowość. Powodzenia panie projektancie! Ja od pana na pewno nic nie kupię i moje koleżanki też nie.
Pozdrawiamy z wrocławskiego zadupia.

wtorek, 19 listopada 2013

Na poważnie

Noc późna. Zabieram telefon do łóżka. W ciemnym pokoju nagle zapala się światełko - przychodzi wiadomość: "Leć ze mną do ciepłej krainy." Kusząca to nawet propozycja, szczególnie, że w naszej krainie znowu pogoda depresyjno - wyziębiająca. Leżę i myślę, w końcu odpisuję, że sensu to nie ma, bo jak zwykle wyjazd skończy się bez sensu i, że ja bym wreszcie chciała kogoś tak "na poważnie". Odpowiedź przychodzi przygnębiająca lecz jakże prawdziwa: "Mam tak samo, ale wiesz...takie czasy teraz mamy,że nikt nie chce nikogo na poważnie". To "fakt autentyczny" - albo się nie chce, albo się boi, albo za daleko, albo szkoda rujnować aktualny porządek, albo tysiąc innych powodów, by się nie chciało chcieć i ani jednego sposobu, by jednak spróbować. To chyba dlatego pośród tylu miliardów ludzi jest tak wiele połówek bez drugiej połówki.

sobota, 16 listopada 2013

Zakochany Kolega

Gdyby nie to, że od dłuższego czasu obserwuję jak mój Najlepszy Kolega zakochany jest bez pamięci - jak większość kobiet - skłonna byłabym twierdzić, że mężczyźni kochać nie potrafią.
A Najlepszy Kolega zakochuje się naprawdę cudnie, co oznacza, że ma wtedy napęd na dwie półkule, czuje się o jakieś piętnaście centymetrów wyższy, o dwadzieścia kilo lżejszy i o trzydzieści lat młodszy. Wypisuje do mnie - znaczy się swojej Najlepszej Koleżanki - pełne emocji sms - y, wielbiąc swoją wybrankę i same zalety jej przypisując oraz na to, że jestem kobietą jakby nie bacząc. Pełen werwy jest jak silnik na Shell Helix pracujący, robota pali mu się w rękach, może nie spać całymi dniami i nocami, myśląc jakby tu umiłowanej niewieście przyjemność sprawić czyli: czym ją nakarmić, gdzie zawieźć i jaki prezencik podarować. Nie dowierzacie co? Otóż taki właśnie jest ten mój Najlepszy Kolega. Do tego wszystkiego strasznie stały jest w tym przeżywaniu miłości, tylko... co raz to inne imię Muzy w sms-ach się przewija...

poniedziałek, 11 listopada 2013

W moim klimacie jesiennym

Nie jestem krytykiem muzycznym lecz miłośniczką wyraźnego stylu i wyrafinowanych dźwięków. Zachęcam do odsłuchania - moim zdaniem - jednego z najlepszych utworów z jakim miały zaszczyt spotkać się moje uszy. Za oknem jesienna aura, a w mojej głowie maj - na przekór wszystkiemu.


Umarłam w Święto Niepodległości

Wyznawcy "Szajsbuka" - według, których jeśli cię tam nie ma, to cię w ogóle nie ma - dzisiaj mnie pochowali. Zdecydowałam wycofać się z owej społeczności, bo oglądanie wciąż tych samych twarzy zdesperowanych niewiast, kuszących nie wiadomo czym i kogo, ukazujących swoje oblicze w dziesiątkach odsłon, z różnych kątów i w różnych pozach, nudzi mnie sakramencko. Brzuchy ciążowe, niemowlaki zdrowe, epatowanie prywatnością, odsłanianie danych wrażliwych, narażanie się na grzebanie w naszym życiu wszelkich służb zajmujących się szpiegowaniem, egzekwowaniem, ściganiem i ściąganiem - w tym podejrzliwych żon i mężów - innymi słowy cały ten Bazar Różyckiego osiągnął punkt krytyczny. Właściwie to moja wytrzymałość na pewne, patologiczne bodźce osiągnęła punkt krytyczny po tym, jak zobaczyłam, że moja córka skomentowała kontrowersyjny link, po czym okazało się, że niczego nie komentowała, a naciśnięcie na ów link poskutkowało nieusuwalnym wryciem się onego zarówno w jej jak i w mój profil. Jest jeszcze opcja hardcore, tzn, jeśli - uchowaj Boże - spróbujesz "odpalić" filmik przez telefon, a twoja wścibskość jest na poziomie "przymusu zobaczenia" i podasz swój numer telefonu (który jest wymagany, by móc zaspokoić pęd za sensacją), zafundujesz sobie codziennego sms -a przymusowego za jedyne 2, 50 PLN za sztukę i nie będziesz mógł tej opcji dezaktywować. Nie wiem jak "Szajsbuk" - pomimo dramatycznych zgłoszeń użytkowników i ich desperackiego wołania o pomoc do jego administratorów - może ignorować problem i nic z tym fantem nie robić, ja w każdym razie nie zamierzam dłużej podlegać prawom wirtualnej dżungli i w Święto Niepodległości ogłaszam swój zgon w świecie wirtualnym. Obecnie podlegam już "tylko" pod zupełnie realny Urząd Skarbowy. Niech żyje niepodległość!

sobota, 9 listopada 2013

How deep is your love?

Słucham sobie Bee Gees i ich kawałka o wymownym bardzo tytule... Świeżo po babskim spotkaniu jestem (całuję Was Dziewczęta;-)), na którym jeden temat zazwyczaj eksplorowany jest namiętnie... MĘŻCZYŹNI!  Może to i niedobrze, ale wolę w takich babowych spotkaniach uczestniczyć niż w tych, poświęconych chorobom, obgadywaniu innych bab i wiecznemu utyskiwaniu na mężów.
Na naszych "mytyngach" raczej radość przebija z faktu płynąca, że mężczyźni SĄ, czasami tylko mącona żalem, że jest ich mniej niż kobitek, a tych dobrej jakości - jak na lekarstwo niestety. W efekcie wielogodzinnych rozmów, wyłoniło się samoistnie kilka typów męskich...
Okazuje się, że Facetów dzielimy  - po pierwsze - na Mężów ( gra wstępna (???) - maks 40 sekund, sex właściwy - maksymalnie pięć minut, miłość francuska - czyn heroiczny przez to niemożliwy do wykonania). Kolejna grupa to "Maskoty" ( gra wstępna - kilka godzin lub kilkanaście dni, sex właściwy - wielokrotnie i jak najdłużej, miłość francuska - jeśli występuje to w wykonaniu mistrzowskim) i wreszcie - "Świry", czyli Maskoty Popsute (żadne czynności już nie występują). Wyróżniamy także Mężczyzn "Szyby", czyli tych, których zauważać nie chcemy - głównie przez wzgląd na ich wątpliwą atrakcyjność wielopłaszczyznową. Należy podkreślić, że wraz z postępującym wiekiem dam, grupa Mężczyzn - Szyb sukcesywnie maleje, czego dowodem są zastępy Kuguarzyc polujących nieustająco i na co popadnie - czyli buszujących w każdym przedziale  - nie tylko wiekowym - "ofiar".
Tak sobie miło gaworzyłyśmy, śmiejąc się z tego wszystkiego lecz głównie z samych siebie, a teraz siedzę w pozycji "kulka" w czułych objęciach kocyka i konstatuję, że żarty żartami, ale to wszystko nie ma znaczenia, bo - tak naprawdę - większość z nas chciałaby po prostu czuć te cholerne motyle w brzuchu i móc z ogniem w oku zadać swojemu Mężczyźnie pytanie: "How deep is your love ?"...



środa, 6 listopada 2013

Motywacja, desperacja i Everest

Wszędzie, gdzie oko przyłożę, górnolotne hasła mówiące o niezmierzonych pokładach niewykorzystanej energii, potężnej sile umysłu, nieograniczonych możliwościach uzależnionych od marzeń i wytrwałości. Dookoła - w wirtualnym świecie głównie "fejsa" - sami "ludzie sukcesu", dzielni bohaterowie swoich osobistych telenowel, zdobywcy zawodowych "Everestów", podróżnicy i szczęśliwie zakochani - jednym słowem - wszystko, aż lepi się od szczęścia, powodzenia i pomyślności.
Jednak wiele się zmienia, gdy zaczynam przykładać ucho - wszak z żywymi ludźmi pracuję, a nie z profilami na Facebook'u.
To co słyszę, jest diametralnie inne od tego co widzę (czytam). Fakt, mnie też łatwiej pisanie przychodzi niż robienie...
Na szczęście - gdy ludziom stworzy się okoliczności normalności - przestają pajacować i stroszyć pióra... Zaczynają mówić...
Zagłębieni w przytulnej głębi kanapy, z wolna popijając kawę - mówią... Wtedy okazuje się, że energia jest wyczerpywalna, siła umysłu bywa zbyt mała, by podnieść głowę z poduszki następnego dnia, możliwości bywają ściśle uzależnione od okoliczności, a wytrwałość bywa przerywana zbyt uporczywym brakiem choćby małego sukcesu.
I dobrze, że mówią prawdę... a na "fejsie" niech sobie fantazjują, bo przecież - jak zauważył Szekspir -  "Nie ma takiej fantazji, której wola i rozum nie zdołałyby przekształcić w rzeczywistość..." (?) Powodzenia!

poniedziałek, 28 października 2013

Straż Wiejska

W kiepawym nastroju chodzę od dni kilku, dlatego zamiast w rzewny ton uderzać, zanurzona w sentymentalne dźwięki "Penny Lover" Lionel'a Richie, postanowiłam Wam zabawną, żywą i prawdziwą opowiastkę zaserwować na ten ciepły, wczesny wieczór.
Otóż, dnia pewnego na Ostrów Tumski udałam się pieszo - na wydarzenie do Hotelu Tumskiego, który to zawieszony jest pomiędzy dwoma stylowymi mostami. Most pierwszy przekroczyć w każdy sposób można, a nawet trzeba, by do hotelu się choćby dostać, zaś most drugi z ruchu pieszych, rowerów i tramwajów jedynie nie jest wyłączony, co oznacza, że samochody mogą dojechać jedynie do hotelu. Wrocławianie wiedzą, że - generalnie - "Ostrów" nie do jazdy jest tylko do chodzenia i zakaz ruchu na jednym z dwóch mostów, wyklucza smyknięcie kuszącym skrótem od Hali Targowej do Placu Bema.
Z uwagi na fakt, że miasto moje z odważnych kierowców słynie, którzy chętnie wspomniany znak zakazujący ruchu ignorują, tuż za "zakazanym mostem" i za gęstym krzakiem "straż wiejska" ustawki sobie robi i na śmiałków poluje - szczególnie w ostatnich dniach miesiąca, kiedy to ciśnienie na wykonanie planów mandatowych zaczyna być rosnące.
Idę ja sobie więc raz spacerkiem, auto w miejscu dozwolonym porzuciwszy, na szpileczkach koło straży drepczę lecz w bezpiecznej odległości od władzy, bo po drugiej strony ulicy i słyszę podniecone głosy funkcjonariuszy:
- Patrz, patrz jeleń jedzie! 
- Myślisz, że przejedzie?
- Czekaj, czekaj!!!... Ech, no  patrz kur...a ...pod hotel skręcił...
Pewien mój Kolega wielokrotnie zwracał się do mnie tymi słowy: "Myślałem, że ty mądrzejsza jesteś...". Ja też myślałam, że jestem mądrzejsza, bo myślałam, że przyjemność z karania ludzi to domena miłośników jednej z dyscyplin seksualnych, a tymczasem okazuje się, że władza też lubi perwersyjne zabawy i to w dodatku grupowe...

wtorek, 15 października 2013

SEX

Kocham Mężczyzn. Za to, że są, że mnie słuchają i czytają i pomimo to, że czasem - za to co piszę i mówię - rugają.
Dzisiaj coś dla PRAWDZIWYCH MĘŻCZYZN - Wybitnych Koneserów, Autentycznych Dżentelmenów, Zdeklarowanych Wielbicieli, Wyrafinowanych Adoratorów, Smakoszy z wysublimowanym gustem, po prostu - Miłośników Kobiecego Piękna.
Uprzedzam - będzie gorąco...
Voilà Panowie - Kobieta w czystej postaci i nienagannej formie!

http://www.youtube.com/watch?v=GXf_nTImg-U

czwartek, 10 października 2013

Kolej na kolej

Postanowiłam pojechać gdzieś. W sumie to za dużo powiedziane, że postanowiłam. Przymierzam się - póki co. Do jazdy koleją. Idę więc na stronę naszego przewoźnika - monopolisty i planuję podróż... Najpierw stacja: Wrocław Główny - Gdynia Główna, potem data, a potem pozwalają mi wybrać nawet środek transportu. Dopuszczalne są cztery opcje, wybieram więc "kolej dużych prędkości" i połączenie bezpośrednie.  Zadowolona klikam na czerwony napis: "wyszukaj połączenie". Po chwili moim oczom ukazuje się dużo tekstu, zaczynającego się od zdania: "Szanowna Klientko, Szanowny Kliencie, niestety nie znaleziono żadnego połączenia". Najwyraźniej zlikwidowano połączenie Wrocławia z Gdynią, albo na kolei fantazjują, że z dużą prędkością podróżują... no i nigdzie nie jadę...

poniedziałek, 7 października 2013

Humanitarnie - tak czy nie?

Kilka razy, na przestrzeni tych "dziestu" lat zdarzyło mi się prawie umrzeć. Wisiałam beznamiętnie na krawędzi życia to znów wierzgałam ze złości na los jak szalona, próbując się ratować i przechodziłam przez dziwne stany świadomości. Czasem myślałam, że już mi wszystko "wisi" i mogę sobie umrzeć. Tak się działo, gdy leżałam porzucona gdzieś na szpitalnym, ciemnym korytarzu pod zwojami rurek, pokrojona, słaba, bez możliwości przełknięcia czegokolwiek, wyjścia na świeże powietrze, czy choćby samodzielnego umycia się. Bywało też i tak, że przez szpitalne okno przedzierało się do mnie słońce, więc jeśli akurat moje łóżko stało blisko parapetu, zwlekałam się z niego, słabymi rękoma  uczepiałam okiennej klamki, patrzyłam na ludzi biegnących gdzieś w letnich, kolorowych ubraniach i myślałam sobie: " za cholerę się nie dam zawinąć z tej krainy".
Dlaczego o tym piszę? Bo wstrząsnęło mną ostatnio wyznanie mojej Siostry pracującej w szpitalu z ludźmi, których świeczka dogasa. Powiedziała mi, iż bywa tak, że gdy człowiek po długiej chorobie, gdy nic mu już nie działa, czasem oddaje... a może nie - po prostu nazwijmy to po ludzku - człowiek czasem robi kupę ustami. Niby to tylko fizjologia, lecz dla mnie to odarcie istoty z godności. Nie dlatego, że tak się dzieje, ale dlatego, że Ktoś musi się ze mną, a raczej z resztką po mnie potem zmierzyć. Pół biedy co sobie pomyśli ktoś, kto ma mnie "posprzątać" w sumie...
Ale co ze mną, gdy leżę wciąż żywa lecz bezbronna, nadal jestem człowiekiem, potrzebuję wyjątkowej czułości i troski, a tymczasem przy mnie uwija się człowiek, który po prostu wykonuje swoją robotę i nie mogę mieć żalu, że nie roztkliwia się nade mną, bo przecież wiem, że zwariowałby, gdyby rozczulał się nad wszystkimi  - jakby nie było obcymi - ludźmi.
Często zastanawiam się co jest humanitarne - kazać człowiekowi żyć, gdy on już żyć nie chce i nie może czy pozwolić mu umrzeć? A czy on  - ten człowiek - na pewno żyć nie chce? Definitywnie? Czy to tylko "słabszy moment"? Jak rozpoznać, skąd to wiedzieć??? Mówiąc - jak zawsze - za siebie i mając "na koncie" zarówno stan woli życia jak i woli odejścia, finalnie cieszę się, że ludzie o mnie zawalczyli - nawet gdy "zdążyliśmy w ostatniej chwili" - jak to określił pan doktor. Są jednak sytuacje, gdzie nic się nie polepsza, szanse nie rosną, a człowiek się męczy.
Ja zazwyczaj czułam  gdzieś głęboko w sobie, może z tyłu głowy, może w duszy gdzieś, że - pomimo iż nic na to nie wskazuje - ja się uratuję. I myślę, że to "czucie" w dużym stopniu pomogło mi przetrwać. Myślę, że niepotrzebne do niczego były mi te "ekstremalne wrażenia", no może tylko do tego, by dziś nie załamywać się pod byle kłopotem.
Dzięki "markotnym doświadczeniom zdrowotnym" podchodzę do życia z entuzjazmem, pasją, i zadaniowo, a nie problemowo, bo najtrudniejszą lekcję już odrobiłam: Nie dałam się zakopać i zostałam  tu gdzie chciałam. Żyję.

niedziela, 6 października 2013

Śnieżka i uciekające Krasnoludki...

Nie umiem być Kobietą 
Twoją wyśnioną
Nie umiem być Dziewczyną
Nie umiem być Żoną
Nie umiem też w myślach 
Twoich celnie czytać
W lot aluzje Twe łapać
Z oczu Twych uważne
spojrzenia chwytać
Nie umiem być dobra
Nie umiem być kochana
Bo serce me krzywe
A dusza złamana
Lecz umiem ja za to 
Pod płaszczem odwagi 
Chować wszystkie smutki
I wszystkie zniewagi 
I strachy, których
Doświadczyłam 
I dzięki którym
Tak się dobrze
Na zawsze (?)
Zamroziłam...

czwartek, 3 października 2013

Pewnej koronki zabawna historia...

Koleżanka moja i najbliższa opowiada mi dzisiaj mrożącą krew w żyłach historię... Słuchając, konam ze śmiechu, współczuciu dla bohaterów dykteryjki miejsca nie pozostawiając. A było to takkk...
Ów koleżanka swego czasu w koniunkcji pozostawała z pewnym Chłopakiem Przecudownym, zwanym dalej i potocznie Harley'owcem. Ładnie im się znajomość toczyła - w głowie koleżanki miejsca na alternatywę żadną nie pozostawiając. Pewnego razu spotkali się oni w miejscu, gdzie ona z roztargnienia dolną część bielizny pozostawiła... Chłopak Przecudowny wyjeżdżał niebawem na swoim lśniącym rumaku, lecz garderoby część zauważywszy w pokoju porzuconą, postanowił zabrać ją ze sobą, by na spotkaniu następnym niewieście nieokrzesanej ją zwrócić. Powiózł więc hen daleko piękne majteczki koronkowe w swojej harley'owej torbie, poczem - do szafy przepastnej tobołek wrzuciwszy - o wypakowaniu zmysłowej zawartości zapomniał. Miesięcy minęło kilka, relacja koleżanki z Obiektem Jej Fascynacji ewoluowała, koniunkcja w alternatywę przeszła, a seksowny "dół" wciąż na dnie skórzanej torby spoczywał, aż razu pewnego... Kolega Chłopaka Przecudownego po prośbie przyszedł i torbę na swoją eskapadę od niego wynajął.
Gdy z męskich wojaży na rodzinne łono powrócił, żona skwapliwie rozpakowywać wieloletniego męża poczęła. W pewnym momencie dłoń w kieszeń torby skórzanej, motocyklowej zagłębiwszy, miękkość skrawka koronkowego materiału poczuła.
Ciągu dalszego możecie się łatwo domyślić... Mąż pokroić się dawał i posolić, a nawet gotów był dać się z domu wyp...lić, byle tylko dowieść, że nie ma z pięknym desous nic wspólnego, połączeniem telefonicznym do Chłopaka Przecudownego próbując także się wspierać i wieloma innymi zaklęciami sytuację usiłując ratować. Na nic jednak zdały się zapewnienia, bicie w piersi i kumpelskie wspomaganie. Niewiasta - Żona o zmowę haniebną panów posądziła i zbyt dobre prowadzenie się Chłopakowi Przecudownemu zarzuciła, co czyniło Go - w jej mniemaniu - niezdolnym do posiadania damskiej bielizny, a już na pewno wykluczało przywożenie jej z wypraw harley'owych.
W efekcie żona, w przeświadczeniu o dokonaniu przez męża zdrady żyje, mąż na kolegę obrażony jest, że ten nie sprawdził czy torbę pustą użycza, a Chłopak Przecudowny do koleżanki uderza z - szczęśliwie - udawaną tylko pretensją, że ta, gdy Go w domu Jego odwiedzała, to zabrać zapomniała i przez nią w sumie cała ta ogólnopolska afera jest.
Jaki morał z tej opowiastki płynie Panowie? Ano oczywisty... "Dobry zwyczaj - nie pożyczaj"!

wtorek, 1 października 2013

Gdzie drwa rąbią...

Oj polecą dzisiaj iskry... Jestem znowu w pracy. Dziś postanawiam jednak odrobinę wolniej popracować, dlatego od kawusi rozpoczynam i prasówki w laptopie.
Kawa szybko znika z filiżanki, więc przedłużam zasiorbnięcie ostatniego łyka w nieskończoność, bo kawa skończona oznacza koniec prasówki i wzięcie się do roboty. Zaglądam jeszcze na portal towarzyski dla pięknych kobiet i bardzo zamożnych panów. Muszę nadmienić, że w ostatnim tygodniu naoglądałam się melanży mocno młodych panienek z mocno starszawymi panami. Ochłonęłam już odrobinę, a tu - patrz pan - od rana znowu moje ciśnienie szybuje do nieba. Była kiedyś taka produkcja: "Matki, żony i kochanki". Nie oglądałam, ale co któryś odcinek oko dziewczęce na serialu wspomnianym zawieszałam. Gdybym miała choć odrobinę kompetencji reżyserskich nakręciłabym gniota pod tytułem: "Ojcowie, dziadki i pradziadki" - wszak materiału w przyrodzie nie brakuje. Daleka jestem od złych intencji, obrażać leciwych PESELi nie zamierzam, ale przewiduję, że od Panów w wieku grubo pojezusowym mi się dzisiaj oberwie, bo i oszczędzać na materii, z której artykuł szyję nie będę i dyplomacji jak Krystyna Kofta zadośćuczynić nie zamierzam. Wiem, że już pisałam o tym... wiem, że świata nie zmienię, ale powiedzcie mi do ciężkiej cholery dlaczego Facet lat sześćdziesiąt śmie twierdzić, że Kobieta lat pięćdziesiąt jest dla niego ZA STARA? Dlaczego nie potrafi z dystansem spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: "Człowieku...nie wypada...głowa srebrem pokryta zobowiązuje..." Rozbisurmanienie "ojców, dziadków i pradziadków" jest jakąś społeczną plagą, a wymagania nie mają końca. Otóż Pan grubo po pięćdziesiątce oczekuje pięknej, gładkiej, zgrabnej, zaradnej, niezależnej, inteligentnej, niczego nie oczekującej niewiasty, nie bacząc na fakt, że sam jest pomarszczony na gębie jak buldog, brzuch mu wisi jakby miał wodobrzusze, nosi wąsa marszałka Piłsudskiego i dyszy niczym parowóz z powodu nadciśnienia tętniczego. Ale to nie koniec... Pan ów, "ojciec" powiedzmy, chciałby, by ta niewiasta była bezinteresowna, co wynikać winno z jej stabilizacji finansowej. On nie chce jej oferować nic poza swoją nieświeżą fizjonomią, której niedomagania z pewnością złagodzi światło świec podczas romantycznej kolacji, a potem zgaszone światło w pokoju hotelowym. Pan ojciec ma ułożone życie rodzinne tzn. żona  - robot kuchenno, pralkowo, odkurzaczowy od lat wielu cierpliwie oczekujący, aż mąż się wyszaleje z innymi niewiastami i siądzie wreszcie na dupie, dzieci ma ów pan odchowane, pieniążki w banku poukładane i na nagrobek odłożone, autko w garażu na co najmniej dwa auta zaparkowane, no i wreszcie chciałby też "mieć coś od życia". Żeby nie było obciachu zbyt dużego przed kolegami, to panna maksymalnie dwadzieścia lat powinna być młodsza, bo jeśli więcej młodsza byłaby, "to już tak głupio to wygląda". Powinna się cieszyć z zaproszenia na  "romantyczną" kolację w towarzystwie groteskowego satyra, a potem ochoczo oddać mu swoje wdzięki okazując fascynację jego jędrnością cielesną i intelektualną.
Drodzy Panowie... Gdy ma się lat pięćdziesiąt lub więcej, należy szukać szczęścia wśród równolatek po to, by potem nie łkać, nie chlać i nie rzucać się pod pociągi. Oczywiście nie mogę wypowiadać się za wszystkie Kobiety, dlatego wypowiem się za siebie... Jako czterdziestolatka, mam podobnie jak Wy  - wysoko rozwinięte poczucie estetyki, podobne rzeczy sprawiają mi przyjemność i podobne cieszą oko. W praktyce oznacza to, że ja również lubię poczucie panowania nad sytuacją, wrażenie, że jestem atrakcyjna dla każdego przedziału wiekowego, lubię piękne samochody, luksusowe gadżety i pięknych mężczyzn. Dlatego, gdybym była tak bardzo niezależna jakbyście tego chcieli, miała kilka lat więcej i trochę więcej możliwości, zamiast brać sobie starego pryka "na garba" i czekać na spacerze (inne sytuacje z grzeczności pominę), aż mój "hoży" partner złapie powietrze w płuca na lekkim wzniesieniu, wolałabym sobie "zwerbować" młodego, jędrnego, wysportowanego Adonisa, który  nie tylko wspiąłby się ze mną pod tę górkę, ale nawet by mnie na nią wniósł. I żaden "tatulek" nie byłby mi do niczego potrzebny, a już na pewno nie do kolacji i do ablucji pokolacyjnych. Jednak przez wzgląd na FAKT, że nie mam wspomnianych elementów, za to mam zdrowy rozsądek i dystans do siebie, nie przychodzi mi do głowy przejawianie pedofilskich zachowań i nie podejmuję prób zaciągnięcia do przysłowiowej jaskini biednych, młodych chłopców, którzy - zapewniam Was - chętnie daliby starszej Pani zrobić ze sobą wszystko za... modną wodę toaletową i nowe conversy... Wiecie Chłopaki co to takiego conversy? Nie? no właśnie... ciekawe dlaczego... być może... PESEL nie ten...

Pies za ogonem...

Ludziska niepokoją się, że nie piszę ostatnio, a ja bym pisała tylko doba znacznie mi się skróciła... Nie pamiętam już co się robi w weekend i co to znaczy wolny dzień. Zaczyna mi w głowie stukać sumienie, że w domu wciąż mnie nie ma - czytaj: przy Dzieciach. Boleśnie zdaję sobie sprawę, że jak będę siedziała przy dzieciach, to w lodówce będzie hulał wiatr, a jak wiatr nie będzie hulał, to musi się to odbywać kosztem rodziny i tak wkoło macieju.
Wiem, że nie urabiam rąk po pachy, po to, by mieć więcej i więcej i, by to więcej na bzdury, zbytki i inne rozrywki wydawać.
Nie jestem pazerna, rozrzutna, ani rozpuszczona. Jestem odpowiedzialna i dlatego rzucam się jak przysłowiowa wesz na grzebieniu i histerycznie próbuję złapać dwoma rękami kilka srok za ogon.
Kolega mi pisze w sms - ie, że nie da się wszystkiego pogodzić, więc odpisuję mu: "święte słowa" - na odczepnego, bo nie chce mi się prowadzić bezowocnej polemiki. Nie wiem dlaczego tak dzisiejszy Świat zbudowany jest, że pełnej lodówki z ogniskiem domowym połączyć Kobieta nie może...
Dostaję od dzieci wiadomość o 22.33 na srajfona, że kładą się już spać. Dzwonię pośpiesznie, by zdanie zamienić choć jedno, bo gdy rano wychodziły do szkoły, ja odsypiałam siedemnaście godzin harówy. Słyszę, że Dziecku ukradli rower. Dezorientacja... Przeciążona głowa nie wie co robić i nie pozwala mi się nawet zezłościć. Co mam zrobić? Wrzeszczeć przez telefon? Zrobić wymówkę w domu? A może współczuć, bo Dziecku jakaś menda zakosiła ukochaną rzecz i raczej powinnam się modlić niż wrzeszczeć....Modlić się, by draniowi obcięło te złodziejskie ręce.
Ale kiedy to wszystko zrobić skoro... jeszcze nie wyszłam z pracy?

niedziela, 22 września 2013

Ścianka alias gablota

Przyznaję się. Wczoraj po raz pierwszy - choć nie bez ociągania - rozpostarłam swoje truchło na tak zwanej ściance. Z gazet i z telewizora wiem jak się niby powinno rozpościerać, ale i tak sądzę, że zrobiłam z siebie przymusową idiotkę. To wcale nie było miłe - stać tak w świetle fleszy i myśleć, czy brzuch mam dostatecznie wciągnięty, czy broda mnie się nie błyszczy, albo nos, albo czy durnej miny nie mam. Po drugie i najważniejsze - na owej ściance - "lansowałam się" nie jako gwiazda jakaś, albo - co gorsza - celebrytka, ale jako "Pani od Sukienek" czyli właściwie "Panna Nikt", co jeszcze bardziej potęgowało mój dyskomfort. Po kilku minutach udręki i paru błyskach fleszy, wreszcie mogłam ulokować się za plecami fotoreporterów i popatrzeć na to zjawisko nie dość, że na żywo to jeszcze z bliska.
Okazuje się, że nie wszyscy cierpią, gdy robi im się zdjęcia, a niektórzy wręcz pakują swoje fizjonomie w obiektywy, pomimo, że - podobnie jak ja - występują w roli "Nikt", albo "Jeszcze Bardziej Nikt". Zastanawiam się po co jedno z drugim gębę swoją do camera obscura pcha, gdy gęba często obskurna jest, a nazwisko nic niemówiące? Kto będzie TO oglądał? Pewnie nikt, ale taki "Nikt ze ścianki" przynajmniej sobie gorączkowo posprawdza potem, czy w tabloidzie gdzieś go przypadkiem nie wlepili. W takim przykładowo filmie, do którego rozkoszny link załączam poniżej, to delikwent musiał sobie zasłużyć, by "na gablotę" być wciągniętym. Ukraść coś musiał, albo  chociaż "nagrandzić w ówczesnej, najpopularniejszej sieciówce "SPOŁEM".
Wtedy to "Pan Sławek" facjatę fotografował nieśpiesznie i umieszczał na ściance poniekąd niezależnie od woli celebryty tudzież ówczesnej gwiazdy. 
Dzisiaj mamy inaczej: jak broisz w miejscu publicznym, łobuzujesz i ferement w społeczeństwie siejesz to gębę zakrywają, by dobra osobiste chuligana chronić, natomiast za nicnierobienie "na gablotę" można łatwo trafić. 

https://www.youtube.com/watch?v=F-Ak6oZYM64

niedziela, 15 września 2013

Rezerwat normalności

Przemierzamy "niedzielnie" pustkowia. Nawigacja wyprowadza nas dosłownie w pole. Zanim jednak to następuje, przebieram nerwowo nogami na siedzeniu pasażera, obserwując wskazówkę szybkościomierza, która nie wybija się ponad sześćdziesiąt kilometrów na godzinę pomimo, że autostrada długa i szeroka. Szlag mnie trafia jasny, ale milczę, bo nie chcę psuć nastroju. Mimowolnie - skoro nie mogę popędzić samochodu - popędzam myśli. O tak, teraz czuję się "bezpiecznie" to znaczy "w normalności". Myślę o wszystkich cholernych sprawach, cholernym poniedziałku i innych cholerach i czuję jak mnie to wszystko dociąża. Na umartwianiu się czas szybko mija i wreszcie jesteśmy na miejscu.
Przez kilka godzin chodzę "po zielonym", słucham głosów natury i wyhamowuję  - nawet nie wiem kiedy. Kręci mi się w głowie od kolorów i szokowej dawki tlenu. Łapię się na tym, że - o dziwo - nie myślę lecz patrzę. Widzę, że oprócz mojego "ważnego życia" są jeszcze inne "ważności" - bardziej permanentne niż moje śmieszne, ważne sprawy.
Robię zdjęcia drzewom, bo tak fantastycznie rosną i są całe zielone od mchu, a na dodatek pachną. Patrzę jak żaby wyskakują mi spod stóp, jak łabędzie pływają sobie po stawie, jak ryby skaczą ponad wodę, a inny "drzeptak" drze dziób zagłuszając ciszę. Przechodzimy kilka kilometrów i znów jestem w zamkniętej przestrzeni samochodu. Ruszamy. Jedna wioska, druga... a w każdej u płotu uwieszeni obserwatorzy miastowych dziwolągów w automobilach, przemierzający incydentalnie ich rewir. Myślę sobie: "Jacyś nienormalni ci ludzie...ileż można tak wisieć bez celu na płocie..." W końcu rozumiem; Na płocie wisi się po to, by nigdzie nie biec, pomyśleć w spokoju i przekonać się, że jest się normalnym na tle tych, którzy normalni być nie potrafią i do rezerwatu wpadają tylko po to, by złapać oddech od...bezdechu.

sobota, 14 września 2013

Niemoc i brak światła

Przejeżdżam skrzyżowanie ze skrętem do marketu, bo wciągnęłam się w pogadankę z Córcią, a na dokładkę wyłączyli sygnalizację świetlną, co mnie zmyliło zupełnie. Parkuję w końcu pod sklepem. Z daleka widzę dwunastoletniego chłopca podążającego w kierunku mojego samochodu. Blond włoski, niebieskie oczka, blada jak kreda buzia, na której maluje się coś na kształt "nie jest dobrze, chcę do domu".
W dłoni chłopiec dzierży myjkę do szyb. Gestem pokazuje, że umyje mi szybę.
Kręcę głową, że nie, bo przecież dopiero co mi Woskowy Adorator umył, więc potrzeby nie ma - nawet jakbym chciała. Wysiadam z auta, a młody natychmiast lecz zupełnie bez przekonania przystępuje do ataku.
- Da pani pięć złoty na zestaw? - Pyta zrezygnowany.
- A dlaczego ty dziecko tutaj jesteś o tej godzinie? - Pytam poirytowana faktem, że małe dziecko na tym zimnie i o tej porze samo się błąka po parkingu.
- Bo na zestaw chcę sobie zarobić, a widzi pani światła mi wyłączyli no i nie mam jak.
- A gdzie mama?
- W domu.
- I co robi? - Nadal drążę temat.
- Siedzi.
Dzieciak najwyraźniej nie czuje się dobrze w ogniu pytań i widzę jak się wytęża, by wymyślić następne kłamstewko.
Nie wiem co robić. Jestem bezradna. Daję mu te pięć złotych i nakazuję nie dawać mamie, bo czuję przez skórę, że to sztajmeska jakaś, co dzieciaka z domu wypchnęła na deszcz, by na gorzałę zarobił dla niej i jej konkubenta.
Skacowana - jakbym piła tydzień -  idę na zakupy i usprawiedliwiam się sama przed sobą, że przecież nie mogłam zabrać do domu, bo w domu już mam dużo, że całego świata nie uratuję, że na policję nie ma co dzwonić, że przecież to nie moja wina. Męczy mnie to najbardziej, że oczu na krzywdę zamknąć nie potrafię, a pomóc nie potrafię jeszcze bardziej.
Taka ze mnie cholerna ofiara losu...

czwartek, 12 września 2013

Podryw na wosk i nienapisana historia o wrednej babie

Jakbym typową babą była, to bym Wam dzisiaj opisała jak w wątpliwym stylu kobieta - w tchórzostwie swym - drugiej kobiecie nogę podstawia, albo szmatę pod nogi kładzie mokrą, coby się ta druga na niej skutecznie pośliznęła i zęby sobie wybiła, albo chociaż oko podbiła i zbrzydła bezpiecznie. Taplać się jednak w złośliwości jak świnia w błocie nie będę, toteż nalewam sobie Martini, mieszam z czymś tam i zdarzenie z dzisiaj zabawne Wam - w zastępstwie paskudnej historii - opowiadam...
Otóż jadę ja sobie na myjnię zaprzyjaźnioną o poranku - znaczy się o godzinie okołopołudniowej jakiejś.
Zajeżdżam na mycie wstępne - ręczne, Pan miło zagaja, sikawką psikając ze zmiękczaczem brudu, ja - w środku pozostając -  odgajam równie miło, mimo uszu puszczając wplecione gdzieś w zdanie hasło "piękna pani". Kulam się przez tunel, oczyszczającemu dotykowi szczotek ciało auta swego poddając i widzę przez ścianę piany, że Pan tam schowany jakoś tak niestandardowo za szczotkami stoi... Wyjeżdżam w końcu z myjącej bramy, a Pan mówi, że ma na imię Mścisław i, że zrobi mi wosk, bo podrapane auto mam okrutnie. Pytam: "Kiedy i za ile?", a Pan mi na to, że kiedy zechcę i za darmo, bo nie wszystko dla pieniędzy się robi. Powinna włączyć mi się wtedy kontrolka, ale tak się nie dzieje, bom ufna i w bezinteresowność ludzi wierząca. Pan mówi, żebym sobie zapisała numer telefonu do Niego i bym dała mu znać kiedy mi pasuje. Wydaje mi się to naturalne, więc wystukuję cyferki i wybieram Jego numer, by mnie się zapisał.
Mówię, że na imię mi "Krystyna" i odjeżdżam.
Niespełna trzydzieści minut później miłego sms-a otrzymuję. Grzecznie odpisuję i  - ku mojemu zdziwieniu - dostaję następnego.
I tak przez dzień cały... Finiszujemy z twierdzeniem - nie zapytaniem - że zadzwoni dziś o tej i o tej. Nie odpisuję, bo nie mam już wątpliwości... Gość parol sobie na mnie zagiął i na wosk mnie wyrywa...

wtorek, 10 września 2013

Kukły z Majami i miłość własna

Dzisiaj rozmawiałam sobie z Gośćmi Atelier o zmieniających się czasach. Takie tam wiecie - wspominki - między innymi, jak to moja matka kasety od płyty sidi nie odróżniała, jak to ja obecnie ajpoda od ajpada nie odróżniam oraz ajfona od innego aj. Dziewczyna z młodszego "sortu" podsumowała, że są ludzie, którzy ze względu na jabłuszko w logo kupią wszystko co je w sobie zawiera - i to bez względu na to, czy toto tylko do grania służy, czy - przy okazji - także do rozmawiania się przydać może. "Durnota jakaś" - pomyślałam, ale okazuje się, że próżność i głupota mają znacznie szersze granice i coraz większe możliwości.
Spać oczywiście nie mogę jak to ja, tym bardziej, że łykend intensywny miałam, więc nadal przeżywam - na szczęście - miłe chwile, ale żeby tak monotonnie nie było, to łypię w telewizor, a tam... Papież, Słodki Jezu i Panie zmiłuj się !!!
Dżołana i jej ZOO z różnymi osobliwościami - przyjaciółkami zwanymi otwiera swoje brudne podwoje. Głupota ma w tym programie takie stężenie, że żaden Czarnobyl po wybuchu nie jest w stanie osiągnąć takiego promieniowania.
Udające kobiety kukły w telewizorze, poruszają tylko wargami, a niektórym już nawet powieki przestają spełniać funkcję ochronną dla gałki ocznej, więc prezentują niezmienny wytrzeszcz białych jak śnieg zębów prosto od producenta i żółtawych białek, zmęczonych zaawansowanym wiekiem, w otulinie z dużej ilości czarnej kredki do oczu.
Jak powszechnie wiadomo - nie mam nic przeciwko majsterkowaniu w ciele, ale durnota łamane przez miałkość intelektualna, wymieszane z nadmierną ilością botuliny to już gruba przesada. Matka jednej z Dżołanowych koleżanek ma wyraźny problem, albo jedyna rola jaka pozostała do wzięcia to rola nadpsutego trupa. Przesadziła chyba ze wszystkim...
Jest mi niedobrze od samego patrzenia, a słuchanie wypocin tych gwiazdek ze spalonego teatru tylko potęguje uczucie niesmaku. Zastanawiam się kto taki horror intelektualno - estetyczny w ogóle ogląda.. I wiecie co? Ja oglądam! Bo na tym tandetnym tle ja wypadam bardzo atrakcyjnie - przynajmniej we własnych oczach. A przecież psychologowie alarmują: "Pokochaj siebie!"
No to patrzę na ZOO i kocham siebie coraz bardziej...

wtorek, 3 września 2013

Chłopak mojej Córeczki

Moja Córeczka Najstarsza ma CHŁOPAKA. Oczywiście to nic nadzwyczajnego, ani też ja uprzedzeń nie mam żadnych co do orientacji wszelakich, ale jednak bardziej mnie cieszy, że chłopaka ma niż dziewczynę, albo - uchowaj Bóg  - starucha jakiego, co w kwaśnych jabłuszkach gustuje. Wylewna Moja Córeczka nie jest, więc gdy podpytuję "jak tam było?' odpowiada mi zawsze tak samo: "No fajnie Amma". Wczoraj jednak sama z siebie mi mówi co On jej rzekł... A rzekł jej, że cisną mu się na usta słowa (w domyśle, że on ją love), ale, że nie może tak się unosić tylko musi zapanować nad  - jak to nazwał - "burzą hormonalną" i dobrze się zastanowić, czy to co czuje to hormony, czy też właśnie te uczucia wyższe. Rozczula mnie chłopak, bo porządny wydaje się być i nie obleśnie najarany, dlatego zgadzam się na wspólne wypady gołąbeczków na weekendy i wieczory.
Oczywiście - dla przyzwoitości - rozmowę z nim "ojcowską" odbyłam, w duchu śmiejąc się, gdy truchlał na dźwięk moich słów, że "ja taka miła jak w tej chwili nie jestem w każdych okolicznościach", na skutek czego zapewnił mnie, że nie będę miała powodów, by być niemiła. "Ludziom trzeba ufać"- pomyślałam. Najwyżej go wykastruję jak coś zmajstruje i kropka.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Love, love, love...

Godzina czternasta. Warszawa. Apartamentowiec - hotelowiec. Spałam dziś dwie godziny, bo musiałam wstać o trzeciej, by zdążyć na samolot o piątej trzydzieści. Z ulgą zrzucam szpilki i wyciągam z włosów kilogram wsówek, dzięki którym zaliczyłam rano dokładne macanko na lotniskowej kontroli bezpieczeństwa.
Padam na łóżko i próbuję zasnąć chociaż na chwilę. Gonitwa myśli uniemożliwia rychłe oddanie się w ramiona Morfeusza, ale w końcu czuję, że zapadam się w pożądany niebyt.
Dzwonek telefonu zamienia moje serce w najszybszą kołatkę świata, po czym znowu usiłuję zasnąć. Nie mogę jednak tego uczynić, bo moje uszy niepokoi głos jakiejś niewiasty, przypominający dźwięk wydawany przez kaczkę kąpielową, którą naciska podczas ablucji higienicznych pluskający się dzieciak. Kobiecina rytmicznie wystękuje "ał, ał, ał, o, o ,o " stawiając moje uszy na sztorc i czujność w stan gotowości. Mam wrażenie, że w akcie miłosnym wtóruje jej jakaś druga kobieta, drąc się niemiłosiernie lecz niezwykle seksownie. Usiłuję wyłowić jakieś męskie dźwięki z tej orgii na dwa głosy, ale dochodzę do wniosku, że sprawca przyjemności zadawanej sąsiadkom jest raczej z tych niemych chociaż nie niemot, bo przecież niemota nie doprowadziłby do tak efektywnej i efektownej przyjemności nawet jednej kobiety, a co dopiero dwóch. No chyba, że w wieży B dokonuje się akt płatny - wtedy nawet największa niemota seksualna o efektywność zostanie bankowo posądzona.
Przez chwilę okoliczności działają na mnie pobudzająco, jednak monotonia miłosnych dźwięków zaczyna kołysać mnie jak szum wierzby płaczącej i usypiam, znużona niczym zmęczony współautor tej miłosnej symfonii, a nie jedynie jej bierny słuchacz...

środa, 28 sierpnia 2013

Tania Siła Robocza i Zły Niemiec

Poszło wczoraj moje Dziecko zarobić sobie parę groszy jako statysta do filmu o Żydach. Film kręcony przez Polaków jest, którzy od dłuższego czasu mają fazę na filmy o Holokauście i namiętnie kręcą obrazy o wojnie i Niemcach - Potworach.
O szóstej trzydzieści rano niczym karetka na sygnale wiozłam więc Dziecko na plan filmowy. Stawka 60 zł brutto za dzień zdjęciowy, liczba godzin nieokreślona, w przypadku nie stawienia się kara: dziesięciokrotność dziennego wynagrodzenia czyli 600 złotych.
Niestety nie doczekałam się powrotu Dzieciaka jeszcze w tym samym dniu. Skapitulowałam i poszłam spać o dwudziestej trzeciej, zaś Dziecko wróciło z planu o dwudziestej czwartej.
Dziś, godzina szósta rano, Dziecko nieprzytomne siada na brzegu mojego łóżka i widzę w oczach błaganie o zatrzymanie... w domu i wydanie zakazu wyjścia. Opowiada, że ludzie mdleli wczoraj ze zmęczenia i z głodu, bo przez szesnaście godzin trzymano ich o misce zupy w ciemnym pomieszczeniu. 
Wyższa matematyka to nie jest, więc szybko wyliczam, że Niewolnicy - Statyści tyrają za stawkę o wiele niższą niż mój ojciec u Niemca w latach 90-tych przy zbiorze truskawek. Na to Dziecko dodaje jeszcze, że gdy statystowało "u Szwaba" w filmie o tej samej tematyce, to szwedzki stół był i wszystkiego pod dostatkiem (!).
Dzwonię więc do jakiegoś opiekuna Niewolników - Statystów i mówię, że dzieciak wyczerpany jest i nie przyjdzie. Głos mam - pomimo zaspania - mocny i niecierpiący sprzeciwu, dlatego opiekun Taniej Siły Roboczej bez dyskusji przyjmuje wiadomość o absencji jednego z nich.
Szlag mnie trafia, gdy dopada mnie refleksja, że głód, nędzę i cierpienie historyczne Żydów pokazując, Polak rzewny  film kręci i bez skrupułów zupełnie i bez najmniejszej empatii - w czasie rzeczywistym - głodzi i na skrajne wyczerpanie naraża Rodaka swojego.
Czas chyba przestać żyć przeszłością drodzy Polacy, kręcić filmy o tym co było i przez wiele scenariuszy się przemieliło, a zacząć uczyć się od Niemca... troski o drugiego człowieka. 


niedziela, 25 sierpnia 2013

Lepiej znaczy gorzej

Będąc osobą ponadprzeciętnie aktywną - z pomocą Dobrej Duszy niezbędną i wymierną   - małe takie, urocze "puzderko" w postaci eleganckiego Atelier sobie właśnie otworzyłam.
Pięknie jest tam i przytulnie, dlatego znajomi dalsi i bliżsi zachwytu nie kryją i szczerze dopingują do dalszego działania w tym kierunku i osiągnięcia sukcesu. Serce mi się raduje, gdy widzę i czuję, że w ludziach serdeczność mieszka i dobrym słowem się objawia.
Czas jednak przyszedł Rodzinie pokazać ów rozkoszną bombonierkę, więc jedną z sióstr swych wielu do wnętrza mojego przedsięwzięcia zaprosiłam. Dzieci Onej zachwyt spontaniczny i typowo dziecięcy wyraziły, pięknymi sukienkami i kryształowymi żyrandolami oczęta sycąc, zaś matka Ich - z charakterystyczną dla rodzinnych miraży wstrzemięźliwością - radość wątpliwą i mało wiarygodną, że siostrze coś dobrego się dzieje, tymi słowami wyraziła: "Nooo, ładnie tu siostro. Zresztą ty zawsze miałaś pociąg do szmat także ten tego no."
Za pierwszym razem komentarz puściłam mimo uszu, ignorując przykre uczucie, które wdzierało się pod kopułę czaszki, zapewne dlatego zdanie zostało powtórzone po raz drugi.
Nie odkryłam Ameryki wnioskując, że to wcale nie jest miłe dla innych, gdy tobie dzieje się ciut lepiej. Rozumiecie... nie ma tego spoiwa jakim jest wspólna beznadzieja i zgoda w kwestii, że "w tym kraju to się żyć nie da" itd.
To nieprzyzwoicie tak sobie lżej pracować niż ktoś, niby mniej zrobić i - nie daj Boże - coś tam więcej zarobić. Bez znaczenia jest, że lżej wcześniej nie było. 
Czechow rzekł, że "Są ludzie, których uprzejmość gorsza jest od bezczelności" i nie pozostaje mi nic innego jak... się z nim zgodzić.

sobota, 24 sierpnia 2013

Drzewo i Ty - Dla mojej Any

Pod drzewem
leżałam
z Tobą.
Nocą którą?
Nie wiem.
Krople deszczu
policzki moje
pieściły,
resztki napięcia
z mej twarzy
zmyły.
A Ty
tak blisko
ust moich
oddychałeś
tak blisko
usta swe
moich ust
trzymałeś.
Czułam dłoń
Twoją pod
moimi
lędźwiami.
Czułam jak
ściskasz
skórę mą
palcami.
Jak włosów
moich zapach
nozdrzami
wdychasz.
Jak się raz
na mnie
otwierasz,
a raz
się zamykasz.
Czułam jak
wewnątrz
ze sobą walczyłeś,
jak honoru
mojego walecznie
broniłeś.
Bom sama
się bronić
już nie umiała,
bom bronić się nawet
już sama nie chciała.
Pamiętam jak
wstałeś i
w gorączce
wzrokiem
wodząc
dłoń mi podałeś.
Jak opanować
emocje
umiałeś.
Lecz nic już
nie było
tak jak
przed chwilą...
Niechaj takie
minuty
życie
mi umilą.

środa, 21 sierpnia 2013

Substytucja ?

Biorę antybiotyk. W ulotce napisano, że należy go przyjmować minimum dwie godziny po posiłku lub na jedną przed. Okazuje się, że dostosowanie się do tej procedury, wymaga ode mnie sporego poświęcenia i nie mniejszego wysiłku. Jestem przyzwyczajona do nieustannego wkładania czegoś do buzi i ciągłego przeżuwania, co rodzi podejrzenie, że w poprzednim życiu byłam krową. Ograniczenie mojej swobody decydowania czy i o której mam jeść przez zakichaną ulotkę informacyjną, budzi moją narastającą z minuty na minutę irytację. Chodzę po domu jak lew w klatce i kalkuluję; jadłam o dwudziestej drugiej, minimum dwie godziny odstępu to dwudziesta czwarta. Odliczam każdą minutę i zauważam, że czynność ta przechodzi w tryb obsesyjny.
Ledwie dociągam o suchym pysku do północy, połykam tabletkę, popijając cytrynowym piwkiem. Z prostego rachunku wynika, że będę mogła dopaść do lodówki po pierwszej, a potem nie położę się przecież natychmiast, bo będę miała koszmary od przeładowania, muszę więc przeczekać do jakieś trzeciej nad ranem. Kuracja antybiotykowa uświadamia mi jak bardzo jestem przywiązana do jedzenia i jak niemożność konsumowania dewastuje mój wewnętrzny spokój i zewnętrzny ład, za którym tęsknię. Odruchowo nasuwa mi się pytanie: jak my, ludzie dwudziestego wieku dawaliśmy sobie radę z potrzebą ciągłego spożywania, posiadania, kupowania, testowania na początku drugiej połowy ubiegłego stulecia, gdy nie było przekąsek, pełnych półek, sklepów otwartych przez siedem dni w tygodniu i tego wszystkiego, co dziś daje nam poczucie spełnienia i sytości?
Co człowiek pogryzał przed telewizorem na "Sondzie" albo "Dzienniku Telewizyjnym"? A co przegryzał jak w telewizorze nic nie było? I co robił wtedy, gdy nie konsumował nic? Coś kojarzę... wszędobylska herbata granulowana - cytrynowa, albo fusiasta "popularna" w szklance z plastikowym lub srebnopodobnym koszyczkiem i łyżką w środku, a potem w oku...
No... po trzynastej w nocy mamy...  Mogę iść. Życzcie mi... smacznego!

sobota, 17 sierpnia 2013

Magic Mike

Leniwa, ciepła sobota, pomimo, że dla mnie pracująca. Siedzę "na laptopie" i robię ważne dla rozwoju mojej firmy rzeczy. Szczęśliwie, mogę te rzeczy robić w domu, więc umoszczona wygodnie na kanapie, jednym "okiem piszę", a drugim spoglądam na telewizor. A w telewizorze cuda i dziwy... "Magic Mike" właśnie leci na VOD, a właściwie to nie leci tylko wygina się bezczelnie roznegliżowany na moich oczach i oczach mojej prawie pełnoletniej lecz wciąż nieletniej córki. Magiczny Mike wygląda "fiutastycznie", co wywołuje autentyczny aplauz i gorączkę podniecenia u nieautentycznych (bo przecież statystek) uczestniczek tej wysoce estetycznej orgii. Patrzę i myślę, że chętnie bym sobie taki show na żywo pooglądała, ale niestety klubu GOGO z męskimi Ciasteczkami u nas nie ma, Dzień Kobiet jest niestety raz w roku, a na "panieńskie" - ze względów oczywistych - już nie chadzam. Zadowalam się więc pomniejszonym Mike'em na ekranie i myślę, że należy się cieszyć tym co się ma, nawet jeśli magiczny chłop o magicznej sile i urodzie jest tylko wytworem magicznej wyobraźni reżysera filmu, który prawdopodobnie w duszy jest.. gejem.

Nie Super Model Boski

Może i ja bym napisała coś o Super Mężczyźnie - takim wiecie... poukładanym, pachnącym, pięknie przystrzyżonym, życiem nie znudzonym, w Kobietę zapatrzonym, w łożu diable wcielonym, poza domem aniele, jednak nie przesiadującym w kościele we wszystkie niedziele zamiast ze mną w kinie...
Ja bym chętnie napisała, że oto właśnie poznałam ostatnio Jednego Takiego - Dżentelmena szarmanckiego, troskliwego i czarującego, jak Apollo pięknie zbudowanego, nieustannie uśmiechniętego, robotnego, tak jak lubię - na torsie owłosionego, o mój permanentny komfort bytu dbającego...
Napisałabym nawet i więcej o Nim, ale... zaraz się może i znowu okaże, że mi się znowu coś wydawało, że mi się zauroczenie z czymś tam innym pomieszało... a poza tym... pisanie o ideale i w pisaniu i w czytaniu strasznie nudne jest... a poza tym... to "Szczenię" jest strasznie młode, więc wzięłam sobie na luz i ochłodę... Kofta Krystyna pisze w artykule "Przeźroczysta Kobieta" o pociągu Płci Przeciwnej Starszej  do Płci Przeciwnej Młodszej.
Pomimo, iż obrzydliwe to jest  - w ustach starych satyrów nie raz słyszałam hańbiącą prawdziwego dżentelmena i ośmieszającą siwą głowę - maksymę: "Może być nawet czternastolatka, byleby młodo wyglądała".
Nigdy - podobnie jak Pani Kofta - nie słyszałam podobnego twierdzenia w ustach Kobiety, dlatego i  ja się o takowe nie pokuszę i z szacunku dla samej siebie oraz w trosce o to, by takiego dobra rzadkiego nie popsuć, zostawię mojego jurnego "Źrebaka" w spokoju...

sobota, 10 sierpnia 2013

Carpe diem (?) (!) (...)

Bez stałości, bez planu,
w ślepym biegu do błogostanu
biorę kęs życia, gryźć nie nadążam,
smakować nie muszę
zabawą beztroską niechaj pustkę zduszę.

Niczego więcej już nie chcę żałować,
nad sensem życia dłużej główkować.
Chcę zamknąć oczy, skakać na linie,
niech smutek wreszcie
na zawsze zginie.

Pić wino chcę,
bitą śmietaną ciała okładać,
językiem giętkim jak
wprawny rycerz władać.
Badać, próbować,
dotykać, figlować,
uczuciem głębszym
się nie zajmować.

Mam dość myślenia:
"o co tu chodzi?"
Czy on chce ze mną
być jeszcze czy...
już się wyswobodzić.

Będę pobierać,
a potem zostawiać i
tak się będę z życiem zabawiać.
I póki nie odejdę
w starości cień
tak będę chwytać
każdy dzień...

środa, 7 sierpnia 2013

Biedronki, komary i postawa obywatelska

Jest godzina 23.00, a ja robię "kołyskę" na karimacie. Gdy mięśnie omdlewają, z nosem przy ziemi oglądam podłogę. Sprzątałam wczoraj, ale znowu jest na niej wszystko - z życiem wszelakim włącznie. Tuż przed moimi oczami podąża sobie biedronka. Jej widok mnie rozczula... taka malutka, zagubiona i niewinna... Podsuwam palec i mam plan, by jej pomóc i wyeksmitować na trawkę, gdzie znajdzie sobie na pewno jakieś pożywienie. Durna jest ona, skromna albo strachliwa, bo palca mojego nie chce i dalej miota się bez planu po pustyni podłogi. Tuż obok w konwulsjach dopełnia swojego żywota komar. Gdyby był większy widziałabym jak się dusi i wymiotuje od zapachu śmiercionośnej płytki antykomarowej. Patrzę na biedronkę; "jaka słodka" - myślę, po czym przenoszę wzrok na komara. "Zdychaj gnoju" - syczę w myślach bez cienia współczucia. Niby wiem, że to tylko biedny, smętny komar - krzywdy nie zrobi tylko irytację swędzeniem po ukłuciu wzbudzi, ale z pasją go zwalczam i nie akceptuję w swoim najbliższym otoczeniu.
Kilka dni wcześniej jestem w stanie psychicznego rozpadu. Robię zakupy jak automat po czym nieobecna opuszczam sklep.
Po drodze zaczepia mnie Babciusia, wsuwa kartę bankomatową w dłoń i prosi - patrząc pełnym ufności wzrokiem - bym pomogła wybrać jej pieniądze z "maszyny", bo ona dużych kwot nie umie. Idę wciąż nieobecna z Babciusią do bankomatu, wyłuskujemy porcjami banknoty ze ściany z pieniędzmi, a we mnie - z każdą sekundą - narasta radość, że obca kobieta mi zaufała i wybrała właśnie mnie i, że mogę zrobić tak banalną rzecz, która dla niej tak wiele znaczy. "Jaka słodka" - myślę sobie o Babciusi - jak dziś o biedronce - i żegnam się z nią ciepło jak z długoletnią przyjaciółką.
Kilka dni później, parkuję auto w miejscu gdzie zawsze zgoda na parkowanie była. Pusto tu jakoś, prócz taksówek nie stoi nic, ale myślę sobie: "farta mam, ależ pusto" i niepokój z powodu niespotykanej ilości miejsca tłumię w zarodku. Po piętnastu minutach widzę biało-pomarańczowy karawan Straży Miejskiej. Biegnę i pytam o co chodzi, przecież tu można...
Panowie fantastyczni są i przemili, ale bezradnie rozkładają ręce i mówią, że znaku nie było, ale już jest i, że przyjechali, bo telefon, że tu stoję od mieszkańca bloku z wielkiej płyty dostali.
Oczami wyobraźni widzę Obywatela - reprezentanta jedynej, słusznej postawy - znaczy się tej obywatelsko - donosicielskiej, schowanego tchórzliwie za firanką swojego wielkopłytowego "M", który bacznie obserwuje czy organ państwowy właściwie mnie ukarał i czy zachowań korupcyjnych podczas wymierzania kary nie było. Kręcę z niedowierzaniem głową, bo nikomu, ale to absolutnie nikomu na tym skrawku ziemi nie przeszkadzam tzn. "ryjem" chodnika nie blokuję, "dupą" na ulicę nie wystaję, więc dlaczego - się pytam - jakiś komar trud sobie zadaje, by mnie ukąsić, inwestuje w opłatę za połączenie i do straży dzwoni? Czekam, ładnie na chodniku stojąc, aż straż odjedzie, niemal macham im po przyjacielsku na pożegnanie, po czym odwracam się w stronę Obywatela Donosiciela, bo wiem, że chowa się na którymś piętrze, gdzieś tam - jak komar -  w firanie, wyszczerzam zęby w hollywoodzkim uśmiechu, robię wyrazisty "gest Kozakiewicza" i - wsiadając do samochodu - myślę to, co myślałam o komarze, gdy szkodnik oddawał ostatnie tchnienie na mojej podłodze... I wcale nie jest mi głupio z tego powodu, bo ja do biedronek się zaliczam, a nie do komarów...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Układ półotwarty

Wieczorek dziś mamy "Babieński". Siedzę sobie z koleżaneczkami, piwko z winkiem mieszamy i wydarzenia przeróżne komentujemy. "Szacowne grono" z biolożki składa się, socjolożki oraz hożej kobietki o umyśle ścisłym ekstremalnie i "po automatyce jakiej" na Politechnice czy cóś takiego. O wierności rozprawiamy, niewierności i przyczynach tych zjawisk, no bo o czym innym debatować jeśli każda po przejściach jest, "w przejściu" właśnie lub "przed przejściem" jeszcze. Bo, że - w większości "Przypadków"- Faceci przejścia fundują Kobietom to prawie murowana sprawa. Okazuje się, że niektóre wyjątkowo "Parszywe Przypadki" życzenie mają swawolić z innymi niewiastami na lewo i prawo, a "ukochanej", której las rogów doprawiają, na tyłku siedzieć każą i opłakiwania stanu rzeczy oczekują oraz bezdyskusyjnego przyjęcia z powrotem pod kołdrę po akcie zdrady.
Naturalnie - ośmielone różową i złocistą cieczą, mierzoną w jednostkach większych niż te mieszczące się na łyżce do zupy - brzydkich i bardzo niekobiecych przymiotników na określenie sprawców aktów nielojalności używamy.
W pewnym momencie "Koleżanka Ścisłowa" dokonuje - w pewnej części znanego już i jakże celnego - podziału relacji pomiędzy Kobietą, a Mężczyzną. Otóż - jak wiemy - mamy:
1. Układ zamknięty  - nikt nikogo nie zdradza i jest to żelazna zasada definiująca prawdziwe uczucie, szacunek lub/i przywiązanie do wpojonych wartości.
2. Układ otwarty - dwoje ludzi stanowi parę, lecz związek ten charakteryzuje duży zakres swobód wzajemnych, sprawiedliwie podzielonych i w pełnym porozumieniu stron obu realizowanych.
Wreszcie trzeci, nowy termin autorstwa "Koleżanki Ścisłowej": 
"Układ półotwarty", w którym to jedna strona może robić wszystko, druga zaś może jedynie robić dobrą minę do złej gry, tzn. godzić się z posiadaniem rogów musi, ale niech ją ręka boska broni przed doprawianiem ich drugiej stronie.
"Układy półotwarte" z lubością i zapałem realizowane są przez wielu osobników z mojego otoczenia. Z pasją uciekają oni od monotonii codzienności w ramiona innych kobiet, z którymi nie łączą ich "trudne sprawy" i z równą zapalczywością walczą o swoje "dobre imię", gdy istnieje prawdopodobieństwo, że ich własne rogi nie pozwolą im przejść pod przejściem podziemnym...

środa, 31 lipca 2013

Król Midas i złoża niczego

Królem Midasem 
być mogę z powodzeniem...
Słowa w złoto zamieniam,
uczucia w kamienie.

Ze słów utkać
potrafię  kwieciste polany.
Z uczuć zaś utoczyć
cierniste zbocza, kamieniste ściany.

W głowie mojej
po stronie tworzenia 
bogactwo pomysłów 
i wola rzeźbienia.

Lecz kiedy serce
myśli zbałamuci,
jedno jest pewne, 
że znów mnie porzuci...

Mężczyzna sympatią 
mą obdarzony 
i znów ze strachu 
wróci do Żony.