niedziela, 28 września 2014

Singiel w kinie


Poszłam wczoraj do kina. Sama. Seans na godzinę dwudziestą, film z kategorii "trudniejsze", więc przyjęłam, że i towarzystwo pewnikiem bardziej wyrafinowane. Wybrałam sobie fotel z numerem siedem w dwunastym rzędzie, by siedzieć najwyżej i widzieć najlepiej. Dziwnie tak mi jakoś się szło do tego kina bez filaru obok... ani pod rączkę nie ma kogo złapać, ani za rączkę, ani do kogo gęby otworzyć, ani komu powiedzieć: "tak proszę popcorn, nie coli nie chcę, dziękuję", ale - jako żem socjolog - sprawdzić postanowiłam jak to jest, tak samej do kina przy sobocie, na dwudziestą iść i wśród ludzi sparowanych siedzieć. Fotelik z numerem siedem mieścił się naturalnie pomiędzy fotelikiem numer osiem i kanapą  o numerze sześć. Na kanapie miętoliła się jakaś dojrzała para, a po drugiej stronie młody facet pachniał niemożebnie i ściskał kolanko swojej kompanki kinomanki. Ja też pachniałam pięknie, ale mnie za kolanko nikt nie ściskał, a o miętoleniu się to mogłam sobie jedynie pomarzyć. Pośród obrazów na ekranie i cichych westchnień po mojej prawicy i lewicy, uświadomiłam sobie, że - choć to mój debiut singlowy kinowy i brak ściskania i wzdychania wydaje się być w tych okolicznościach oczywisty - to nawet, gdy z kolegą jakimś do kina szłam, to nigdy się nie obściskiwałam i nie wzdychałam, a - gdy straszno na ekranie było - oczy sobie własnym rękawem zakrywałam, a nie mankietem kolegi. Pół seansu rozproszoną uwagę miałam pomiędzy akcję na ekranie, na fotelu numer osiem  i kanapie numer sześć. Gdzieś w duchu pewnie żal mi ściskał to i owo, ale myślałam sobie wtedy, że każdy ma swoje dobre chwile. Ja też miałam kiedyś swoje i pewnie jeszcze kilka naprawdę uroczych przede mną. Jedno wiem na pewno - następnym razem na film idę z Kolegą ;-P

niedziela, 21 września 2014

Rzecz o podarku od Kolegi, Kościele, niedzieli i znakach drogowych


Niedziela dzisiaj, budzik na 9.46 ustawiłam, bo spotkanie o poziomie istotności wysokim koło południa miałam. Obok Domu Bożego przyszło mi na świetle czerwonym stanąć, więc dudniącą muzykę w aucie karnie ściszyłam i stoję. Mur na metr jakiś i trzydzieści centymetrów gmach ceglany okala, słońce świeci, a ja sobie patrzę. Nagle zza muru wyrastają głowy niczym słupki teleskopowe wjazd na Rynek nasz wrocławski blokujące. Głów w różnym wieku jest ze trzydzieści i wszystkie zajęte czymś są; a to gadają między sobą, a to liście z krzaka skubią, a to znowu w nosie dłubią ze znudzenia, a to na samochody się gapią i robią co tam jeszcze do głowy im przyjdzie, wszak jakoś murowane czterdzieści pięć minut wypełnić trzeba. Zapala się "żółte' i głowy podkościelne znowu nikną za murem - pewnie wszystkie na jedno kolano padły - zgodnie z mszalną procedurą. Ruszam i podaję sobie do uszu muzykę na ful. Jak to dobrze - myślę w duchu, że ja już uczęszczać na takie niedzielne "eventy" nie muszę. Już jako dziecko podczas mszalnych ablucji gwałtowne spadki ciśnienia odczuwałam i o omdlenie od smrodu wilgoci i kadzideł się ocierałam. O czternastej jestem znowu w domu i z ulgą stwierdzam, że moje łóżko nadal jest rozkosznie rozkopane i gotowe na przyjecie mojego zamęczonego całym tygodniem ciała. Zrzucam dżinsy i bluzkę, wdziewam szlafroczek i daję nura pod kołdrę. Kolega Mój Drogi dał mi wczoraj w podarku książkę, zapowiedział też, że ciekawa i, że przeczytać powinnam. Biorę więc do ręki lekturę i przypominam sobie, że jeszcze tylko muszę to i tamto, ale - szczęśliwie - z pozycji pół-horyzontalnej spokojnie zrobić to mogę.  Otwieram więc laptopa (dobrze, że pracę "umysłową" mam, bo kroplówki ze swojego wyrka pacjentowi w szpitalu przecież bym nie podłączyła) i generuję kilka ważnych notatek i maili, które w skali świata nie mają żadnego znaczenia. Nim się obejrzałam już piętnasta trzydzieści mnie dopadła, a ja wciąż w tym cholernym laptopie udupiona jestem. Drugie podejście do książki więc robię, zdecydowanym ruchem dziada elektronicznego zamykając. Usiłuję zebrać komórki mózgowe do kupy i przejść w tryb "czytanie". Mijają trzy minuty, przekładam kartkę na stronę numer dwa, po czym stwierdzam, że muszę się cofnąć do strony pierwszej, bo nie pamiętam co przeczytałam. Czuję się jak wtedy, gdy debil policjant pyta mnie trzysta metrów za znakiem jaki to był znak ten tamten co go minęłam trzysta metrów temu. Kto normalny pamięta jaki znak minął, gdy znaków jest na drodze multum i nawet nie wiadomo, o który chodzi? NIKT! A kto normalny pamięta co przeczytał minutę temu? KAŻDY! Jestem więc i normalna i nienormalna w jednym. Równowaga znaczy się jest zachowana, zatem i dobry nastrój niedzielny uratowany!

poniedziałek, 15 września 2014

Wolna wola


Chciałabym być bezwarunkowo wierząca. Chciałabym umieć poddać się sile argumentu ostatecznego, gdy argumenty logiczne zawodzą i wytoczony zostaje ten bezdyskusyjny: "Wierzysz, albo nie wierzysz". Niestety, mój mózg wywiera na mnie zbyt dużą presję - potrzebę rozumienia. Szukałam duchownego kiedyś, co by się nie bał w dyskurs ze mną wejść i spróbował ujarzmić moją wnikliwość argumentem... logicznym. Oburzą się zapewne "Bezwarunkowo Wierzący" na moje poszukiwanie logiki w... wierze, ale ja nie poddaję się postulatom wiary - choćby temu, że  "Bóg dał człowiekowi wolną wolę". Oglądałam "Katyń" przed chwilą i krew mi prawie poszła nosem ze wzburzenia na myśl o wolnej woli ludzkiej, bo ostatnio zbyt wiele dowodów na "wolną" wolę człowieka widziałam. Łapię więc - po projekcji filmu w moim telewizorze - ostatniego, nieśpiącego jeszcze domownika, i pozbawiając Go wyboru (używając argumentu mojej wolnej woli), monolog uskuteczniam, dialog usiłujący udawać. "Słuchaj no, popatrz jak Im te sznurki na szyi zadzierzgiwali i ręce pętali, z samochodów wywlekali przerażonych i kulę w tył głowy pakowali, a potem jak odpady do dołów wrzucali i zasypywali. Gdzie Bóg był, Ty mi powiedz wtedy, no gdzie??" Interlokutor nic nie odpowiada, bo za bardzo powiedzieć nie ma co, a wie, że jak powie coś infantylnie prostego, to nie zdzierżę i nie skończę tokować do rana. "Czyli Bóg dał wolną wolę oprawcom, a ofiarom nie dał, czy tak? A może Ofiary same sobie wybrały śmierć przez ukatrupienie, a nie ze starości na przykład? A skoro Bóg za oprawcami był, bo ich właśnie mianował "Posiadaczami Wolnej Woli"  to kim jest Bóg?" - nakręcałam się coraz bardziej. Na "fejsie" Kobiecina błaga ostatnio, by - kto może - kartkę do Jej Synka chorego na raka wysłał, bo małemu zostało kilka miesięcy życia, a bardzo się cieszy, gdy liściki dostaje i czuje się przez to lepiej. Chłopak ledwie cztery wiosny odhaczył w swoim kalendarzyku, a już zabierać się z tego padołu "z własnej, wolnej woli" musi, wcześniej wymęczywszy swoje małe ciałko długą i wyczerpującą chorobą oraz uciążliwymi ablucjami medycznymi, mającymi na celu przedłużyć mu żywot. Nie chcę mnożyć więcej przykładów, w rzewne tony uderzać i retoryczne pytania zadawać. Nie chcę "drapać" dalej - jak to mój Kolega zwykł mawiać, bo chyba mnie szlag trafi (wberw mojej wolnej woli), gdy w komentarzu jakimś niefrasobliwym przeczytam: "Niezbadane są wyroki boskie", lub i nie daj Boże: "BÓG TAK CHCIAŁ".

niedziela, 14 września 2014

Blisko, nie za blisko

Zanurzasz mnie w sobie
jak łyżeczkę w szklance
albo co gorsza w małej filiżance
Raz czuję przestrzeń
by w Tobie zaginąć
raz znów ciasno tak w piersiach
że można odpłynąć
Oddech mi zabierasz
to znów dech oddajesz
Raz blisko mnie jesteś
to znów z dala stajesz
Miejsca na gram ciepła
nawet nie zostawiasz
Radość raz mi wielką
a raz ból mi sprawiasz
Raz wkładasz mnie w siebie
to znów mnie wyciągasz
i tak wciąż
i tak w kółko
w gry mnie swoje wciągasz
Bliżej raz
to znów dalej
Raz cieplej
raz chłodniej
przecież mi nie chodzi tylko o:
"ściągnij spodnie skarbie, załóż  skarbie spodnie"





sobota, 13 września 2014

Język nasz ojczysty wczoraj i dziś czyli komunikacja międzypokoleniowa

Moja Babcia ma 82 lata. Niezwykła jest to Kobieta, bo rześka nieprawdopodobnie o równie imponująco świeżym umyśle i sprawności cielesnej niezwykłej. Obiad dziś przygotowała dla sześciu osób, z dwóch dań się składający, kompocik do tego domowy ugotowała i ciasto upiekła. Po ablucjach na spożywaniu, wynoszeniu statków, donoszeniu oraz degustowaniu kolejnych porcji strawy polegających, zasiadła wreszcie z nami do stołu i dialog trzypokoleniowy się rozpoczął. Niezwykłe i interesujące to było konwersowanie pomiędzy babcią, wnuczką i prawnukami się toczące... Tak dobrze nie bawiłam się już dawno, bo obserwować rozmowę ludzi, których dzieli ponad sześć dekad to nie dość, że niezwykle rzadkie jest zjawisko, to jeszcze widzieć jak językowo różną się, niezapomnianym jest przeżyciem. "Babciu, to siadaj, a ja ogarnę te talerze" - rzekła dobrotliwie wnuczka, na co Babcia zareagowała podniesieniem brwi, okazując tym samym, że nie ogarnia propozycji pomocy, w której słowo "ogarniać" występuje. Po chwili było już Babci wiadome, że "ogarniać" znaczy coś na kształt: "pomóc", "przynieść', "poradzić sobie".  Płynął sobie spokojnie czas poobiedni, a Babcia o wojnie poczęła opowiadać i tu konsternacja nastąpiła u Dzieci moich, gdy Ich  "Pra" tymi słowy przemówiła: " ...sześć latek ledwie miałam i wówczas matka mi nakazała: ukoś wyko dla krowy Maniuśka". Po kilkudziesięciu minutach opowieść przeniosła się we "współczesność" czyli lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, a wnuczek, opowieści o czasach i ludziach mu nieznanych słuchając, w czujności swojej doliczył się, że dwóch pradziadków po tej stronie rodziny miał, ale żaden już po padole naszym nie chodzi. W celu upewnienia się, że uważnie słuchał i liczy dobrze, pytanie /stwierdzenie wypuścił z ust swoich o następującej treści: " Aha, czyli Babciu dwóch dziadków się wylogowało, tak?". Prawie spadłam z fotela ze śmiechu, bo do głowy by mi nie przyszło, że przenosiny na "tamten świat", "wylogowaniem się" ze świata tego można by nazwać. Teraz siedzę pod kocykiem, oglądam reklamę i reflektuję się, że nie kumam, co oni tam w niej mówią i, chociaż Babcia moja pewnie nie kuma, co "nie kumać" oznacza, obydwie ten sam problem mamy, bo coraz mniej kumamy. Świat się tak szybko zmienia, mowa ewoluuje w kierunku mi coraz bardziej obcym, mechanizacja pędzi tak, że nie umiem już nawet obsługiwać piekarnika i pilota od telewizora, a mnie się już nie chce wciąż "apgrejdować" starego i "zamulającego' systemu na swoim siwym lecz "trendi" ufarbowanym "twardym dysku".