środa, 14 grudnia 2016

Słodki Toi Toi

Mój jest prawdziwym wrażliwcem. Tacy kochają zwierzęta. No, może nie od razu wszystkie,  ale  powiedzmy psy - po prostu uwielbiają. Wiem takie rzeczy o Nim, bo zdawkowo mi opowiadał o tym jak to miał kiedyś psa. Od dłuższego czasu więc namawiałam Mojego na czworonoga, bo czułam, że mu ktoś taki jest potrzebny do szczęścia, ale najpierw kategorycznie odmawiał, potem zredukował odmowę do wahania, aż w końcu i po kilku długich miesiącach (kiedy już ustaliliśmy, że kupowanie psów jest nieetyczne i świadczy jedynie o ludzkiej próżności), powiedział sakramentalne :"Załatw to, bo ja nie pojadę do schroniska". Na okazję, by "to" załatwić, nie musiałam długo czekać, bo Mój niebawem wybył w delegację. Zebrałam więc gremium w postaci Dzieci własnych, zapakowałam w auto i - w przekonaniu, że co najwyżej obejrzymy i wrócimy" - udałam się na ulicę Ślazową. Miejsce - choć pełne ludzi pracujących z pasją i poświęceniem" - przytłaczało ponurością szarych klatek i odorem psich kup. Podobnie jak Mój, ja również mam wrażliwe miejsca w ciele, więc wizyta tam była dla mnie trudnym doświadczeniem. Było zimno, dlatego wszystkie zwierzaki siedziały w pawilonach. Weszliśmy w pierwsze drzwi z brzegu i trafiliśmy do szczeniakarni. Byłam zdziwiona, że w schronisku w ogóle przebywają szczeniaki i to w takich ilościach. Serce mi się kroiło w plastry, dlatego postanowiłam, że nie przebieramy jak w pralinkach lecz wchodzimy w pierwszy korytarz z brzegu i tam podejmujemy decyzję. Minęliśmy kojec ze średniej wielkości kudłaczem, którego szanse na adopcję były znikome przez wzgląd na olbrzymi niepokój, przejawiający się w zawziętym szczekaniu na obcych i pokazywaniu całkiem niemałych kłów. Potem był słodki york z depresją, odwrócony ogonem do świata, a potem kremowy jamnikokundelek - niezwykle sympatyczny i otwarty na ludzi, aż wreszcie mała, kremowa kulka  z uszkami cappuccino i wielkości męskiej dłoni. Kulka siedziała spokojnie i patrzyła na nas czarnymi jak węgielki oczkami. Dwadzieścia minut później wydłubywaliśmy skubańca z zasikanego kojca, bo tak się bał, że o radosnym skoku w ramiona i świetlaną przyszłość nie było mowy. Pierwszego wieczoru w domu jakby go nie było. Siedział cicho jak mysz i tylko się przytulał. Dzisiaj mija równo tydzień od dnia kiedy przyszedł do nas Mikołaj i przyniósł Kapsla. Uważam, że cudne imię wymyślił dla niego Mój, ale po siedmiu dniach pod jednym dachem, myślę, że stworzenie to powinno wabić się Dzikus, Freak, a jeszcze celniej - Toi Toi, bo takiej ilości kup i sików jaką generuje ten dwumiesięczny szczeniak nie znajdziecie w żadnym miejskim "toju". Do tego Mój rozpieszcza go do granic mojej wytrzymałości i granic obrzydliwości. Czuję się jak mąż odstawiony przez żonę na boczny tor, bo ta skupiła się na funkcji "matka karmiąca". Naturalnie (?!) zachwyca się każdą kupą zrobioną na zasłonę czy dywan i sikami płynącymi po panelach lub kafelkach w łazience. Psiur śpi z nami, odpoczywa z nami, je z nami, ale najbardziej upodobał sobie wchodzenie ze mną pod prysznic. Nie znam drugiego psa, który tak bardzo lubi ciepłą wodę i płyn do mycia ciała "Dove". Jest chyba najbardziej wycałowanym i wyprzytulanym psim niemowlakiem w galaktyce, ale odpłaca tym samym, rozdając liźnięcia w ilościach hurtowych i każdemu po równo. Adoptujcie zwierzaki ludzie, bo kupuje się samochody i buty, a nie żywe istoty. Nie uczestniczcie w handlu żywym towarem. Adoptujcie. Dostaniecie w zamian morze miłości i bezkresne uwielbienie stworzenia, które kocha wiernie i bezwarunkowo.

niedziela, 27 listopada 2016

Pięknoty i brzydoty czyli a fuuu

Telewizja w ostatnich czasach zalicza upadek nie tylko wolności słowa i wyboru, ale także glebę intelektualną i ... klasową. Nie twierdzę oczywiście, że wcześniej TV karmiła nas kawiorem i pokazywała same perły, ale teraz odmóżdżanie i wspieranie "prostych, niezłożonych umysłów" ma niezwykłą moc rażenia i wsparcie władz odpowiedzialnych za ramówki. "Mój" w końcu nie zdzierżył i któregoś razu wykrzyczał mi, że nie będzie ze mną oglądał tych głupich programów, a innym razem - wytykając mi tępotę i brak ambicji  - nie tylko intelektualnej, wyrzucił z siebie zdanie nie tyle prawdziwe, co raniące i to nie tylko z grubsza, ale także z cieńsza i do spodu, a brzmiało ono mniej więcej tak: "A niby co mam z Tobą robić ??? Oglądać głupią żonę dla rolnika???!!" Cóż, kiedy nie ma co oglądać, ogląda się to, co jest, gdy człowiek zmęczony tak, że książki nie utrzyma w dłoni, a oczy tak się lepią, że na dłuższy seans filmowy z DVD nie ma co się rzucać. Pomijając fakt, że dostało się być może niesłusznie niejednej kandydatce na "głupią żonę ", a nie wyraźnie tępemu, niejednemu osłu z brudnymi szponami jak u krogulca w roli selekcjonera i  to, że ja  - jako odbiorca owego formatu - zostałam za "głupią żonę" uznana, prawdą jest, że takiego gówna w TV jakie obecnie spożywać "musimy" dawno nie było. Co tam jednak "Żona dla rolnika" z całym tym niezaprzeczalnym regresem intelektu kandydatów, tak widocznym w zderzeniu z poprzednią edycją. Teraz mamy "Chłopaków do wzięcia", których nikt nie chce wziąć i brać. Mam wrażenie, że telewizja zabrnęła nie tylko na samo dno, nie tylko pod strzechy, ale także do najbardziej zapiździałych rejonów Rzeczypospolitej Polskiej, do baraków, kontenerów i wszelkich melin, bo z takich właśnie miejsc kandydatów na chłopaków prezentuje. Siedzi taki Józek z drugim Mietkiem oraz Zenkiem we wsi głębokiej, a konkretnie pod sklepem wielobranżowym i przemysłowym, jednak w ofercie swej zawierającym proste alkohole wysokoprocentowe i wysokomózgojebne, i narzekają, że nie mają kobiety i, że żadna ich nie chce. Józek mocno podupadły na wierze, że jeszcze spotka taką, co będzie miała na czym siedzieć i czym oddychać i która go pokocha, przyjmuje argument kolegi Mietka, żeby to pierdolił, bo najlepszą kobietą dla nich jest flaszka o mocy 40 wolt, która nie tylko rozgrzeje i ukoi wszelki smutek, ale i wprawi w stan zadowolenia i da poczucie bycia "kimś" na tym zasranym świecie no i - co najważniejsze - milczy i nie zrzędzi. Chłopaki wyraźnie podbudowane argumentami Mietka, szczerzą do kamery popsute i szczątkowe uzębienie i czarnymi jak ziemia paluchami, przeczesują tłuste strąki przerzedzonych włosów, ze smakiem dopalając filtry papierosów.
Ale cicho, cicho... Oto jest para, która... mnie wzrusza. Facet koło czterdziestki, kompletnie nierozgarnięty, mieszkający w chacie w lesie, bez prądu, wody, bez niczego dosłownie, odnosi sukces i poznaje kobietę. Kobieta jest równie atrakcyjna jak on sam czyli  - w ogólnym pojęciu - kompletnie wcale. On upiekł dla niej ciasto u rzutkiego jak na to towarzystwo siostrzeńca, i który ma w domu prąd. Przygotował również skromny kwiatuszek i zapalił świeczki, bo nic innego zapalić nie mógł. Może mógłby jeszcze i ewentualnie pochodnię, ale strzecha poszłaby z dymem jak nic. Niewiasta przyjechała na rowerze, brnąc przez chaszcze i muldy, ale u progu chaty czekał dżentelmen, który - nie bacząc na tonaż wybranki - dziarsko chwycił ją w ramiona i przetargał przez próg swojej rezydencji. Rozmowa szła im naturalnie jak po grudzie, bo obydwoje byli bardzo wstydliwi i bez doświadczenia w kwestiach damsko - męskich, co jednak nie przeszkodziło im zacząć całować się w siódmej minucie spotkania. Patrzyło na to dwóch siedemnastoletnich chłopaków, znaczy się syn mój oraz jego kolega, bo zrobiliśmy sobie wieczór kanapowo - telewizyjny. Syn nie odważył się na komentarz, bo matkę swoją zna i nie chciał być wytargany za prawe ucho, jednak kolega nie mógł się oprzeć i bezustannie powtarzał "o fuu".
Koniec końców zapytałam młodzieńca, co go tak zniesmacza. 
- "Oni się całują, to jest obrzydliwe". 
- Uważasz za obrzydliwe całowanie się dwojga ludzi? - Zapytałam.
- Nie, nie, całowanie jest ok tylko wie pani, nie takich ludzi. - Odparł chłopak.
- Przecież nie tylko ładni mają prawo i ochotę, by się całować. - Stwierdziłam bez wiary, że młody da się przekonać.
Przed oczami stanęły mi ładne dziunie z siłowni, które wypinając pupki i nadymając usteczka przed wielkimi lustrami, są sobą zachwycone tak bardzo, że nikt inny nie jest w stanie zachwycić się nimi bardziej. I oczywiście napompowane indory z malującą się na twarzy pogonią za rozumem i jeszcze potężniejszymi niż radość z widoku swojego odbicia mięśniami. Takie pięknoty mogą się całować. Brzydoty w grubych okularach i  z niećwiczonym tyłkiem już nie. Bo przecież to jest "aaa fuuu". 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Twarde chomiki

Popsuło mi się kolano lewe, w związku z czym dostałam skierowanie na rehabilitację. Zwlekałam z pójściem, ale gdy zorientowałam się, że od samego posiadania skierowania mi nie przechodzi, postanowiłam udać się na zalecone leczenie. Na miejscu dosłownie przetwórnia popsutych ludzi - głównie starszych, ale - ku mojemu pokrzepieniu - "z młodych" nie byłam sama. Kiedy sympatyczny pan rehabilitant dobrał się do mojej nogi, spociłam się jak szczur z bólu, a w pewnym momencie myślałam, że wyjdę bez kończyny. Pan rehabilitant - powściągliwy początkowo, przy kolejnym spotkaniu rozkręcił się na dobre i widząc moją niechęć do pracy w temacie, postanowił mnie zagadać. 
- A wie pani, ja to miałem trzy chomiki w życiu, tylko one mi zawsze jakoś tak twardniały. 
- Jak to twardniały??? - wytrzeszczyłam oczy, bo numeru z twardnieniem chomików nie znam, pomimo, że ja też owe miałam, a jednego zahibernowałam nawet na wieczność, gdy ten postanowił ograbić mi lodówkę.
- No wie pani, siedział sobie w klatce jak gdyby nigdy nic, a potem tak z dnia na dzień się kulił i kulił coraz bardziej, tak jakby spał, a jak po kilku dniach go tak - wie pani - poszturchałem palcem (tu nastąpiła prezentacja szturchania palcem - równie zabawna jak sama opowieść), to on taki wie pani -  normalnie taki twardy był. No i się nie ruszał...nie wiem spał tak mocno czy cooo.
- Ale obudził się potem? - spytałam bez większej nadziei w głosie, jednocześnie kuląc się i twardniejąc cała ze śmiechu.
- A gdzie tam. Spał jak zabity. I tak z każdym było. Myślałem, że one zapadają w sen zimowy.- Odparł zafrasowany Pan Artur.
Był przy tym tak naturalnie infantylny i tak zabawnie przedstawiał "szturchanie palcem twardego chomika", że łkałam ze śmiechu tak bardzo, że do naszego boksu zaglądali inni rehabilitanci, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jak się można łatwo domyślić, kolano nie przestało mnie boleć, za to rozbolała mnie przepona ze śmiechu. Wyszłam za to znieczulona psychicznie i uhahana. To był prawdziwie profesjonalny zabieg odciążający nie tylko kolano, ale przede wszystkim mózg. Bo nie ma to jak twardy chomik panie.

niedziela, 6 listopada 2016

Bajeczka o jednej starej, stękającej babie

Wyszła za Tego Człowieka tak po prostu - bo zaproponował. Za stara i za mądra była na ciążę "z wpadki" i zbyt głupia i wkręcona w Jego pokręconą osobowość, by w porę zreflektować się, że to się nie może przecież udać. Poszła "za ten mąż", bo w sumie nie miała nic ciekawszego do roboty, zmęczona i znużona jak stary marynarz, który zwiedził wiele portów świata, w których ludzie mówili różnymi językami, jednak wciąż o tym samym. Podświadomie chyba chciała zawinąć gdzieś na stałe, chciała czegoś więcej niż ładnych obrazków, przewalających się przez jej życie jak szkiełka w kalejdoskopie, ale wciąż była ostatnią istotą na ziemi, którą ona sama lub ktokolwiek posądziłby o taką woltę czyli kolejne małżeństwo. Gość wkurwiał ją i fascynował jednocześnie, ale fascynacja brała górę nad irytacją, bo Facet nic, a nic nie był przecież nudny jak inni. Nie pierdolił głodnych kawałków o swojej przewadze nad pozostałymi samcami i nie prawił obślizgłych komplementów, których celem zazwyczaj jest nieposkromiona potrzeba zaciągnięcia ofiary w bety lub i - w ostateczności - do toalety. Tak, nuda w gościu i brak wyrazistości kastrowały ją zarówno z libido jak i zainteresowania takim bezpłciowym palantem. Ten, to co innego - wiecznie pogrążony w ciężkich myślach, czego znakiem były głębokie bruzdy na czole, inteligentny tak, że ciary chodziły jej po plecach, kiedy z rzadka, ale jednak coś mówił, zabawny złośliwie, pragmatyczny uciążliwie, rozkminiający wszystko i rozkładający na czynniki pierwsze, zaradny, pachnący, sarkastyczny, pedantyczny detalista, czytający w myślach niczym w otwartej książce. Dżentelmen. Szarmancki. Ekskluzywny Introwertyk. Rozdarty Facet z Przeszłością. Ogarnięty. Pociągający. Miał wszystko. I mógłby mieć każdą kobietę chyba, ale zachowywał się tak jakby nie miał tego świadomości. Jej nie chciał. Zranić. Podobno nie chciał jej zrobić krzywdy dlatego ją trzymał na dystans i uciekał za każdym razem, gdy zbyt się do niej zbliżył. Kiedy ją odpychał, ona ustępowała bez oporu i usuwała się w cień. Potem jednak wracał. Ona zawsze Go przyjmowała. Potem się oświadczył. I poszli za ten mąż. I miewali piękne chwile, ale On wolał celebrować te brzydsze. Cisza piekła ją w uszy, złośliwostki coraz częściej kierowane pod jej adresem i sarkazm jak żądło wbijający się prosto w mózg, przenikliwość, która teraz miała służyć do tego, by odebrać jej godność i pewność siebie, to wszystko przestało kręcić, a zaczęło męczyć. Wcześniej  - po dużym "nieporozumieniu" - dostawała sms: "Kocham Cię, nie mogę bez Ciebie żyć", dwie wiosny później czytała już tylko "Przepraszam, nie da się z Tobą żyć." 
Teoretycznie, nawet jeśli sztorm na morzu, a statek wciąż płynie "brzuchem do dołu", to jest nadzieja, że wypłynie na spokojne wody. Trzeba "tylko" rozsądku, cierpliwości i opanowania kapitana. I szczerej chęci. Teoretycznie.

piątek, 28 października 2016

Miłość taka i nie taka

Jest zimno, ludzie na ulicy schowani po nos w kołnierze kurtek, a w ogrodowym basenie saunarium same golasy. Zawijam się ciaśniej w ręcznik i kulę w człowieku, podwijając palce w mokrych klapkach. Chcę jak najszybciej dobiec do zbiornika z wodą ciepłą jak zupa. Galopuję niezgrabnie, z trudem utrzymując równowagę w śliskim obuwiu i o mały włos nie przewracam pary dziadziusiów, którzy wyglądają jakby byli razem z pięćdziesiąt lat, bo raz, że od tego bycia razem zupełnie i totalnie stali się do siebie podobni, a dwa, że mają chyba po siedemdziesiąt lat z okładem i to grubym, więc te złote gody są mocno prawdopodobne. Dziadziusie nie przewrócili się na skutek mojego natarcia tylko dlatego, że ich wolne od ręczników dłonie trzymały się razem w mocnym uścisku. Wyglądali tak jakby jedno bez drugiego nie mogło przeżyć nawet minuty i jakby bali się, że się sobie zgubią. Popatrzyłam z rozczuleniem jak dziadziuś puszcza ręcznik, którym zakrywał swoją męskość, by z męstwem przytrzymać mocniej i uchronić przed upadkiem swoją kobietę. Przez ten ułamek sekundy pozazdrościłam jej. Potem zobaczyłam Ich znowu w saunie. Dziadziuś całował babcię to w ramię, to w szyję, jednocześnie wpatrując się z zachwytem w jej już jedynie domyślny owal twarzy. Babciusia nie odwzajemniała nawet w minimalnym stopniu otrzymywanych, ciepłych gestów, siedziała z rękoma splecionymi na udach i musztrowała dziadka, żeby przestał. Nie chciałam tak pomyśleć, ale pomyślałam : "Może to jest właśnie sposób na to, by gorączka i namiętność w mężczyźnie nie gasły?" Ciągłe staranie, wieczna niepewność i konieczność nieustannego zabiegania o względy swojej kobiety, prawdziwych mężczyzn najwyraźniej nie męczą. A może nie męczą tylko tych "starej daty"? Większość dzisiejszej populacji jest raczej zawiedziona i w krótszym bądź dłuższym odrobinę czasie dochodzi do wniosku, że kobieta, w której się zakochali jest bezwartościowa, nieudolna, niezdolna, a do tego zakłamana i niewdzięczna. Stwierdzają, że nie mają siły już dłużej "tego wszystkiego" znosić, dlatego odchodzą. Nie podnoszą ciężaru jakim  jest odpowiedzialność za podjęte decyzje, za drugiego człowieka, za to, żeby związek czuł się dobrze, a oni w tym związku byli szczęśliwi.  Drobny problem destabilizuje układ nerwowy współczesnego mężczyzny, a brak uległości partnerki, sprawia, że on wierzy, że musi to zakończyć. Ja natomiast nie wierzę, że para, której o mały włos nie rozniosłam na trawie ogrodu, spijała sobie tylko miód z ust przez całe wieki wspólnego życia. Nie uwierzę też, że którekolwiek z nich robiło wszystko żeby drobne nieporozumienia przeradzały się w wielkie awantury, a wielkie awantury w huczne...rozstania. Myślę, że i kiedyś i dziś Prawdziwy Mężczyzna woli okazać męstwo, wytrzymać i "puścić ręcznik" i -  być może - narazić się na drwiny z powodu swojej męskości, niż wypuścić z rąk to, co ma najcenniejsze czyli drugiego człowieka - szczególnie, gdy wie, że jest przez niego kochany. Prawdziwy Mężczyzna nie oczekuje wdzięczności za zachowanie, które jest częścią Prawdziwego Mężczyzny - nie oczekuje peanów na swoją cześć za uczynienie tego, co dla Faceta powinno być naturalne - chronienie kobiety. Ale czasami bywa inaczej i pozorny komfort posiadania ręcznika wygrywa z wartością jaką jest komfort bycia razem. Na dobre i na złe.

wtorek, 20 września 2016

Nerve

Poszłam do kina z pobudek osobistych. Potrzebowałam rozładować wkurwienie to znaczy uciec od ostentacyjnej ciszy w domu i wariackiej wrzawy w pulsującej ludźmi galerii. Jazda "przed siebie" odpadała, bo najeździłam się już tyle "dla odprężenia", że zliczając wszystkie kilometry, dojechałabym już chyba do Afryki i z powrotem. Na dworze zimno jak w psiej budzie, a jedyne w miarę znośne miejsce odosobnienia to kino. Na "Bryżit Dżons" byłam dzień wcześniej z Moim, więc tym razem mogłam wybierać pomiędzy krępującą mizerotą aktorską "Smoleńska" lub zagadkowym "Nerve". Wybrałam naturalnie opcję numer dwa. Jak już wspomniałam, szłam z zamysłem wyluzowania i złapania dystansu do wszystkiego, do czego dystansu jakoś załapać nie potrafię, chociaż bardzo się staram. Finalnie ogryzałam paznokcie i zakrywałam oczy dłońmi, bo nie miałam obok pachnącej pachy Mojego, pod którą mogłabym się skulić i przetrwać sceny mącące w - i tak już sporym - bałaganie w mojej głowie. Ale po kolei... Wszedłszy na salę, czułam się głupio, bo - i po pierwsze - dziwnie mi się od pewnego czasu chodzi samej do kina, a po drugie sala pełna była małolatów rok produkcji 1999. "Kij tam" - pomyślałam i - jak zwykle, gdy udaję singla - zaszyłam się w najciemniejszym kącie kina, żeby nie słyszeć ciamkania wiecznie głodnych i pomlaskiwań chwilowo napalonych, mających życzenie całować się właśnie tutaj. Film zaczął się zbyt "science fiction" jak na mój wiek, przez chwilę myślałam nawet, że nie dotrwam do końca, ale już dziesięć minut później byłam wkręcona kompletnie. Nie zdradzając szczegółów, powiem tylko, że pomijając - jak dla mnie - głupawą muzyczkę dla amerykańskich nastolatków, matki i ich udupione w necie na wieczność i przez siedem dni w tygodniu małolaty powinny iść i obejrzeć ten obraz razem. Wielu rodziców wie, że istnieje coś takiego jak "życie w necie", ale na tym kończy się ich blade pojęcie. Wielu rodziców myśli, że pasta to pasta, a "pasta" to również taki niby "post"na portalu łudząco przypominającym FB, ale pełnym obrzydliwości, nienawiści, podżegania do poniżania, szydzenia, obrażania i poglądów dzieci, opisanych kompletnie niezrozumiałym lecz pełnym wulgaryzmów językiem. "DarkNet" to już wyższa szkoła jazdy - nie tylko dla tetryków. Na szczęście. Na szczęście nie wszystkie nastolatki grzebią głębiej i na szczęście nie wiedzą, że istnieją kosztowne nie tylko emocjonalnie zamienniki FB, gdzie żeby zostać przyjętym do "grona" trzeba się wyrzygać on - line, albo wypić wodę z muszli klozetowej. I to jeszcze pół biedy jest. Bieda zaczyna się wtedy, gdy dzieciak pod wpływem presji otoczenia, dla popularności, a czasem kasy zaczyna robić naprawdę głupie i niebezpieczne rzeczy jak na przykład jazda na motocyklu z zawiązanymi oczami lub zwisanie kilkadziesiąt metrów nad ziemią z żurawia budowlanego. Idźcie i zobaczcie. Zyskacie wspólny czas i swoją oraz Dzieciaka... świadomość. Żadna gadka umoralniająca nie przemówi do wyobraźni Młodego Człowieka tak jak widok rówieśnika w matni.

niedziela, 4 września 2016

Real MAN

Wkurzam się czasem na Mojego, że niewrażliwy na moje cierpienie, że zaszyty w swoje myśli jak za komuny dolary w podszewkę marynarki, że obojętny na moje zmartwienia, że gazetę czyta jak ja wrzeszczę, że jak już mi się uda wreszcie zmusić do jakiejś reakcji, to brzydkie mi rzeczy mówi, że przeprasza za rzadko, że obraża się za często, nie słucha zbyt uważnie, że mówi za mało, że tak mnie wkurza, że i leżakiem szurnę po balkonie i pilotem rąbnę o podłogę, a łaciński język rozwijam w tempie imponującym. Ale wiem, że właśnie takiego chcę i, że prawie każda dojrzała Kobieta takiego właśnie by chciała chcieć mieć. Bo dojrzałe Kobiety już się nabyły z dupami wołowymi, życiowo nieudolnymi, z premedytacją spolegliwymi, z wyuczoną niezaradnością, z fachową bezsilnością, z brakiem ikry, z brakiem celu, ze śliskim na inne baby okiem i z tępo na wybrankę swoją skierowanym wzrokiem. Mój taki chropowaty jest czasem, ale nigdy nie pizdowaty i  nigdy nie mówi, że się nie da, że nie umie, że później, że nigdy, że po co. Nauczyłam się w życiu być harda i twarda i wydawało mi się, że taka samodzielność totalna mnie jara. Dziś jestem spolegliwa bardziej i  - nad czym nie mogę wyjść z podziwu - to mnie cieszy i daje  radość. Bo nie jestem już samotna. Lubię jak Mój jest zazdrosny, bo Były zazdrosny nie był. Lubię kiedy jest upierdliwie uparty i zawzięty, bo wiem, że to dowód na odpowiedzialność za mnie i rodzinę i wiem, że nie rozłoży rąk i nie stanie jak mameja w sytuacji podbramkowej tylko będzie walczył. Kiedy już wreszcie nauczyłam się być kobietą, niczego nie straciłam...Facet powinien też pogłaskać swoją kobietę po włosach, chcieć robić jej niespodzianki, kupować kwiaty, zawstydzać ją kolejnym prezentem bez okazji i mieć potrzebę chwalenia się nią na mieście. Nie, nie uważam, że to jest seksistowskie podejście. Uważam, że Kobieta ma prawo i obowiązek być kobieca i winna mieć zakaz obcinania jaj swojemu Mężczyźnie. Jako eks twardzielka wiem, że głupia byłam próbując być jak mężczyzna. Takie twarde sztuki wyją w poduchy, gdy nikt nie widzi. Ja sobie wyję obecnie kiedy chcę i nie łajam się bynajmniej, że to takie "niemęskie". Czasem mam z tego korzyść, bo Mój mnie potem przytula jeszcze bardziej i kocha jeszcze mocniej. Bo każdy chce się czuć komuś potrzebny, a tak się właśnie czuje człowiek, gdy kogoś wspiera i pociesza. A po co twardej Zośce Samośce czuły facet jak ona przecież nikogo nie potrzebuje? No to jak pokazuje światu, że nie potrzebuje, to nie ma. Proste.

piątek, 2 września 2016

Rest

W sypialni było tylko łoże małżeńskie, dwie szafki nocne z lampkami i łóżeczko dla niemowlaka. Dziecka nie było tam od lat, zdążyło już pewnie z niego wyrosnąć, ale mężczyzna najwyraźniej nie mógł pogodzić się z rozstaniem z synem. Z framugi okna odpadał tynk. To efekt deszczu sprzed kilku laty. Nigdy nie było jakoś czasu ani motywacji żeby to naprawić. Ostatni raz byłam tutaj trzy lata temu. Nic się nie zmieniło, Te same żaluzje w oknach, meble ani o centymetr nie przesunięte. Przez zakurzone szyby i srebrne, połączone sznurkiem linijki metalu przebijało ostre słońce. Stałam w drzwiach i patrzyłam jak przeciąga się nagi na łóżku, rozprostowuje smukłe  ramiona pływaka i pręży długie ciało. Było mu dobrze, wręcz leniwie, twarz miał zrelaksowaną, a oczy przymknięte. Biała, zmierzwiona pościel odbijała światło, przez co w pokoju było jeszcze jaśniej i jeszcze cieplej. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał świadomości mojej obecności. Tak też się czułam - jakby mnie tam nie było, ale ciepło wyraźnie pieściło moją twarz, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że moje ciało tu jest. Patrzyłam z zachwytem na mężczyznę, wyglądającego niczym ruchoma rzeźba i wiedziałam, że nie mogę go dotknąć. Bo przecież mnie tu nie ma. Nie czułam z tego powodu żalu, bo wiedziałam, że jestem szczęśliwa tam, gdzie jestem teraz. Dlatego tylko patrzyłam, bo skoro już się tu znalazłam i mi otworzono, pomyślałam, że przyjemnie ogrzać wzrok promieniami słońca muskającymi zrelaksowane, silne ciało. Stałam tak w progu, za lekko uchylonym skrzydłem drzwi i było mi cudownie. Nie mogłam zamknąć oczu, żeby nie patrzeć, bo... spałam. Było mi dobrze, chciałam żeby ta chwila trwała jak najdłużej i w nieskończoność odwlekałam moment powrotu, bo pierwszy raz od tygodni miałam ładny sen - bez brudnej wody, powodzi, tsunami, dziurawych mostów i płaczących dzieci. 

sobota, 20 sierpnia 2016

Attention

Kocham Mojego ponad wszystko. Zawsze to powtarzam - w dzień w pełnej świadomości tego, co wygaduję i w nocy, gdy przez sen deklamuję do Jego ucha "kocham" bezwiednie i z pamięci - jak niegdyś tabliczkę mnożenia. Kiedy człowiek dorosły kocha jak szczeniak to chce być z drugim człowiekiem sparowany czyli połączony bez przerwy. Dzięki Bohu, człowiek dojrzały wie też (choć, gdy zakochany jest, nie chce do siebie dopuścić tej myśli), że nawet najsmaczniejszym tortem spożywanym w ilościach nieprzyzwoitych można... się porzygać. Dlatego warto - czasem wbrew pragnieniom - dać sobie i temu drugiemu druhowi w szczęściu chwilę oddechu, na pobycie - jak to Mój mówi - "w człowieku". I zająć się sobą, a raczej Innymi Najbliższymi, bo zazwyczaj człowiek ma w wieku dojrzałym jakieś dzieci, które - bywa - idą w zakochaniu trochę na boczny tor. Dziś właśnie jest taki dzień, kiedy jestem tylko ja i moje Dziecko. Pytam się więc Syna Mojego, czy myśli, że fajnie jest, gdy "Nasz Pan Domu" jest "na wyjeździe". Syn Mój rzecze mi na to, że fajnie, bo... "można trochę nasyfić", co w Jego młodzieżowej interpretacji znaczy tyle, co nie przejmować się bałaganem. Zabawne jest to, że wypowiada te słowa w chwili, gdy obydwoje integrujemy się w łazience, a owa integracja polega na tym, że on szoruje toaletę, a ja kafelki pod prysznicem i jest naprawdę fajnie. Może się wydać zaskakujące, że wspólne wdychanie detergentów i czyszczenie porcelany łazienkowej cieszy nastolatka i jego matkę. Ale cieszy, bo "podaj ścierkę" czy "no trudno, bądź mężczyzną i włóż tam rękę", kiedy coś wpada do "kibla", a następnie sfilmowanie tego wyczynu i sukcesu zarazem, polegającego na pokonaniu przez młodego oporu psychicznego przed włożeniem ręki do muszli, czyni realne cuda, bo słyszę potem, że jest "tak rodzinnie". W efekcie tych doświadczeń myślę sobie, że w czasach, kiedy galerie handlowe stały się świątyniami regularnie odwiedzanymi w weekendy przez całe rodziny, a robienie zakupów jest chlebem powszednim, kolejne torby pełne "wymarzonych" przedmiotów nie mają już takiej siły rażenia i nie podnoszą poziomu szczęśliwości - nawet u materialistycznie sfokusowanych nastolatków. "To mi jest w ogóle nie potrzebne, nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, ja chcę tylko pobyć z tatą"  - to dzisiaj można usłyszeć od prawie dorosłych dzieci. Dowodzi to jedynie, że młodzi ludzie mają już wszystkiego, co można kupić w sklepie po dziurki w nosie. Wszystkiego mają za dużo, z wyjątkiem uwagi i zainteresowania rodziców. To boli jeszcze mocniej, bo dzieci już same to dostrzegają i zaczynają o tym mówić lecz nierzadko ich głos to wołanie na puszczy. Często czują, że są na końcu łańcucha pokarmowego i cierpią, bo na lekcji biologii wytłumaczono im dokładnie, gdzie łańcuch pokarmowy się kończy. Ostatnio byłam na weselu. Pani Młoda, tak była zafrapowana wydarzeniem, że kompletnie zapomniała o swoich kilkunastoletnich dzieciach, które - widząc kompletny brak zainteresowania ze strony matki, przycupnęły sobie cicho na końcu długiego stołu. Było mi przykro i jest mi głupio za "Starych Niedojrzałych", którzy idiocieją przeżywając drugą młodość i "entą" miłość, tracąc tym samym cierpliwość i chęć "robienia czegoś" ze swoimi pociechami. Ludzie, nie kupujcie kolejnej pierdoły swojemu dziecku, nie sadzajcie przed komputerem, nie spuszczajcie swoich dzieci na drzewo, każąc im zająć się sobą. W zamian zróbcie coś razem - nie wiem - obierzcie ziemniaki, zagrajcie w coś, umyjcie wspólnie kibel, czy idźcie na rower. Nikt Wam nie każe od razu siedzieć ze swoim nastolatkiem z maseczką nawilżająca na twarzy - tak jak ja teraz siedzę z moim. Ale zróbcie coś razem. Coś niebanalnego, co dzisiaj mało kto robi. Nie martwcie się - nie będzie "siary", przeciwnie - możecie się zdziwić, kiedy okaże się, że jest naprawdę fajnie.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Gładkość i czułość


Ostatni raz byłam u kosmetyczki przed ślubem. Na szczęście nie przed pierwszym tylko tym ostatnim czyli drugim. Znaczy się jakiś rok temu. Postanowiłam pójść znowu, bo w sumie zaraz rocznica popełnienia przeze mnie i Mojego czynu tego, a i skóra moja jakaś taka wypłowiała, szara i zmęczona zaczęła być. Pani Viola nakazała zarezerwować przynajmniej dwie godziny czasu, co też uczyniłam i o 11.15 zameldowałam się w gabinecie. Początkowo irytowało mnie, że jakaś baba za przepierzeniem rzęzi nieprzyjemnym głosem, informując panią kosmetyczkę, że nie wyłączy telefonu, bo nie może. Widać baba to jakaś ważna szycha, ale z tembru głosu wnoszę, że raczej nie śpiewaczką jest, a raczej właścicielką nocnego sklepu monopolowego, ale kij tam - klient to klient przecież - monopolowa też może chcieć ładną buźkę mieć. Suma sumarum głośne babsko zniknęło, ja zaś swój telefon wyciszyłam, bo nikim ważnym się nie czuję, a klient jest ważny - owszem - ale wiedzieć musi, że czasem trzeba zaczekać, więc mój klient jak musi, to czeka. Pani Viola najpierw wzięła moją twarz w dłonie, co - nie powiem - było bardzo miłe. Następnie nałożyła na twarz moją oraz dekolt - kwas, który chwilami śmierdział nieciekawie, ale niemiłe wrażenia zaraz stłumiła, spowijając jestestwo moje obłokami ciepłej pary. Zamknęłam oczy i dopiero teraz poczułam jak jestem cholernie zmęczona. Jak mnie boli ciało i jak mnie boli moje czterdzieści ponad lat. Gdybym mogła, w pierwszej kolejności wymieniłabym sobie zwoje, bo najbardziej boli mnie chyba mózg, a konkretnie myślenie. Ostatniej niedzieli nie mogłam podnieść się z łóżka do piętnastej, bo tak wyczerpało mnie myślenie właśnie, dochodzenie, domniemywanie, przypuszczanie, rozkładanie na czynniki pierwsze i próby zrozumienia otaczającego mnie Świata. Bo Świat Mój jest skomplikowany i ma swoje zdanie i wytłumaczenie na każdy temat oraz rzadkie poczucie winy. Ale co tam, leżę pod tą parującą rurą, rozkoszuję się swoim totalnym wycieńczeniem, aż tu nagle czuję dotyk. Niezwykle delikatne dłonie ujmują moją rękę i polewają ją przyjemnie ciepłą wodą, sączącą się z małej, okrągłej gąbeczki. W pierwszej chwili czuję jak drętwieje mi kark i dłoń poddana tej niespodziewanej pieszczocie, ale nie mogę zobaczyć kto mi to robi, bo Pani Viola zakazała otwierać oczy, więc leżę zawinięta w biały ręcznik i się krępuję. Pięć minut później to samo dzieje się z moją drugą ręką. Potem dłonie wycierają mnie, a następnie czuję delikatne masowanie, jakby chodził po mnie mały kot, uciskając każdy centymetr mojej ręki. Jest mi dziwnie, dotyk - tak delikatny i dokładny - rozczula mnie, a raczej rozwala, bo jest na krawędzi czułości, której w tej chwili potrzebuję jak kania dżdżu, jak ryba wody czy jak koń owsa. Ledwo powstrzymuję pchające się na zewnątrz kulki wody, które utoczyły mi się - nie wiedzieć czemu - pod powiekami. Walczę i wyobrażam sobie proces parowania H2O pod skórą. Zamiast odpoczywać, zmagam się z niemocą, a może raczej nadwrażliwością na ciepło dawane przez drugiego człowieka. Ja wiem, że to za pieniądze, że to składnik zabiegu i tak dalej dupa, dupa, ale przecież Człowiek mógłby to robić mechanicznie, automatycznie i chłodno profesjonalnie. Ale nie... Pomyślałam sobie, że Matka własna nigdy nie dotknęła mnie w taki sposób, a znam nawet matkę z tej Mojej Matki pochodzącą, która twierdzi, że w pewnym wieku dzieci są za duże, by je przytulać - to znaczy za duże są gdzieś od szóstego roku życia. I te "za duże na przytulanie" Dzieci, kiedy widzą jak ja ściskam, cmokam i miętolę te swoje "Stare Konie Dorosłe", zwracają mi uwagę tymi słowy: "Ciociu, ale dlaczego ty ich przytulasz, przecież to nie wyyyypaaadaaaa". Na pytanie "Dlaczego?", odpowiadają: "Bo są już przecież za dużeeee". Poszłam dziś i raz od wielkiego dzwonu wygładzić sobie cerę, a wyszłam z gładszą duszą i spokojniejszą głową. Zapłaciłam dwieście i pięćdziesiąt złotych. Może dużo. Ale było warto i jak trzeba będzie - zapłacę znowu.  Za wygładzenie twarzy, duszy i... języka.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Fotoszop


Mój opowiada mi ostatnio, że zanim poznał najwspanialszą kobietę na świecie czyli mnie, umawiał się czasem z tamtą czy owamtą. Bez zapytania Go o zgodę zdradzę, że poznaliśmy się "w necie", co dowodzi jedynie, że można w takim miejscu utoczyć coś zgrabnego, czyli np. zgrabny, fajny związek. Ale zanim to nastąpiło, Mój spotkał się kilka razy "z neta". Opowiada mi któregoś razu i podczas wycieczki rowerowej o takim jednym razie, a mianowicie, że przyjechał pewnego popołudnia po pannę, która "w necie" fajna się była wydawała - nie tylko z gadki szmatki, ale - co również odrobinę ważne jest - z wyglądu interesująca była. Mój jest z natury taktowny i kulturalny w zderzeniu z otoczeniem, jednak przyznał się, że gdy po internetową zdobycz zajechał, struchlał kompletnie i z przerażeniem oraz piskiem opon uciekł, bowiem panna zupełnie do tej siebie ze zdjęcia niepodobna była, a właściwie niepodobna była do niczego. W pierwszej chwili oburzyłam się na nikczemny występek Mojego, ale po namyśle złagodziłam srogą ocenę, bo refleksja mnie naszła bolesna. Otóż oglądam foty mych koleżanek i wiem, bo znam i widzę, że one też na zdjęciach umieszczanych w miejscach publicznych, niepodobne do siebie są. Moje Dziecko pokazało mi jak to się robi i trzy programy upiększające na telefonie mym zamontowało, jednak okiełznanie ich wymaga pewnego wysiłku intelektualnego, a ja nie mam aż tak wielkiej determinacji, by aż tak piękną być, dlatego obsługiwać ich nie umiem. Początkowo jednak pewne próby podjęłam, chcąc mnie ładniejszą uczynić na wspólnym zdjęciu z Mężem i o mały włos do towarzyskiej tragedii nie doszło, bo "na fejsie" Mój zaistniałby jako replika Conchity Wurst  - z doczepionymi, mięsistymi rzęskami i uróżowionymi płatkami ust. Widać, program zgłupiał i zamiast mnie, do upiększenia wybrał sobie Mego Wybranego. W sumie może i słusznie, bo nawet bez fotoszopa ja chyba i siłą rzeczy trochę ładniejsza od Niego jestem, więc być może jest w tym wyborze jakaś słuszność. Patrzę na buzie czterdziestolatek, pokolorowanych i spudrowanych niemiłosiernie, a przez to gładkich jak niemowlaki i własnym oczom nie wierzę. Pytam się, Kobiety po co sobie to robicie? Żeby absztyfikant po zderzeniu z rzeczywistością odwrócił się na pięcie i uciekł? Czy może, żeby innym babom oko zbielało z zazdrości? Zasmucę Was - inne baby też już mają ten lub tamten program do rozmydlania zmarszczek i prostowania linii żuchwy. Zresztą, zawieszanie swojego odrealnionego ryja na portalach społecznościowych - w dziesięciu niemalże identycznych ujęciach - to już nie tyle standard, co plaga. Narcyzm toczy nie tylko kobiety, nie tylko dziewczyny, ale coraz młodsze zastępy chłopców. Ale zanim o chłopcach - widziałam ostatnio panią po sześćdziesiątce, przerobioną na dziką panterę we włosach Małgorzaty Ostrowskiej z lat młodości... Nie dalej zaś jak dwie doby temu pewien jedenastolatek, który (nie mogę niestety powiedzieć "o dziwo") nie rozumie zupełnie nietrudnej fabuły filmu z kategorii komedia, nie potrafi również złożyć zrozumiałego dla innych zdania, a książki go zupełnie nie interesują, lubi natomiast - jak twierdzi - nudzić się, pyta mnie jaki kolor - moim zdaniem - do niego najbardziej pasuje. Widząc jego wielominutowe umizgi przed lustrem i rozterki, czy aby jego pupa nie jest zbyt płaska i cierpienie, że jego włosy zmieniają kolor, a przecież kiedyś miał inne - jestem odrobinę poirytowana, dlatego pytam z  nieodczytywalnym dla niego przekąsem: "Kolor czego?", a on mi na to rzecze: "No, kolor pokoju". Poważne panie prezeski, urzędniczki, właścicielki, matki dzieciom, żony, sklepikarki i lekarki napieprzają sobie słitfoty z łóżka, z wanny, w bieliźnie, bez bielizny, robią dziubki, trzaskają lubieżne miny, rozchylają usta, mrużą oczy i... dobrze, tylko dlaczego od razu niosą TO na fejsa? Pytam  mojej Córki - nie wychodząc z szoku po zapoznaniu się z bieżącym portfolio FB: "Dziecko, co byś zrobiła, gdybyś zobaczyła na moim profilu zdjęcie swojej matki w betach, bez górnej części piżamy?" W odpowiedzi słyszę: "Zablokowałabym cię, albo wywaliła ze znajomych, żeby moi znajomi tego nie musieli oglądać".

poniedziałek, 25 lipca 2016

Wielkie słowa o małym znaczeniu

Od mniej więcej końca XX wieku trwa moda na wielkie słowa o małym znaczeniu. Dawno, dawno temu, gdy chodziłam już na własnych nogach, ale jeszcze robiłam w tetrę, słowa miały wagę.  Ale później straciły - zarówno na wadze jak i na znaczeniu. Kiedyś miałam w robocie "Paniom Dorotkie". W zakresie jej licznych obowiązków mieściła się - między innymi - opacznie przez niektórych pracowników biura rozumiana "obsługa klienta", która polegała również na dzwonieniu do nich i podtrzymywaniu przy życiu zawartych - za ich pośrednictwem -  kontraktów.
Pani Dorotka dzwoniła w sali dzwonień i słodkim głosem tokowała do słuchawki jakby chciała wśliznąć się w ucho klienta: "Dobrze kochanie to pamiętaj, że musisz natychmiast wpłacić składeczkę, bo w przeciwnym razie będziemy mieli problemik z twoją poliską. No, to ściskam mocno, całuski i pozdrowionka i miłego dzionka skarbeńku". Procedura ta powtarzała się każdego dnia, "dzieścia" razy, przy czym każdy rozmówca był "Kochaniem" lub - zamiennie - "Skarbeńkiem" lub jedno i drugie łącznie. Szokowało mnie to, bo nie wyobrażałam sobie sadzić "per kochanie" do każdego obcego i znajomego, ale - cóż - sprzedaż i service excellent  - tłumaczyłam sobie - niejedno ma imię. "Dystans", to słowo, które jest mi bliskie, podobnie jak bliskie jest mi słowo "bliskość". Nie skracam jednak dystansu tam, gdzie nie powinno się tego robić i onegdaj za dyskotekowe: "Chodź maleńka, pogłaszczę cię w kącie po pupce kochanie", gotowa byłam załadować delikwentowi w ryj. Nie chciałam też mieć koleżanek ani przyjaciółek, bo one kojarzyły mi się z chodzeniem za rączkę, obgadywaniem, solennymi zapewnieniami o dozgonnej przyjaźni i spektakularnymi odejściami "do innej". Teraz mam Męża, więc nie wypada mi, a nawet niewskazane jest mieć kolegów, dlatego też i siłą rzeczy "przesiadłam się" na koleżanki. No i koszmary z przeszłości wróciły. Nie chcę nikogo urazić, ale - niestety - za kawałek męskiego pośladka i miałkie adoracje - "przyjaciółka" jest gotowa zrezygnować z takich atrybutów jednopłciowej przyjaźni jak: pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd. Dzisiaj wystarczy poużywać pozdrowionek, kotuśków, skarbeńków, kochaniów i innych pierdów, i już się jest sobie bliskimi na całe niemal życie. Mało tego "Pan Od Obsługi" - Młody Gniewny Skurwiel Specjalista Od Pań W Średnim Wieku, jest w stanie tak namącić "Biednej W Średnim", że ta - zupełnie skołowana od mailowych uśmieszków i subtelnych, niemal niewyczuwalnych sugestii, że - oczywiście relacja stricte biznesowa, ale "może by jednak coś tego ten"-  jest w stanie rzucić "wszystko" czyli "tylko" : pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd i puścić  się w 'ramiona" jakiegoś ignoranta, który przekona ją, że stać ją na więcej niż jej nie stać i gotów jest wyciągnąć z niej flaki, byleby tylko zrealizować swój cel - najczęściej finansowy. W dzisiejszych czasach mężczyźni również się prostytuują - choć może niektórzy subtelniej - mimo, że w naszych schematach myślowych - wciąż słabo się to mieści. Jak bardzo pragnienie samczej adoracji jest istotne w życiu dojrzałej Kobiety, świadczyć może aktualna akcja na "żołnierza z Iraku", polegająca na tym, że biedne ciecie zza wielkiej wody szukają na "fejsie" niedopieszczonych Polek w średnim wieku i wmawiają im żarliwe uczucie, wzmagające się jakoby z każdym spojrzeniem na podobiznę nieznanej ukochanej. Rozpalenie tlącego się żaru miłości i pożądania w dojrzałej słowiance, okazuje się nie być trudnym zadaniem, bo wytęsknione miłości panie reagują w sposób najbardziej pożądany czyli tłustymi przelewami płynącymi za ocean, a  idącymi w dziesiątki tysięcy polskich złotych. Zdziwionym feministkom, które nie mogą pojąć jak to możliwe, że starszawy pan i mniej lub bardziej młodsza łania u boku - nie dziwi, a starszawa pani i grubo młodszy niuniek - bardzo dziwi, a nawet szokuje, spieszę z wyjaśnieniem jak to działa:
Otóż Mężczyzna - od czasów mamuta - miał mieć krzepę, siłę i jaja, żeby znosić do jaskini zdobycze  i na seks ciągnąć swoją Kobietę za włosy, a nie za nogę, aby ta mu się nie zapiaszczyła, ona zaś miała być na tyle jędrna, na tyle młoda i na tyle silna, żeby on mógł fizjologicznie stanąć na wysokości zadania i dać jej zajęcie na wiele lat do przodu w postaci rozwrzeszczanego, ruchliwego potomstwa, które tak zaabsorbuje jej uwagę, że on będzie spokojny o jej wierność i oddanie. Te atawizmy siedzą głęboko w zwierzętach zwanych ludźmi i tego nie wytrzebimy. Tak to jest zrobione, bo taka jest natura. Kobiety jednak postanowiły się zbuntować i być jak mężczyźni. Między innymi dlatego w sklepach z zabawkami dla dorosłych można kupić doczepiane fiuty dla kobiet. Między innymi dlatego babki założyły spodnie i postanowiły nosić męskie fryzury. Również między innymi dlatego bywa, że zarabiają więcej i są z tego chwilowo dumne. I między innymi dlatego finalnie muszą prowadzać się z młodszymi niuniusiami i wierzyć, że ony woli miętolić jej mięciutkie jak kaczuszka, wiotkie jak pacjent po pavulonie piersi niż ściskać twarde niczym owoce awokado cycki rówieśnicy. Zapytałam kiedyś Takiego Jednego, co to się z siedem lat młodszej od siebie "przesiadł" na o cztery starszą, czy ją kocha, bo przecież przeprowadza się do niej i ugniata jej pozbawione kolagenu ciało ciemną nocą. On zaś odrzekł "no co ty, fajna babka jest i tyle". A gdzie jest miłość zapytacie? W portfelu niestety... w portfelu niemłodej  - lecz za to "będącej w posiadaniu" - samicy z doczepionym fiutem. Bo Kobiety chcą być jak Mężczyźni. Chciałyście? To macie... Moje Skarbeńki Kochanieńkie.

wtorek, 28 czerwca 2016

I tyle

Drodzy Moi,
dziękuję za czytanie LK przez lat kilka. Jestem Wam wdzięczna za wiele słów uznania i zachęty, by pisać. Czas jednak zakończyć to mazanie po ścianie i iść dalej. Przyczyna mojej decyzji jest trywialna - o ile czasami słyszałam, że piszę o niczym, tak teraz rzeczywiście nie mam o czym pisać. Wypaliło mi się pióro, wypaliłam w sobie chęć i wiarę w to, że mogę i potrafię. Za tę "podpowiedź", bym zaniechała popełniania dalszych, grafomańskich tekstów, dziękuję Najbliższej Mi Osobie, bo nikt z taką konsekwencją jak NMO nie utwierdzał mnie w przekonaniu, że to, co robię nie ma sensu i nie nadaje się do czytania. Kropla podobno drąży skałę. I wydrążyła. Jak wiadomo dusza "twórcy"- nawet dusza "Twórcy Niczego" - jest krucha i wrażliwa na ordynarną krytykę, dlatego postanowiłam przestać dawać pożywkę do tnących niczym brzytwa żartów i pokpiwań.
Może zacznę prowadzić kiedyś blog rowerowy, bo dostałam właśnie od Mojego piękny rower i może podróże nim natchną mnie do pisania o szprychach, ramach i przerzutkach. Tymczasem jeszcze raz dziękuję Wam za czas poświęcony we wkładanie oka w pisane przeze mnie teksty.
Proxima

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Szczęśliwości poczucie

Jadę wczoraj do Mosznej, do Koleżanki. Właściwie to pędzę, bo droga prosta jak stół i nieciasna. Włączam na ful muzyczkę swoją ulubioną i czuję jak narasta we mnie poczucie szczęśliwości. Najpierw czuję to jako miłe giglanie w ciele, potem, że muszę pośpiewać, więc drę mordę do przedniej szyby: "I wanna know what love is, I want you to show meeee", a potem piszczę z radości, bo tak mi dobrze, tak mi cudnie, a - co najważniejsze - już wiem czym jest miłość, ale wciąż chcę, by mi ją pokazywano. No więc jadę taka zadowolona, aż tu nagle staje mi przed oczami obraz: Leżę w trumnie na katafalku i nie żyję. Mąż stoi nad trumną, patrzy nieobecnym wzrokiem i puszcza z oczu wodę. Myśl ta jest tak ostra, że czuję jak przeszywa mnie zimno i robi mi się niedobrze. Nie mogę jednak odkleić fantazji od tego obrazu i łapię się na tym, że pławię się w owym scenariuszu czując, że zaraz zabeczę z żalu. Po chwili jednak rozsądek bierze górę i zaczynam analizować to swoje dwubiegunowe popapranie. Pytanie brzmi: Dlaczego jestem tak zbudowana, że gdy jest realnie źle, z łatwością tonę w mrocznych myślach, a każda myśl jasna, ściągana wtedy niemal siłą do czaszki, odbija się od niej jak piłka od ściany, zaś gdy jest realnie dobrze, tak łatwo katastroficzne wizje niszczą mi spokój ducha? Często słyszę, że za dużo myślę. Może to jest przyczyna niezdarności w radości, chociaż  - z drugiej strony - równie często słyszę, że umiem cieszyć się z drobiazgów. Ale, co tam  - przykład podam totalnej nirwany, znaczy się wiecznej, transcendentalnej i bezmyślnej szczęśliwości, który ostatnio doprowadził mnie do pasji. "Przykład" miał ze trzydzieści lat, włoski do ramion w kolorze lalkowy blond, różowe spodenki, różowe adidaski i całą resztę różową również. Do "Przykładu" doczepiony był może ośmioletni równie plastikowy synek i bazarowo przyodziany lecz niezwykle pewny siebie tatuś. Niestety, Przykład wraz ze swoją rodziną przyjechał tam gdzie my, czyli do cudnej leśniczówki, rozpostartej na dziesięciu hektarach łąk i lasów, gdzie żaby, szpaki, sowy i inne kumaki grały w zielonej ciszy swoją muzykę.
Chcieliśmy z Moim posłuchać tego grania, wypić winko i pobyć na łonie natury, ale Przykład postanowił pouprawiać sport na trawie tuż pod gankiem - znaczy się w piłkę pograć zechciał. To naturalnie żaden grzech ani przestępstwo nie jest przecież, żeby na zielonej trawie porzucać czy nawet pokopać, ale Blond Landryna musiała czynić to przy swoim ulubionym zapewne, bo wkoło odtwarzanym tłustym bicie "I got 20 dollars in my pocket" Macklemore feat Ryan Lewis.
Może i fajny to kawałek, kiedy bujasz się kabrio po szosie i czujesz się królem życia, ale w mordę  - przecież są jakieś świętości i granice przyzwoitości. Robiliśmy z Moim wymowne miny, pełne dezaprobaty, a nawet pogardy, ale Tępa Matka Dziecku, odczytywała to jako oznaki naszego podniecenia i zachwytu jej gustem muzycznym. Wreszcie głowa rodziny zawezwała krótkim gestem szyję oraz ich wspólny przewód pokarmowy, a my odetchnęliśmy z ulgą. Pomyślałam sobie wtedy, że te stworzenia w poprzednim życiu musiały być kamieniami przy drodze. A teraz myślę, że głupi zawsze jest szczęśliwy, bo nie wie przecież, że jest głupi, a siebie w trumnie z pewnością nigdy sobie nie wyobraża, bo wyobraźnia jego kręci się prawdopodobnie i głównie wokół twenty dollars in his pocket i marzenia, by mieć dolarsów dużo więcej niż twenty. I jeszcze więcej różowego w głowie i na sobie. I może to i dobrze...?

wtorek, 31 maja 2016

Bażanty czyli męski punkt widzenia

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze miałam kolegów, jeden z nich zabrał mnie na przejażdżkę za miasto. Okolica była urokliwa, piękny zameczek prężył się atletycznie pomiędzy starymi dębami i klonami, a wokół rozlewało się całe morze zieleni i wody. Usiedliśmy na soczystej trawie, w pełnym słońcu i pod modrym niebem wdychaliśmy ciszę. Nagle Kolega uruchomił tok myślowy, a w ślad za nim słowotok. A brzmiało to mniej więcej tak;
- Popatrz, że nawet w przyrodzie między zwierzętami są nieporozumienia...
Skinął głową w kierunku dwóch bażantów baraszkujących na polu, zmuszając mnie tym samym do obserwacji polnej libacji.
- yhm - Mruknęłam bez przekonania, bo co mnie obchodzą jakieś bażanty, szczególnie w momencie, kiedy nie ogarniam swojego poletka i nawet nie mam żadnego bażanta, który byłby uprawniony do robienia mi dzikich awantur i scen.
Niezrażony moją obojętnością Kolega, kontynuował z charakterystycznym dla niego spowolnieniem:
- I teraz ten się wkurwił i poszedł gdzieś w kąt, a ona dziobie w ziemi. Pewnie zajada stres. I potem się pewnie roztyje, a jak się roztyje to już koniec, bo wtedy to on  już na pewno nie wróci.
Parsknęłam śmiechem, bo miałam wrażenie, że jestem w środku filmu przyrodniczego, gdzie męski odpowiednik Czubówny przedstawia dramat rozstania w jakiejś ptasiej komedii. A potem zrobiło mi się gorzko i smutno. Bo to takie ludzkie, bo to takie straszne, bo to takie marne. Wierzę jednak, że Kolega się mylił i on do niej wrócił, bo ona od kilku tłustych robaków pożartych w rozpaczy, na pewno się nie roztyła, a on awanturował się pewnie tak strasznie, bo bardzo ją kochał. I pewnie z zazdrości, że kręcą się wokół jakieś inne, nic dla niej nieznaczące paproptaki.

sobota, 2 kwietnia 2016

Do przodu

Myślała, że to tu. Wysiadła  z samochodu jednak szybko wróciła, bo na dworze było tylko 6 stopni i od dawna ciemno. Podjechała jeszcze dwieście metrów. W hotelu poprosiła o pastelowe kolory w pokoju i podwójne łóżko. Recepcjonistka połączyła jej dziwne oczekiwania, bezład w bagażu, oczy ze szkła, rozmazany makijaż i włosy w nieładzie w jedną, nienormalną całość. "Wariatka" - pomyślała zapewne, dlatego nie dała jej klucza, tylko poprosiła ochroniarza, by zaprowadził z nią klientkę na piętro, gdzie przydzielono jej pokój. W pomieszczeniu oznaczonym numerem 210 były dwa oddzielne łóżka. Pomyślała, że i tak jest już wariatką - nie tylko w oczach ochroniarza i recepcjonistki, więc nie ma nic do stracenia, dlatego uparła się na pokój z jednym, małżeńskim łóżkiem. Spełniono jej życzenie i nawet pozwolono zostać o godzinę dłużej niż trwa doba hotelowa. Kilkakrotnie powtórzyła, że musi się wyspać, dlatego nie będzie jadła śniadania, a niewymawiająca "r" recepcjonistka, nie pytała już więcej o nic. Stwierdziła jedynie: "Da się załatwić". W pokoju wyciągnęła z plecaka Malibu i litr mleka, który spakowała, kiedy On wyszedł wkurwiony z domu. Zrzuciła niedbale ubranie, włączyła telewizor i pochłonęła szklaneczkę alkoholu z ciepłym mlekiem. Przez chwilę pomyślała o swoim żołądku i o Mężu, który postanowił wylogować się z relacji z nią, z powodów dla niej niezrozumiałych.  "Kupa" - przebiegło jej przez głowę na myśl o jednym i drugim. Leżała w wielkim łóżku i wyobrażała sobie, że jest martwa. Oglądała w telewizji badziewny film o miłości i każde zdanie odnosiła do swojego związku z Nim. Wstyd jej było przed samą sobą, że to ogląda, bo On na pewno by ją wyśmiał, że traci czas na takie bzdety. Wypiła jeszcze trzecią, czwartą i piątą szklaneczkę po to, by dojść do wniosku, że od dawna nie jest sobą. Spędza czas na dopasowywaniu się do Miłości Swojego Życia, na scalaniu się, różnieniu i jednaniu. Jest zmęczona. Może to dobrze, że On już jej nie chce? Przełączyła na inny program. Następny film o miłości. Kurwa, jaki wstyd - znowu patrzy, znowu się maże, znowu obnosi się ze swoim nieszczęściem w tych czterech ścianach. Takkkk... On uwielbia mówić, że ona lubi obnosić się ze swoim nieszczęściem... Dolewa jeszcze trochę słodkiego płynu do lepiącej się szklanki. Popycha, rozlewa, ściera, rozmazuje, maże się znowu. Powinna być szczęśliwa. Ale nie może. Nie umie. Chociaż się stara. Tak - prawdopodobnie to dobrze, że On już jej nie chce. Prawdopodobnie dobrze dla niej i dla Niego. Odetchną wreszcie świeżym powietrzem. A to przecież rzadko się zdarza... żeby każdy był "do przodu", łapiąc "tyły". Jutro ma być piękna pogoda. Ona pójdzie przed siebie jak tylko wstanie. Przed siebie, do przodu. Bo nie ma dokąd wracać. Przecież. Bo On już jej nie chce.

niedziela, 13 marca 2016

Czas równoległy

Kiedy byłam mała, wciąż mnie korciło żeby wejść do bajki, która akurat leciała w telewizorze. Bardzo podobała mi się sypialnia Kubusia Uszatka, dlatego podczas wieczorynki wchodziłam za telewizor i szukałam jakiejś klapki lub drzwiczek, które umożliwiłyby mi dostanie się do jego domku. Pół biedy, gdy emisja szła z czarno - białej Unitry Uran, ale gdy w naszym domu pojawił się bosko wielokolorowy Rubin, oszalałam z potrzeby znalezienia się w jego środku, bo tam mieszkały przecież te wszystkie ludziki i zwierzaki w swoich cudnych domkach i na barwnych łąkach. Wydawało mi się, że to wszystko dzieje się w bebechach odbiornika w czasie rzeczywistym. Miałam wtedy może cztery lub - góra - pięć lat. Potem miałam osiem i dziesięć i żyłam w przekonaniu, że jest tylko to , co widzą akurat moje oczy, i ci ludzie, których w danym momencie mam wokół siebie, których mogę dotknąć i zobaczyć. Reszta świata - zdawało mi się - przestaje wtedy istnieć, a ludzie poza zasięgiem mojego wzroku nieruchomieją i pozostają tak dopóki ja nie znajdę się w ich otoczeniu. Brzmi to bełkotliwie i idiotycznie - wiem, ale taka jest prawda o mojej dziecięcej naiwności. O tym, że czas równoległy istnieje i, że życie toczy się gdzieś tam dalej i bliżej oraz, że ludzie robią i mają swoje sprawy bez mojego udziału, przekonałam się bezspornie już jako dorosła kobieta lat dwadzieścia i pięć. Mój Ówczesny On postanowił pobawić się na szkoleniu firmowym  jak nigdy w życiu, gdy ja w tym czasie usypiałam trójkę dzieci w domu, a następnego dnia ciągnęłam je do przedszkola, brnąc w błocie pośniegowym po kostki z maluchem w wózku i dwoma uczepionymi po bokach, zakatarzonymi po pas pięciolatkami. Dalej myślałam, że noc jest tylko wokół mnie, że jeśli ja sama w łóżku, pogrążona w myślach o Ówczesnym Onym, to że Ony też tam gdzieś daleko sam i też zatopiony w marzeniach o mnie, że ranek wstaje tylko na mojej ulicy, a ludzie nie broją i nie gnoją sobie życia, gdy ja śpię. Prawie czterdzieści lat później wiem na pewno, że świat nie ogranicza się tylko do pola mojego widzenia i, że bezustannie tętni życiem. Jest jednak różnica między kiedyś, a dziś, bo dziś nie mam już potrzeby wchodzić do żadnej bajki. Wiem też, że Mój Obecny, nawet jeśli jest w dalekim świecie, to w czasie równoległym jest ze mną "głową" i sercem i nie ma ochoty na wyjazdową zabawę "jak nigdy w życiu".

piątek, 4 marca 2016

My - z drugiej połowy XX wieku


Powiadają, że kot dlatego jest dobrym łowcą myszy, bo nie zastanawia się nad tym ile mu ich uciekło, tylko ile ma jeszcze do złapania, a gdy już jakąś wreszcie złapie, pożera biedaczkę i idzie łowić dalej. Przeczytałam gdzieś też, że uczący się chodzić niemowlak, nie myśli "to nie dla mnie", gdy po raz setny się przewraca, tylko cierpliwie podnosi pampersa z podłogi i próbuje dalej - aż do skutku. Te i wiele innych, podobnych pierdogadek pociskają nam do głowy "kołcze" z korpofabryk, psychoustawiacze i wszelkiej maści Rzeźbiarze Prawidłowo Funkcjonującej Osobowości. Jestem twardzielką płaczącą czasem do poduszki i wycierającą mieszankę gila z łzą w co popadnie, gdy jest mi źle i nie mam pod ręką chusteczki. Oczywiście marzy mi się wtedy, żeby to była koszula Ukochanego i żeby powiedział mi, żebym nie zaprzątała sobie tym swojej ślicznej główki i, że on się wszystkim zajmie i zamieni brzydki świat na ładny. Czasami myślę też, że jestem tłukiem, nieukiem, nieudolem, beztalenciem, leniem, brzydalem i wszystko mi wisi - z dupą i skórą na plecach włącznie. Czasami jest mi naprawdę ciężko i źle. Wtedy - żeby się pocieszyć i wzmocnić - myślę o tym kocie, co biega za myszami i chyba coś tam łowi skoro nadal żyje. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że nie mogę opierać swojej motywacji do życia i bycia na odruchowym i bezmyślnym działaniu zwierzęcia, bo...jestem człowiekiem. Przerzucam się więc na niemowlaka, ale dochodzę do wniosku, że niemowlak też przecież "nie myśli", a jego działanie jest raczej instynktowne żeby nie powiedzieć fizjologiczne, niż płynące ze świadomej i głęboko przemyślanej potrzeby rozwoju i panowania nad własnym życiem. Żaden Mistrz Pierdogadki nie chce zauważyć faktu, że kot i niemowlak czasem się męczą i rzucają łowienie i chodzenie w kąt po to, by poleżeć bez celu, albo pobeczeć, bo się nie udaje, bo zmęczone, bo boli, bo nie może, bo wszystko. Bo ma do tego prawo. O ile kotu i niemowlakowi słabość jeszcze uchodzi, bywa zabawna, a nawet wzruszająca i rozczulająca, o tyle Człowiekowi XXI - go wieku nie może się nie udawać, nie wypada mu czegoś nie chcieć zrobić, nie wolno mu się źle czuć itd. Zresztą, szkoda życia na nieefektywność i ból. Mamy przecież tabsy na zespół niespokojnych nóg, na zrobienie sobie ochoty na sex, na regularne wypróżnianie, na ładny odcień skóry, na dobry nastrój oraz na wyższy poziom koncentracji. Szkoda, że nikt nie wymyślił tabletki na akceptację kardynalnego prawa Człowieka do bycia sobą, do chwili słabości i do prawa jej okazywania bez narażania się na śmieszność. Wczoraj moja cudowna Koleżanka Polina, zamieściła gdzieś tam w sieci następujący cytat: "My z drugiej połowy XX- go wieku, rozbijający atomy zdobywcy księżyca, wstydzimy się miękkich gestów, czułych spojrzeń, ciepłych uśmiechów. Kiedy cierpimy, wykrzywiamy lekceważąco wargi. Kiedy przychodzi miłość, wzruszamy pogardliwie ramionami. Silni, cyniczni z ironicznie zmrużonymi oczami. Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce i umieramy z miłości". I to by było w sumie na tyle. Ciekawam, co na to Pierdokołcze, bo co myślą "zwykli ludzie" już wiem - po sobie i po tym, co napisali w komentarzach pod cytatem.

środa, 17 lutego 2016

Nie będzie tytułu - czyli kocha, nie lubi, nie szanuje.


Kiedyś napisałam, a potem szybko wyrzuciłam tego posta, ale myślę, że nie zasłużył na to, więc wklejam ponownie.

Posted: 06 May 2016 06:16 PM PDT
Była 1.30 w nocy, gdy wyskoczył z łóżka jak poparzony i nawrzeszczał na wpółprzytomną, że też jest zmęczony. Nie wiedziała o co mu chodzi, bo przecież spała i nie prowadziła z nim przez sen dialogu w tym temacie, ale gdy już się trochę ocknęła, pojęła, że chodzi mu chyba o sam fakt, że ona jest. Że ona jest tutaj, a on chyba wolałby, żeby jej akurat nie było. Swoją irytację podparł argumentem, że na niego włazi całym ciałem, gdy śpi i spycha go z łóżka. Czyli, że on się odsuwa, a ona się uparcie wtula i przytula. A on tak się odsuwa, że zaraz się spierdoli z tego łóżka i będzie tyle. Poczuła, że robi jej się słabo, gorąco i kurewsko przykro, bo to nie pierwszy raz, gdy czuje się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych i mocno nadwyrężyły jej miłość do niego oraz wiarę w to, co ich łączy. Była zbyt udręczona, by znowu i w środku nocy zmagać się z absurdem wspólnego istnienia. Dlatego nie powiedziała nic, tylko zrezygnowana zabrała poduszkę i przeniosła się na kanapę w salonie. Kilka razy usłyszała gdzieś ostatnio, że aby ludzie mogli ze sobą być i żeby to bycie miało sens i sprawiało radość, muszą się przede wszystkim lubić. Samo kochanie podobno nie wystarczy. Zaczęła się nad tym zastanawiać i doszła do wniosku, że on raczej na pewno nigdy jej nie lubił. To, że ją kocha ona czuje tak samo mocno jak to, że jej nie lubi. Dlatego zapewne od zawsze tak formułował swoje żarty, żeby były przykre i sprawiały jej ból, dlatego przez sen mówił, że jest stara, gruba i brzydka, dlatego też zapewne nie mógł powstrzymać się od wciąż powtarzanych komentarzy, że od muzyki, której słucha można dostać raka uszu. Od dawna próbowała powiedzieć mu o tym, że to ją rani i, że stosunek uszczypliwych uwag do komplementów i czułych słówek jest mocno zaburzony na niekorzyść tych drugich. On twierdził, że jej tolerancja na jego żarty dramatycznie spada i, że ożenił się z cudowną kobietą, a nie z takim potworem. Lista epitetów rosła z miesiąca na miesiąc, a ona - pomimo silnego charakteru, zaczęła wierzyć, że jest kompletnie chujowa i słaba. Ocknęła się, gdy ktoś jej wreszcie wyłożył kawę na ławę i uświadomił, że on jej po prostu nie lubi. Tak zwyczajnie - kocha i nie lubi. Nie umiała wcześniej tego określić, co to właściwie jest, co powoduje, że czasem patrzy na nią jak na idiotkę i widać, że powstrzymuje się, by nie powiedzieć czegoś paskudnego. Zastanawiała się, dlaczego on nie ma potrzeby mocnego przytulenia jej po powrocie z delegacji. Dlaczego nie całuje jej w szyję i nie masuje stóp, kiedy oglądają telewizję. Dlaczego w domu pachnie świeżymi kwiatami i dlaczego on dba, by niczego jej nie zabrakło, by miała pełny zbiornik i umyty samochód. Dlaczego, kiedy idzie spać na tę cholerną sofę, on nigdy nie zabiera jej z powrotem do łóżka i dlaczego z takim pietyzmem wybiera jej maseczki do twarzy i tusze do rzęs. Dręczyło ją pytanie dlaczego on robi tyle sprzecznych rzeczy. Dlaczego czasem, gdy śpią, tuli ją tak mocno, że rano wstaje kompletnie wygnieciona, połamana i szczęśliwa, a czasami ma pretensje, że ona przytula się za bardzo. Wreszcie, któregoś wieczoru, kiedy popłynęła rzeka wina i łez, ktoś jej to szczerze - jak to po morzu wina - wybełkotał:  "Bo on cię może i kocha, ale na pewno cię nie lubi".
'/

Naciśnij na "naciśnij"...                                                               
                                                                           

Refleksja

jest tak
jak
być powinno
a jednak
jakoś
nie tak
tak jakoś
twardo
i sztywno
jak gdybym
popełniała
swoim byciem
nietakt
widziałam dziś
inny świat
co pachniał
smażoną cebulą
świat ten
plamą żył
na podłodze
i garnków pełnych
furą
i tętnił radością
i życiem jak
ciepła krew
w żyle
zanurzyłam się
więc weń
na moment
zatopiłam się
w nim
na chwilę
widziałam jak
spijał szpak
pocałunki
ze sroki dzioba
i szeptał
w usta jej
co dziś
na obiad
późny poda
widziałam też
jak ona
po kuchni
wokół niego
chodziła
jak nie wiedząc
co robić
bałagan czyniła
a szpak patrzył
z miłością i
rozczuleniem prawdziwym
i całował
i tulił
i dotykiem niecierpliwym
to garnka
dotykał
to jej polika
widziałam jak
uśmiech
z ich twarzy
nie znika
niby nie tak
jest tam
tak całkiem
do końca
a jednak
jakoś tak
tak miękko
i lekko
i dobrze
taki świat
pełen słońca
i nie mogę
przestać myśleć
gdzie jest
lepiej
gdzie jest
bardziej
dobrze
więc będę
tak myśleć
póki wino
jego codzienne
myśli mi
zupełnie
nie podrze



poniedziałek, 15 lutego 2016

Arogant

Moja Koleżanka pisze. Bloga sobie pisze Dziewczyna - tyle, że w trzeciej osobie. Sensualne jest to Jej pisanie do tego stopnia, że ja - patrząc na swoje "klopy" (jak mówi o mojej "twórczości" mój Mąż) - odnoszę wrażenie, że z kołka mnie wyciosali i emocji w tym żadnej nie ma prócz gołej obserwacji. Poczytałam sobie więc tę moją Koleżankę i - ponieważ znam Kobietę - bardziej rozumiem, co pisze, bo mi coś tam przecież opowiadała o życiu. Czasami zastanawiamy się dlaczego kobieta siedzi przy facecie draniu zimnym i nieczułym, wzdycha do niego nostalgicznie i uporczywie próbuje z osła zrobić baletnicę. Odbieram to jako swoistą patologię i niemoc wewnętrzną lub wygodę, ale - nie da się ukryć, że pewne zjawiska tego symptomy - odnajduję czasem w sobie, swoich koleżankach i w ich pisaniu. Jaki mężczyzna najczęściej podoba się kobietom i to - paradoksalnie - wbrew ich woli? Odpowiedź jest niesatysfakcjonująca lecz brutalnie prawdziwa i brzmi: Arogant. Arogant się podoba. Facet zimny, oporny, uparty, nieugięty, dozujący uprzejmość i ciepło jak niegdyś medyk syrop z opium, twardy, wyniosły (lecz nie bufon), milczący, introwertyczny, wyrafinowany, zagadkowy i najlepiej z jadowitym, sarkastycznym żartem, skierowanym prosto w mózg i serce ofiary, który to żart piecze i ciągnie po plecach jak bat po końskim zadzie. Lgniemy Drogie Panie do takich Zakapiorów, a potem płaczemy i gryziemy poduszkę. Facet "za dobry", flak, ciepła klucha, rozmydlony miauczek, osobnik "Spełnaimwszystkiemarzenia", mężczyzna "Oddamcipłuco TYLKO BŁAGAM BĄDŹ!", jest godny najwyżej pożałowania, a przecież teoretycznie to właśnie on jest gotów dać nam to, czego pragniemy. A jednak nie... To w "Zakapiorach" szukamy zdolności do miłosnych uniesień i człowieczeństwa, pragniemy udowodnić sobie, że zmienimy to, co niezmienne, bo ludzie się przecież nie zmieniają, a jedynie dopasowują do sytuacji. Chcemy dowieść, że w środku drania jest "normalny człowiek", że my pokażemy mu, iż radość to wspaniała rzecz i, że dzięki nam zacznie się pięknie śmiać, zamiast rechotać pod nosem złośliwie. Czasem mamy szczęście, bo "Zimny Drań" nie jest w istocie wrednym, bezdusznym gnojem, a jedynie schował się do skorupy łachudry przed bólem i złym światem. Czasem mamy szczęście, bo zdarza się, że ten Niedotykalski Arogant to cudowny człowiek, który - gdy już się odblokuje - kocha całym sobą, zrobi dla kobiety wszystko i - gdy śpi - wtula się dupką w brzuch swojej ukochanej, by się upewnić, że ona czuje to samo i jest tuż obok w dzień i w nocy, zdolna szeptać "kocham Cię", wyrwana nawet z fazy REM. Można zaryzykować i zainwestować uczucia, nerwy i czas w Aroganta. Można spróbować. Czasem jednak okazuje się, że Arogant jest po prostu zwykłym gnojem i prostym chamem i nic się nie da zrobić, ale czasem warto zaryzykować i dopiąć swego - sprawić, że Arogant pokocha i będzie pięknie - czasem. Jednak bądźcie pewne - czasem będzie pięknie, ale prawie nigdy nie będzie łatwo. Ale może się okazać, że warto.

sobota, 6 lutego 2016

B2


Zajeżdżam na stację benzynową i parkuję przy dystrybutorze. Jest koniec stycznia, a ja w samochodzie z trzęsącą dupą, bo na letnich oponach mam zamiar przejechać trzydzieści kilometrów do zaufanej przychodni wymiany opon i zdążyć przed śniegiem, którego wciąż jak nie było tak nie ma, jest za to mokro i ślisko. No więc parkuję przy dystrybutorze i widzę w lusterku zbliżającego się pana tankowacza. Uchylam drzwi i grzecznie mówię do szpary: "za pięćdziesiąt złotych poproszę". W tym momencie "tankowacz" chwyta za klamkę i rozwiera drzwi do pełnej szerokości stwierdzając jednocześnie fakt: "Ja nie jestem tutaj od tankowania paliwa". Unoszę zdumiona wzrok na śmiałka, co się waży drzwi mi wyszarpywać i widzę rosłego policjanta z twarzą nabierającą purpury. "Koniec ze mną" myślę, chociaż jeszcze nie wiem, z którego paragrafu mnie pociągnie - wierzę, że nie za obrazę przedstawiciela władzy publicznej. Przepraszam oczywiście żywiołowo i na przemian to za piersi, to za głowę się łapię, a nawet za gardło, a ten mówi, że nie szkodzi, chociaż po kolorze twarzy widać, że kłamie. "Wie pani, co pani zrobiła?" - pyta zadowolony i wkurzony równolegle, bo wie, że ja oczywiście nie wiem. "Złamała pani znak B2, jaki tam był znak?" Naturalnie nie wiem, który to jest znak "B2" i nie pamiętam jak on tam wyglądał, gdy tam stał, gdzie ja go nie zauważyłam, ale Władza uświadamia mnie, że tam jest zakaz wjazdu. Przepraszam zatem jeszcze solenniej, powołuję się na bezmyślność bolesną lecz przejściową i otrzymuję polecenie pokazania dokumentów. Grzebię - wydaje mi się całą wieczność - w portfelu wielkości wieczorowej torebki - kopertówki, co ewidentnie rozluźnia i ubawia pana policjanta  do tego stopnia, że poleca mi szukać pomalutku i bez nerwów. Wreszcie podaję mu papiery, a po chwili słyszę pytanie: "Do kiedy ma pani przegląd pani Kasiu?". Czuję jak kark mi się pręży, umysł wytężam i mogę jedynie niepewnym głosem stwierdzić, że nie pamiętam, ale nawet wczoraj się nad tym zastanawiałam i miałam zajrzeć do dowodu, ale zapomniałam. "Do września ubiegłego roku pani miała." Zapadam się głębiej w fotel, ale widzę u faceta przemianę. "No dobrze, ale ubezpieczenie ma pani ważne, a to już jest coś...to poproszę jeszcze prawo jazdy". Myślę sobie w tym momencie nieelegancko: "No kurwa, nie wierzę, przecież dostanę z pięćset punktów karnych i milion mandatu". Nie uchodzi uwadze "tankowacza", że prawo jazdy mam nieważne od listopada, więc zaczyna podliczać: Złamanie " "B2" od pięćdziesięciu do pięciuset złotych plus nawet dziesięć punktów karnych, brak ważnego przeglądu - laweta i zatrzymanie dowodu rejestracyjnego, brak dokumentów pięćdziesiąt złotych i coś tam coś tam, ale z nerwów nie pamiętam, co mówi i w jakich prędkościach kwotowych to się wyraża. Zaprasza mnie do radiowozu, gdzie siedzi kolega i słucha ubawiony, jak to kazałam jego kumplowi zalać sobie za pięć dych oraz pyta dlaczego nie za dwieście. Wszyscy zaczynamy rechotać, ja coś bredzę jak to dobrze spotkać człowieka z dystansem do siebie i w nagrodę wychodzę z pojazdu jedynie z mandatem w wysokości pięćdziesięciu PLN za brak dokumentów. Na odchodne słyszę: "Przepraszam, że nie zalałem pani za pięćdziesiąt złotych, ale za to wypisałem pani mandat na wymarzoną kwotę". Żegnamy się sympatycznie i bez wystawiania środkowego palca. Także wiecie Moi Drodzy - nie tylko psy pracują w Policji, są tam też ludzie, za to za kierownicami samochodów nie brakuje zakompleksionych kundli i głupich suk. Dziękuję Panie Policjancie!

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Patriotka


W szkole lubiłam Język Polski. Cieszyły mnie rozważania nad budową zdania oraz interpretacje wierszy. "Co autor miał na myśli" w utworze takim a siakim fascynowało mnie szczególnie dlatego, że Pani Od Polskiego dzieląc się z nami swoimi przemyśleniami w temacie i próbując z tępych, znudzonych główek wyjąć choćby skrawek inicjatywy w tym zakresie, czyniła to z wielką gracją i zaangażowaniem. Wpatrywałam się w dojrzałe dłonie Pani Barbary Fetter, gdy ta pięknie nimi gestykulowała, usiłując niejako namalować swoją myśl. W jej białe włosy, szczupłe, długie ciało i zęby pokonane przez tytoń również się wpatrywałam, wszak cała Ona w swoim jestestwie i zaangażowaniu fascynowała mnie równie mocno jak analiza wiersza, który poddawała czterdziestopięciominutowej rozwałce. Dzisiaj wiem, że wszelkie interpretacje tekstów, bez możliwości konfrontacji swojej myśli z myślą autora, można o przysłowiowy kant dupy rozbić, bo tylko autor wie, co miał na myśli, popełniając swój zapis. Post wcześniej, czyli "Przypowieść o mrówce" napisałam pod wpływem silnych emocji i przejściowych turbulencji życiowych. Mówi on o relacji kobiety i mężczyzny, którzy kochają się do bólu zębów i czasem również do bólu zębów nie mogą się porozumieć. Bywa, że komuś "pęka żyłka" i próbuje zdezerterować, jednak uciec od miłości nie jest tak prosto. O tym właśnie jest "Przypowieść o mrówce" - o krzywiznach miłości oraz próbach ich prostowania. Jakże wielkie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że odczytano ten tekst jako "pieśń patriotyczną" i - biorąc zapewne pod uwagę aktualne wydarzenia w kraju - patriotką mnie nazwano, która pomimo, że się wali i pali chce tu zostać. Otóż - ku zapewne rozczarowaniu moich niektórych Czytaczy - mój patriotyzm ma bardzo wąski horyzont i ogranicza się do kręgu najbliższej rodziny to znaczy męża, dzieci i niektórych członków mojego rodzeństwa. To jest moja ojczyzna - cóż z tego, że kilkuosobowa, ale to jej jestem bezgranicznie oddana, ją miłuję, jej bronię jak lew i dla niej poświęcę wszystko oraz oddam nerkę, bo serce oddałam już dawno, a jak będzie trzeba, zapakuję w samolot i zabiorę daleko od tego wszystkiego, co moim krajem się nazywa, a z czym nie mam żadnego związku emocjonalnego, bo jestem obywatelem świata, nie zaś jego krużganka.
Ps: Przepraszam Cię Pradziadku na koniu i z szablą u boku, że nie możesz być ze mnie dumny, wszak prawnuczka Twoja nie odda kropli krwi w innych okolicznościach i miejscu niż w Terenowej Stacji Krwiodawstwa.

sobota, 16 stycznia 2016

Przypowieść o mrówce


Pewnego razu zapłonął wielki, piękny las. Wszystkie zwierzęta zaczęły uciekać, zostały weń tylko te słabe, które nie miały siły salwować się ucieczką. Lew również postanowił uciec, bo przeraził się, że jego dom, w którym chciał mieszkać do końca życia i być w nim szczęśliwy, może wyglądać tak przerażająco i inaczej niż mógł sobie wyobrazić w najczarniejszym scenariuszu. W panice biegnąc przed siebie na oślep, szukał w myślach winnych tego stanu rzeczy i rycząc najgorsze obelgi, nagle zobaczył na swojej drodze mrówkę. Mrówka zmierzała w przeciwnym niż lew kierunku i niosła na plecach wielką kroplę wody.

- Co ty wyprawiasz mrówko? Uciekaj, przecież tam las płonie! 
- Idę go ratować - odparła mrówka, na której twarzy malowały się niezłomność i przekonanie o słuszności takiego postępowania.
- Ty głupia! Chcesz ugasić wielki pożar jedną, małą kroplą wody?!!! - huknął lew.
- Przynajmniej spróbuję - odparła mrówka, drżąc w duszy z przerażenia i myśląc, że zamiast robić za dzielnego strażaka i pogromcę pożarów, najchętniej schowałaby się w bujnej brodzie lwa, w której zawsze wesoło sobie buszowała, gdy było dobrze.
- Może mi się uda, a może nie, ale przynajmniej będzie widać po czyjej jestem stronie. Chcę ratować nasz Dom - rzekła na odchodne.
- To cię zniszczy, uciekaj! - jeszcze raz doradził mądry lew.
- Spróbuję zostać. Bo kocham ten las i będę kochać, nawet jak będzie spalony, drzewa połamane, a ja będę mogła schronić się przed deszczem jedynie pod zimnym kamieniem. Stranger

wtorek, 12 stycznia 2016

Kobiety w moim wieku


Kobiety w moim wieku są smutne. I dumne. Takie Królowe Śniegu. Pozornie niedotykalskie lecz raczej przyjaźnie usposobione i bezceremonialnie towarzyskie. Są też kobiety w moim wieku wyzwolone i zagubione zarazem. Pragną wolności i niezależności oraz uzależnienia od miłości. I wszystko to chciałyby mieć równolegle. Codziennie rano patrzą w lustro i zniesmaczone zakładają zmarszczkę koło oka za ucho, jak wtedy, gdy były nastolatkami i zakładały za nie niefortunny kosmyk włosów. Kobiety w moim wieku mają jędrne buzie i wiotkie szyje. Twarde piersi i miękkie brzuchy. Bo w brzuch nikt nie wmontuje przecież silikonu. Bywają wyzywające i pragną być cnotliwe. Zakładają do łóżka podkolanówki i plisowane spódniczki, a czasem też kokardki. Marzą o królewiczu czułym i szorstkim jednocześnie. Albo udają zimne suki w sukienkach kusych i ciasnych, zbyt "młodych" jak na ich wiek. Tułają się po imprezach i zdobywają znajomości bez znaczenia. Wykrzykują swoją samotność milczeniem lub cierpią w duchu, będąc głośne, inwazyjne i opryskliwe, gdy samiec wydaje się być niegodny ich względów. Kobiety w moim wieku przez chwilę myślą, że wszystko wiedzą i wszystko mogą, że nie muszą dopasowywać się do nikogo i naginać karku do sytuacji. Bo przecież każdy chciałby z nimi być. Tylko wciąż "każdy" jest kimś innym. Taki kalejdoskop twarzy i penisów. "Nowe" cieszy coraz krócej. Powierzchowne komplementy i sztuczne uprzejmości osładzają zimne noce w pustym łóżku. Kobiety w moim wieku częściej gryzą poduszkę z bólu niż z rozkoszy. Mam w życiu wielkie szczęście, bo ja tak nie mam. Już.