Wyszła za Tego Człowieka tak po prostu - bo zaproponował. Za stara i za mądra była na ciążę "z wpadki" i zbyt głupia i wkręcona w Jego pokręconą osobowość, by w porę zreflektować się, że to się nie może przecież udać. Poszła "za ten mąż", bo w sumie nie miała nic ciekawszego do roboty, zmęczona i znużona jak stary marynarz, który zwiedził wiele portów świata, w których ludzie mówili różnymi językami, jednak wciąż o tym samym. Podświadomie chyba chciała zawinąć gdzieś na stałe, chciała czegoś więcej niż ładnych obrazków, przewalających się przez jej życie jak szkiełka w kalejdoskopie, ale wciąż była ostatnią istotą na ziemi, którą ona sama lub ktokolwiek posądziłby o taką woltę czyli kolejne małżeństwo. Gość wkurwiał ją i fascynował jednocześnie, ale fascynacja brała górę nad irytacją, bo Facet nic, a nic nie był przecież nudny jak inni. Nie pierdolił głodnych kawałków o swojej przewadze nad pozostałymi samcami i nie prawił obślizgłych komplementów, których celem zazwyczaj jest nieposkromiona potrzeba zaciągnięcia ofiary w bety lub i - w ostateczności - do toalety. Tak, nuda w gościu i brak wyrazistości kastrowały ją zarówno z libido jak i zainteresowania takim bezpłciowym palantem. Ten, to co innego - wiecznie pogrążony w ciężkich myślach, czego znakiem były głębokie bruzdy na czole, inteligentny tak, że ciary chodziły jej po plecach, kiedy z rzadka, ale jednak coś mówił, zabawny złośliwie, pragmatyczny uciążliwie, rozkminiający wszystko i rozkładający na czynniki pierwsze, zaradny, pachnący, sarkastyczny, pedantyczny detalista, czytający w myślach niczym w otwartej książce. Dżentelmen. Szarmancki. Ekskluzywny Introwertyk. Rozdarty Facet z Przeszłością. Ogarnięty. Pociągający. Miał wszystko. I mógłby mieć każdą kobietę chyba, ale zachowywał się tak jakby nie miał tego świadomości. Jej nie chciał. Zranić. Podobno nie chciał jej zrobić krzywdy dlatego ją trzymał na dystans i uciekał za każdym razem, gdy zbyt się do niej zbliżył. Kiedy ją odpychał, ona ustępowała bez oporu i usuwała się w cień. Potem jednak wracał. Ona zawsze Go przyjmowała. Potem się oświadczył. I poszli za ten mąż. I miewali piękne chwile, ale On wolał celebrować te brzydsze. Cisza piekła ją w uszy, złośliwostki coraz częściej kierowane pod jej adresem i sarkazm jak żądło wbijający się prosto w mózg, przenikliwość, która teraz miała służyć do tego, by odebrać jej godność i pewność siebie, to wszystko przestało kręcić, a zaczęło męczyć. Wcześniej - po dużym "nieporozumieniu" - dostawała sms: "Kocham Cię, nie mogę bez Ciebie żyć", dwie wiosny później czytała już tylko "Przepraszam, nie da się z Tobą żyć."
Teoretycznie, nawet jeśli sztorm na morzu, a statek wciąż płynie "brzuchem do dołu", to jest nadzieja, że wypłynie na spokojne wody. Trzeba "tylko" rozsądku, cierpliwości i opanowania kapitana. I szczerej chęci. Teoretycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz