czwartek, 30 sierpnia 2018

Dni Szczęśliwości

Zdarzają mi się w życiu Dni Szczęśliwości. Póki co nie stanowią one jeszcze jednolitego ciągu, ale wiem do czego dążyć i jak chciałabym, by było.
Wielbię spokój i harmonię. Cenię sobie zaufanie i pewność, że jest jak myślę, że jest. Wtedy nawet odległość dzieląca mnie od Przyczyny Wszystkiego,  nie jest mi straszna, bo nie mam obaw i wątpliwości. Myślę, że poczucie bezpieczeństwa polegającego na otaczającym człowieka spokoju i pewności, że ma się Coś Wyjątkowego, coś, co determinuje fakt, że dni płyną łagodnie, czyni człowieka pięknym i interesującym.
Dziś jest Mój Dzień Szczęśliwości. Dziś dostałam róże o łodygach długich niczym młode drzewka. Ciągnęłam po podłodze wielki wazon i rosłam z radości, bo czułam  się jak mała dziewczynka, która dostała wielki prezent. Dziś spadł mi spory kamień z serca i poczułam ulgę, porównywalną z położeniem się do łóżka po całym dniu na nogach. Dziś moje Dzieci śpią - jak kiedyś - ze mną pod jednym dachem, co sprawia, że czuję się mamą jak wieki temu, gdy jeszcze gubiły mleczaki. Dziś też Niemoje Dziecko zapytało daczego nie jestem Jego mamą, co sprawiło, że poczułam się głupio, że nie trafiło tak jak by chciało trafić "z tego nieba" do rodziny na Ziemi. Dziś wreszcie Mężczyzna, któremu oddałam wszystko, jest ze mną bardziej i bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, pomimo, że śpi w łóżku oddalonym od naszego o siedemset kilometrów. Dziś też widziałam ludzi smutnych i przybitych. Czułam się przy nich jak wybranka losu - silniejsza, spokojniejsza i opanowana. Czułam się szczęśliwa. Bo dziś jest mój Dzień Szczęśliwości.


wtorek, 21 sierpnia 2018

Babcia

Moja Babcia ma około 90 lat. Straciłam Ją z oczu na jakieś 25. Męczyło mnie to bardzo, że gdy byłam mała to u Niej mogłam zjeść szynkę nawet, gdy do świąt był jeszcze kawał, u Niej mogłam też pić mleko z cukrem przez smoczek pomimo lat 10 na karku. Ona też nauczyła mnie robić pierogi, kroić cieniutki makaron, szydełkować i drutować. Była dla mnie ucieleśnieniem spokoju, piękna, elegancji i czystości. Teraz, gdy odwiedzam ją w małym pokoiku w domu dla Starych Ludzi, do którego skurczyło się Jej piękne, estetycze i kryształowe w swej czystości mieszkanie, dowiaduję się, że Jej świat przez całe życie był nieiwele większy. Stanowili z Dziadkeim przykładne małżeństwo, które przeżyło ze sobą chyba z 50 lat.  Można? Można - powiedziałabym. Ale nie powiem. Moja Babcia przeżyła wieki z facetem łobuzem, który pędził wino w gąsiorach skitranych w czeluściach piwnicy i zapraszał tam kompanów z osiedla, by nie popaść w depresję z powodu picia w samotności. No i by zdania o sobie dobrego nie stracić, bo kto pije w samotności? Tylko alkoholik, a on przecież nim nie był. Babcia chciała chronić dzieci, więc nic im nie mówiła. Dzisiaj to Ona jest potworem i to Ona wpędziła dziadka do grobu. Babcia nigdy nie zaznała męskiej czułości, ani nie poczuła namiętności całujących Ją ust. Babcia rodziła. Babcia nie była nigdy w operetce. Raz w życiu była w kinie i raz u Papieża w Rzymie. Miał pnoć takie aksamitne dłonie. Babcia też by miała, gdyby igła krawiecka nie wywierciła Jej w opuszkach palców miliona dziur. Babcia patrzy na filmy romantyczne w telewizorze i mówi: "Gdzie to to takie czulości od mężczyzny, ja tego nie znam, ja tego nie miałam". Razem chodzili do kościoła. Przykładne małżeństwo. Dzisiaj Babcia płacze i mówi, że nie chce już żyć, że nigdy tak naprawdę nie żyła. Ale gdyby dziś mogła cofnąć czas, niczego by nie zmieniła. Bo przecież dzieci. Gdy wychodzę od Niej z Córką, przytula nas z całej siły i całuje każdą z osobna po trzy razy w szyję. Patrzę na Jej siwą głowę i chce mi się wyć. I chcę uciekać z tego koszmarnego miejsca i chcę zostać. Chcę, żeby znowu miała 50 lat i była młoda i taka moja i taka pewna siebie z papieroskiem w dłoni marki Zefir mentolowy. Tymczasem ludzie płakali po dziadku. "Byli taką ładną parą, a on takim cudownym mężem". Tak to widzieli. Nikt nie widział prawdy i Jej samotności. Bądź mądra. Nie bądź jak Babcia.

piątek, 3 sierpnia 2018

On jest jeszcze mały

Wychowanie dziecka zaczyna się od kołyski. Miłość nie przeszkadza w tym, by wychować dzieci na mądrych, wrażliwych, empatycznych, zrównoważonych i odpornych na wiatr w oczy dorosłych.
Czasem dzieje się jednak inaczej i plony nieudolnych prób zrobienia z małych ludzi dużych ludzi ze sprawnie funkcjonującym mózgiem, przypominają raczej chwasty.
Mamy więc brata z siostrą, gdzie siostra trochę starsza lecz też kilkuletnia czyni starania, by braciszka z awersją do sprzątniecia klocków jakoś przekonać do działania, pomóc mu nawet, by finalnie za niego sprzątnąć bałagan. Ten jednak siedzi rozmazany na dywanie, bezczynny kompletnie, pogrążony w bólu i poczuciu wielkiej krzywdy i wymusza, żeby było tak jak on chce lecz - co ważne - on sam nie wie jak by chciał chcieć, żeby było. Maże się więc, czeka aż mu ktoś gile wytrze i zrobi lub nie zrobi za niego, bo on naprawdę nie wie jak chce by było.
Drugi obrazek: stworzenie już dużo starsze szantażuje matkę, ojca lub zamiennie przymila się, pogrywa uczuciami, potrafi nawet skromność udawać lub też mizdrzyć się, udając zaciekawienie, niby to relację utrzymując, rozmowy nawiązując, po to tylko, by cel osiągnąć i wydębić dobra dla siebie - choćby w postaci zwolnienia z siedzenia w domu lub wydobycia z sakiewki rodzica paru zeta, pomimo, że ma wszystko - z paroma zetami w kieszeni włącznie.
Potem wreszcie mamy dorosłego - faceta, który ma tak wielką obsesję na punkcie swojego ego, że uraża go nawet to, że spojrzysz w sposób - jego zdaniem - niewlaściwy. Boli go najmniejsza krytyka jego osoby, bądź osób mu "bliskich". Piszę "bliskich" w cudzysłowiu, bo owi mają najczęściej wyrąbane na niego po całości. On dorosły lecz jednak wciąż mentalne dziecko (i to rozpuszczone za dziecka do granic wytrzymałości) lubi najwyraźniej być przez "bliskich" traktowany powierzchownie, z góry i bez szacunku, po to, by na osobach w istocie ważnych i kochających móc się wyżyć. Nie przebiera wtedy taki dorosły bachor w słowach, siecze na oślep, gnoi i rani do żywego, wsadza rozżarzoną żagiew w dupę drugiemu, byleby ten cierpiał mocniej i bardziej niż sam zainteresowany. Oczywiście dostaje z powrotem to, co podał, bo jak sam twierdzi - karma wraca. Zatem gdy wraca do niego karma i dostaje odpowiedź na swoje dziwne argumenty, jest obrażony i zbulwersowany, tytułujac przeciwnika (wszak każdy, kto ma odmienne zdanie to przeciwnik) prostym chamem, prymitywem i innymi smakowitymi określeniami. Dlaczego o tym piszę? Bo jako jedna z czterech sióstr w domu, będących siostrami jednego i najmłodszego zarazem brata, widziałam jak spolegliwa jest matka względem niego, a jak była surowa w stosunku do nas. Zawsze kazała ustąpić, oddać wbrew naszej woli, podzielić się, wybaczyć, bo "on jest jeszcze mały". Potem, gdy był duży argumentowała: " on jest najmłodszy, zostaw." Bo widzę jak dziewczynki muszą być mądre i silne, a chłopcy nie muszą obecnie być rycerscy, odpowiedzialni i twardzi. Patrzę na chłopczyków walacych głowami o posadzkę w marketach, słyszę opowieści o synalkach o wzroście maksymalnie metr i dwadzieścia centymetrów czyli wiek okołozerówkowy, którzy pytają "masz jakieś pieniądze?", a gdy słyszą negatywną odpowiedź popadają w rozpacz i tak długo stoją pod sklepem, aż dostaną samochodzik. Widzę w programach o karnych jeżach, jak synuś pluje na matkę, okłada pięściami i kopie, a ona nie potrafi wzbudzić respektu w smarkaczu, zamiast tego jednak potrafi siedzieć i płakać, dając dziecku poczucie przewagi i kontroli nad sytuacją.
Wielbię Matki kochające lecz twarde, wymagajace lecz nie przypieprzające się o byle co,  przyjacółki lecz nie koleżanki, Matki autorytety, Matki konkrety. Matki, które są w życiu dziecka ciałem i duszą, które pokazują, że świat bez regularnego zasilania kieszeni dziecka może być bogaty i wartościowy. I Ojców takich cenię. Ojców, którzy wybierają trud wychowania, zamiast łatwość wpychania w tyłek prezentów bez żadnej wartości prócz materialnej, okradając tym samym dziecko z empatii, wyczucia miejsca i czasu, bo prezent nawet przy małej okazji ma być ogromny. Bo jak jest mały to nie wart radości. I wstyd w gruncie rzeczy dać coś małego przecież, bo co sobie gówniarz o mnie pomyśli. Nie życzę mojej Córce Piotrusia Pana z przerostem ego i brakiem podstawowych zasad współżycia z otoczeniem. Nie życzę Jej wyzutego z emocji względem innych i współodczuwania degenerata emocjonalnego, który żyje dzięki temu, że niszczy, a niszczy przez to, że nikt go nie nauczył"za dziecka", że nie wolno szydzić z innych, poniżać i wyzywać. Bo  "za dziecka" wszystko mu było wolno, bo był przecież ciągle mały. Nie powiedział takiemu bęcwałowi też nikt, że grzebanie w drugim człowieku jak w serniku z rodzynkami i wydłubywanie z niego słabości, które są lub ich być może nawet tam nie ma jest haniebne i niegodne mężczyzny. Nie życzę sobie, Tobie ani nikomu na tym świecie sarkastycznych księżniczek bez wyrazu i cynicznych królewiczów z potrzebą wyśmiewaia i deprecjonowania innych. Życzę nam wszystkim dobrych dorosłych, którzy wyrośli z mądrze i czule wychowywanych dzieci. Wychowywanych, a nie hodowanych od kołyski.

wtorek, 24 lipca 2018

Tępa Suka

Czytam czasem Kobiety Permanentnie Załamane. Zahaczam okiem o teksty różnej maści, traktujące o poczuciu nieszczęśliwości, niesprawiedliwości, braku właściwych ludzi przy najwłaściwszych osobach i mierzi mnie to. Może jestem nieczuła na ludzki smutek, taki specyficzny - kobiecy, międlący, jęczący, poniżający, deprecjonujący kobietę jako człowieka mającego swoją godność i dumę. Może brak mi kobiecej wrażliwości, a może po prostu się wstydzę.
Jest też tak, że ja również międlę, jęczę i poniżam się w imię miłości ponad wszystko i za wszelką cenę. Robię to w najgorszy, możliwy sposób, bo okazuję sobie brak szacunku, korząc się przed Nim.
Chociaż sama nie wiem, co jest gorsze: wypruwać sobie flaki "na forum" czy w zaciszu domowym.
W każdym razie jestem zmęczona. Jestem zmęczona kiszeniem tego w domu, duszeniem w sobie i ewentualnie wyrzygiwaniem swojego smutku do uszu Mojej Córki, która jest moim Dzieckiem, a nie moją koleżanką do zwierzeń przy kieliszku aperolu. Jestem zmęczona swoją obcą niegdyś dla mnie mizerią, poddaniem, znoszeniem chaosu emocjonalnego, wynoszeniem się "z", wnoszeniem się spowrotem "do" i podnoszeniem ciężarów większych niż mogę unieść. Jestem wkurwiona na siebie za to, że - jak mówi Mój Syn o sobie - ja również w tych kwestiach (miłosnych znaczy się) - jestem miękką fają. Nie stawiam granic, nie egzekwuję szacunku, nie jestem konsekwentna. Żal mi siebie. Żal mi życia, nerwów, traconego czasu na spory o bzdury. Szkoda mi czasu na obrażanie się i na patrzenie na Obrażonego. Czasem sobie myślę, że może gdybym ja miała Chłopka Roztropka w swojej prostocie poczciwego,  to może byłoby mi prościej żyć z nim niż z MegaMózgiem o stopniu skomplikowania zbliżonym do poziomu złożoności konstrukcji statku kosmicznego.
Mój "złoty wiek" czyli - z perspektywy mojej Ławeczkowej Rozmówczyni Parkowej - to jeszcze młodość i śliczność ,to dla mnie zmierzch mojej radości, otwartości i promiennej cery.
Wszystko jest w głowie - tak mówią.  Najgorzej jest chyba dojść z głową do tego momentu, gdy Cały Świat Ci mówi, że jesteś piękna, mądra i dobra, a Ty zamiast zaufać Światu, wierzysz Komuś, kto w swoim zagubieniu i złości na łaskawy dla Niego los twierdzi, że Świat Cię kocha, bo się  na tobie nie poznał i nie wie jaką jesteś tępą suką.





piątek, 4 sierpnia 2017

Plus i minus


Jak długo ja nie pisałam nic... Nie wiem dlaczego. Zwrócono mi dzisiaj uwagę na fakt, że odebrałam przyjemność czytania podczas śniadania. Ja bym chciała pisać, tylko jak łąka z trawy wypalona się czuję. Nie mam nic do powiedzenia. Znowu. Więc milczę. Ale dzisiaj noc jest kolorowa. Wino wspaniałe, ludzie niemęczący, śpiew flamenco zamknięty w urokliwych organizmach i do tego paleta serów, dipów, zaimpregnowanych w syropie octowym rzodkiewek i innych smakowitości. Nie biegłabym do domu na złamanie karku wcale, gdyby nie fakt, że o dwudziestej czwartej zero zero spadał mi pantofelek i musiałam zdążyć wsiąść do miejskiej karety i zdążyć nim wybije dwunasta. W  pałacu zamiast stęsknionego Księciunia (bo przebywa aktualnie we Warszawie) czekały na mnie dwa wygłodniałe - chleba i szynki z pomidorem i z cebulą - młode ciała. Stanął więc wstawiony Kopciuszek do deski do krojenia oraz do parzenia pomidora i natrzaskał dwie tony kanapek. Potem pacholęta dostały gópawki od przesłodzonej herbaty, ja zaś siadłam do pisania, bo obiecałam. I płynę. Moje nastolatki się śmieją do rozpuku chociaż nic nie piły i pomimo tego, że jest godzina 00.55, ja zaś pomimo, że piłam nie odczuwam potrzeby rżenia i tarzania się w konwulsjach po podłodze. Ale nie przeszkadza mi to, że oni tego potrzebują i wtóruje im w tym opętaniu pies. A niech froterują panele koszulkami - łatwiej wrzucić szmaty do pralki niż na szmacie lecieć panele - myślę i czuję jak mój poziom samozadowolenia z tej filozoficznej rozkminy rośnie. I chociaż może się to wydać dziwne - właśnie dlatego świat jest taki piękny - bo jest różnorodny. Bo przyciąganie ma miejsce dzięki zderzaniu się różniących się od siebie ładunków,. Nawet kosztem wyładowań. Przyciąganie jest najważniejsze. Kto się przyciąga to to wie. 

sobota, 20 maja 2017

Poor cat


Także tego ten... w Szczecinie jestem - pięknym mieście portowym i choć nie tak pięknym jak wioska St. Tropez, to jednak niezwykle uroczym i we wszelkie cudne cudowności obfitującym. Mówię to co prawda z perspektywy Keefce w jednej z galerii handlowych, ale po przejściu przez bardzo ładne pasmo zieleni w centrum miasta park imitującym i zastawszy tam dwóch Śpiących Rycerzy poległych przed południem na dwóch sąsiadujących ławkach, stwierdziłam, że skoro miasto obce, a ja bezbronna, to wolę gdzieś w mocniej publicznym i bardziej obliczalnym miejscu na Ukochanego poczekać. Fruwam zatem radośnie po sklepach przeróżnych szczęśliwa, że nic mnie nie goni, niczego nie muszę i nikt na mnie nie czeka, aż tu nagle w Zarze na trzech Cudnych Cudaków Mięśniaków napataczam się i aż przystaję przy koszulach męskich (bo oni przy garniturach zawiesili się) żeby posłuchać fascynującej opowieści. Prawi tedy jeden z nich:

- Moja matka dzwoni do mnie telefonem pod domem żebym zszedł, bo kupiła 15 kilo karmy dla kota w dobrej cenie i żebym jej to wtargał na górę. Złażę, biorę wór na plecy i targam na czwarte. Stara mówi, że zapłaciła 70 zeta czy jakoś 170 i jara się, że tak tanio. No to ja też się jaram, że rzeczywiście. Na chacie sypiemy kotu do michy, a on wpierdalać nie chce, to myślę sobie skład przeczytam, bo może coś mu nie leży w tym żarciu. Pacze, a to kurwa żwirek dla kota jest, a nie karma.
Zataczam się na wieszak ze śmiechu, ale z całej czwórki historia ta bawi tylko mnie, bo towarzysze Cudnego Cudaka prezentują zmaltretowane i pełne współczucia miny, wieńcząc cierpienie kolegi chóralnym "o kurwaaa, no to chuj nie?".

niedziela, 7 maja 2017

Dom Pana i Katarzyna Maria Magdalena


Uważam, że aby być ateistą, trzeba mieć jaja i mocną psychikę. Bo kiedy jesteś ateistą nie masz możliwości polecieć z trzęsącymi gaciami do Boga, kiedy się boisz, ale też nie musisz przed Nikim czołobitności uskuteczniać, kiedy w życiu coś ci wyjdzie. Wtedy zawdzięczasz wszystko sobie, a i pretensje możesz mieć tylko do siebie jeśli coś spierdololisz, a jeśli rak cię zacznie zżerać, będziesz musiał się obejść twierdzeniem "no cóż, takie życie". Dzisiaj są moje czterdzieste drugie urodziny. Spierdolone jak poprzednie. Łamię się rzadko, ale ostatnio złamałam się dwa razy w odstępach niespełna dwutygodniowych i zapukałam do kościoła. Za pierwszym razem, tydzień po urazie pooperacyjnym i z częściami operowanymi w dłoniach, dowlokłam się pieszo do Domu Pana, pokonując odcinek półtorakilometrowy w niespełna czterdzieści minut. Ze zdumieniem obserwowałam jak wyprzedzają mnie ślimaki, a trawa rośnie na moich oczach. Kiedy już tam doszłam Pan mi nie otworzył czyli, że znaczy się pocałowałam klamę drzwi ciężkich i przez świeżocooperowaną i tak nie do otworzenia nawet gdyby były otwarte. Drugi raz był dzisiaj. Ponieważ - jak już wspomniałam - są moje urodziny, a komunikat był jasny, że mam sobie zaśpiewać "sto lat" sama, zabrałam ciało z domu i pojechałam nie wiedząc dokąd mam jechać. Okrążywszy kilka razy "Nowe Horyzonty" zaparkowałam wreszcie i mając już cel, zboczyłam z drogi do budynku kadzidłem pachnącego i wyposażonego w precjoza niczym skarbiec Sułtana. Tym razem było otwarte, a dwie pary drzwi uprzejmie odpuściły. Weszłam. Siadłam. Ludzi trochę. Bardzo starszych. Młodych może z pięć sztuk, ale to naprawdę młodych, a na dodatek chłopaków. Cała reszta ze średnią wieku sześćdziesiąt i pięć no i ja - z dupy - ni przypiął, ni przyłatał w żadnej z tych dwóch kategorii wiekowych nie mieszcząca się. Myślę sobie: "Niech kurwa ktoś do mnie przemówi, niech Bóg przemówi, Matka Najświętsza, Jezusek niech powie, żem dzielna i mądra, bo - żem głupia to już wiem, bo mi mówią często poza kościołem. Siedzę obok młodego lat może dwadzieścia albo osiemnaście, ramionami trzęsę, smarka wciągam na powrót do dziurki lewej, oko pocieram i polik i czekam. I słucham ciszy i szeptania "zdrowaśki" przez dziadunia w równoległym rzędzie. Tymczasem na ekranie słowa się pojawiają piosnki kościelnej i muzyka zawodzi tak, że już ani nad okiem ani nad smarkiem nie panuję i wszystko leci i już prawie na głos ryczę i czuję się jak psychicznie chora na roratach. Strofuję się w myślach: " Skup się! Czytaj! Tylko nie śpiewaj, bo wypełnienie Domu Bożego raptownie spadnie, tylko myśl, co czytasz i będzie git.". Czytam więc i gile mi przestają lecieć, bo w zdumienie takie zapadam się nad tekstem owym, że zapominam, że przyszłam tu zapadnięta w smutku kompletnym i żalu głębokim. Chyba nawet na tekstowo.pl nie znalazłabym tłumaczenia tego tekstu, a zrozumienie, co autor tworzący to dzieło pod wpływem oparów kadzideł chyba pozostający miał na myśli pozostanie rzeczą niemożliwą. Wymiękam w dziesiątej minucie nabożeństwa - na Litanii Loretańskiej, w okolicy wierszy: "domie złoty - módl się za nami, wieżo z kości słoniowej - módl się za nami, gwiazdo zaranna, bramo niebieska módl się...". Wychodzę, a raczej czmycham stamtąd jak mysz jaka albo - gorzej - szczur i pędzę do celu, który sobie wcześniej obrałam, a który jest tak cudownie obojętny i neutralny i jeszcze podają owocową herbatę. Siedzę i piszę to co tu piszę i nadal wierzę, że Bóg istnieje, ale coś czuję, że chyba nie chce ze mną gadać. Widać albo tak dobra jestem, że nie ma dla mnie wskazówki i nie  ma ze mną o czym gadać, albo jest już tak ze mną źle, że nawet palec Boży w rozwiązanie wcelowany, nie rozproszy mojej ślepoty i już taka pozostanę beznadziejna, aż do usranej śmierci mojej. Amen