Wychowanie dziecka zaczyna się od kołyski. Miłość nie przeszkadza w tym, by wychować dzieci na mądrych, wrażliwych, empatycznych, zrównoważonych i odpornych na wiatr w oczy dorosłych.
Czasem dzieje się jednak inaczej i plony nieudolnych prób zrobienia z małych ludzi dużych ludzi ze sprawnie funkcjonującym mózgiem, przypominają raczej chwasty.
Mamy więc brata z siostrą, gdzie siostra trochę starsza lecz też kilkuletnia czyni starania, by braciszka z awersją do sprzątniecia klocków jakoś przekonać do działania, pomóc mu nawet, by finalnie za niego sprzątnąć bałagan. Ten jednak siedzi rozmazany na dywanie, bezczynny kompletnie, pogrążony w bólu i poczuciu wielkiej krzywdy i wymusza, żeby było tak jak on chce lecz - co ważne - on sam nie wie jak by chciał chcieć, żeby było. Maże się więc, czeka aż mu ktoś gile wytrze i zrobi lub nie zrobi za niego, bo on naprawdę nie wie jak chce by było.
Drugi obrazek: stworzenie już dużo starsze szantażuje matkę, ojca lub zamiennie przymila się, pogrywa uczuciami, potrafi nawet skromność udawać lub też mizdrzyć się, udając zaciekawienie, niby to relację utrzymując, rozmowy nawiązując, po to tylko, by cel osiągnąć i wydębić dobra dla siebie - choćby w postaci zwolnienia z siedzenia w domu lub wydobycia z sakiewki rodzica paru zeta, pomimo, że ma wszystko - z paroma zetami w kieszeni włącznie.
Potem wreszcie mamy dorosłego - faceta, który ma tak wielką obsesję na punkcie swojego ego, że uraża go nawet to, że spojrzysz w sposób - jego zdaniem - niewlaściwy. Boli go najmniejsza krytyka jego osoby, bądź osób mu "bliskich". Piszę "bliskich" w cudzysłowiu, bo owi mają najczęściej wyrąbane na niego po całości. On dorosły lecz jednak wciąż mentalne dziecko (i to rozpuszczone za dziecka do granic wytrzymałości) lubi najwyraźniej być przez "bliskich" traktowany powierzchownie, z góry i bez szacunku, po to, by na osobach w istocie ważnych i kochających móc się wyżyć. Nie przebiera wtedy taki dorosły bachor w słowach, siecze na oślep, gnoi i rani do żywego, wsadza rozżarzoną żagiew w dupę drugiemu, byleby ten cierpiał mocniej i bardziej niż sam zainteresowany. Oczywiście dostaje z powrotem to, co podał, bo jak sam twierdzi - karma wraca. Zatem gdy wraca do niego karma i dostaje odpowiedź na swoje dziwne argumenty, jest obrażony i zbulwersowany, tytułujac przeciwnika (wszak każdy, kto ma odmienne zdanie to przeciwnik) prostym chamem, prymitywem i innymi smakowitymi określeniami. Dlaczego o tym piszę? Bo jako jedna z czterech sióstr w domu, będących siostrami jednego i najmłodszego zarazem brata, widziałam jak spolegliwa jest matka względem niego, a jak była surowa w stosunku do nas. Zawsze kazała ustąpić, oddać wbrew naszej woli, podzielić się, wybaczyć, bo "on jest jeszcze mały". Potem, gdy był duży argumentowała: " on jest najmłodszy, zostaw." Bo widzę jak dziewczynki muszą być mądre i silne, a chłopcy nie muszą obecnie być rycerscy, odpowiedzialni i twardzi. Patrzę na chłopczyków walacych głowami o posadzkę w marketach, słyszę opowieści o synalkach o wzroście maksymalnie metr i dwadzieścia centymetrów czyli wiek okołozerówkowy, którzy pytają "masz jakieś pieniądze?", a gdy słyszą negatywną odpowiedź popadają w rozpacz i tak długo stoją pod sklepem, aż dostaną samochodzik. Widzę w programach o karnych jeżach, jak synuś pluje na matkę, okłada pięściami i kopie, a ona nie potrafi wzbudzić respektu w smarkaczu, zamiast tego jednak potrafi siedzieć i płakać, dając dziecku poczucie przewagi i kontroli nad sytuacją.
Wielbię Matki kochające lecz twarde, wymagajace lecz nie przypieprzające się o byle co, przyjacółki lecz nie koleżanki, Matki autorytety, Matki konkrety. Matki, które są w życiu dziecka ciałem i duszą, które pokazują, że świat bez regularnego zasilania kieszeni dziecka może być bogaty i wartościowy. I Ojców takich cenię. Ojców, którzy wybierają trud wychowania, zamiast łatwość wpychania w tyłek prezentów bez żadnej wartości prócz materialnej, okradając tym samym dziecko z empatii, wyczucia miejsca i czasu, bo prezent nawet przy małej okazji ma być ogromny. Bo jak jest mały to nie wart radości. I wstyd w gruncie rzeczy dać coś małego przecież, bo co sobie gówniarz o mnie pomyśli. Nie życzę mojej Córce Piotrusia Pana z przerostem ego i brakiem podstawowych zasad współżycia z otoczeniem. Nie życzę Jej wyzutego z emocji względem innych i współodczuwania degenerata emocjonalnego, który żyje dzięki temu, że niszczy, a niszczy przez to, że nikt go nie nauczył"za dziecka", że nie wolno szydzić z innych, poniżać i wyzywać. Bo "za dziecka" wszystko mu było wolno, bo był przecież ciągle mały. Nie powiedział takiemu bęcwałowi też nikt, że grzebanie w drugim człowieku jak w serniku z rodzynkami i wydłubywanie z niego słabości, które są lub ich być może nawet tam nie ma jest haniebne i niegodne mężczyzny. Nie życzę sobie, Tobie ani nikomu na tym świecie sarkastycznych księżniczek bez wyrazu i cynicznych królewiczów z potrzebą wyśmiewaia i deprecjonowania innych. Życzę nam wszystkim dobrych dorosłych, którzy wyrośli z mądrze i czule wychowywanych dzieci. Wychowywanych, a nie hodowanych od kołyski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz