niedziela, 27 listopada 2016

Pięknoty i brzydoty czyli a fuuu

Telewizja w ostatnich czasach zalicza upadek nie tylko wolności słowa i wyboru, ale także glebę intelektualną i ... klasową. Nie twierdzę oczywiście, że wcześniej TV karmiła nas kawiorem i pokazywała same perły, ale teraz odmóżdżanie i wspieranie "prostych, niezłożonych umysłów" ma niezwykłą moc rażenia i wsparcie władz odpowiedzialnych za ramówki. "Mój" w końcu nie zdzierżył i któregoś razu wykrzyczał mi, że nie będzie ze mną oglądał tych głupich programów, a innym razem - wytykając mi tępotę i brak ambicji  - nie tylko intelektualnej, wyrzucił z siebie zdanie nie tyle prawdziwe, co raniące i to nie tylko z grubsza, ale także z cieńsza i do spodu, a brzmiało ono mniej więcej tak: "A niby co mam z Tobą robić ??? Oglądać głupią żonę dla rolnika???!!" Cóż, kiedy nie ma co oglądać, ogląda się to, co jest, gdy człowiek zmęczony tak, że książki nie utrzyma w dłoni, a oczy tak się lepią, że na dłuższy seans filmowy z DVD nie ma co się rzucać. Pomijając fakt, że dostało się być może niesłusznie niejednej kandydatce na "głupią żonę ", a nie wyraźnie tępemu, niejednemu osłu z brudnymi szponami jak u krogulca w roli selekcjonera i  to, że ja  - jako odbiorca owego formatu - zostałam za "głupią żonę" uznana, prawdą jest, że takiego gówna w TV jakie obecnie spożywać "musimy" dawno nie było. Co tam jednak "Żona dla rolnika" z całym tym niezaprzeczalnym regresem intelektu kandydatów, tak widocznym w zderzeniu z poprzednią edycją. Teraz mamy "Chłopaków do wzięcia", których nikt nie chce wziąć i brać. Mam wrażenie, że telewizja zabrnęła nie tylko na samo dno, nie tylko pod strzechy, ale także do najbardziej zapiździałych rejonów Rzeczypospolitej Polskiej, do baraków, kontenerów i wszelkich melin, bo z takich właśnie miejsc kandydatów na chłopaków prezentuje. Siedzi taki Józek z drugim Mietkiem oraz Zenkiem we wsi głębokiej, a konkretnie pod sklepem wielobranżowym i przemysłowym, jednak w ofercie swej zawierającym proste alkohole wysokoprocentowe i wysokomózgojebne, i narzekają, że nie mają kobiety i, że żadna ich nie chce. Józek mocno podupadły na wierze, że jeszcze spotka taką, co będzie miała na czym siedzieć i czym oddychać i która go pokocha, przyjmuje argument kolegi Mietka, żeby to pierdolił, bo najlepszą kobietą dla nich jest flaszka o mocy 40 wolt, która nie tylko rozgrzeje i ukoi wszelki smutek, ale i wprawi w stan zadowolenia i da poczucie bycia "kimś" na tym zasranym świecie no i - co najważniejsze - milczy i nie zrzędzi. Chłopaki wyraźnie podbudowane argumentami Mietka, szczerzą do kamery popsute i szczątkowe uzębienie i czarnymi jak ziemia paluchami, przeczesują tłuste strąki przerzedzonych włosów, ze smakiem dopalając filtry papierosów.
Ale cicho, cicho... Oto jest para, która... mnie wzrusza. Facet koło czterdziestki, kompletnie nierozgarnięty, mieszkający w chacie w lesie, bez prądu, wody, bez niczego dosłownie, odnosi sukces i poznaje kobietę. Kobieta jest równie atrakcyjna jak on sam czyli  - w ogólnym pojęciu - kompletnie wcale. On upiekł dla niej ciasto u rzutkiego jak na to towarzystwo siostrzeńca, i który ma w domu prąd. Przygotował również skromny kwiatuszek i zapalił świeczki, bo nic innego zapalić nie mógł. Może mógłby jeszcze i ewentualnie pochodnię, ale strzecha poszłaby z dymem jak nic. Niewiasta przyjechała na rowerze, brnąc przez chaszcze i muldy, ale u progu chaty czekał dżentelmen, który - nie bacząc na tonaż wybranki - dziarsko chwycił ją w ramiona i przetargał przez próg swojej rezydencji. Rozmowa szła im naturalnie jak po grudzie, bo obydwoje byli bardzo wstydliwi i bez doświadczenia w kwestiach damsko - męskich, co jednak nie przeszkodziło im zacząć całować się w siódmej minucie spotkania. Patrzyło na to dwóch siedemnastoletnich chłopaków, znaczy się syn mój oraz jego kolega, bo zrobiliśmy sobie wieczór kanapowo - telewizyjny. Syn nie odważył się na komentarz, bo matkę swoją zna i nie chciał być wytargany za prawe ucho, jednak kolega nie mógł się oprzeć i bezustannie powtarzał "o fuu".
Koniec końców zapytałam młodzieńca, co go tak zniesmacza. 
- "Oni się całują, to jest obrzydliwe". 
- Uważasz za obrzydliwe całowanie się dwojga ludzi? - Zapytałam.
- Nie, nie, całowanie jest ok tylko wie pani, nie takich ludzi. - Odparł chłopak.
- Przecież nie tylko ładni mają prawo i ochotę, by się całować. - Stwierdziłam bez wiary, że młody da się przekonać.
Przed oczami stanęły mi ładne dziunie z siłowni, które wypinając pupki i nadymając usteczka przed wielkimi lustrami, są sobą zachwycone tak bardzo, że nikt inny nie jest w stanie zachwycić się nimi bardziej. I oczywiście napompowane indory z malującą się na twarzy pogonią za rozumem i jeszcze potężniejszymi niż radość z widoku swojego odbicia mięśniami. Takie pięknoty mogą się całować. Brzydoty w grubych okularach i  z niećwiczonym tyłkiem już nie. Bo przecież to jest "aaa fuuu". 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Twarde chomiki

Popsuło mi się kolano lewe, w związku z czym dostałam skierowanie na rehabilitację. Zwlekałam z pójściem, ale gdy zorientowałam się, że od samego posiadania skierowania mi nie przechodzi, postanowiłam udać się na zalecone leczenie. Na miejscu dosłownie przetwórnia popsutych ludzi - głównie starszych, ale - ku mojemu pokrzepieniu - "z młodych" nie byłam sama. Kiedy sympatyczny pan rehabilitant dobrał się do mojej nogi, spociłam się jak szczur z bólu, a w pewnym momencie myślałam, że wyjdę bez kończyny. Pan rehabilitant - powściągliwy początkowo, przy kolejnym spotkaniu rozkręcił się na dobre i widząc moją niechęć do pracy w temacie, postanowił mnie zagadać. 
- A wie pani, ja to miałem trzy chomiki w życiu, tylko one mi zawsze jakoś tak twardniały. 
- Jak to twardniały??? - wytrzeszczyłam oczy, bo numeru z twardnieniem chomików nie znam, pomimo, że ja też owe miałam, a jednego zahibernowałam nawet na wieczność, gdy ten postanowił ograbić mi lodówkę.
- No wie pani, siedział sobie w klatce jak gdyby nigdy nic, a potem tak z dnia na dzień się kulił i kulił coraz bardziej, tak jakby spał, a jak po kilku dniach go tak - wie pani - poszturchałem palcem (tu nastąpiła prezentacja szturchania palcem - równie zabawna jak sama opowieść), to on taki wie pani -  normalnie taki twardy był. No i się nie ruszał...nie wiem spał tak mocno czy cooo.
- Ale obudził się potem? - spytałam bez większej nadziei w głosie, jednocześnie kuląc się i twardniejąc cała ze śmiechu.
- A gdzie tam. Spał jak zabity. I tak z każdym było. Myślałem, że one zapadają w sen zimowy.- Odparł zafrasowany Pan Artur.
Był przy tym tak naturalnie infantylny i tak zabawnie przedstawiał "szturchanie palcem twardego chomika", że łkałam ze śmiechu tak bardzo, że do naszego boksu zaglądali inni rehabilitanci, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jak się można łatwo domyślić, kolano nie przestało mnie boleć, za to rozbolała mnie przepona ze śmiechu. Wyszłam za to znieczulona psychicznie i uhahana. To był prawdziwie profesjonalny zabieg odciążający nie tylko kolano, ale przede wszystkim mózg. Bo nie ma to jak twardy chomik panie.

niedziela, 6 listopada 2016

Bajeczka o jednej starej, stękającej babie

Wyszła za Tego Człowieka tak po prostu - bo zaproponował. Za stara i za mądra była na ciążę "z wpadki" i zbyt głupia i wkręcona w Jego pokręconą osobowość, by w porę zreflektować się, że to się nie może przecież udać. Poszła "za ten mąż", bo w sumie nie miała nic ciekawszego do roboty, zmęczona i znużona jak stary marynarz, który zwiedził wiele portów świata, w których ludzie mówili różnymi językami, jednak wciąż o tym samym. Podświadomie chyba chciała zawinąć gdzieś na stałe, chciała czegoś więcej niż ładnych obrazków, przewalających się przez jej życie jak szkiełka w kalejdoskopie, ale wciąż była ostatnią istotą na ziemi, którą ona sama lub ktokolwiek posądziłby o taką woltę czyli kolejne małżeństwo. Gość wkurwiał ją i fascynował jednocześnie, ale fascynacja brała górę nad irytacją, bo Facet nic, a nic nie był przecież nudny jak inni. Nie pierdolił głodnych kawałków o swojej przewadze nad pozostałymi samcami i nie prawił obślizgłych komplementów, których celem zazwyczaj jest nieposkromiona potrzeba zaciągnięcia ofiary w bety lub i - w ostateczności - do toalety. Tak, nuda w gościu i brak wyrazistości kastrowały ją zarówno z libido jak i zainteresowania takim bezpłciowym palantem. Ten, to co innego - wiecznie pogrążony w ciężkich myślach, czego znakiem były głębokie bruzdy na czole, inteligentny tak, że ciary chodziły jej po plecach, kiedy z rzadka, ale jednak coś mówił, zabawny złośliwie, pragmatyczny uciążliwie, rozkminiający wszystko i rozkładający na czynniki pierwsze, zaradny, pachnący, sarkastyczny, pedantyczny detalista, czytający w myślach niczym w otwartej książce. Dżentelmen. Szarmancki. Ekskluzywny Introwertyk. Rozdarty Facet z Przeszłością. Ogarnięty. Pociągający. Miał wszystko. I mógłby mieć każdą kobietę chyba, ale zachowywał się tak jakby nie miał tego świadomości. Jej nie chciał. Zranić. Podobno nie chciał jej zrobić krzywdy dlatego ją trzymał na dystans i uciekał za każdym razem, gdy zbyt się do niej zbliżył. Kiedy ją odpychał, ona ustępowała bez oporu i usuwała się w cień. Potem jednak wracał. Ona zawsze Go przyjmowała. Potem się oświadczył. I poszli za ten mąż. I miewali piękne chwile, ale On wolał celebrować te brzydsze. Cisza piekła ją w uszy, złośliwostki coraz częściej kierowane pod jej adresem i sarkazm jak żądło wbijający się prosto w mózg, przenikliwość, która teraz miała służyć do tego, by odebrać jej godność i pewność siebie, to wszystko przestało kręcić, a zaczęło męczyć. Wcześniej  - po dużym "nieporozumieniu" - dostawała sms: "Kocham Cię, nie mogę bez Ciebie żyć", dwie wiosny później czytała już tylko "Przepraszam, nie da się z Tobą żyć." 
Teoretycznie, nawet jeśli sztorm na morzu, a statek wciąż płynie "brzuchem do dołu", to jest nadzieja, że wypłynie na spokojne wody. Trzeba "tylko" rozsądku, cierpliwości i opanowania kapitana. I szczerej chęci. Teoretycznie.