piątek, 28 czerwca 2013

Lokomocja

Jadę dziś wieczorem na piwo z Onym. Autobusem jedziemy i tramwajem, bo  nikt frajerem za kółkiem nie chce być, a koszt taksy lepiej wypić niż Złotówie kabzę nabijać. Ja kaleka, ostatni raz w początkach ubiegłego wieku z MPK korzystająca, zupełnie nieogarnięta byłam i biletu zakup na głowie Onego zostawiłam. Wyobrażenie to moje przerasta, że Mocium Panie, czasowe biletki powprowadzali i, że na takim biletku jeździć można pół godziny i przesiadać się dowolnie można też. Przeżywszy spory szok z odrealnienia wynikający i  z koniecznością zaakceptowania widoku sztajmesa lejącego metr od nas pod wiatą przystanku związany, pogrążona w głośnym rozważaniu "dlaczego taki męt obity i wiecznie opity po świecie chodzi, a biedne dzieci, niewinne umierają", zapakowałam się wreszcie do lokomocji środka.
Patrzę na te ludziska w słuchawkach o dwudziestej trzeciej prawie powracające, w ciszy siedzące i w świecie muzy pogrążone, w lepiącym się od milionów rąk tramwaju, i myślę sobie jak to dziś godzin zaledwie kilka wcześniej...
Jak to dziś mój Ulubiony Kolega sumitował się po wybuchu irytacji, że on w korkach stać nie lubi, a ja Go zmuszam... A nie lubi w nich stać w swoim pięknym, wygodnym, pachnącym, błyszczącym, sterylnym i klimatyzowanym samochodzie... I myślę sobie, że On to dopiero odrealniony jest ekstremalnie. Ale zaraz zadaję sobie pytanie: " W sumie to po co ma się urealniać skoro...nie musi...?"

wtorek, 25 czerwca 2013

Księżyc i Słońce

rzekł raz Księżyc Dumny 
do Dumnego Słońca
wiesz że TO nas spali
wiem odparło Słońce 
dusząc się z gorąca
dni mijają prędko
będzie dwa miesiące
Słonce tak jak nigdy 
nadal jest gorące
złości się na siebie
że naiwne było
że się w tę gorączkę
samo zanurzyło
a Księżyc wciąż dumny 
i nieprzygaszony
świeci gdzieś daleko 
zimny niewzruszony



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Chińska zupa i moda światowa

Wchodzę do bardzo ekskluzywnego sklepu szmatowego.
Tak ekskluzywnego, że kilka lat temu, zanim stałam się asertywną chamką bez zahamowań, bałabym się nawet spojrzeć w jego stronę. Wchodzę więc zdecydowanym krokiem i nie witana przez nikogo, łapię za pierwszą z brzegu, tekstylną zabawkę. "Phi... nic szczególnego" - myślę i podążam wzrokiem w stronę metki z ceną. Marszczę czoło, skupiam wzrok i mamroczę do siebie pod nosem "rozmiar trzydzieści osiem, ceeenaaa pięć... pięćset sześćdziesiąt... pięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dziewięć złotych" !!!
Podnoszę wzrok znad kartonika i już mniej pewnie rozglądam się po tym przybytku. Przesuwam się bezszelestnie do następnego wieszaka. Czuję się jak w kościele - ceny wymuszają pokorę i atencję. Ujmuję delikatnie w dłonie spodnie z nogawkami totalnie obrzępolonymi, czytaj - niechlujnie wykończonymi - cena również blisko sześciu tysięcy złotych, ale przekreślona i poniżej na czerwono nabazgrane: " 500 PLN". Zaczynam rozumieć... coraz mniej. Gacie za prawie sześć tysięcy przecenione o pięć tysięcy z "okładem" ??? Po chwili kieruję wzrok w stronę "lady", za którą stoją dwie skonfundowane Dziumdzie. Jedna udaje, że jej nie ma, druga zaś - jak na ekskluzywny butik przystało - zaspokaja się kubkiem z chińską zupką. Odnoszę wrażenie, że chińska zupa jest bardziej pożądana niż klient w tym - bezspornie - wyjątkowym sklepie. Nie odnoszę zaś wrażenia, bo jestem tego pewna, że za chwilę Factory we Wrocławiu straci najemcę, bo przy tak "profesjonalnym" personelu butiku i cenach z kosmosu, jego właściciela wkrótce nie będzie stać nawet na podłą, chińską zupę.

piątek, 21 czerwca 2013

Mężczyzna pełen niespodzianek...

Zawsze mówię, że mam najlepsze dzieci na świecie. I to jest prawda.
Czasem coś im jednak przeskakuje i zadziwiają mnie swoją inwencją.
Synek mój - Dżentelmen przez duże "DŻE", co prawda nie podnosi tyłka nad krzesłem gdy damy wstają od stołu, za to otwiera mi drzwi w samochodzie i zawsze odpisuje na sms - y. Między innymi oczywiście, bo robi też wiele innych, bardzo chwytających za kobiecą dusze rzeczy. Bywa jednak czasem, że...
Wczoraj wyjeżdżał na wycieczkę historyczną (!), więc pośpieszyłam z pomocą przy pakowaniu zanim zdążył sam się tym zająć. Bluza, kurtka, spodnie, podkoszulki...
Idę do szuflady z bokserkami i skarpetkami. Widzę młyn totalny, więc ciągnę za jedną skarpetkę, by od czegoś rozpocząć rozplątywanie tego kłębowiska.
Nagle moim oczom ukazuje się kolor zielony o konsystencji mchu. Przyklękam do szuflady w nadziei, że to co widzę nie istnieje. Omiatam niespokojnym spojrzeniem całość, po czym koncentruję wzrok na poszczególnych elementach: jedna spleśniała kanapka z szynką, skarpeta, druga z kiełbasą  - czarna prawie, slipki... i jeszcze pięć kanapek upchanych w rogu, w foli aluminiowej spod której wyziera nowe życie. Patrząc na to sama zzieleniałam z wkur...rzenia.
Dobrze, że chłopak nie wrócił ze szkoły w momencie nadejścia pierwszej fali kulminacyjnej, kiedy to krew wybiła mi na twarz niczym woda z zatkanej studzienki.
Gdy przyszedł, byłam już w stanie w miarę spokojnie zadać pytanie: "Czy możesz mi wyjaśnić co kanapki robią w twojej szufladzie z bielizną?" Odpowiedź była bardzo męska - czytaj - precyzyjna: "Nie potrafię tego wyjaśnić"....

niedziela, 16 czerwca 2013

Liga Mistrzów

czując się zupełnie nieprzystająca
uderzam do "Casy" w oparach gorąca
bo tańczyć me ciało zapragnąć zechciało
i oko zawiesić na pięknym czymś musiało
w ogródku muzycznym dziesiątki sztuk siedzą 
siedzą i bredzą i oczami jedzą
wszystko co wchodzi musi być zmierzone i 
choć spojrzeniem przelotnym krótko zahaczone
już na wejściu w odmęty tego horroru 
mam dosyć tych ludzi i tego wieczoru
ale cóż... też patrzę, zahaczam i mierzę
i oczom swym w co widzę do końca nie wierzę
nie jeden, nie dwóch i nawet nie kilku
tylu klaunów nie ma chyba w żadnym cyrku
pajac numer jeden - UVA - łem spalony
mięśniak z wykształcenia z kołnierzem postawionym,
drugi dureń  - metrów pięć pod ziemią w okularach ciemnych
walczy na parkiecie z widzenia anemią
trzeci kretyn - widać, że bogaty
łańcuch dźwiga na szyi 
o wadze mokrej szmaty
czwarty - w alkoholowym uniesieniu 
wisi na niewiasty bynajmniej nie ramieniu
piąty w wieku poważnym od dawna będący 
oraz do ligi mistrzów aspirujący 
cygaro ślini i wzrok niewidzący 
na tyłku mej córki łakomie zawiesza
co młodą niewiastę żenuje, jego zaś  - ośmiesza
szósty - w roli wieczoru lidera
dopadł królika na "panieńskim" i publicznie rozbiera
i wszyscy szczęśliwi są tu i zakochani
bo wszyscy totalnie i skrajnie pijani
i gdzieś w tym szaleństwie musi być metoda
bo tu nie pomoże nawet zimna woda
klubowi mistrzowie w każdej odmianie 
mają o sobie wyborne mniemanie
"idę stąd" - myślę i nic nie zaliczam
bo pajacyków do mężczyzn... po prostu nie wliczam...





sobota, 15 czerwca 2013

Bywa

Bywa tak czasem, że myślę o tobie,
gdy tak jak dziś w trawie zielonej i słońcu złotym 
poleguję sobie.
Gdy tak jak nocy wczorajszej do... nikąd jechałam 
to też o tobie sobie myślałam.
Gdy na talerzyk patrzę, ten na tarasie,
co został po twoich odwiedzin czasie,
na który popiół z papierosa zrzucałeś,
paląc jedną dłonią,
drugą - dłoń moją trzymałeś.
Myśli mnie bolą i boli mnie dusza,
gdy wspomnienie chwil z tobą spokój zagłusza.
I każdy centymetr przebytej drogi 
ból wzmaga i przypomina,
jak wtulona w twoje plecy,
od ziemi odrywałam nogi...
I piasek na twarzy spod kół pamiętam
dużych samochodów,
gdy pędziłeś ze mną oddaną i schowaną w tobie
od wschodu do zachodu.
Czułości twojej ekstremalnej brakuje mi najbardziej,
bo była jak próbne przyznanie...
sporego limitu na karcie.
Na zachętę... by klient złapał przynętę.
A potem błagał o kredyt... zaufania.


środa, 12 czerwca 2013

Soul, "saks" and sex

Zgłaszają mi tu Faceci zapotrzebowanie na jakiegoś "pikantowca"... Seksu się widać chce społeczeństwu kolorowszego bardziej niż ten szarawy lekko, bo "codzienny"... Chociaż do poczytania... chociaż dla wyobraźni pobudzenia... Bo wszystko co obejrzeć można dosłowne i oczywiste jest do bólu zębów i zgrzytu.
Nie mogę wygenerować z mózgu nic "na ostro", a następnie przelać na wirtualny papier, bo musiałabym stronę od lat osiemnastu zrobić i zapytanie na wejściu postawić czyś Czytelniku dorosły. Ale "posoftować" odrobinę mogę i o treści erotyczne delikatnie się otrzeć. Tak sobie o tym seksie ostatnio myślę...
i wymyśliłam, że o różnicy pomiędzy seksem z kategorii " just for fun", a seksem z kategorii "feelings" sobie tu popiszę, bo i jednego i drugiego  - jako człowiek błądzący i wiecznie ku światłu jak ćma pędzący - miałam okazję doświadczyć.
Zacznę od tego "for fun", bo łatwiej i szybciej pójdzie.
Otóż miałam ja sobie raz nibychłopaka. Ładny, piękny nawet, ale nie mogliśmy się polubić mocniej niż średnio czyli na bezpiecznie długiej lince dystansującej romans utrzymywany był.
Wszyscy "święci" mężowie i "krzyżem leżące" żony wiedzą o czym mówię, bo gdy niewiastę lub jegomościa nowego i nibyfascynującego poznawali, a równolegle w związkach regularnych umoczeni po uszy byli - takie "sztywne łącze" emocjonalne sobie dla bezpieczeństwa instalowali.
No więc poznaję ja tego Jegomościa w okolicznościach, których już nie pamiętam, albo pamiętać nie chcę, bo i po co pierdołami sobie głowę zaśmiecać. Kawkujemy, lanczujemy, kinujemy, aż wreszcie czas na nas przychodzi niekoniecznie  - jak to się utarło w społeczeństwie współczesnym - minimum po dwóch randkach i niekoniecznie - jak to w części społeczeństwa staroświeckiego przyjęto za normę - wskutek wielkiej miłości. Idziemy tam po którejś randce na randkę kolejną i obydwoje wiemy, że "TO" stanie się dziś, bo się lubimy, jest miło, ciśnienie od dłuższego czasu jest lekko podwyższone, a w życiu brak jest... czegoś.
Przywdziewam więc piękną bieliznę na jeszcze piękniej wypielęgnowane ciało, koreczkiem od perfum przejeżdżam od podbródka, poprzez szyję, piersi, brzuch, aż do... stóp. Pończochy nieśpiesznie mocuję do zdobnego pasa, zakładam sukienkę, która pod dłonią mężczyzny uległa jest i jedwabna - znaczy się w dotyku cudowna. Zapinam sprzączkę zgrabnego bucika na wysokim obcasie, na kostce swej wyjątkowo udanej, poprawiam włosy i idę.
Spotykamy się na nibyneutralnym gruncie, w scenerii klubowej, gdzie na saksofonie i na żywo przystojny muzyk w ton jazzowy uderza. Pod stołem stopą delikatnie pomiędzy wypastowanym butem, a nogawką kochanka przyszłego błądzę, nibyleniwie truskawkę ze śmietaną do ust wsuwając. Odważnie zaglądam w oczy Facetowi, a on zagląda w moje z jeszcze większym zdecydowaniem. Gra taka nibyzmysłów się odbywa. W samochodzie Facet prosi bym sukienkę odrobinę podciągnęła.
"Za mało" - stwierdza i delikatnie, muskając moje kolano odsłania koronkę pończoch. Błądzi dłonią po wnętrzu ud. Jest miło i przyjemnie. W pokoju całuje mnie wilgotno w szyję i powoli rozsuwa zamek w sukience. Mocno chwyta za biodra i przyciąga do siebie. Stoję w apetycznym półmroku, do moich nozdrzy dociera podgrzany zapach prawdziwie męskiej wody toaletowej, rozsnuty na seksownym ciele Faceta, a ja... ja nie czuję nic... Czuję dotyk, ale w środku jestem pusta. Niby dotyka mnie interesująco, ale ja guzik od zmysłów mam wyłączony - jakby mnie Facet przez blachę falistą dotykał.
Próbuję włączyć do akcji zakończenia nerwowe na ciele oraz cały mózg. Potem kotłujemy się niby jak szaleńcy w pościeli. Zamykam oczy i łapię się na tym, że... wyobrażam sobie, że robię "TO" z kimś innym.
Następnego dnia nie wspominam, nie przeżywam, nie odtwarzam wydarzeń z minionego wieczoru. W mojej głowie pustka, a w sercu chłód...Myślę sobie: "Dla zdrowotności ciała jest "TO" potrzebne, a z głodówką duszy i umysłu jakoś sobie poradzę, kiedyś w końcu nakarmię".  Smutne "TO" i żałosne, ale...
Ale... było też i tak...
Poznaję Gościa w zwykłych okolicznościach, wymieniamy uściski dłoni, zbyt oficjalnie się sobie przedstawiamy - jak na spotkanie, na gruncie stricte towarzyskim. Nasz wzrok krzyżuje się i czuję, że po plecach idzie mi prąd. Podoba mi się od pierwszej chwili i od pierwszej chwili mnie denerwuje. Tak bardzo staram się być dla Niego miła, że aż mnie to śmieszy. Nie umiem się jednak powstrzymać. Czuję, że On coś mi robi... nie robiąc zupełnie nic. Łapię się na tym, że łakomie przyglądam się Gościowi i uważnie studiuję to, co w facetach mnie bardzo interesuje.
Na kolacji w kilkuosobowym towarzystwie pomału zaczynamy wytrącać się z pozostałej masy.
W pewnym momencie wstajemy, a On obejmuje mnie jakoś tak... niby dla zabawy... I jest to jedyne "niby", bo reszta tego co potem dzieje się między nami jest zadziwiająco prawdziwa.
Jestem permanentnie zamroczona i mam wrażenie, że  - na moją zgubę - zmienił się skład chemiczny mózgu, którego jestem szczęśliwą posiadaczką. Patrzę na Niego, dziobię nieobecna w talerzu z rybą i wyobrażam sobie jakby to było, gdybyśmy znaleźli się w łóżku.
Natychmiast karcę się za te myśli i dziwię skąd u mnie nagle ta skłonność do erotycznych marzeń. Finalnie zaliczamy miękkie lądowanie na obiekcie moich fantazji. Opieram się długo, bo norma społeczna, bo przyzwoitość, bom nieprzygotowana zupełnie, bo przecież ja wcale nie chciałam, bo... cholernie mnie pociąga i zwyczajnie się boję. Potem czuję już tylko rozpierającą umysł  radość. Czuję się jak na haju i dziękuję Bogu, że dałam się uwieść. Nie mam planów, nie mam oczekiwań, dlatego dostaję więcej niż mogłabym chcieć mieć. Z łóżka prawie nie wychodzimy, chyba że w celu odwiedzenia lodówy. Właściwie to świat mógłby zniknąć, byleby została ta mała, miękka wysepka z kawałkiem tkaniny pod głowę i na ciało. Ważna jest każda minuta, więc kochamy się i przytulamy w całym domu. Gdy pieści ustami moją szyję, gęsia skórka opanowuje każdy centymetr mojego ciała. Za każdym razem, gdy to robi mrużę oczy jak kot i proszę, by nie przestawał. Jego całowanie w szyję jest inne niż wszystkie inne całowania - elektryczne i magiczne... Jego głos wprawia w wibracje każdą moją komórkę. Chcę by do mnie mówił przed, w trakcie i po. Szepcze mi więc do ucha ładne i brzydkie rzeczy. Szepcze w miejscu bardzo publicznym, mniej publicznym,  gdy leżę obok i gdy mogę przytulić się jedynie do słuchawki telefonu. Gdy się kochamy zaglądam w jego oczy, kontempluję kształt ust i podziwiam krzywiznę ramienia. Smakuję, wdycham, pochłaniam, zasysam, zagarniam. Całego. Marzę byśmy zlepili się jak dwa kawałki rozgrzanej plasteliny i tak pozostali już na zawsze. Wiem, że to wariactwo i, że kiedyś minie. Nie obchodzi mnie to.
Chcę być z Nim tu i teraz i chcę, by "teraz" trwało wiecznie.
Nawet jeśli "wiecznie" trwać miało tylko oka mgnienie...

piątek, 7 czerwca 2013

Za korporację naszą i Waszą

Jadę do Opola i myślę. Myślę i piszę, bo dziś wreszcie za pasażera robię. Dni temu kilka w korporacji jednej wielkiej przebywając, gazetka ich firmowa i pięknie wydana, z nudów w ręce mi wpadła.
Patrzę na okładkę i myślę co ona taka czarno - biała i nieoptymistyczna... Wreszcie oko do czytania nakłaniam i widzę, że to ich prezes na okładce jest, co to wziął się właśnie i w wieku zaledwie lat czterdziestu i pięciu ze świata naszego zawinął na amen. Patrzę na faceta foto przedśmiertne i serce mi ściska i mózg mi się lasuje. Nie zmagam się jednak długo z nostalgią, bo ciekawość mnie trawi na co fajtnął. Nie ma słowa o tym... tylko, że zawinął się nagle i niespodziewanie. Czytam, że oddany ów prezes był swej pracy, co to jego powołaniem była, ambitny, uczynny, dla każdego - nawet żuczka małego czas zawsze znalazł, pomocy nie przyjmował, wszystko sam robił, oraz, że w pracy non stop i podróży przebywający był chronicznie i notorycznie. W wolnym tłumaczeniu i domyśle wcale nie trudnym - padł człowiek jak kawka na zawał, bo co innego nagle od takiego poświęcenia i ciśnienia mogło go w niezaawansowanym wieku zmóc...
Dzisiaj rano oglądam w telewizorze szumnie obchodzone pięciolecie pewnej stacji informacyjnej. Wszyscy ładnie ubrani i podnieceni oraz plotący głupoty bez ładu i składu. Prezes występuje nawet i opowiada jak to rządzi tutaj. Pieprzy takie farmazony, że chyba sam jest zażenowany tym co toczy ze swych prezesowskich usteczek. Widać, że chłopina z łapanki do mikrofonu przystawiony i prawdopodobnie wyrwany ze skórzanego fotela od porannej kawy czy słupka oglądalności odciągnięty. Potem czas na "szarego żuczka", który opowiada jak to obecną na wizji siwą brodę nabył własnie tutaj i, że jest z tego dumny, że w młynie korporacyjnym uczestniczyć może, kołatania serca przeżywać, nie dojadać, nie dosypiać i zjeby regularne na klatę przyjmować. No i oczywiście top tekst na podsumowanie jako klamrę wypowiedzi telewidzom serwuje, bo przecież w top serwisie informacyjnym robi: "... bo tak to już jest, że co cię nie zabije, to cię wzmocni".  W głowie ripostuję do gościa zza szyby: Facet... Rosyjska Ruletka wzywa, a naiwnych przybywa, że to nie im trafi się  zalepione oczko w komorze magazynka...

środa, 5 czerwca 2013

Pedofil, Miś i dwie Dziewczynki

Mój Ex Małżonek opowiada mi dziś jak to wczoraj około dziewiętnastej godziny wracał ze szkolenia
w Towarzystwie Pewnym Ubezpieczeniowym.
Tam też właśnie otrzymał kłopotliwy podarek od pewnej Pani Dyrektor Kluczowej w postaci - jak to ujął - "pedalskiego misia". W tym miejscu  muszę zdecydowanie podkreślić, iż Ex mój do gejów nic nie ma, bo odróżnia pedała od homoseksualisty.
Dla niewtajemniczonych podaję, że - wg definicji zasłyszanej od mojego Wspaniałego Przyjaciela geja - homoseksualista to mężczyzna o konkretnych preferencjach seksualnych, pedał zaś to osobnik pomieszany i niezdecydowany lecz ostentacyjnie manifestujący swój rzekomy homoseksualizm. Ale do rzeczy... Otóż wraca Ex mój z owym, nieopakowanym nawet w folię, "pedalskim misiem" - spacerem - kilometr po kilometrze przemierzając i czuje, że czuje się jak pedał.
Myśli więc jak się pozbyć pluszowego kolegi, aż tu nagle widzi dwie może dwunastoletnie dziewczynki nadjeżdżające na hulajnogach. Bezzwłocznie odnajduje w nich szansę na pozbycie się pluszaka, więc wesoło zagaja, lekko przykucając i starając się maksymalnie łagodzić złowrogi efekt swego wzrostu i zarostu. W tej chwili nie czuje się już jak pedał, bo uczucie to zastępuje wrażenie, że zachowuje się jak pedofil na łowach.
Sam już nie wie co lepsze - chce by obydwa odczucia natychmiast opuściły jego umysł.
- Chcecie dziewczynki misia? - pyta po przyjacielsku.
- Nie! - odpowiada zdecydowanie jedna z nieletnich, automatycznie wrzucając w hulajnodze bieg wsteczny.
- Tak ! - kontruje druga i dostaje misia.
Ex oddala się w mgnieniu oka, zaraz po wręczeniu prezentu. a na jego twarzy maluje się wyraźna ulga. 
Myślę sobie o tych dwóch małych kobietkach. Czy ta co nie przyjęła prezentu - zapewne zgodnie ze wskazówkami matki - jest roztropna czy tchórzliwa? A czy ta, która przyjęła podarek ma intuicję do ludzi i jest otwarta czy może raczej niefrasobliwa?
Wreszcie pytanie retoryczne; Która dziewczynka lepiej wyszła na swojej postawie? Oraz pytanie, na które odpowiedź nie jest już taka oczywista: Która finalnie wygra swoje życie? Dziś wniosek jest prosty: nie ma odwagi nie ma misia, jest otwartość na świat, jest bonus.
Zapewne po powrocie dziewczyny opowiedziały rodzicom o zdarzeniu i zapewne ta "roztropna" otrzymała pochwałę za "zamkniętą" postawę i okazany brak zaufania do ludzi, a "odważna" przyjęła pobieżne skarcenie matki, która w duchu dziękowała Bogu, że nic się nie stało. A jak my chowamy swoje dzieci? Jak jest najlepiej? Odpowiedź jedyna i słuszna brzmi: Rozsądnie kochani... ROZSĄDNIE!


Żmija i ludzkiego jadu smak...

Ponoć sarkazm to cecha ludzi inteligentnych, a - swoją drogą - sarkazm to takie ładne słowo i kamuflaż zarazem dla zwyczajnej zjadliwości. Mistrzów Ciętej Riposty znam tak naprawdę niewielu. Mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki. Czym różni się Mistrz Ciętej Riposty od Zjadliwego Dupka (płci obojga)?
Otóż Mistrz potrafi w lot łapać co się do niego mówi i odpowiedzieć bez namysłu, błyskotliwie, lekko i nie urażając nikogo, a do tego nie znajdziecie na jego twarzy choćby cienia charakterystycznego grymasu, występującego u Zjadliwego Dupka masturbującego się własnym "intelektem". Dupek czerpie  energię z samego aktu słownej agresji. Rozmowa komfortowa dla obu stron go nie cieszy. Za to atak tak.
Mistrz Ciętej Riposty odpowiadając, nie ma w planie zniszczyć ofiary, zgnoić, upodlić i wyładować na niej wszelkich swoich frustracji. Nie wybiera sobie na męczennika kogoś ładniejszego, zgrabniejszego, mądrzejszego - czytaj: z lepszym bagażem genetycznym. Nie wybiera sobie też "rannych" i słabszych osobników. Mistrz wie, że jest tak dobry, że nie musi nikomu i nic.
Ma w sobie charakterystyczny i nie dający się nie zauważyć luz i dystans do świata. Dialog prowadzi, bo sprawia mu przyjemność samo prowadzenie dyskusji, nie zaś toczenie wojenki. 
Zjadliwy Dupek nie dyskutuje, nie używa formy oszczędzającej wrażliwość drugiego człowieka. Toczy niczym Żuk Gnojarz tę swoją cuchnącą kulkę, składającą się z ironii, szyderstw, docinków i innych odpadów, ciesząc się jakby popychał przed sobą kulę z platyny. Wyżywa się mając za mizerną podnietę to, że kleci zdania w ponadprzeciętnym tempie i na tyle dobitne, by jego rozmówca odczuwał przede wszystkim dyskomfort na skutek ataku.
Mistrz w swojej celnej ripoście zgrabnie zwraca uwagę na konkretne zagadnienia. Skłania do refleksji.
W wypowiedzi Zjadliwca nie ma konstruktywnych uwag. Są za to uwagi przykre. To celowanie z łuku w najczulszy punkt "przeciwnika".
Dlaczego o tym piszę? Bo widzę i czuję. Bo daję się czasami wciągać w takie bezsensowne gry słowne. Pióro mam rześkie zatem i myśl musi nadążać, bo inaczej katastrofa byłaby murowana. No więc czasami - prowokowana - też jad toczę z ust i wstyd mi strasznie. Ale chodzą po ziemi osobniki, które wstydu nie czują, że plują, a z satysfakcją jedynie dumnie się obnoszą nieuzasadnioną. Drukować się nawet każą i podpisywać mają odwagę. Bo nie widzą, że trucizna im spływa po brodzie, aż człowiekowi niedobrze, gdy na to patrzy, a w treści ich wypowiedzi nie ma żadnej... treści...