środa, 12 czerwca 2013

Soul, "saks" and sex

Zgłaszają mi tu Faceci zapotrzebowanie na jakiegoś "pikantowca"... Seksu się widać chce społeczeństwu kolorowszego bardziej niż ten szarawy lekko, bo "codzienny"... Chociaż do poczytania... chociaż dla wyobraźni pobudzenia... Bo wszystko co obejrzeć można dosłowne i oczywiste jest do bólu zębów i zgrzytu.
Nie mogę wygenerować z mózgu nic "na ostro", a następnie przelać na wirtualny papier, bo musiałabym stronę od lat osiemnastu zrobić i zapytanie na wejściu postawić czyś Czytelniku dorosły. Ale "posoftować" odrobinę mogę i o treści erotyczne delikatnie się otrzeć. Tak sobie o tym seksie ostatnio myślę...
i wymyśliłam, że o różnicy pomiędzy seksem z kategorii " just for fun", a seksem z kategorii "feelings" sobie tu popiszę, bo i jednego i drugiego  - jako człowiek błądzący i wiecznie ku światłu jak ćma pędzący - miałam okazję doświadczyć.
Zacznę od tego "for fun", bo łatwiej i szybciej pójdzie.
Otóż miałam ja sobie raz nibychłopaka. Ładny, piękny nawet, ale nie mogliśmy się polubić mocniej niż średnio czyli na bezpiecznie długiej lince dystansującej romans utrzymywany był.
Wszyscy "święci" mężowie i "krzyżem leżące" żony wiedzą o czym mówię, bo gdy niewiastę lub jegomościa nowego i nibyfascynującego poznawali, a równolegle w związkach regularnych umoczeni po uszy byli - takie "sztywne łącze" emocjonalne sobie dla bezpieczeństwa instalowali.
No więc poznaję ja tego Jegomościa w okolicznościach, których już nie pamiętam, albo pamiętać nie chcę, bo i po co pierdołami sobie głowę zaśmiecać. Kawkujemy, lanczujemy, kinujemy, aż wreszcie czas na nas przychodzi niekoniecznie  - jak to się utarło w społeczeństwie współczesnym - minimum po dwóch randkach i niekoniecznie - jak to w części społeczeństwa staroświeckiego przyjęto za normę - wskutek wielkiej miłości. Idziemy tam po którejś randce na randkę kolejną i obydwoje wiemy, że "TO" stanie się dziś, bo się lubimy, jest miło, ciśnienie od dłuższego czasu jest lekko podwyższone, a w życiu brak jest... czegoś.
Przywdziewam więc piękną bieliznę na jeszcze piękniej wypielęgnowane ciało, koreczkiem od perfum przejeżdżam od podbródka, poprzez szyję, piersi, brzuch, aż do... stóp. Pończochy nieśpiesznie mocuję do zdobnego pasa, zakładam sukienkę, która pod dłonią mężczyzny uległa jest i jedwabna - znaczy się w dotyku cudowna. Zapinam sprzączkę zgrabnego bucika na wysokim obcasie, na kostce swej wyjątkowo udanej, poprawiam włosy i idę.
Spotykamy się na nibyneutralnym gruncie, w scenerii klubowej, gdzie na saksofonie i na żywo przystojny muzyk w ton jazzowy uderza. Pod stołem stopą delikatnie pomiędzy wypastowanym butem, a nogawką kochanka przyszłego błądzę, nibyleniwie truskawkę ze śmietaną do ust wsuwając. Odważnie zaglądam w oczy Facetowi, a on zagląda w moje z jeszcze większym zdecydowaniem. Gra taka nibyzmysłów się odbywa. W samochodzie Facet prosi bym sukienkę odrobinę podciągnęła.
"Za mało" - stwierdza i delikatnie, muskając moje kolano odsłania koronkę pończoch. Błądzi dłonią po wnętrzu ud. Jest miło i przyjemnie. W pokoju całuje mnie wilgotno w szyję i powoli rozsuwa zamek w sukience. Mocno chwyta za biodra i przyciąga do siebie. Stoję w apetycznym półmroku, do moich nozdrzy dociera podgrzany zapach prawdziwie męskiej wody toaletowej, rozsnuty na seksownym ciele Faceta, a ja... ja nie czuję nic... Czuję dotyk, ale w środku jestem pusta. Niby dotyka mnie interesująco, ale ja guzik od zmysłów mam wyłączony - jakby mnie Facet przez blachę falistą dotykał.
Próbuję włączyć do akcji zakończenia nerwowe na ciele oraz cały mózg. Potem kotłujemy się niby jak szaleńcy w pościeli. Zamykam oczy i łapię się na tym, że... wyobrażam sobie, że robię "TO" z kimś innym.
Następnego dnia nie wspominam, nie przeżywam, nie odtwarzam wydarzeń z minionego wieczoru. W mojej głowie pustka, a w sercu chłód...Myślę sobie: "Dla zdrowotności ciała jest "TO" potrzebne, a z głodówką duszy i umysłu jakoś sobie poradzę, kiedyś w końcu nakarmię".  Smutne "TO" i żałosne, ale...
Ale... było też i tak...
Poznaję Gościa w zwykłych okolicznościach, wymieniamy uściski dłoni, zbyt oficjalnie się sobie przedstawiamy - jak na spotkanie, na gruncie stricte towarzyskim. Nasz wzrok krzyżuje się i czuję, że po plecach idzie mi prąd. Podoba mi się od pierwszej chwili i od pierwszej chwili mnie denerwuje. Tak bardzo staram się być dla Niego miła, że aż mnie to śmieszy. Nie umiem się jednak powstrzymać. Czuję, że On coś mi robi... nie robiąc zupełnie nic. Łapię się na tym, że łakomie przyglądam się Gościowi i uważnie studiuję to, co w facetach mnie bardzo interesuje.
Na kolacji w kilkuosobowym towarzystwie pomału zaczynamy wytrącać się z pozostałej masy.
W pewnym momencie wstajemy, a On obejmuje mnie jakoś tak... niby dla zabawy... I jest to jedyne "niby", bo reszta tego co potem dzieje się między nami jest zadziwiająco prawdziwa.
Jestem permanentnie zamroczona i mam wrażenie, że  - na moją zgubę - zmienił się skład chemiczny mózgu, którego jestem szczęśliwą posiadaczką. Patrzę na Niego, dziobię nieobecna w talerzu z rybą i wyobrażam sobie jakby to było, gdybyśmy znaleźli się w łóżku.
Natychmiast karcę się za te myśli i dziwię skąd u mnie nagle ta skłonność do erotycznych marzeń. Finalnie zaliczamy miękkie lądowanie na obiekcie moich fantazji. Opieram się długo, bo norma społeczna, bo przyzwoitość, bom nieprzygotowana zupełnie, bo przecież ja wcale nie chciałam, bo... cholernie mnie pociąga i zwyczajnie się boję. Potem czuję już tylko rozpierającą umysł  radość. Czuję się jak na haju i dziękuję Bogu, że dałam się uwieść. Nie mam planów, nie mam oczekiwań, dlatego dostaję więcej niż mogłabym chcieć mieć. Z łóżka prawie nie wychodzimy, chyba że w celu odwiedzenia lodówy. Właściwie to świat mógłby zniknąć, byleby została ta mała, miękka wysepka z kawałkiem tkaniny pod głowę i na ciało. Ważna jest każda minuta, więc kochamy się i przytulamy w całym domu. Gdy pieści ustami moją szyję, gęsia skórka opanowuje każdy centymetr mojego ciała. Za każdym razem, gdy to robi mrużę oczy jak kot i proszę, by nie przestawał. Jego całowanie w szyję jest inne niż wszystkie inne całowania - elektryczne i magiczne... Jego głos wprawia w wibracje każdą moją komórkę. Chcę by do mnie mówił przed, w trakcie i po. Szepcze mi więc do ucha ładne i brzydkie rzeczy. Szepcze w miejscu bardzo publicznym, mniej publicznym,  gdy leżę obok i gdy mogę przytulić się jedynie do słuchawki telefonu. Gdy się kochamy zaglądam w jego oczy, kontempluję kształt ust i podziwiam krzywiznę ramienia. Smakuję, wdycham, pochłaniam, zasysam, zagarniam. Całego. Marzę byśmy zlepili się jak dwa kawałki rozgrzanej plasteliny i tak pozostali już na zawsze. Wiem, że to wariactwo i, że kiedyś minie. Nie obchodzi mnie to.
Chcę być z Nim tu i teraz i chcę, by "teraz" trwało wiecznie.
Nawet jeśli "wiecznie" trwać miało tylko oka mgnienie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz