Tak ekskluzywnego, że kilka lat temu, zanim stałam się asertywną chamką bez zahamowań, bałabym się nawet spojrzeć w jego stronę. Wchodzę więc zdecydowanym krokiem i nie witana przez nikogo, łapię za pierwszą z brzegu, tekstylną zabawkę. "Phi... nic szczególnego" - myślę i podążam wzrokiem w stronę metki z ceną. Marszczę czoło, skupiam wzrok i mamroczę do siebie pod nosem "rozmiar trzydzieści osiem, ceeenaaa pięć... pięćset sześćdziesiąt... pięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dziewięć złotych" !!!
Podnoszę wzrok znad kartonika i już mniej pewnie rozglądam się po tym przybytku. Przesuwam się bezszelestnie do następnego wieszaka. Czuję się jak w kościele - ceny wymuszają pokorę i atencję. Ujmuję delikatnie w dłonie spodnie z nogawkami totalnie obrzępolonymi, czytaj - niechlujnie wykończonymi - cena również blisko sześciu tysięcy złotych, ale przekreślona i poniżej na czerwono nabazgrane: " 500 PLN". Zaczynam rozumieć... coraz mniej. Gacie za prawie sześć tysięcy przecenione o pięć tysięcy z "okładem" ??? Po chwili kieruję wzrok w stronę "lady", za którą stoją dwie skonfundowane Dziumdzie. Jedna udaje, że jej nie ma, druga zaś - jak na ekskluzywny butik przystało - zaspokaja się kubkiem z chińską zupką. Odnoszę wrażenie, że chińska zupa jest bardziej pożądana niż klient w tym - bezspornie - wyjątkowym sklepie. Nie odnoszę zaś wrażenia, bo jestem tego pewna, że za chwilę Factory we Wrocławiu straci najemcę, bo przy tak "profesjonalnym" personelu butiku i cenach z kosmosu, jego właściciela wkrótce nie będzie stać nawet na podłą, chińską zupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz