środa, 30 stycznia 2013

Dzień wcale "nie dobry"

Chciałam Wam dziś od rana powiedzieć "dzień dobry", ale pomyślałam: "co będę kłamać?".
Czasami mam ochotę rzucić "to wszystko" w diabły i zostać pustelnikiem. Wydaje mi się, że w procesie szeroko pojętego dojrzewania i wzrastającej świadomości, człowiek gubi się z czasem i zapętla. Kilkanaście lat wcześniej, w - co by nie mówić - pięknej fazie "młodej-gniewnej", wszystko wydawało mi się jasne i proste. Wszystko było możliwe do zrobienia, a przeszkody celowo minimalizowane, dzięki czemu łatwiej pokonywane. Sprecyzowane marzenia, wytyczone cele, opanowane i wdrożone "procedury' osiągnięcia upragnionych punktów na "mapie życia". Taki... niefrasobliwy, nieświadomy optymizm.
Nawet przegrane duże wojny robiły wtedy na mnie mniejsze wrażenie niż dzisiejsze, przegrane małe bitwy. 
W lustrze widziałam młodą, zdecydowaną, pewną siebie kobietę. Dziś widzę kogoś innego. 
Mam wrażenie, że zbyt duże doświadczenie wyrządza szkody i wprowadza nieodwracalne zmiany do "systemu operacyjnego" człowieka. Każde nowe, trudne doświadczenie jest jak kamień do worka na plecach. Nie ułatwia utrzymania wyprostowanej sylwetki. Nie będę roztrząsać kwestii czy trud życia uszlachetnia czy nie. Jednych uszlachetnia innych wyniszcza i upodla. Na pewno okrada ze spontaniczności i radości, lecz w większości wypadków wzmacnia chęć przetrwania, chęć doczekania "lepszych czasów".
Nie mam już w sobie mocy silnego tura. Pamiętam z jakim niesmakiem patrzyłam na starszych ode mnie ludzi - wykrzywione "Toto", złośliwe, sarkastyczne i smutne. Bez błysku w oku, siedzi "Toto" w samochodzie niepodłym wcale, ale wygląda jakby umarło, a obok partner siedzi, który wygląda jakby w tym samobójstwie grupowym brał udział. Rozpad osobowości - jak mówi mój mądry Kolega - zdarza się często ludziom w "naszym wieku". Bo zawiedzione nadzieje, bo niespełnione marzenia, bo uczucia zrealizowane nie tak jak mieliśmy to wyobrażone, bo dzieci tak samo krnąbrne i nieposłuszne jak...my w ich wieku - do czego przyznać się nie chcemy. Poczucie, że gryzie się własny ogon, biegając jak pies w kółko dobija jednostkę myślącą. Co robić? Przeczekać. Tam gdzie nie można "pogonić" trzeba dać czas czasowi. Czekam cierpliwie lecz niebiernie. Zwalniam. Chcę zobaczyć co jest za zakrętem.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Mr. Braun w rękach kobiety

Podobno jestem istotą o wielu talentach, a od pewnego czasu, utwierdzana w tej racji, nie mam oporu przed podejmowaniem nowych wyzwań dotykających różnych obszarów życia. Sięgając po nowe, postanowiłam zakupić maszynkę elektryczną do włosów skracania. Pierwszy pod ostrze poszedł mój syn. Sprawa była prosta - ustawiłam przyrząd na trzy milimetry i "obleciałam" sprawnie głowę młodzieńca równym ściegiem na krótko. Lato było upalne, więc ewentualne, zbyt odważne cięcie tylko ułatwiało oddychanie skórze głowy. Efekty były na tyle satysfakcjonujące, a pokusa zaoszczędzenia  kilkudziesięciu złotych na profesjonalnej fryzjerce tak duża, że "pod kosę" postanowił swoją głowę położyć  mój Szanowny Mąż. W końcu ojciec i syn w moich sprawnych rękach to już stówka w kieszeni.
Po krótkiej chwili wahania, usadziłam śmiałka na krześle, 
a widownię w liczbie sztuk trzech, półtora metra od profilu ofiary poddawanej postrzyżynom. Następnie szybkie oględziny, rzeczowych uwag kilka i wreszcie przystąpiłam do działania. Zaprojektowana w mojej głowie fryzura miała być wycieniowana od najkrótszych włosów przy szyi, do długich na kilka centymetrów na czubku głowy. 
Lubię i ten rodzaj fryzury, gdzie mężczyzna może potrząsnąć grzywą, nie tracąc estetyki przy kołnierzyku i włos się o niego nie opiera. Fakt - brakowało mi pewności w ruchach oraz wyczucia, być może dlatego maszynka z  impetem wrzęła się we włosy tuż za uchem. Szybko oderwałam przyrząd od głowy z nadzieją, że spustoszenia nie są duże. Niestety moim oczom ukazała się blada powierzchnia, w kształcie prostokąta o wymiarach dwa na półtora centymetra, bijąca w oczy swoją nagością. Najmłodsze dziecko zasłoniło usta niestety dopiero chwilę po wymownym "oj". Dwójka starszych poruszała tylko ramionami, usiłując nie wypuścić ze swojego wnętrza napadu śmiechu. Posłałam im karcące, pełne złowrogiej mocy spojrzenie i kontynuowałam destrukcję na głowie nieszczęśnika. Oczywistym jest, że jeśli wycięłam spory prostokąt nad uchem, musiałam go zamaskować, wyrównując resztę włosów poprzez dopasowanie do tegoż wzoru, co oznaczało wygolenie tyłu czaszki niemal do zera. W całkowitym paraliżu umysłowym i popłochu pomyślałam, że jeśli zostawię 'długą górę" to zrównoważy ona "ubogi dół". Z każdym ruchem maszynki moja wiara w swoje kompetencje i zdolności manualne malała. Czułam, ze ogarnia mnie panika, za to dzieci porywała fala wewnętrznej, z trudem ukrywanej radości. Fryzury nie powstydziłby się Zagłoba, ale nie kręcili akurat nowej wersji "Ogniem i Mieczem", tak więc żadnego zastosowania uczesanie znaleźć nie mogło. W efekcie umierała  z rozbawienia nie tylko cała rodzina, ale ataki napadowego śmiechu przeżywali również koledzy z siłowni, którzy na jedyne zadawane pytanie: " dlaczego ćwiczysz w taki upał w czapce?", dostawali niemą odpowiedź w postaci czapki z głowy, pod którą kryła się stylizacja "od gara". Oczywiście następne pytanie brzmiało: "kto ci to zrobił?", na co padała sucha odpowiedź:"żona". Jak się łatwo domyślić, już nigdy więcej mój "Braun" nie dotknął włosów Onego. Zresztą...nawet nie zabiegałam o ten kontakt...

niedziela, 27 stycznia 2013

Budowa mózgu Mężczyzny

To teraz dla kontrastu...


Konkurencja Doskonała

Dziecko nastoletnie opowiada mi dzisiaj, że na rynku pokazała się "nowa" usługa, z której korzystają młode dziewczyny. Wyobraźmy sobie, że kobiecina "oklepała się" swojemu ukochanemu, więc 
- by wzbudzić jego zazdrość - wynajmuje konkurenta, który za uzgodnioną opłatą realizuje umowę z zakresem obowiązków jednoznacznie określonym jako "adoracja". 
Adoracja polega na tym, że delikwent wypisuje do zleceniodawczyni czułe sms- y z uporem godnym olimpijczyka walczącego o złoty medal, wysyła jej pocztówki z podobizną zakochanych, "lajkuje" jej linki na "fejsie", wysyła kwiaty i prezenciki, a nawet wystaje pod domem (również na mrozie) za odpowiednią oczywiście dopłatą.  Należy pamiętać, ze za prezenty dla siebie płaci również zleceniodawczyni. Generalnie nie chodzi tu tylko o rozpalenie na nowo namiętności w przygaszonym umyśle ukochanego, bo "sztuczną konkurencję' można wynająć również do rozwścieczenia nielubianych koleżanek. Oczywiście taki Toyboy musi być doskonałej jakości, co oznacza typ urody uniwersalny, odzienie z Peek and Cloppenburg przynajmniej, zapach oszałamiający i nieduszący - klasyczny Hugo najlepiej,  wzrok opętany żądzą (przestrzeni poza obiektem zlecającym nie dostrzegający), usta mięsiste i permanentnie gotowe do wysysania soków z szyi zleceniodawczyni ze szczególnym naciskiem na miejsca powszechnie uznawane za publiczne, dłonie o tendencji miętoląco - glaskającej, Posiadany pojazd - BMW chociaż (może być wypożyczone).
Podejrzewam, że "pustaki", które zlecają te robotę w celu pobudzenia wyobraźni swego wybranka , osiągają mizerniejsze efekty, niż "pustaki", które za cel stawiają sobie zaspokojenie swojej próżności poprzez wyzwolenie zazdrości u płci tożsamej. Wszak Mężczyzna odchodzący uczuciowo jest niemal nie do odratowania, zaś zazdrość jest nieśmiertelna...

Sunday morning

Obuta w szlafroczek, z nogami na  szklanym blacie ławy, z kubkiem herbaty z cytryną na jednym oparciu fotela i talerzem z nadgryzioną kanapką na drugim, siedzę sobie prawie beztrosko i czytam. Na moich kolanach srebrna,  lekka, bo niespełna kilogramowa, wszechwiedząca "Tośka". 
Zainspirowana przez domowników, z ciekawością przeglądam blogi innych ludzi.
Niektóre są bardzo interesujące, jak ten faceta, który jeździ tirem po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, inne zaś zupełnie nie nadają się do przełknięcia - nawet popchnięte kęsem pysznej szynki i łykiem herbaty.
"Pi razy drzwi" wiem co myślicie o moich "bazgrołach" i bardzo się cieszę, że myślicie właśnie tak... :-) Myślę, że dobrze byłoby wiedzieć o czym chcielibyście czytać, co jest dla Was interesujące, które wątki w blogu warto kontynuować, a które powinnam wygasić. Więc proszę o sugestie - w dowolnej formie. :-)
Tak na marginesie - zróbcie coś do cholery z tą pogodą.. W ciągu kilku ostatnich miesięcy słońce widziałam dwa razy; raz w grudniu, gdy wzbiłam się ponad chmury w drodze do Paryża i  wczoraj za oknem przez - fakt, że dłuższą, ale mimo wszystko - tylko chwilę. Stałam w drzwiach od tarasu i wygrzewałam się w promieniach niczym jaszczur jakiś na kamieniu. Mam marzenie...by na zawsze pożegnać się  z kurtką i zimowymi butami. I gdzieś mam sporty zimowe. Wolę leżaczek lub  romantyczniej - hamaczek, rurkę w kokosie, książeczkę, złoty piasek i szum morza...


piątek, 25 stycznia 2013

Poszukiwany Anioł Odnaleziony

Żeby nie było, że znam tylko odmianę mężczyzny Super Model Boski, porzucone żony, niedocenione kochanki i półinteligentki z dyskoteki, to dziś dla kontrastu i  w podpunktach przedstawię sylwetkę Anioła. Oczywiście Osoba ta istnieje w świecie rzeczywistym, ma imię i nazwisko oraz adres, ale tych danych oczywiście nie podam ze względów oczywistych - bom pazerna jest na anioły okropnie i zamierzam się onym nie dzielić jeśli taki ląduje na moim terenie.
Anioła znam od kilku miesięcy i wiem, że to Anioł jest, bo zdradzają go następujące "drobiazgi":
1. Jest zawsze w pobliżu i gotowy do działania dla dobra mojego.
2. Nigdy nie jest Go za dużo i "za wszędzie".
3. Nie oczekuje peanów dziękczynnych i czołem bicia za to co robi.
4. Nie gada tylko robi.
5. Jak robi to konkretnie.
6. Jak działa to skutecznie.
7. Nie zostawia mnie "na lodzie" z deklaracjami bez pokrycia.
8. Przywozi mi maści na bolącą stópkę i kwiatki na lepszy humor oraz inne "słodycze".
9. Kiedy nie mogę się dźwignąć sama, Anioł bez cienia wyrzutu w słowie, geście czy spojrzeniu dźwiga mnie pomimo, żem ciężka jak diabli.
10. Wozi po autostradzie gdy mój napęd mózgowy zawodzi i płakać pozwala do woli.
11. Cierpliwie znosi piłowanie w kółko jednego nagrania o wymownym tytule -"We're All beautiful".
12. Dokarmia mnie jak ptaki zimą, zapasy energii na kośćcu moim gromadząc wbrew mej woli.
13. Słucha.
14. Radzi.
15. Pomaga.
16. Nie ocenia.
17. Nie krytykuje.
18. Nie manipuluje.
19. Biorąc powyższe punkty w klamrę: Nie zasłania oczu i uszu na to, na co zazwyczaj ludzie zasłaniają. Dopytuje, wnika, działa. Prawdziwy Człowiek i Przyjaciel. Po prostu ANIOŁ. 




Gdyby tak On mnie...

No i przyszedł ten moment, którego obawia się każdy, od kogo oczekuje się się inwencji twórczej. Przyznaję, że nie mam inwencji, nie mam weny, nie mam motywacji. Chyba nawet nie mam "dziś" talentu. Ale za to mam sprawcę, którego mogę bez wyrzutów sumienia obciążyć odpowiedzialnością za taki stan rzeczy. Sprawcą jest On! A dlaczego? Bo zwyczajnie "Go"...nie ma!
Nie ma żadnego "Onego", co to bym mogła wzdychać do myśli tematycznie powiązanych z jego ciałem choćby, bo przecież - z jakim uporem w zakłamanie by nie iść - ciało jest niezwykle ważne. "Wnętrze jest ważne, nie ciało"- słyszę na każdym kroku. Skoro tak, to po jaką cholerę człowiekowi skóra? Już wyobrażam sobie Biedronkę czy inny "markiet' , pełen nieobleczonych ciał, w których "walają się" zdezorientowane organy. Tak, to szczególny dowód na zupełną nieistotność ludzkiego poszycia zewnętrznego. Ale nie o zasadności istnienia poszczególnych części człowieka chciałabym tu dziś...
Bo jakby "On" jakiś był, taki z przyjaznym dla oka mego "poszyciem" i pachniał tak, by mi rozum odbierało, gdy pochyla się, by mi miękkim "niedźwiedzkim" głosem do ucha zaszeptać... żeby tak nie tylko "niezobowiązująco" chciał ze mną, a i trochę mocno bardzo czuły był, odpowiedzialny, romantyczny, silny jak tur, delikatny jak bławatek (heheh skąd ja wzięłam bławatek?), z dużym wzrostem, mocnym zarostem...do pracy by chodzić chciał, a po pracy chętnie by wracał do mnie, umyłby mi plecki 
i rozpuszczony wosk eteryczny ze świeczki wmasowywałby we mnie z zapałem, ani skrawka ciała mego nie pomijając... 
i "drobnych" moich wad nie widział - jak gęba rozdarta na przykład, czy tendencja do monologów o pretensje się opierających... gdyby tak przytulać się do mnie chciał bardziej niż kołdra moja i na torsie jego mocnym i owłosionym głowę swoją składać bym czasem mogła, w czółko czule bym mnie całował i w oczko...za dupami na ulicy "rybim okiem" by nie łypał, wierzyłby w słowa swe, gdy mówi żem najpiękniejsza i najmądrzejsza ze wszystkich istot na świecie... noo...to tyle tylko, by mi w sumie wystarczyło i pisać bym o czym miała...a tak...susza panie susza...

środa, 23 stycznia 2013

Zima 1980

Wczoraj nic nie pisałam, bo postanowiłam odblokować energię "fengszła" i zrobić porządek w szafkach gdzie utknęła ona zapewne wśród starych papierów i zdjęć, blokując tym samym napływ dobrych wydarzeń do mojego życia. Pośród setek zdjęć natknęłam się na to jedno, które sprawiło, że wspomnienia z dalekiej przeszłości powróciły..
Na zdjęciu widnieje pięcioletnia może, pulpetowata dziewczynka, w płowych włoskach, drucianych okularkach, białych rajtuzkach i czerwonej sukieneczce w białe, drobne kwadraciki ledwie zakrywającej tyłek. Do stóp przyczepione ma filcowe kapciuchy udające psie mordy. Wygląda na zadowoloną i najedzoną. Ot przedszkolak bez zmartwień. Wpatruję się w prymitywne kolory wyplute z polaroida ponad trzydzieści lat temu, a z zakamarków mojej pamięci wyłania się pewna wstrząsająca historia, której bohaterką jest właśnie ona - Blond Zadowolony Aniołek.
Jest rok 1980, godzina szósta jakaś, czerwony Jelcz 043 ochrzczony i funkcjonujący w świadomości społecznej jako "ogórek", pełen ludzi w mokrych nakryciach i wilgotnego powietrza, toczy się zaśnieżoną ulicą dzielnicy Swojec.
Co jakiś czas zatrzymuje się, by wykrztusić z siebie podminowanych pasażerów i zaabsorbować do spoconego wnętrza następnych. Od czasu do czasu "szef pokładu" zwany dalej konduktorem, zatrzaskuje przed nosem usiłujących wdrapać się po śliskich schodkach jednoskrzydłowe drzwi i władczym okrzykiem informuje: "więcej nie zabieram".
Blond Zadowolony Aniołek siedzi na ciepłym garbie silnika, bo garb ów przedmiotem pożądania każdego dziecka "ery komunizmu" był.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy melduje się wraz z mamą w przedszkolu.
Zakłada filcowe kapciuszki i wbiega wesoło do tygla salą zabaw zwanego. Jej wzmożona ruchliwość i entuzjazm z jakim przez kilka godzin oddaje się zabawom polegającym na bieganiu, podskokach, przewracaniu siebie i kolegów, pchaniu ciężkich przedmiotów i tym podobnych czynności, na które dorosłe osobniki zazwyczaj nie mają ani ochoty, ani siły, ściągają na jej głowę same kłopoty.
Jako pierwsza swoje niezadowolenie manifestuje pani wychowawczyni, która straszy, że "jak się dziecko nie uspokoi to pójdzie za karę na leżak". Dziewczynka ma to jednak na końcu listy "kwestii istotnych" i nadal dokazuje ile wlezie. Po chwili jednak czuje sto razy silniejsze parcie niż reprymendy udzielane przez przedszkolankę. Presja dobywa się z jej małego brzuszka i nazywa się kupa. Blond Zadowolony Aniołek blednie i przestaje być już Blond Zadowolonym Aniołkiem, zmieniając się w coraz bardziej przyciśniętą  i bladą ofiarę nieuchronności skutków trawienia. Tymczasem w najlepsze trwa zabawa w "kółko graniaste". Dziewczynka próbuje negocjować z wychowawczynią zgodę na wyjście do "kibelka dla krasnoludków", ale wredna baba (mając w pamięci nieokrzesaną żywotność dziecka) nie wyraża zgody na oddalenie się i celowo przedłuża swoją osobistą aktywność na tutejszym pianinie. Mała bohaterka dzielnie walczy z szalejącym w jej trzewiach żywiołem, coraz mocniej ściskając dłonie towarzyszy niekończącego się tańca, lecz w końcu jej małe ciałko poddaje się i mimowolnie umieszcza w dolnej części odzienia kompromitujący ładunek. Dziecię odczuwa niewypowiedzianą ulgę, po czym kontynuuje chód bokiem w kółko, nie wykluczając się bez proszenia z tanecznej grupy. Wreszcie szalona pianistka zaprzestaje maltretowania instrumentu oraz dzieci i nakazuje wszystkim usiąść w kole. Siada również nasza bohaterka choć towarzyszy jej pewien wewnętrzny opór i lęk przed jeszcze mocniejszą integracją z zawartością gaci.
Niestety, pewne wyraźne symptomy powodują narastające i coraz bardziej wyraźne niezadowolenie pozostałych uczestników zabawy. W końcu i opiekunka wyczuwa, że coś jest nie tak, ale prawdopodobnie ze względu na fakt swojego wysokiego urodzenia nie robi z tym "fantem' nic. Z upływem czasu, z grupy około dwadzieściorga dzieci przy Blond Aniołku pozostaje tylko jeden Prawdziwy Przyjaciel, chłopiec - prawdopodobnie z uszkodzonym zmysłem węchu lub skrzywioną przegrodą nosową.
Chodzi z nią za rękę po sali, bo ta nie chce już za nic usiąść - nawet kosztem utraty obiadu i dopytuje naiwnie co się stało. Dziewczynka nie odpowiada. Pochlipuje tylko żałośnie i wyczekuje przyjazdu matki. Po latach uświadomi sobie, że to był jej pierwszy i jeden z niewielu Prawdziwych Przyjaciół.
W końcu ta zjawia się po czasie bardzo nieokreślonym, zabiera córkę do "kibelka dla krasnoludków", czyści pośpiesznie, używając w tym celu również paznokci, po czym zakłada na gołe ciało czerwone, kłujące rajtuziska, które służą za ocieplacze do zakładania na "rajtuzy niekłujące".
Potem znowu ogórek, w ogórku ciepły garb, jeszcze tylko godzina drapania się po płaszczyźnie narażonej na podrażniania i...wreszcie w domu!

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Czatowanie na ekranie

W Laboratorium Kobiety bacznie obserwujemy różne zjawiska. Wczoraj postanowiłam dokładniej przyjrzeć się temu o nazwie "czat". Nadałam sobie nicka "Kpiąca Królewna 37" i ze spokojem czekałam na śmiałka, który się odważy i mnie "wyhaczy". 
Nie ma co ukrywać, nie byłam tam po raz pierwszy, ale zazwyczaj nie używam "nicków odstraszaczy", mocniejszych niż "Brzydka jak noc".  Po niedługiej chwili miałam otwartych kilka okienek, 
a w nich dominującą w tym miejscu grupę przystojnych, atrakcyjnych i spragnionych "samców", w wieku od 23 do 60 lat.
"Młode chłystki" polowały na ofiarę w wieku tuż przed menopauzalnym, a starsi panowie chcieli odmiany, bo żony  - choć zazwyczaj w porządku - są nudne i mało romantyczne. "Odmiana" oczywiście powinna być minimum 15 lat młodsza i najlepiej, by pozbawiona była mózgu, a tym samym zdolności do samodzielnego myślenia i wyrażania ewentualnego sprzeciwu.
Odbyłam kilkadzieścia rozmów, uzbrojona wcześniej w spory zapas cierpliwości i przyrzeczenie, że dotrwam do końca "badania". Trudno mi jest pominąć fakt i jednocześnie główny wniosek, że większość dżentelmenów chce sobie " tylko podotykać" i "pociupciać BEZ ZOBOWIĄZAŃ".
W moim odczuciu, czat jest miejscem żenującym, w którym zastępy frustratów płci obydwu, wyładowują swoje negatywne emocje i - dzieki anonimowości - ujawniają swoje perwersje seksualne, których nigdy nie przedstawiliby podczas realnego spotkania.
Teraz czas na podwieczorek, czyli  jeszcze "ciepły" i jakże ciekawy dialog, z mężczyzną lat 47 o wdzięcznym nicku: "Przystojny, zamożny prezes":
PZP:
- witam
Ja:
- witaj
PZP:
- Jak mija wieczór?
Ja:
-Dziękuję, kocyk, winko, TV,
PZP:
-sama?
Ja:
- Tak.
PZP:
- To może wpadnę zobaczyć co się pod kocykiem dzieje?
Ja  (ciśnienie delikatnie mi podskoczyło):
- To nie jest dobry pomysł, ja wiem co tu mam, a twoja wiedza w tym temacie nie jest konieczna (ton żartobliwy poparty emotikonem)
PZP:
- masz C?
Ja :
- co takiego? 
PZP:
- czy masz przyjemne C słonko...
Ja (kły wysunięte i gotowe do wbicia w tętnicę szyjną kretyna,  ciśnienie podwyższone odczuwalnie):
- a ty masz 21?
PZP:
- 21 czego?
Ja:
- 21 centymetrów przyjemności, którą mógłbyś mnie obdarzyć słonko.
Zapada trzyminutowa cisza, po czym (prawdopodobnie po konfrontacji z centymetrem) mistrz flirtu kontynuuje, najwyraźniej nie wyczuwając mojej ironii:
 - nie mam 21cm, mam 17 pasuje? wyślij zdjęcie
Ja:
- wyślę natychmiast po otrzymaniu twojego
PZP:
- nie to nie
Ja (próbując argumentować)
- nie jestem koniem na wystawie
PZP:
- to spadaj stara dupo !





sobota, 19 stycznia 2013

Chwila prawdy

Do trzydziestego roku życia twierdziłam, że nie muszę nic ze sobą robić, a poza tym, to nie cierpię sportu i żadna aktywność ruchowa mnie nie interesuje. Było tak w istocie. Jako dziecko przypominałam długi patyk, gotowy złamać się w każdej chwili. Dzieciaki w szkole miały ubaw kiedy usiłowałam wyglądać w spódnicy zgrabnie i zwiewnie. Chudy stwór niczym z "Potwory kontra obcy", z wielką głową i oczami upakowanymi za plastikowymi okularami w kolorze bladoróżowym, piersiami spreparowanymi z pociętej pieluchy, w kraciastej spódnicy i butach wyglądających jak kajaki uczepione anemicznych kostek, nie mógł zdobywać popularności inaczej niż jako szkolny komik. Wszystko miałam długie i cienkie - począwszy od kończyn, poprzez tułów, na blond strąkach zwisających ze skóry czaszki skończywszy. Z czasem wyrobiłam się i jako kobieta "dziestolenia", miałam świetną figurę i jędrne ciało. Jestem zagorzałą przeciwniczką opalania się na "skwarkę" oraz wszelkich używek niszczących delikatną, kobiecą urodę, co na długo spowolniło proces podupadania na wyglądzie. Ponadto dostałam w spadku dobre geny, które - nie ma co ukrywać robiły i robią swoje.
Dziś mamy rok 2013, a mnie biegnie 37 rok życia. Wiem co powiecie Wy, Babeczki po pięćdziesiątce. Patrzycie na takie "smarkule" rzadko zdradzając wzrokiem sympatię.
Wierzcie mi, że my prawie "czterdziestki', z równym "obrzydzeniem" lub - lżej - dezaprobatą, patrzymy na beztroskie i gładkie dwudziestolatki.
Wczoraj w sms - ie przeczytałam, że...mam uroczą oponkę...i oczywiste jest, że nie chodziło o jedną z czterech "continentalek " przytroczonych do mojego samochodu. Krew odpłynęła mi z mózgu, poczułam uderzenie gorącej fali o policzki. Natychmiast udałam się na skrupulatny przegląd do łazienki. Pośpiesznie zrzuciłam z siebie odzież i rozpoczęłam procedurę opiniującą. 
Zacznijmy od góry...Buzia - niewyraźna jakaś, pory jakby za duże, wokół ust jakby mi skóry przybyło, pod oczami może nie brązowo - fioletowo, ale poszatkowana jakaś ta cienka materia. Szyja, dekolt...ja pieprzę...co się dzieje z moją szyją??? Mogłabym spokojnie konkurować ze starym indykiem w kategorii "wiotkość" - nie kibici bynajmniej. Teściowa (gdy mnie jeszcze lubiła) zawsze powtarzała; "dziecko smaruj szyję, bo poleci ci tak szybko, że się nawet nie obejrzysz". Na dekolcie  - mapa cieków wodnych pod Wrocławiem. Idę niżej...biust...Ha! Ha ha! Ha ha haaaa!!! Hurarraaa! Dalej mam fajne cycki! Po chwili mój entuzjazm opada. Przecież cycki na co dzień mam szczelnie zapakowane, więc co mi po nich? Następny "na tapetę" idzie brzuch, a wraz z nim talia lub - jak kto woli - wspomnienie po niej. Niby wszystko gra z przodu, ale jak tak sobie bokiem staję, to tyłek mam bardziej płaski niż brzuch. "Cholera" - brzęczę pod nosem to i jeszcze kilka innych słów.  Ciemnoskóre kobiety mówią o europejkach: "białe laski bez dupy" i mają rację. Gdy ćwiczę na zabój trzy razy w tygodniu, coś tam mi odstaje i fajnie pieje z tyłu w spódnicy ołówkowej, ale obecnie - po miesiącu absencji - brzuch mam bardziej wyrazisty niż pośladki. Uda ujdą, ale kolana mogą już spokojnie ze sobą gadać, gdy ścisnę skórę na nich dwoma palcami. Biorę lusterko 'makijażowe" z trzykrotnym "zumem" i staję tyłem do lustra tkwiącego na ścianie, ciekawie zaglądając do tego "od twarzy". Kontempluję zastane fakty i nie wiem już sama czy wolałabym zwisający na uda brzuch z przodu, czy opadający na nie wiotki zadek z tyłu. Nogi niby tej samej długości, ale przez spory narzut z góry, jakby o jedną trzecią krótsze...Zaciskam więc mięśnie pośladków, usiłując dźwignąć ten ładunek do góry. Moja pupa przybiera kształt telewizora Rubin produkcji radzieckiej. Jestem załamana. Biegnę po szpilki. Może one coś zmienią. Pośpiesznie wciskam w nie bose stopy i znów w lusterku "od twarzy" szukam odpowiedzi lustra naściennego. Tym razem jakiejś bardziej budującej. Niestety, prostokątny kształt Rubina nie znika, a do tego zoom "od twarzy" demaskuje początki cellulitu na wewnętrznej stronie ramion. Ignoruję jednak ten widok i skupiam się na pupie. Wyginam się jak trzcina, wypinam Rubina do lustra i nic...Widzę prostokąt z opadniętym bokiem - tym dolnym. Trafia mnie szlag, pospiesznie zakładam szlafrok i idę nalać sobie ajeru jajecznego o dwudziestopięcio procentowej sile rażenia.


Ogień piekielny niech pochłonie autora ! ;-)






piątek, 18 stycznia 2013

Tylko nie pisz o mnie !

Wyobraźcie sobie, że od kilku dni ma miejsce interesujące, zupełnie dla mnie nowe zjawisko...Jak widać w publikowanych na blogu tekstach, piszę o różnych swoich spostrzeżeniach opartych na prawdziwych wydarzeniach. Opisując i komentując świat widziany moimi oczyma, staram się zachować obiektywizm na tyle, na ile jest to możliwe, co jak wiadomo jest niemożliwe.
Jakby to powiedziały moje dzieci "jadę równo" nie tylko po "Innych", ale również po samej sobie, nie szczędząc wyrazistych przymiotników tam, gdzie jest to uzasadnione.
Okazuje się jednak, że - pomimo żartobliwego tonu w jakim staram się opisywać nasze ludzkie przywary, blady strach padł na niektórych moich znajomych. 
Dzwoni dziś do mnie mój Stary Kumpel, rozmowa jest długa i przemiło się toczy, aż tu w pewnym momencie mówi: "Jestem twoim wiernym czytelnikiem i jak tak sobie patrzę,  jak jedziesz po tych facetach, to myślę sobie - ja będę następną ofiarą".
Uśmiałam się szczerze i po pachy, bo akurat ta osoba nigdy nie wyrobiła minimalnego limitu kretynizmów, który pozwoliłby na przejście  przez choćby wstępne  eliminacje i ubieganie się o tytuł "Mr. Super Model Boski". Wręcz przeciwnie - jest to jeden z tych "Egzemplarzy", który pozbawiony jest drugiej twarzy, nie nosi masek i potrafi przyznać, że czasem "daje dupy" przez co rozumiem, że popełnienia błędy, a to z kolei oznacza, że jest normalny. To człowiek myślący czyli nie dureń. Dla mnie to wystarczający powód, by odrzucić jego kandydaturę na "Pajaca Roku".
W tym miejscu, by uzasadnić tezę postawioną na wstępie i, by móc mówić o zjawisku jako takim, muszę zaznaczyć, że Stary Kumpel nie był pierwszą osobą, której zaświtała myśl o niekoniecznie pożądanej swojej obecności w blogowej rzeczywistości. Muszę jednak przyznać, iż żałuję, że obiecałam milczenie, bo Stary Kumpel byłby niezwykle uroczym, wdzięcznym i miłym "Tematem" nie jednego, ale nawet kilku postów, bo znając się od lat, zdarzały nam się bardzo zabawne sytuacje "życiowe". 
Inne zaś  "Przypadki" proszące, by zostawić ich osoby w spokoju, nie mogą liczyć na taką dobroduszność autorki.
Wszak bez śmiesznych aktorów społecznej sceny nie byłoby kabaretów, a psychologia, socjologia i psychiatria byłyby uboższe o kilka teorii i statystyk . A przecież tutaj, w Laboratorium Kobiety właśnie o badanie zjawisk społecznych i dobrą zabawę chodzi.

czwartek, 17 stycznia 2013

Kochanka vs. Żona czyli Krótka Instrukcja Obsługi Mężczyzny, który Odchodzi...

Człowiek nie jest z natury monogamistą i co by nie mówić fakt jest właśnie taki. Nie wiem czy kiedykolwiek przeprowadzono badania mierzące stosunek zdradzających do tych, którzy wiernie stoją na straży związku. Jak zwykle, mówiąc tylko za siebie i tylko w swoim imieniu - wolałabym nigdy takich badań nie zobaczyć, bo moja wiara w szczęśliwą miłość do grobowej deski umarłaby przede mną.
Jak w tym wszystkim odnajdują się żony i kochanki? O mężczyznach nie wspominam dziś celowo, bo oni wydają się radzić sobie w takich sytuacjach lepiej niż my. Jednak macie moje słowo - tego tematu również nie odpuszczę.
Co mówią o sobie nawzajem kobiety w tych dwóch różnych lecz równie niewygodnych rolach? 
Zacznijmy od żon/partnerek...Znam kilka postawionych pod ścianą z napisem "zdrada". Lubię je bardzo, ale gdy zaczynają mówić (podobnie jak kochanki) w swoim "subkulturowym" języku - pomimo niemałej empatii - nie mogę ogarnąć tej całej, "ichniej" logiki. 
Żony posługują się zazwyczaj dość powszechnymi określeniami. W zależności od wieku winowajczyni (to przecież ONA zawsze jest winna) jest to zazwyczaj stara suka ( jeśli starsza od ofiary) lub głupia suka (jeśli PESEL wskazuje na równorzędny lub niezaawansowany wiek). Przeważnie - w odbiorze ofiary - kochanka reprezentuje poważnie zaniżony poziom intelektualny, niejednokrotnie podbiegający pod debilizm, połączony z totalnym brakiem odpowiedzialności. Kochanka to wyrachowana szmata bez serca, której głównym celem jest rozbicie rodziny i zawładnięcie portfelem "opętanego straceńca". W tym miejscu muszę dodać, że przymiotniki, które tutaj przytaczam, pochodzą z "natury" i funkcjonują w każdej klasie społecznej.
Co mówią kochanki o żonach? Cytuję: "głupia, niezaradna cipa, której tak wygodnie", "ma wszystko nie robiąc nic" itd.
Oczywiście problem jest złożony i nie sposób stanąć po żadnej ze stron, bo kochanki bywają mądre i  ciepłe, a żony zaradne i kochające. Jeśli byłoby inaczej tzn. faceci zdradzaliby tylko nieudolne, nudne i nic nie robiące żony (partnerki) z tylko przebiegłymi i pazernymi kochankami - debilkami, to jak świadczyłoby to o nas drogie panie? Kim w takim razie są nasi mężczyźni? Z kim żyjemy? Wybrałyśmy sobie facetów, którzy zamieniają lepsze na gorsze? Jeśli tak, dlaczego chcemy być z mężczyznami , których cieszy miernota i zdobywanie... nizin?
Wiem jakie to trudne, by powstrzymać się przed sponiewieraniem przeciwniczki, ale starajmy się powściągać emocje, bo wyrażając podobne do powyższych opinie, tak naprawdę wzmacniamy tylko pociąg mężczyzny do kobiety będącej "przedmiotem sporu". Pamiętajmy, że z każdą kroplą "wyplutego jadu" to my wychodzimy na niezrównoważone "głupie cipy", od których z każdą minutą chce się uciec jak najdalej.
Na koniec krótka instrukcja obsługi "mężczyzny, który odchodzi".
Otóż, jeśli kiedykolwiek Twój Facet poinformuje Cię, że odchodzi do innej, zachowaj zimną krew i zaoferuj swoją pomoc przy pakowaniu. Właściwie to zaproponuj żeby spakował swoje drobiazgi, a ty zajmij się "grubszym tematem" czyli walizką z odzieżą. Zrób wszystko, by się na to zgodził. Kiedy już ułożysz na dnie walizy buciki i kapciuszki, zrób to samo ze spodniami i koszulami
( tak jak uczyła Perfekcyjna Pani Domu Anthea Turner), po czym - na samym wierzchu - ułóż jego bieliznę. A teraz clou sprawy: Odetchnij głęboko, bo musisz zrobić coś naprawdę parszywego ;-) Nasmaruj jego slipki lub bokserki (w zależności od tego które nosi) musztardą dijon w tylnej części, a majonezem w części przedniej. Musztarda dijon będzie lepsza niż sarepska ze względu na zawartość kuleczek gorczycy. Składniki wetrzyj z największą pieczołowitością na jaką cię tylko stać, a nadmiar zbierz szpatułką do kremu lub zetrzyj ręcznikiem. Substancje szybko zaschną, pozostawiając bardzo sugestywne ślady i charakterystyczne usztywnienie tkaniny. Następnie zapnij walizkę i całując niewiernego na pożegnanie w czoło, wypraw go z nią do nowej wybranki. 
Bądź pewna, że w "nowym życiu" nie będzie rozpakowywał się sam.
Nalej sobie lampkę czegoś co lubisz najbardziej i delektuj się myślą o tym, jak nowa "dama życia" twojego ex własnie rozpakowuje jego rzeczy.

środa, 16 stycznia 2013

Prawdy kardynalne


Dawno, dawno temu przyszła na świat chorowita i bardzo brzydka Dziewczynka. Mówili o niej "najbrzydsze dziecko w rodzinie" i chyba dlatego rodzice mieli problemy z pokochaniem jej z całej siły, pomimo, że do dwunastego roku życia pozostawała ona bardzo grzecznym dzieckiem.. Na szczęście bardzo szybko urodziły im się następne,dużo ładniejsze dzieci, które mogli bez skrępowania pokazywać światu. 
Dziewczynka każdego dnia musiała zmagać się ze swoim bezlitosnym odbiciem w lustrze, wiecznie zatkanym nosem z powodu krzywej przegrody, wysypkami będącymi skutkiem uczuleń prawie na wszystko i bolącym bezustannie brzuchem.
Doskwierał jej także brak akceptacji wśród rówieśników, którzy wyzywali ją od chudzielców i brzydali, a także z wyjątkową zaciętością dokuczali jej, ściągając okulary z nosa i wrzucając pod  samochody lub chowając w innych, dziwnych, trudno dostępnych miejscach.
Dziewczynka nie miała przyjaciół, no może z wyjątkiem dwóch Agnieszek, które przyjaźniły się z nią po to, by na jej tle wyglądać lepiej, bo każda inna dziewczynka wyglądała lepiej niż ona. Szukała więc ciepła u Brzydkich Chłopców, zazwyczaj starszych od niej o kilka lat. Jeden nawet wmówił jej, że ją kocha i, że jest jego księżniczką, po czym "pozwolił jej" przeżyć ze sobą "ten pierwszy raz", a następnie zniknął na zawsze.. 
Dziewczynka długo płakała i zastanawiała się dlaczego nikt jej nie chce. Gdy miała siedemnaście lat okazało się, że nie jest aż tak szpetna jak "wszyscy" myśleli. Matka  - chyba sama wbrew sobie - wysłała ją na konkurs nieletnich piękności, gdzie niespodziewanie zdobyła trzecie miejsce w regionie.
Mając siedemnaście lat Dziewczynka umiała szyć, robić na drutach, ugotować obiad dla całej rodziny, upiec ciasto, przewijać niemowlaki, remontować mieszkanie i robić wiele innych, przydatnych rzeczy, o których nawet nie śni się dzisiejszym nastolatkom. 
Pomimo wielu, różnych umiejętności, zabrakło jej jednej podstawowej: nie umiała uczyć się w warunkach jakie zgotował jej los. Była ciągle zestresowana i wystraszona, a lęk przed konsekwencjami złych ocen powodował, że na myśl o powrocie do domu krew zastygała jej w żyłach. Myślała nawet o ucieczce z domu, ale szczęśliwie z odsieczą przyszła jej myśl, że jeśli kiedyś zostanie "KIMŚ", ta decyzja może zniszczyć jej życie. Rodzice prawdopodobnie zgłosiliby sprawę na policję i musiałaby chodzić ze stygmatyzującym wpisem "uciekinierka" przez wiele lat. 
Postanowiła więc uciec..."za mąż". Oświadczyła się kandydatowi, wybranemu wg - wydawać by się mogło - najlepszego klucza "odpowiedzialność" i w wieku dziewiętnastu lat pojechała za mężem do miasteczka pod lasem gdzie był on oficerem.
Po dwóch latach urodziło im się dziecko, a Dziewczynka czuła, że dusi się strasznie, więc namówiła Męża na powrót.
"Tutaj" poszła do pracy "od zera", a pracując ciężko i wytrwale, po pewnym czasie  została "Ważną Panią Dyrektor".
Lata mijały, dzieci przybywało, w związku coś się wypalało. Minęło siedemnaście kolejnych lat i "Ważna Pani Dyrektor" poczuła, że ma dość.  Biegała do pracy, jeździła wiele kilometrów w delegacje, dbała by mąż dobrze wyglądał, dzieci chodziły do dobrych szkół, by na stole był zawsze obiad "domowej roboty", by samej wyglądać zawsze świetnie i czarująco. Chciała być we wszystkim pierwsza i najlepsza. W pewnym momencie poczuła, że nie jest potrzebna do tego by ją kochać tylko przydatna do...wszystkiego. Teraz są takie odkurzacze podobno, co to robią wszystko - sprzątają brudy i równocześnie odświeżają powietrze.
"Ważna Pani Dyrektor" przeszła właśnie taką 'ekstremalną metamorfozę" - z  kobiety w maszynę, z silnej lecz nikomu niepotrzebnej Dziewczynki do silnej i bardzo    przydatnej "Ważnej Pani Dyrektor". Nocami siedziała na łóżku i płakała. Nie miała się komu zwierzyć, bo nawet jeśli próbowała, słyszała zawsze: "Ty taka silna kobieta nie dasz rady??? nie żartuj". 
Pewnego razu nie ona złożyła kapitulację, lecz jej organizm. Od tamtego czasu żyje wolniej chociaż niełatwiej. Szuka siebie i codziennie stara się odrobić lekcje z egoizmu, co wcale nie jest proste. Nie pędzi. Ze spokojem przyjmuje prawdy kardynalne. Również tę, że najważniejsza jest ONA i to ONA najpierw MUSI MIEĆ. Bo żeby dzielić się z innymi trzeba coś mieć.
"Nic" jest niepodzielne. Tak jak zero w matematyce. Oddając wszystko, w konsekwencji nie masz się czym podzielić. Oddając całego siebie znikasz, więc nie daj się ograbić ze wszystkiego...Nie daj się okraść...z samego siebie...

Tysiąc sto dwadzieścia pięć RAZY !

Po tygodniu wytężania szarych komórek nad konstrukcją "blogowych statystyk"odkryłam, że od 7 stycznia, roku 2013, czyli od dnia startu "Laboratorium Kobiety" do dziś, czyli nocy z 15 - go na 16 - go, zajrzeliście "do mnie" 1125 razy. Nie wiem czy to dużo czy mało, w każdym razie ogromnie się cieszę i dziękuję za wiele ciepłych słów, które przeczytałam na temat swojej  "twórczości". 
Mam jeszcze kilka ciekawych tematów do poruszenia i istotnych kwestii do omówienia, dlatego spełniam Wasze życzenie
 i obiecuję, że prędko nie zamilknę ;-)
Tymczasem stawiam wirtualny torcik na "tysiączka", biegnę spać, a rano zabieram się do pisania.
Jeszcze raz ogromne dzięki i trzymajcie proszę kciuki, by mi skrzydła nie opadły i wena twórcza nie opuściła!

wtorek, 15 stycznia 2013

Dlaczego Kobiety noszą rajstopy?

Nie wiem dlaczego Kobiety noszą rajstopy...Skończyłam z tym w wieku piętnastu lat, co oznacza kolejne dwa lata w spodniach (nie miałam pojęcia o alternatywie), a potem związek na całe życie z pończochami. Nigdy nie zapomnę udręki podczas każdych czterdziestu pięciu minut lekcyjnych, kiedy ten cholerny syntetyk, z którego wykonane były owe cieliste rajstopki, przyklejał mi się do tyłka powodując koszmarne swędzenie skóry pośladków i ud. Wierciłam się na krześle niczym pies usiłujący pozbyć się robaków za pomocą ruchów saneczkowych. Dostawałam szału również wtedy, gdy jedna upierdliwa nogawka skręcała się uporczywie na 5 minut przed wyjściem, a ja nie miałam czasu, by kontemplować przyczynę skrętu. Wyobrażam sobie również Wasze miny Dziewczyny w sytuacji, kiedy to zakładacie zupełnie nową parę, a w tym momencie, w jednej nogawce "leci" Wam oczko. Każda z nas myśli wtedy: Co robić, co robić??? No przecież nie wyrzucę...to może założę pod spodnie...a może lakierkiem by tak zamalować (punktów "łapania oczek" już nie ma)...W rezultacie, w szafach leżą zapomniane pary rajstop, które czekają na "właściwy moment".
 Za szczyt absurdu uważam zakładanie tego "dziadostwa" pod spodnie.
Czy rajstopy grubości przeźroczystej folii kuchennej naprawdę grzeją? Mnie nigdy w nich nie było cieplej, najwyżej tylko wilgotniej. Efekty zapachowe "ugrzania" odczuwam podczas każdej wizyty w siłowni, kiedy to panie przestępują do ablucji
i wyłuskują swoje ciało z tego specyficznego kokonu. A co takiego ekscytującego jest w matowym  klinie miedzy nogami?
Byłam kiedyś na występie "Czipindejsów" i nigdy nie zapomnę miny jednego z nich, gdy po wybraniu atrakcyjnej damy z tłumu rozgorączkowanych kobiet, posadowił ją na krześle, umieszczonym na scenie, a następnie klęknął, rozsunął jej nogi i...zamarł niemal zderzywszy się twarzą z imponujących rozmiarów klinem. Nie próbował nawet udawać, że kontynuuje wcześniejszy scenariusz. Wystrzelił z kolan jak z procy i wykonał improwizowany taniec indiański wokół "klinowej panienki".
Nie mówcie mi tylko o względach praktycznych. Para rajstop kosztuje od  ok. 6 do nawet 30 zl. Jedno oczko załatwia sprawę tzn. całe rajstopy. Za ok 6-7 zł kupuję pończochy (niesamonośne), gdzie w opakowaniu znajdują się 4 sztuki. Jeżeli więc "trzaśnie" jedna, zostają jeszcze trzy, co pozostawia do dyspozycji nadal więcej niż jedną parę. To względy ekonomiczne. Teraz estetyczne: noga w pończoszce wygląda pięknie. Pomimo, ze faceci nie odróżniają rajstop od pończoch, sukienki od spódnicy, brwi od rzęs, a henny od gehenny - wiedzą co im się podoba i potrafią to wskazać palcem. Wreszcie względy praktyczne: Zepsutą pończochę możesz dyskretnie zmienić nawet w tramwaju, co jest raczej niemożliwe w przypadku rajstop, które wymagają ruchu podciągającego pod biust oburącz i kilku przysiadów oraz wymachów kończynami dolnymi po to, by leżały dobrze.  Wracając z pracy latem i przechodząc w tryb "rest", możesz zacząć szykować się pod prysznic już w aucie, pozbywając się np. na czerwonym świetle po jednej nogawce.
I jeszcze jedno...nie zostawiaj paska i pończoch na fotelu pasażera lub w schowku, gdy oddajesz auto do serwisu. W przeciwnym razie może się okazać, że masz olej silnikowy w chłodnicy. ;-) Kwestię "mobilności" w sytuacjach intymnych pominę, bo wydaje się być oczywista. Wreszcie ostatnia, najważniejsza sprawa: Im więcej powietrza tym zdrowiej...

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Jakiej płci jest żmija?

O złośliwej, mściwej kobiecie zwykło się mówić: "popatrz jaka jadowita żmija", a co z jej męskim odpowiednikiem? Powiedzieć "gad" o mężczyźnie, który jest zgryźliwy, niesympatyczny i cieszy się z czyjegoś potknięcia, tak czy owak brzmi to jak próba wyróżnienia. Wymyślając "imię" dla swojego bloga, a następnie "montując" go na blogerze, popełniłam błąd w nazwie. Nie zauważywszy tego faktu, pośpieszyłam powiedzieć światu, że oto piszę i o sugestie w tym temacie proszę. "Nowinę" tę ogłosiłam z "lekką nutką niepewności" na jednym z portali społecznościowych. Nie zdziwiło mnie to, że dostałam "baty", ale  to, skąd  poleciały one na moje plecy. Wcale nie ze strony "jadowitych żmij" płci pięknej jak można byłoby przypuszczać, ale spod pióra  frustratów płci uznawanej za silną.
To nie były uwagi typu: "Kaśka, tu jest byk, popraw to" lub "lepiej byłoby gdybyś tu napisała to". Panowie po prostu "darli łacha" , bawiąc się przednio, lecząc przypuszczalnie w ten sposób swoje kompleksy, nerwice i napięcia wszelkiej maści. Szanowni Panowie Mężczyźni najwyraźniej zapominają, że zaburzeń erekcji nie leczy się tą "metodą". Ale wróćmy do mojego "byka"... Oczywiście zareagowałam natychmiast,  przyznałam się do błędu i pośpiesznie go naprawiałam. Przypuszczam, że realizatorzy "linczu" nawet nie zadali sobie "trudu", by "kliknąć" w link i zawiesić choćby na 5 min oko na treści. Bo niby po co? W "Polaczkowie", kraju otwartością i tolerancją płynącym, nie trzeba być ciemnoskórym piłkarzem zdobywającym dla nas gole, by zostać oplutym i obrzuconym - w najlepszym wypadku bananami. Wystarczy próbować coś robić...

piątek, 11 stycznia 2013

Mr. Super Model Boski - lokata TRZECIA

Mr. Trip
Pewna moja "Super Koleżanka" postanowiła przeżyć burzliwy romans z pewnym Kimś.
Ten egzemplarz - nazwijmy go Mr. Trip, "wykopał" z miejsca trzeciego mojego faworyta, który - siłą rzeczy - wylądował poza "pudlem" czyli na miejscu czwartym, o którym przeczytacie już niedługo.
Ze względu na fakt, że nudni mężczyźni jej nie kręcą, wybrała sobie nienudnego, za to trudnego.
Poznali się na pewnym turnusie wypoczynkowym dla dorosłych lecz nie dla emerytów jeszcze.
On przyjechał pięknym samochodem, w emblemacie białe śmigło na niebieskim niebie mającym. Ponoć wcale to nie jest śmigło na niebie - jak się nagle Niemcy zorientowali, w każdym razie bryki tej marki za bardzo luksusowe uchodzą.
Sam właściciel może i nie prezentował stylu noszenia się paryskiego, ale "Super Koleżanka" po szybkim badaniu obuocznym stwierdziła : "To się naprawi". Do naprawy - jak się potem okazało - rzeczy było kilka. Oto ten schludnie wyglądający, ładnie pachnący i zgrabnie się wypowiadający Mr. Trip - by the way firmy prężnie działającej właściciel - w bliższej relacji tzn. w scenerii domowej, przeistaczał się w prawdziwego "neandertala".
Trafniej chyba będzie powiedzieć, że prawdziwy "neandertal" dla celów łowiecko -marketingowych, od czasu do czasu przechodził skomplikowaną transformację w Homo sapiens. Dla tych samych celów miesiącami opowiadał jej gdzie ją zabierze, co zobaczy i gdzie sobie zdjęć nie zrobi. Biedactwo całymi godzinami szusowało po internecie w poszukiwaniu nowych zakątków do odwiedzenia i sprawdzenia najlepszych cen oraz dogodnych połączeń lotniczych,  bo Mr. Trip co raz wymyślał nowy wyjazd, który nigdy nie dochodził do skutku. Kiedy spotykałam się z niedoszłą podróżniczką na kawusi i ciasteczku, konałyśmy ze śmiechu, gdy ta zapytana w jakim kraju ostatnio była, odpowiadała: "och siostro, gdzie ja to już nie byłam, a ile razy się przy tym pakowałam ..." Dodać tutaj należy, że przyjaciółka moja, męża szczęśliwie nigdy nie miała, więc pewne rzeczy mogły jej się wydać zupełnie niemożliwe do zaistnienia. Oto pierwszy szok jakiego doznała tuż po przekroczeniu progu domostwa Mr. Trip'a. Bynajmniej nie marmury na podłodze, żyrandole ociekające Swarovski'm czy trzy umywalki w pokoju kąpielowym zrobiły na niej tak piorunujące wrażenie.Żeby nie przeinaczać faktów, zacytować sobie pozwolę "Super Koleżankę", telefonicznie relacjonującą mi z wielkim przejęciem i oburzeniem bieżącą sytuację: " Halo, siostro, ja pierdolę, czy ty sobie wyobrażasz, że on chodzi po domu i bez skrępowania beka i pierdzi? Wyobraź sobie, że poszedł do toalety, a wychodząc z niej zostawił otwarte drzwi. Czy wiesz co ja teraz czuję??? A kiedy mu zwróciłam uwagę, że "takie rzeczy" załatwia się bardziej intymnie, to mi odpowiedział, ze "jak się je to się smrodzi" i, że musimy się poznać z każdej strony!!! Kobieto, nie widziałaś jego pięt!!! Mogłabyś na nich zetrzeć marchew i to w grube plastry! Wszędzie ma sprzątnięte na wysoki połysk, ale śpi jak jakieś zwierzę w istnym barłogu! Siostro ja cię proszę zaaabierz mnie stąąąąd!!!"Nie mogłam jej zabrać, bo rzecz działa się sześćset kilometrów stąd, więc "Super Koleżanka" wsiadła w kolej żelazną i nim się obejrzała, po 12 godzinach "komfortowej podróży była u siebie..w domu...

Sektor H

Razu pewnego pojechałam do centrum handlowego.
Zaparkowałam pośpiesznie i rzuciwszy okiem na lokalizację i jej znak szczególny, udałam się na zakupy. Po godzinie zmierzam z wózkiem do miejsca, w którym zostawiłam moje auto, ale jego tam nie ma. Myślę - nic tylko zaparkowałam kawałek dalej w tym cholernym sektorze "H".
Pcham więc wózek przed sobą z mozołem, niczym staruszka balkonik, w przód, w tył, rozglądam się na boki - w lewo, w prawo-nie ma. Klnę pod nosem jak szew, a następnie mocno zaniepokojona zaczepiam Pana Ochroniarza i płaczliwym głosem informuję go, że chyba ukradli mi samochód. Ten nadaje przez krótkofalówkę do plutonu kolegów, by włączyli się do poszukiwań po czym w dziesiątej minucie bezskutecznego i nerwowego rozglądania się, sugeruje bym zadzwoniła na policję. Zamiast tego wybieram numer do Psiapsiółki, która deklaruje natychmiastową pomoc w postaci gotowości do przyjazdu. Po chwili kolega po fachu Pana Ochroniarza nadaje, że moje auto stoi  trzydzieści metrów dalej. Biegnę tam i widzę, że sektor "H" znajduje się również w tamtej części parkingu i jeszcze w kilku innych miejscach. Pomimo kompromitacji i spojrzeń pełnych politowania nad "głupią babą", podskakuję jakbym wylosowała właśnie super męża, całuję panów ochroniarzy, a potem maskę mojego samochodu. To nic, ze wyszłam na kretynkę parkując pod znakiem "hydrant", to nic, że prawie straciłam auto, ważne, że właśnie je odzyskałam!!! Czyż życie nie jest piękne?

czwartek, 10 stycznia 2013

Krótka instrukcja obsługi ....Kobiety

Pełno w "realu" i "virtualu" porad jak "zrobić dobrze" mężczyźnie, za to ani słowa choćby tylko w męskich gazetkach o tym, jak zadowolić kobietę. O tym, że punkt "G" u kobiety mieści się MIĘDZY INNYMI (!!!) na końcu wyrazu "shopping", można przeczytać co najwyżej w dziale "humor". Nie wiem co w tym śmiesznego... My lubimy zakupy, a oni np. swoje wędki, motorki itp nietanie "drobiazgi". Dlatego dzisiaj postanowiłam uszczęśliwić i jednych i drugich, czyli pokazać facetom jak dogodzić kobietom, a więc do dzieła!

MĘŻCZYZNO, poniżej znajduje się instrukcja postępowania, dzięki której wybranka serca pozostanie na długo pod wrażeniem twojej zaradności i zdolności kulinarnych.  Jeśli tylko nie żywi się ona wyłącznie liśćmi sałaty, lub własnie liśćmi się żywi, ale musi wykarmić rodzinę, która lubi mięso, zapewniam cię, że pomysł ten będzie strzałem w dziesiątkę! To tylko kilka prostych kroków zatem nie lękaj się i weź się w garść, bo oto przystępujemy do działania:
PUNKT 0 : Dwa dni wcześniej działaj potajemnie:
Przygotuj składniki:  od jednego do 3 kg karkówki  ( w zależności od stopnia natężenia apetytu i ilości domowników), kilka kulek ziela angielskiego, sól zmiękczającą mięso ( jedno lub dwa opakowania), pieprz ziarnisty - może być kolorowy (nieważne jak bardzo zafrapowały cię kolorowe kulki, nie wkładaj ich do nosa, choć być może już widziałeś, że  małe dzieci to robią!), kilka ząbków czosnku ( im bardziej lubicie, tym więcej przygotuj), wymieszaną paprykę w proszku ostrą i słodką, jedną lub dwie łyżki miodu oraz około czterech do ośmiu łyżek oleju. 
Karkówkę opłucz, osusz papierowym ręcznikiem i natrzyj szczodrze solą zmiękczającą mięso, ale  dokładnie, z każdej strony.
Z pozostałych, wszystkich, wymienionych składników przygotuj masę (tzw. bejcę), a następnie nasmaruj nią mięso. Następnie włóż do żaroodpornego naczynia, przykryj i odstaw na dwa dni do lodówki.  Raz lub dwa razy dziennie możesz mięso obrócić i posmarować bejcą, która ma tendencję do spływania. Teraz możesz iść pograć w pasjansa, albo zrobić coś pożytecznego.
Dwa dni później działaj jawnie i z namaszczeniem:
PUNKT 0. Wyjmij mięso z lodówki na godzinę przed rozpoczęciem pieczenia, tak by naczynie żaroodporne "złapało" temperaturę pokojową! W przeciwnym razie może nie wytrzymać szoku termicznego
1. Posadź swoją damę w fotelu.
2. Podłóż jej poduszkę pod głowę. 
3. Podaj ulubioną gazetkę i zapytaj czy życzy sobie coś do picia.
4. Przynieś miskę z gorącą wodą i rozpuszczonym płynem do kąpieli.
5. Zanurz jej stopy w misce, upewniwszy się przedtem, ze skarpetki lub pończoszki zostały ściągnięte, a woda ma przyjemną temperaturę.
6. Nie rozbieraj jej dalej i nie dostawiaj się, tylko przykryj ją kocykiem i:
7. Udaj się do kuchni.
9. Załóż fartuch lub inną odzież ochronną.
10. Włącz piekarnik i rozgrzej do 180 stopni (włącz grzałkę górną i dolną - na pokrętle piekarnika znajduje się obrazek przedstawiający dwie, równoległe kreski).
11. Kiedy pomarańczowa lub czerwona kontrolka na pulpicie kuchenki zgaśnie, włóż karkówkę do piekarnika odrobinę niżej, niż w połowie jego wysokości
12 Piecz mięso po godzinie na każdy jego kilogram. 
13. Podaj samo lub surówką, a jeśli masz ochotę  - nawet z upieczonymi równolegle ziemniaczkami w folii. 
14. Powodzenia!

środa, 9 stycznia 2013

Współczesny dom wariatów i Człowiek Z Przeszłości

Kilka dni temu siedziałam sobie w jednym z przybytków kawowych, tzn. w  tym, który wmawia swoim klientom, że oto właśnie przebywają w kawowym niebie. Fakt, jeden na siedem foteli pozwala człowiekowi wygodnie się oprzeć, więc polowanie w godzinach wzmożonego ruchu, na to "niebiańskie siedzenie" przypomina konkurencję olimpijską, która wymaga od uczestnika, by biegał bardzo szybko, a nawet szybciej. Ruch nie był duży, bo i godzina była dopiero czternasta, więc bez trudu zdobyłam "najlepszy" fotel. Rozejrzałam się niespiesznie po okolicy i cóż ujrzałam? Vis a vis mnie siedział młody człowiek, który ćwiczył różne miny do laptopa. Widać, że całkowicie pochłaniało go " to coś" wyzierające z ekranu. Strasznie mocno stukał przy tym w klawiaturę. Można było odnieść wrażenie, że istnieje ścisła zależność pomiędzy natężeniem  tych "stuków", a siłami działającymi na jego szczękę, które czyniły z jego ust jedną, wąską linię.
Kilka metrów dalej tkwiła w fotelu nastoletnia osobniczka płci przeciwnej, która rytmicznie kiwała głową w przód i w tył, mamrocząc coś bezgłośnie pod nosem i stukając palcami w oparcie fotela. Oczy przy tym miała zamknięte. Nawet gdy sięgała po kubek z kawą, robiła to na tak zwanego "czuja". To, że przeżywa właśnie jakiś utwór muzyczny, zdradzały jedynie ledwo widoczne kabelki, doprowadzające dźwięki do jej uszu. Do "hevenu" przybyła z koleżanką, która zająwszy miejsce obok niej, całym ciałem zdobywała właśnie kolejne punkty, w jakieś bardzo frapującej grze, zamontowanej w jej "ajfonie". Ta od "ajfona" była zdecydowanie bardziej ruchliwa. Jak nie wyszczerzała zębów, to znów zaciskała usta, syczała, mlaskała, a raz nawet wyczytałam z jej niemych ust niestosowne i niepolskie słowo "fak".  Podnosiła do góry ramiona, by za chwilę opuścić je na rzecz uniesionej do góry nogi. Generalnie, całe jej ciało poddawane było skręcaniu i wyginaniu w dziwny sposób. Po tych ruchach, drogą dedukcji  i doświadczenia (mój syn też tak robi, tylko nie mówi póki co "fak") doszłam do wniosku, ze to musi być jakaś gra motoryzacyjna.
Koleżanka Dynamiczna, była tak pochłonięta odnoszeniem zwycięstwa, że przypuszczalnie nawet na hasło: "ewakuacja!" nie ruszyłaby się z miejsca. Obrazy te były tak fascynujące, że moje początkowe zerknięcia, szybko przechodziły w stan uporczywego gapienia się. W rewanżu raz po raz otrzymywałam karcące spojrzenia od Mima i Kiwaczki, z których to powodu musiałam zmienić obiekt obserwacji. Uczyniłam to natychmiast. W pierwszej kolejności zobaczyłam sunący kubek z kawą w rozmiarze XXL.  Za nim podążały dwie dłonie, w tym jedna trzymająca, a druga mieszająca zawartość drewnianą szpatułką,.
Do kubka i dłoni przytroczona była Osoba w wełnianej czapce typu rasta,  z dziwnie wyeksponowaną, błyskającą czerwonm światłem słuchawką bluetooth. Twarzy Osoby nie było widać, gdyż okalała ją zmierzwiona gęstwina włosów, sprawiających wrażenie nigdy nie zapoznanych z grzebieniem. Osoba ta rozmawiała głośno i tonem nie znoszącym sprzeciwu, przemieszczając się przy tym szybkim krokiem po wytyczonej sobie (ciężko powiedzieć wg jakiego klucza) powierzchni.  Po chwili odstawiła kubek i do wypowiadanych przez siebie kwestii, dołożyła gesty. Od czasu do czasu reflektowała się, że prawie krzyczy, czego konsekwencją było natychmiastowe przejście do szeptu.
Tymczasowi lokatorzy "hevenu" zdawali się nie zauważać całej tej sytuacji, no może tylko za wyjątkiem chwil gdy Osoba wchodziła na "wysokie c". Odniosłam wrażenie, że tylko ja miałam ochotę na obserwacje i filozoficzne rozważania. Właściwie, to nie miałam na to ochoty, ale próbująca mnie złamać senność i przymus oczekiwania na przedłużające się przybycie mojego gościa, wymuszały względnie niemęcząca aktywność.
Oglądając ten cyrk, zastanawiałam się co by było gdyby tak zaprosić do "hevenu" gości z "tamtego świata", którzy "wypisali się od żywych" kilkadziesiąt lat temu. Wyobraziłam sobie to w następujący sposób:
Do kawiarni w 2013 roku wchodzi człowiek, który nie żyje od roku 1956 , lecz na tę "wyjątkową okazję" postanowił na chwilę zmienić ten stan rzeczy. Widzi ladę, maszynkę do parzenia kawy, panią za ladą uśmiechającą się miło. Dookoła klimat kawiarniany. To przecież zna, bo przecież w latach pięćdziesiątych były już kawiarnie. Zamawia kawę, a zapytany czy małą, średnią czy dużą i czy w kubku szklanym, papierowym czy plastikowym czuje się tylko odrobinę "nie z tego świata".
W końcu siada i widzi: w jednym rogu wariat uderzający palcami w połyskujace , płaskie pudełko z wyrazem twarzy świadczącym o jakimś potężnym cierpieniu. Przy innym stoliku młode dziewczę w głębokim transie, z objawami choroby sierocej i pląsawicy, które zdaje się słyszeć jakiś dźwięki w takt, których buja się w przód i w tył. Obok dziewczęcia, dziewczę drugie z inną odmianą nadpobudliwości psychoruchowej. Do tego wszystkiego jeszcze agresywna postać bez twarzy, z migającą diodą w aparacie słuchowym, w wełnianej czapie i nieuporządkowanych kudłach zeń wyzierających, miotająca się po pomieszczeniu i wyklinająca do samej siebie. Co robi Człowiek Z Przeszłości? Siedzi, przygląda się i dziwi jak to możliwe, że bez skierowania od psychiatry wszedł sobie tutaj bez przeszkód i nie niepokojony przez nikogo może obserwować codzienne życie "domu wariatów".  Po krótkiej chwili, nie dopijając kawy, pospiesznie wychodzi w obawie, że pomylą go z mieszkańcami i każą zostać na dłużej.

wtorek, 8 stycznia 2013

Mr.Super Model Boski - druga lokata

Mr. Radin

...Aż pewnego razu wyszłam sobie z koleżanką Magdaleną do klubu wieczorową porą...
Ona była jeszcze wtedy totalnie wolna, ja zaś jeszcze absolutnie zajęta. Pomimo tej zasadniczej różnicy i jeszcze kilku drobniejszych, łączyło nas jedno: nieuleczalny brak wiary w wielką miłość od pierwszego wejrzenia.
Ubrałyśmy się pięknie, prawie jak na mszę niedzielną, bo wprawy żadnej w ubieraniu się dyskotekowym nie miałyśmy. Jakie w tym klubie cuda oraz dziwy na nas czekały...!
Blond kocice, dzikie lwice, spłoszone gazele, ospałe muflony i cudze żony. O mężach cudzych z widocznymi odparzeniami po obrączkach na palcach kurczowo zaciśniętych na szklankach z piwem już  nie wspomnę.
Całe to towarzystwo odpicowane każde z osobna, jako całość stanowiło mieszaninę stylów wszelakich. Zaciągnięte niemal pod szyję spodnie, demaskujące skarpety frotte u dżentelmenów, uzupełniały obłędny look dam z zadzierzgniętymi prawie pod szyję spódnicami typu "mini", spod których, wcale nie niechcący wyzierały grube koronki pończoch. Twarze owych Królowych Nocy, były mocno wytapetowane, a włosy utapirowane do całkowitej utraty połysku.
Niektórzy panowie nie mieli co prawda spodni udrapowanych powyżej pępka, za to zdawali się być próżniowo zapakowani w czarne lub białe koszulki t-shirt lub polo. Ci od polo mieli nawet stojące jakoś tak krzywo kołnierzyki i bynajmniej nie wyglądali jak miłośnicy gry w golfa. Zauważyłam, że ci "od golfa" bez trudu  obracają głowę, natomiast ci "od dyskoteki" nie obracają jej wcale lecz obrót lub półobrót wykonują całym swym jestestwem.
To wszystko sprawiło, ze czułyśmy się z koleżanką Magdaleną zdecydowanie nieswojo, no ale skoro już tu przyszłyśmy, postanowiłyśmy nie obrażać się na społeczeństwo i popląsać choćby przez chwilę po parkiecie.
Wykonując ruchy chyba całym ciałem i chyba do rytmu, starałam się nie wbijać wzroku ani w sufit, ani w parkiet, bo widziałam, że ludzie tak robiący głupio wyglądają. Tańczyłyśmy więc sobie tak samotnie z koleżanką Magdaleną, rozglądając się niewidzącym wzrokiem po ciemnej sali, aż nagle, w świetle stroboskopów ujrzałam ...JEGO!!!
Mr. Radin wyginał się piekielnie pięknie na jakiejś blond niewieście, a ona pozwalała by jego zgrabne, mocne i zadbane dłonie pełzały po jej talii i plecach.
Przełknęłam z trudem ślinę, po czym musiałam natychmiast zrobić to po raz drugi, bo oto ten diabelsko przystojny Anioł podniósł głowę znad nagiego ramienia Blondyny i ulokował swe spojrzenie w mojej osobie.
Nie wiem co wtedy poczułam, chyba zalała mnie fala gorąca...nie pamiętam, więc pewnie na chwilę umarłam śmiercią kliniczną.
Czas, który upłynął od ogłuszenia wzrokiem mnie - niewinnego stworzenia - przez  Mr. Radina, do chwili gdy zaczęłam rejestrować głosową perswazję Blondyny bym  "odp...iła się od jej faceta", nigdy nie został określony.
Faktem jest, że "jej" faceta nie zamierzałam przygarniać ani prowadzić z nim specjalnej dyskusji. Zresztą nawet nie mogłam tego uczynić, ponieważ Mr. Radin był nie z polskiej "fabryki" i językiem preferowanym w naszej Ojczyźnie nie władał. Ja zaś i owszem, władałam językiem angielskim, ale na poziomie nie pozwalającym na więcej niż zadeklarowanie gotowości do zakupu biletu na przejazd tramwajem.

Ze względu na powyższe okoliczności, zdecydowałam się na dyskretną ucieczkę, co nie było łatwe, bo Mr. Radin postanowił nie opuszczać mnie już, aż "do śmierci". Na szczęście Blondyna z konsekwencją godną podziwu pilnowała swojej zdobyczy, co ofierze skutecznie utrudniało śledzenie moich ruchów.
Ostatecznie udało mi się, niezauważonej umknąć na schody, lecz gdy już byłam przy otworze zwanym wyjściem, poczułam uścisk na nadgarstku. 
Po uniemożliwieniu mojemu ciału przesuwania się w górę, nieziemskiej urody Anioł, z wyrzutem w glosie zapytał jak mogę odejść tak bez pożegnania. Odparłam coś nieskładnie o konieczności natychmiastowego powrotu do domu, po czym wyzwoliłam się z uścisku i pomknęłam do taksówki. Usłyszałam jeszcze niewyraźne "Aj łil fajnd ju" i zapomniałam o gościu na...zaledwie pięć dni.
A potem było tak: Mr. Radin zadał sobie trud odnalezienia mnie, w czym niebagatelną rolę odegrała Magdalena. Przez rok z pasją uczył mnie korespondencyjnie angielskiego, pisząc żarliwie o miłości i tęsknocie, nic sobie nie robiąc z moich powściągliwych odpowiedzi, opartych głównie na kilku kluczowych dla naszej relacji słowach tzn: yes, no,of course, I don't know, maybe. Przyznaję, prawie się wtedy zakochałam. Prawie uwierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia i to pakietową, bo obustronną.
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam mężczyzny pochodzenia innego niż "tamto", który umiałby tak prawić o mojej urodzie, inteligencji, wdzięku, miłości, tęsknocie, pragnieniu bycia razem i takich tam... To wszystko wywierało ogromną presję na mój umysł i ciało.
Spotkaliśmy się wreszcie po dwóch latach i było to spotkanie ostatnie. Kilka sytuacji naprawdę mnie ubawiło do łez i jednocześnie wprawiło w osłupienie.
Ja wiem, że niektórzy (wszyscy?) mężczyźni prężą się przed lustrem w łazience, wciągają i wypuszczają powietrze, by sprawdzić jak maleje obwód brzucha i rośnie obwód klatki, wiem też, że robią głupie miny do lustra i oglądają swoje członki z "profilu", ale żeby w miejscu publicznym i to nie w siłowni, ale w trakcie schodzenia po schodach, obrócić się, przyjąć postawę groźnego rewolwerowca i wystrzelić oburącz z palców do lustra umieszczonego na półpiętrze, to już jest chyba lekki PRZEPAŁ...I to wszystko z PESEL-em na karku zaczynającym się od liczby 71...
By the way i gwoli podsumowania; mój niedoszły książę oczekiwał, że będę: wozić go taksówką po mieście, karmić i płacić w restauracji, adorować, służyć radą przy wyborze torby naramiennej Louis Vuitton i zegarka Tissot, chwalić jego urodę co pięć minut, a także, że nie będę:  nic jeść, nigdzie chcieć wyjść, malować oka, oczekiwać choćby drobnego prezentu, zaproszenia na kolację czy do kina, nie będę domagać się pomocy przy targaniu walizki, czy podania ręki podczas przebiegania przez ulicę na czerwonym świetle czego był inicjatorem i niezłomnym realizatorem.
Po tym ognistym "nieromansie" wolę już raczej chłodną adorację mężczyzny rodzimej produkcji, niż rozpalone południowym słońcem wyznania towaru z importu....



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Chodź, pokażę ci na co mnie stać ;-p


Ostatnio jestem chronicznie stara i to byłoby jeszcze pół biedy. Niestety, ale - na domiar złego - bywam też cyklicznie głupia. Dowód? Do tezy numer jeden  - pozwólcie, ze dowodów nie dostarczę, do tezy numer dwa - spieszę z uzasadnieniem, ale ...od początku... 
Urodziłam się w czasach głębokiej komuny, kiedy to zbierało się sreberka od czekolady, szeleszczące historyjki od gum Donalds i mnóstwo innych dupereli z kategorii "po".  "Po" użyciu, "po" zjedzeniu, "po" założeniu, a nawet "po" wyrzuceniu. Krajowa opcja "słodyczowa " uwzględniała kilka możliwości: maczanie palucha w saszetce Vibovitu, wylizywanie zawartości wafelków lodów Calypso, łamanie zębów na makowych Irysach lub delektowanie się Krówką Popularną, która miała być "ciągutą", a zazwyczaj okazywała się scukrzonym, kruchym szajsem. 

Człowiek z brakiem cukru radził sobie jak mógł, dlatego niemal codzienną praktyką było rozpuszczanie cukru w garnku i nawijanie brązowej substancji na łyżkę w trakcie procesu karmelizacji. Kto sobie robił takie lizaki, wie, że język wyglądał po takiej uczcie, jakby został użyty  do lizania kory starego drzewa.
Czasami odzywa się we mnie tęsknota za przeszłością, pomimo, że mogę w każdej chwili iść sobie do "markietu" i kupić to, na co mam ochotę. Wiedziona nostalgią, postanowiłam samodzielnie wykonać "krówkę ciągutkę". W tym celu zaopatrzyłam się w puszkę mleka słodzonego. Żadna to w końcu filozofia wsadzić puszkę do gara z wodą i gotować przez cztery godziny. Należy przy tym pamiętać, by nie opuszczać posesji. Ja ją opuściłam na 4 godziny. Ale koniec końców wróciłam.
Zbliżając się do drzwi mieszkania poczułam zapach gazu, a po ich otworzeniu piekący w oczy smród psich odchodów. Z drżącym sercem ominęłam kupę i udałam się do kuchni. Pies siedział w kącie z obłędem w oczach, resztki metalowej puszki spoczywały obok psa, a mój deser szczelnie przylegał do wszystkich mebli, okien i blatów, tworząc na suficie i podłodze misterną kompozycję stalagmitów i stalaktytów. Zlizywanie karmelu z wymienionych powierzchni nie wchodziło w grę, ale biorąc pod uwagę fakt, że cała Konikowa mogła wylecieć w powietrze,  a mój pies zapisałby się w historii lotów kosmicznych niczym Łajka, wielogodzinne sprzątanie nie sprawiało mi szczególnego bólu...

Dzieci powiedziały...

Dzieci miewają "złote myśli" i czasami szokują nas swoimi przemyśleniami, niezależnie od wieku w jakim akuratnie się znajdują.
Moje dzieci są już "prawie bardzo duże" dlatego sukcesywnie będę przypominać sobie, a następnie dzielić się z Wami ich celnymi ripostami, którymi na przestrzeni tych "nastu" lat mnie raczyły.
Zachęcam również Was, byście w komentarzach umieszczali (lub przesyłali na adres mailowy) "błyskotliwostki" Waszych dzieciaków, a ja umieszczę je na właściwym miejscu.
Do dzieła więc! ;-))


Na początek notatka w zeszycie poczyniona przez mojego syna:
"Na jutro przynosimy strój godowy"
Jak się domyślacie chodziło o strój galowy....

           ~


Pogadanka pierwsza - zasłyszana:

Rodzic:
- Synku, dlaczego nogi śmierdzą?
Dziecko:
- Nogi śmierdzą, bo wyrastają z dupy!

            ~

Pogadanka druga:
Matka czyli ja:
- Jeszcze ja wam wszystkim pokażę! Znajdę sobie jakiegoś bogatego szejka i pójdę w diabły!
Córka numer jeden  (drwiące spojrzenie ośmiolatki):
-  Tak mamo...szejka - chyba z McDonalds'a....

Pogadanka trzecia: Siła autorytetu matki
Dziecko:
- Ciociu, a dlaczego ty masz czarne włosy, przecież to cię tak ssstrrrasznie postarza...Moja mama zafarbowała się teraz na blond.

Ja, czyli osłupiała ciocia:

- Nnno,,a na ile ja wyglądam lat?
Dziecko:
- Na 27
Ja, czyli ciocia, która odzyskała grunt pod nogami:
- No widzisz, a mam 38.

Refleksja młodego filozofa lat sześć...
Mamo, ty taka stara, a nadal masz jędrne uda.

Pogadanka czwarta: 
Nie za duże, nie za małe, a w sam raz
Otoczenie: Przebieralnia damska, matka i synek inside, kobiety w kolejce do przebieralni outside, w stanie nasłuchującym z braku innych bodźców
Synek:
- Mamo, twoje majtki są za małe ( stringi)
Matka:
- Nie.. no co ty...
Synek:
- Ale przecież cały tyłek ci widać !

A teraz czas na historyjkę numer jeden...

Pamiętacie dziewczyny koniki Ponny? Ja pamiętam, a po wysłuchaniu dramatycznego sprawozdania mojego najstarszego dziecka, nie zapomnę ich do końca swoich dni. Wydarzenie to miało miejsce wiele lat temu, gdy owe dziecko miało lat może cztery. Opowiada mi dziś moja siedemnastolatka, jak to usiłując znaleźć nowe zastosowanie dla w/w konika, postanowiła go częściowo zdemontować. Zapytana o kolor jej osobistego Ponny'ego , twierdzi, że koloru nie pamięta, ale na pewno - tu cytuję: "miał na dupie tęczę". Prócz tęczowego zadu koń ów uzbrojony był w grzywę, koloru niewiadomego, przyozdobioną koralikami. Jak się okazało koraliki były tak fascynujące, że nawet nie chciało się ich zjeść, za to perspektywa włożenia choćby jednego z nich do nosa, była na tyle pociągająca, że została wprowadzona w czyn.
Po zaaplikowaniu ciała obcego do otworu nosowego, dziecko moje pozostawało opanowane przez wiele godzin. Jak referuje bohaterka całego zamieszania, była północ, a ona się nudziła cierpiąc na bezsenność wieku po-niemowlęcego.
W tym miejscu muszę dodać, że dziecię to charakteryzuje niezwykły upór i dlatego udało jej się w końcu samodzielnie uwolnić z potrzasku, a to za sprawą... niezliczonej ilości 'podkołdernych" smarknięć. Jedno jest pewne - dzieciak ma stalowe nerwy i zadusić się nie da. ;-)

Co mnie śmieszy, co mnie bawi:-p


Kiedy jechoł jo ciągnikiem,
wtedy jo zobaczył Cię,
Ty na polu gnój zwolałaś,
wtedy jo zakochoł się.
Jesteś najpiękniejsza w całej wsi,
więc rozrzutnik kupię Ci.
Ty bydziesz moja,
Jo byde Twój,
Bydymy razem wywolać gnój.


Autentyczna rozmowa basenowa:
Dwie zaprzyjaźnione osoby w kabinach toaletowych:
- A ty ściągasz majtki jak sikasz?
- Nie, po co? I tak zaraz będą mokre.

Jasio składa życzenia dziadkowi z okazji 70 urodzin. 
* Mam dla ciebie dwie wiadomości jedną dobrą, drugą złą. 
* No, to zacznij od dobrej. 
* Na twoje urodziny przyjdą dwie striptizerki. 
* To świetnie, a ta zła? 
* To są Twoje rówieśniczki! 


Na Wydziale Chemicznym AGH, podczas laboratorium blondynka pyta się swojej koleżanki:
- A co ty tam właściwie robisz?
- Ekstrahuje
A blondynka na to:
- To zrób mi dwa.

Przychodzi baba do architekta:
- Pani chce się budować?
- Nie, walić.


Skin kupuje łańcuch.
Sprzedawca pyta: - Zapakować?
- Nie, na miejscu będę napierdalał.