środa, 16 stycznia 2013

Prawdy kardynalne


Dawno, dawno temu przyszła na świat chorowita i bardzo brzydka Dziewczynka. Mówili o niej "najbrzydsze dziecko w rodzinie" i chyba dlatego rodzice mieli problemy z pokochaniem jej z całej siły, pomimo, że do dwunastego roku życia pozostawała ona bardzo grzecznym dzieckiem.. Na szczęście bardzo szybko urodziły im się następne,dużo ładniejsze dzieci, które mogli bez skrępowania pokazywać światu. 
Dziewczynka każdego dnia musiała zmagać się ze swoim bezlitosnym odbiciem w lustrze, wiecznie zatkanym nosem z powodu krzywej przegrody, wysypkami będącymi skutkiem uczuleń prawie na wszystko i bolącym bezustannie brzuchem.
Doskwierał jej także brak akceptacji wśród rówieśników, którzy wyzywali ją od chudzielców i brzydali, a także z wyjątkową zaciętością dokuczali jej, ściągając okulary z nosa i wrzucając pod  samochody lub chowając w innych, dziwnych, trudno dostępnych miejscach.
Dziewczynka nie miała przyjaciół, no może z wyjątkiem dwóch Agnieszek, które przyjaźniły się z nią po to, by na jej tle wyglądać lepiej, bo każda inna dziewczynka wyglądała lepiej niż ona. Szukała więc ciepła u Brzydkich Chłopców, zazwyczaj starszych od niej o kilka lat. Jeden nawet wmówił jej, że ją kocha i, że jest jego księżniczką, po czym "pozwolił jej" przeżyć ze sobą "ten pierwszy raz", a następnie zniknął na zawsze.. 
Dziewczynka długo płakała i zastanawiała się dlaczego nikt jej nie chce. Gdy miała siedemnaście lat okazało się, że nie jest aż tak szpetna jak "wszyscy" myśleli. Matka  - chyba sama wbrew sobie - wysłała ją na konkurs nieletnich piękności, gdzie niespodziewanie zdobyła trzecie miejsce w regionie.
Mając siedemnaście lat Dziewczynka umiała szyć, robić na drutach, ugotować obiad dla całej rodziny, upiec ciasto, przewijać niemowlaki, remontować mieszkanie i robić wiele innych, przydatnych rzeczy, o których nawet nie śni się dzisiejszym nastolatkom. 
Pomimo wielu, różnych umiejętności, zabrakło jej jednej podstawowej: nie umiała uczyć się w warunkach jakie zgotował jej los. Była ciągle zestresowana i wystraszona, a lęk przed konsekwencjami złych ocen powodował, że na myśl o powrocie do domu krew zastygała jej w żyłach. Myślała nawet o ucieczce z domu, ale szczęśliwie z odsieczą przyszła jej myśl, że jeśli kiedyś zostanie "KIMŚ", ta decyzja może zniszczyć jej życie. Rodzice prawdopodobnie zgłosiliby sprawę na policję i musiałaby chodzić ze stygmatyzującym wpisem "uciekinierka" przez wiele lat. 
Postanowiła więc uciec..."za mąż". Oświadczyła się kandydatowi, wybranemu wg - wydawać by się mogło - najlepszego klucza "odpowiedzialność" i w wieku dziewiętnastu lat pojechała za mężem do miasteczka pod lasem gdzie był on oficerem.
Po dwóch latach urodziło im się dziecko, a Dziewczynka czuła, że dusi się strasznie, więc namówiła Męża na powrót.
"Tutaj" poszła do pracy "od zera", a pracując ciężko i wytrwale, po pewnym czasie  została "Ważną Panią Dyrektor".
Lata mijały, dzieci przybywało, w związku coś się wypalało. Minęło siedemnaście kolejnych lat i "Ważna Pani Dyrektor" poczuła, że ma dość.  Biegała do pracy, jeździła wiele kilometrów w delegacje, dbała by mąż dobrze wyglądał, dzieci chodziły do dobrych szkół, by na stole był zawsze obiad "domowej roboty", by samej wyglądać zawsze świetnie i czarująco. Chciała być we wszystkim pierwsza i najlepsza. W pewnym momencie poczuła, że nie jest potrzebna do tego by ją kochać tylko przydatna do...wszystkiego. Teraz są takie odkurzacze podobno, co to robią wszystko - sprzątają brudy i równocześnie odświeżają powietrze.
"Ważna Pani Dyrektor" przeszła właśnie taką 'ekstremalną metamorfozę" - z  kobiety w maszynę, z silnej lecz nikomu niepotrzebnej Dziewczynki do silnej i bardzo    przydatnej "Ważnej Pani Dyrektor". Nocami siedziała na łóżku i płakała. Nie miała się komu zwierzyć, bo nawet jeśli próbowała, słyszała zawsze: "Ty taka silna kobieta nie dasz rady??? nie żartuj". 
Pewnego razu nie ona złożyła kapitulację, lecz jej organizm. Od tamtego czasu żyje wolniej chociaż niełatwiej. Szuka siebie i codziennie stara się odrobić lekcje z egoizmu, co wcale nie jest proste. Nie pędzi. Ze spokojem przyjmuje prawdy kardynalne. Również tę, że najważniejsza jest ONA i to ONA najpierw MUSI MIEĆ. Bo żeby dzielić się z innymi trzeba coś mieć.
"Nic" jest niepodzielne. Tak jak zero w matematyce. Oddając wszystko, w konsekwencji nie masz się czym podzielić. Oddając całego siebie znikasz, więc nie daj się ograbić ze wszystkiego...Nie daj się okraść...z samego siebie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz