sobota, 19 stycznia 2013

Chwila prawdy

Do trzydziestego roku życia twierdziłam, że nie muszę nic ze sobą robić, a poza tym, to nie cierpię sportu i żadna aktywność ruchowa mnie nie interesuje. Było tak w istocie. Jako dziecko przypominałam długi patyk, gotowy złamać się w każdej chwili. Dzieciaki w szkole miały ubaw kiedy usiłowałam wyglądać w spódnicy zgrabnie i zwiewnie. Chudy stwór niczym z "Potwory kontra obcy", z wielką głową i oczami upakowanymi za plastikowymi okularami w kolorze bladoróżowym, piersiami spreparowanymi z pociętej pieluchy, w kraciastej spódnicy i butach wyglądających jak kajaki uczepione anemicznych kostek, nie mógł zdobywać popularności inaczej niż jako szkolny komik. Wszystko miałam długie i cienkie - począwszy od kończyn, poprzez tułów, na blond strąkach zwisających ze skóry czaszki skończywszy. Z czasem wyrobiłam się i jako kobieta "dziestolenia", miałam świetną figurę i jędrne ciało. Jestem zagorzałą przeciwniczką opalania się na "skwarkę" oraz wszelkich używek niszczących delikatną, kobiecą urodę, co na długo spowolniło proces podupadania na wyglądzie. Ponadto dostałam w spadku dobre geny, które - nie ma co ukrywać robiły i robią swoje.
Dziś mamy rok 2013, a mnie biegnie 37 rok życia. Wiem co powiecie Wy, Babeczki po pięćdziesiątce. Patrzycie na takie "smarkule" rzadko zdradzając wzrokiem sympatię.
Wierzcie mi, że my prawie "czterdziestki', z równym "obrzydzeniem" lub - lżej - dezaprobatą, patrzymy na beztroskie i gładkie dwudziestolatki.
Wczoraj w sms - ie przeczytałam, że...mam uroczą oponkę...i oczywiste jest, że nie chodziło o jedną z czterech "continentalek " przytroczonych do mojego samochodu. Krew odpłynęła mi z mózgu, poczułam uderzenie gorącej fali o policzki. Natychmiast udałam się na skrupulatny przegląd do łazienki. Pośpiesznie zrzuciłam z siebie odzież i rozpoczęłam procedurę opiniującą. 
Zacznijmy od góry...Buzia - niewyraźna jakaś, pory jakby za duże, wokół ust jakby mi skóry przybyło, pod oczami może nie brązowo - fioletowo, ale poszatkowana jakaś ta cienka materia. Szyja, dekolt...ja pieprzę...co się dzieje z moją szyją??? Mogłabym spokojnie konkurować ze starym indykiem w kategorii "wiotkość" - nie kibici bynajmniej. Teściowa (gdy mnie jeszcze lubiła) zawsze powtarzała; "dziecko smaruj szyję, bo poleci ci tak szybko, że się nawet nie obejrzysz". Na dekolcie  - mapa cieków wodnych pod Wrocławiem. Idę niżej...biust...Ha! Ha ha! Ha ha haaaa!!! Hurarraaa! Dalej mam fajne cycki! Po chwili mój entuzjazm opada. Przecież cycki na co dzień mam szczelnie zapakowane, więc co mi po nich? Następny "na tapetę" idzie brzuch, a wraz z nim talia lub - jak kto woli - wspomnienie po niej. Niby wszystko gra z przodu, ale jak tak sobie bokiem staję, to tyłek mam bardziej płaski niż brzuch. "Cholera" - brzęczę pod nosem to i jeszcze kilka innych słów.  Ciemnoskóre kobiety mówią o europejkach: "białe laski bez dupy" i mają rację. Gdy ćwiczę na zabój trzy razy w tygodniu, coś tam mi odstaje i fajnie pieje z tyłu w spódnicy ołówkowej, ale obecnie - po miesiącu absencji - brzuch mam bardziej wyrazisty niż pośladki. Uda ujdą, ale kolana mogą już spokojnie ze sobą gadać, gdy ścisnę skórę na nich dwoma palcami. Biorę lusterko 'makijażowe" z trzykrotnym "zumem" i staję tyłem do lustra tkwiącego na ścianie, ciekawie zaglądając do tego "od twarzy". Kontempluję zastane fakty i nie wiem już sama czy wolałabym zwisający na uda brzuch z przodu, czy opadający na nie wiotki zadek z tyłu. Nogi niby tej samej długości, ale przez spory narzut z góry, jakby o jedną trzecią krótsze...Zaciskam więc mięśnie pośladków, usiłując dźwignąć ten ładunek do góry. Moja pupa przybiera kształt telewizora Rubin produkcji radzieckiej. Jestem załamana. Biegnę po szpilki. Może one coś zmienią. Pośpiesznie wciskam w nie bose stopy i znów w lusterku "od twarzy" szukam odpowiedzi lustra naściennego. Tym razem jakiejś bardziej budującej. Niestety, prostokątny kształt Rubina nie znika, a do tego zoom "od twarzy" demaskuje początki cellulitu na wewnętrznej stronie ramion. Ignoruję jednak ten widok i skupiam się na pupie. Wyginam się jak trzcina, wypinam Rubina do lustra i nic...Widzę prostokąt z opadniętym bokiem - tym dolnym. Trafia mnie szlag, pospiesznie zakładam szlafrok i idę nalać sobie ajeru jajecznego o dwudziestopięcio procentowej sile rażenia.


2 komentarze:

  1. trzeba być piękną lub z piekła rodem albo jedno i drugie,żeby tak to zgrabnie ująć w słowa; pozdrawiam i chłonę:)
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. poplakalam sie ze smiechu, uwielbiam Twoj styl pisania...

    OdpowiedzUsuń