poniedziałek, 25 stycznia 2016

Patriotka


W szkole lubiłam Język Polski. Cieszyły mnie rozważania nad budową zdania oraz interpretacje wierszy. "Co autor miał na myśli" w utworze takim a siakim fascynowało mnie szczególnie dlatego, że Pani Od Polskiego dzieląc się z nami swoimi przemyśleniami w temacie i próbując z tępych, znudzonych główek wyjąć choćby skrawek inicjatywy w tym zakresie, czyniła to z wielką gracją i zaangażowaniem. Wpatrywałam się w dojrzałe dłonie Pani Barbary Fetter, gdy ta pięknie nimi gestykulowała, usiłując niejako namalować swoją myśl. W jej białe włosy, szczupłe, długie ciało i zęby pokonane przez tytoń również się wpatrywałam, wszak cała Ona w swoim jestestwie i zaangażowaniu fascynowała mnie równie mocno jak analiza wiersza, który poddawała czterdziestopięciominutowej rozwałce. Dzisiaj wiem, że wszelkie interpretacje tekstów, bez możliwości konfrontacji swojej myśli z myślą autora, można o przysłowiowy kant dupy rozbić, bo tylko autor wie, co miał na myśli, popełniając swój zapis. Post wcześniej, czyli "Przypowieść o mrówce" napisałam pod wpływem silnych emocji i przejściowych turbulencji życiowych. Mówi on o relacji kobiety i mężczyzny, którzy kochają się do bólu zębów i czasem również do bólu zębów nie mogą się porozumieć. Bywa, że komuś "pęka żyłka" i próbuje zdezerterować, jednak uciec od miłości nie jest tak prosto. O tym właśnie jest "Przypowieść o mrówce" - o krzywiznach miłości oraz próbach ich prostowania. Jakże wielkie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że odczytano ten tekst jako "pieśń patriotyczną" i - biorąc zapewne pod uwagę aktualne wydarzenia w kraju - patriotką mnie nazwano, która pomimo, że się wali i pali chce tu zostać. Otóż - ku zapewne rozczarowaniu moich niektórych Czytaczy - mój patriotyzm ma bardzo wąski horyzont i ogranicza się do kręgu najbliższej rodziny to znaczy męża, dzieci i niektórych członków mojego rodzeństwa. To jest moja ojczyzna - cóż z tego, że kilkuosobowa, ale to jej jestem bezgranicznie oddana, ją miłuję, jej bronię jak lew i dla niej poświęcę wszystko oraz oddam nerkę, bo serce oddałam już dawno, a jak będzie trzeba, zapakuję w samolot i zabiorę daleko od tego wszystkiego, co moim krajem się nazywa, a z czym nie mam żadnego związku emocjonalnego, bo jestem obywatelem świata, nie zaś jego krużganka.
Ps: Przepraszam Cię Pradziadku na koniu i z szablą u boku, że nie możesz być ze mnie dumny, wszak prawnuczka Twoja nie odda kropli krwi w innych okolicznościach i miejscu niż w Terenowej Stacji Krwiodawstwa.

sobota, 16 stycznia 2016

Przypowieść o mrówce


Pewnego razu zapłonął wielki, piękny las. Wszystkie zwierzęta zaczęły uciekać, zostały weń tylko te słabe, które nie miały siły salwować się ucieczką. Lew również postanowił uciec, bo przeraził się, że jego dom, w którym chciał mieszkać do końca życia i być w nim szczęśliwy, może wyglądać tak przerażająco i inaczej niż mógł sobie wyobrazić w najczarniejszym scenariuszu. W panice biegnąc przed siebie na oślep, szukał w myślach winnych tego stanu rzeczy i rycząc najgorsze obelgi, nagle zobaczył na swojej drodze mrówkę. Mrówka zmierzała w przeciwnym niż lew kierunku i niosła na plecach wielką kroplę wody.

- Co ty wyprawiasz mrówko? Uciekaj, przecież tam las płonie! 
- Idę go ratować - odparła mrówka, na której twarzy malowały się niezłomność i przekonanie o słuszności takiego postępowania.
- Ty głupia! Chcesz ugasić wielki pożar jedną, małą kroplą wody?!!! - huknął lew.
- Przynajmniej spróbuję - odparła mrówka, drżąc w duszy z przerażenia i myśląc, że zamiast robić za dzielnego strażaka i pogromcę pożarów, najchętniej schowałaby się w bujnej brodzie lwa, w której zawsze wesoło sobie buszowała, gdy było dobrze.
- Może mi się uda, a może nie, ale przynajmniej będzie widać po czyjej jestem stronie. Chcę ratować nasz Dom - rzekła na odchodne.
- To cię zniszczy, uciekaj! - jeszcze raz doradził mądry lew.
- Spróbuję zostać. Bo kocham ten las i będę kochać, nawet jak będzie spalony, drzewa połamane, a ja będę mogła schronić się przed deszczem jedynie pod zimnym kamieniem. Stranger

wtorek, 12 stycznia 2016

Kobiety w moim wieku


Kobiety w moim wieku są smutne. I dumne. Takie Królowe Śniegu. Pozornie niedotykalskie lecz raczej przyjaźnie usposobione i bezceremonialnie towarzyskie. Są też kobiety w moim wieku wyzwolone i zagubione zarazem. Pragną wolności i niezależności oraz uzależnienia od miłości. I wszystko to chciałyby mieć równolegle. Codziennie rano patrzą w lustro i zniesmaczone zakładają zmarszczkę koło oka za ucho, jak wtedy, gdy były nastolatkami i zakładały za nie niefortunny kosmyk włosów. Kobiety w moim wieku mają jędrne buzie i wiotkie szyje. Twarde piersi i miękkie brzuchy. Bo w brzuch nikt nie wmontuje przecież silikonu. Bywają wyzywające i pragną być cnotliwe. Zakładają do łóżka podkolanówki i plisowane spódniczki, a czasem też kokardki. Marzą o królewiczu czułym i szorstkim jednocześnie. Albo udają zimne suki w sukienkach kusych i ciasnych, zbyt "młodych" jak na ich wiek. Tułają się po imprezach i zdobywają znajomości bez znaczenia. Wykrzykują swoją samotność milczeniem lub cierpią w duchu, będąc głośne, inwazyjne i opryskliwe, gdy samiec wydaje się być niegodny ich względów. Kobiety w moim wieku przez chwilę myślą, że wszystko wiedzą i wszystko mogą, że nie muszą dopasowywać się do nikogo i naginać karku do sytuacji. Bo przecież każdy chciałby z nimi być. Tylko wciąż "każdy" jest kimś innym. Taki kalejdoskop twarzy i penisów. "Nowe" cieszy coraz krócej. Powierzchowne komplementy i sztuczne uprzejmości osładzają zimne noce w pustym łóżku. Kobiety w moim wieku częściej gryzą poduszkę z bólu niż z rozkoszy. Mam w życiu wielkie szczęście, bo ja tak nie mam. Już.