W szkole lubiłam Język Polski. Cieszyły mnie rozważania nad budową zdania oraz interpretacje wierszy. "Co autor miał na myśli" w utworze takim a siakim fascynowało mnie szczególnie dlatego, że Pani Od Polskiego dzieląc się z nami swoimi przemyśleniami w temacie i próbując z tępych, znudzonych główek wyjąć choćby skrawek inicjatywy w tym zakresie, czyniła to z wielką gracją i zaangażowaniem. Wpatrywałam się w dojrzałe dłonie Pani Barbary Fetter, gdy ta pięknie nimi gestykulowała, usiłując niejako namalować swoją myśl. W jej białe włosy, szczupłe, długie ciało i zęby pokonane przez tytoń również się wpatrywałam, wszak cała Ona w swoim jestestwie i zaangażowaniu fascynowała mnie równie mocno jak analiza wiersza, który poddawała czterdziestopięciominutowej rozwałce. Dzisiaj wiem, że wszelkie interpretacje tekstów, bez możliwości konfrontacji swojej myśli z myślą autora, można o przysłowiowy kant dupy rozbić, bo tylko autor wie, co miał na myśli, popełniając swój zapis. Post wcześniej, czyli "Przypowieść o mrówce" napisałam pod wpływem silnych emocji i przejściowych turbulencji życiowych. Mówi on o relacji kobiety i mężczyzny, którzy kochają się do bólu zębów i czasem również do bólu zębów nie mogą się porozumieć. Bywa, że komuś "pęka żyłka" i próbuje zdezerterować, jednak uciec od miłości nie jest tak prosto. O tym właśnie jest "Przypowieść o mrówce" - o krzywiznach miłości oraz próbach ich prostowania. Jakże wielkie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że odczytano ten tekst jako "pieśń patriotyczną" i - biorąc zapewne pod uwagę aktualne wydarzenia w kraju - patriotką mnie nazwano, która pomimo, że się wali i pali chce tu zostać. Otóż - ku zapewne rozczarowaniu moich niektórych Czytaczy - mój patriotyzm ma bardzo wąski horyzont i ogranicza się do kręgu najbliższej rodziny to znaczy męża, dzieci i niektórych członków mojego rodzeństwa. To jest moja ojczyzna - cóż z tego, że kilkuosobowa, ale to jej jestem bezgranicznie oddana, ją miłuję, jej bronię jak lew i dla niej poświęcę wszystko oraz oddam nerkę, bo serce oddałam już dawno, a jak będzie trzeba, zapakuję w samolot i zabiorę daleko od tego wszystkiego, co moim krajem się nazywa, a z czym nie mam żadnego związku emocjonalnego, bo jestem obywatelem świata, nie zaś jego krużganka.
Ps: Przepraszam Cię Pradziadku na koniu i z szablą u boku, że nie możesz być ze mnie dumny, wszak prawnuczka Twoja nie odda kropli krwi w innych okolicznościach i miejscu niż w Terenowej Stacji Krwiodawstwa.
Nasi dziadkowie mieli inne cele niż my tu i teraz, co wydaje się naturalne, niemniej nie wszyscy to pojmują. Każdy ma swoją małą ojczyznę zbudowaną w oparciu o relacje łączące ludzi. Dziś obywatele budują państwo. Jestem zdania, że państwo powinno zabierać jak najmniej.
OdpowiedzUsuń