sobota, 28 grudnia 2013

Dziś prawdziwych Wieśniaków już nie ma

Kiedyś człowiek pochodzenia wiejskiego był dumny z tego kim jest i jaki jest. Prostolinijny, otwarty, gościnny, wielkiego serca. Powiadano nawet: "Na wsi ludzie są inni, lepsi". Dzisiaj każdy prawie Wieśniak wstydzi się, że pochodzi z Pcimia Dolnego lub też innej wsi, która go wychowała i wykarmiła. Dzisiaj mamy zastępy Miejskich Wieśniaków (również z miasta pochodzących), którzy są albo z Warszawy, albo z Krakowa, bo Wrocław, Poznań czy Opole to już zbyt duże zadupie, by się z miastem takim identyfikować i pochodzeniem z owego się szczycić. Przykładów można by przytoczyć wiele, ale dziś tylko te porażające przytoczę. Poszłam na kolację razu pewnego. Wszyscy wiedzą, że gadanie komuś na ucho w towarzystwie to poważne wykroczenie przeciwko dobremu wychowaniu. Ale co tam! Mamy teraz nową odmianę wieśniactwa  - gadanie w towarzystwie w języku obcym, który nie wszystkim jest bliski. Siedzi zatem towarzystwo mieszane, aż tu nagle "Miastowy" zaczyna szprechać do drugiego po innemu. Reszta gości siedzi zdezorientowana i zagubiona, a dwójka "kulturalnych" bawi się w najlepsze. Albo - dalej przy tym samym stole - zaczynają się przechwałki kto szybciej jeździć umie. Najzabawniej i najsmutniej zarazem jest jednak wtedy, gdy stare konie zaczynają tworzyć melanże integracyjne z pokoleniem swoich dzieci. Jak szybko (czytaj dziarsko i cudnie) powozi swoją brykę, gdzie to w życiu był, z kim i ile wypił, jakiego gatunku alkohol go najbardziej kręci oraz cała gama kokieteryjnej pseudoskromności to repertuar współczesnej odwieśniaczonej szlachty. Warto nadmienić, iż ostentacyjna manifestacja swojego oczytania łamane przez "wiem wszystko i na każdy temat" to również dowód na buraczane pochodzenie. Przedstawiciele współczesnej "śmietanki towarzyskiej" najwyraźniej zapomnieli o dawnej mądrości, że "im mniej mówisz w towarzystwie, tym za większego mędrca cię mają".
Zauważyć należy, że "wiocha" nie w akcencie niewłaściwie położonym się objawia, nie w prostocie umysłu czy bezpośredniości w wyrażaniu myśli. Definicji Miejskiego Wieśniaka przedstawiać nie będę. 
Jedno jest pewne - człowiek ze wsi może wyjść zawsze, wieś z człowieka nigdy.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Szczęśliwy numerek - czyli kontrpropozycja dla...

Głowa człowieka ma to do siebie, że czasem bywa zbyt ciężka od myślenia o sprawach niełatwych. Od dłuższego czasu planuję, że wyjdę gdzieś wieczorem śladami moich niektórych znajomych, czyli w "tango" po to, by włączyć się w wir tańca, zabawy i jakże przyjemnego otumanienia, a tym samym niemyślenia. Niełatwo jest jednak wyjść, gdy nogi nie chcą iść, a na ludzi z trudem się patrzy. Zaparłam się jednak, a moja nowo poznana i zabawowa zarazem Koleżanka zadbała, bym przed czasem nie zrezygnowała z uzgodnionej z nią hulanki. Jednak kilka godzin wcześniej, na bardzo eleganckiej imprezie moja psiapsóła Mag wylicytowała sobie - moim szczęśliwym numerkiem "7" - bardzo ładny obrazek. Mówię do Mag: "Dawaj Kochana ten numerek, bo idę w miasto zaraz po bankiecie i zamierzam sobie też coś "wylicytować" - najlepiej ładnego, gustownego i mądrego". W klubowym tłumie rozedrganych, spojonych i nierzadko przebranych za dziwolągi ciał w przeciwsłonecznych okularach było mi zupełnie niefajnie, ale oto grubo po północy do naszego stolika przydryfował samotny i bardzo pozytywnie nastawiony Wojownik. Numerek okazał się tak szczęśliwy, że ściągnęłam do domu około godziny ósmej nad ranem czyli wtedy, gdy zamknęli nam w mieście wszystkie lokale i nie było już gdzie zagrzać zmarzniętej ręki. Bez zataczania, bełkotania i innych skutków ubocznych dobrej zabawy, zrzuciłam z głowy sporo balastu, wytańczyłam się za wszystkie czasy i uśmiałam do bólu mięśni brzucha. Polecam taki  miły zamiennik wszystkim, co to postanowili za nic mieć lepienie pierogów i mycie okien na mrozie oraz nerwowe upychanie towaru w marketowych wózkach z okazji wciąż powtarzających się. rutynowych... świąt...

piątek, 20 grudnia 2013

Hał ken aj help ju?


Byłam wczoraj na bankiecie wspierającym przedsiębiorczość, połączonym z integracyjnym elementem - grą w kręgle "Świeżozapoznanych". Głównym celem imprezy było "miksowanie" biznesów i "netłorkowanie". Poszłam, bo uważam, że w dzisiejszej rzeczywistości, czyli na rynku zdominowanym przez usługi, kontakty stanowią klucz do sprzedaży wszelkich produktów.
Podczas pierwszych minut spotkania padły słowa , za usłyszenie których - jak uważam - warto było zapłacić 60 zł, za "wjazd" na imprezę. Ponoć pewien przedsiębiorczy, łamane przez zamożny, łamane przez mądry człowiek lecz nie - Polak powiedział tak: "Jeśli podczas jazdy windą z piętra pierwszego na piętro czwarte nie przekonasz mnie, że warto kupić twój biznes, to nie jest to dobry biznes". Myśl ta - jakże prosta - jest jednym z determinantów sukcesu, a ja przekonałam się o jej absolutnej trafności już po kilku minutach wymieniania się wizytówkami. Ci co mają do sprzedania konkretną usługę lub produkt w innej postaci i nie wstydzą się tego co robią mówią tak: "sprzedaję myśliwym króliki do hodowli, żeby mogli sobie do nich postrzelać, gdy odrodzi się populacja." i komunikat jest dla mnie jasny tzn. wiem co człowiek, który do mnie mówi -  robi. Osobnik z branży "szemranej" czyli takiej, której przedstawicieli prawie nikt nie lubi, i której mało kto wierzy, mówi tak: "zajmuję się kreowaniem finansowej przyszłości i wolności portfela aktywów moich klientów. Wielu już pomogłem i są mi bardzo wdzięczni za to, że dzięki mnie udało się im wyjść z obszaru nieświadomości inwestycyjnej i przejść do strefy dochodu pasywnego...". Gdy słyszę taki bełkot, który permanentnie w sferze domysłów pozostawia uprawiany przez delikwenta proceder, szlag jasny mnie trafia i mam spore problemy z zachowaniem dyplomatycznej przyzwoitości i nerwowej równowagi. Ponadto "ci od szemranych" ewidentnie zostali przyuczeni do tego, by gadać "na okrągło", naciskać i wymuszać polecenia do potencjalnych klientów od tych mało asertywnych, a nawet ignorować bezpośrednie komunikaty o braku zgody na takie praktyki od tych bardzo asertywnych.
Głównym celem wypuszczonych "na hale", a zagubionych w MLM -owskich strukturach owieczek, jest wyszarpanie z telefonu interlokutora nazwisk i numerów telefonów do jego znajomych, których można by zapleść w sieć wielogodzinnych spotkań, podczas których spiera się do cna mózgi tych bardziej podatnych na wywieranie wpływu kandydatów na kolejne zastępy owiec.  Dzwoni do mnie ostatnio po raz "enty" pewna upierdliwa Dziumdzia z powyższych struktur, nie rozumiejąca dobitnego lecz wciąż kulturalnego; "nie, dziękuję proszę pani, nie jestem zainteresowana." i wręcz domaga się gwoździa w oko, w formie: "powiedziałam kurwa, że mnie to nie interesuje proszę pani!" Bez pardonu, zaraz po "dzień dobry" - jakbyśmy się znały ze sto lat - pyta: "No i co tam pani Kasiu słychać?". Przepraszam, jaka ja jestem dla obcej osoby "Pani Kasia"? Kto ją upoważnił, by mi "Kasiować"? Jeśli już do mnie  po imieniu zagaja, to chyba wypada formy "Pani Katarzyno" użyć? Przełykam bezgłośnie ślinę i bez cienia emocji zdalnie nokautuję: "To może pani mi powie co u pani słychać, bo to przecież pani do mnie dzwoni". Dziumdzia ewidentnie nie ma w "procedurach lądowania" takiej odpowiedzi klienta, bo zaczyna się jąkać i gubić. Wszak wytresowano Dziumdzię, a ona nawet zapamiętała, że ma zapędzić klienta w róg pytań otwartych (niech się otworzy, niech se pogada - dopóki se gada, ty masz przewagę), a tymczasem dostała nieprzewidzianą w "Katalogu Przykładowych Odpowiedzi" zwrotkę, na którą reagować nikt ją nie nauczył. Doprawdy nie wiem, co tym przedstawicielom/agentom/doradcom - nomen omen - ludziom wykształconym tłucze się do głowy podczas wielogodzinnych spotkań (jak zakładam szkoleniowo - motywacyjnych), że poddają się takiemu wpływowi i nie czują, że przypierając innych ludzi do muru niszczą nie tylko markę firmy, dla której pracują, nie tylko branżę, którą reprezentują, ale - i przede wszystkim - niszczą swoje nazwisko.


sobota, 14 grudnia 2013

List do Mikołaja

na rower mnie zabierz
weź na kolana
pogłaszcz po pupie
pocałuj z rana
ugryź mnie w ucho
uszczypnij w pośladek
powiedz jak kochasz
mnie i mój zadek
zrób mi śniadanie
przygotuj kolację
a potem do łóżka
zabierz na akcję
a potem to powiedz
że beze mnie cię nie ma
a ja będę wierzyć
że to nie ściema
o to cię proszę
Święty Mikołaju
przynieś mi
pod choinkę takiego
chłopaka z piekła skraju
i niech mnie zabierze
do motylowego raju

Dzięki z góry! ;-p


środa, 11 grudnia 2013

Automotywacja

Lubię Mężczyzn wypacykowanych, z ładnymi paznokietkami i zadbanymi stópkami. Jak pachną pięknie - lubię jeszcze bardziej. Jakiś czas temu odkryłam, że czarowny urok Maleńczuka - z urody menela - też mnie kręci i onieśmiela. 
Maluję sobie dziś - jak co rano - urodę w lustereczku na okieneczku i myślę o swoim biznesie, co to się rozkręca z prędkością sunącego lodowca. Myślę sobie i marudzę pod nosem sama do siebie: "Szlag, jak tak dalej pójdzie to dłużej nie wytrzymam i będę musiała wrócić do fabryki". Dostaję od tej wizji gęsiej skórki. Przed oczami stają mi biznesplany, w Warszawie comiesięczne "dywany", codzienne raporty mrówczej aktywności, utrata dynamiki i wypalenie zdolności. Przypominam sobie jak korporacyjna fabryka zżerała przez piętnaście lat moją produktywność i wystawiała na ciężkie próby lojalność względem własnej rodziny. Jak mi centralna dyrektorzyna i pan swojego boksu 1,5 m x 1.0 m na "openspejsie" obcinał "kosmetycznie" wypłatę o tysiąc pięćset złotych, bo mi o pół punktu więcej niż wymyślono w korporacyji współczynnik persistency spadł też pamiętam tak, że aż mi jabłko Adama pulsuje. Krzywo mi ta kreska idzie po oku z przerażenia, że mogłabym znowu do przetwórni ludzi w złom trafić. Nagle znowu w głowie Maleńczuk... tym razem go słyszę, a dokładnie to, co ma do powiedzenia w jednym ze swoich punkowo - rockowych aktów sprzeciwu: "Dymią fabryczne kominy, na dworze śnieg i zawieja, idą chłopcy do pracy, ch... j niech idą, ale nie ja ha ha ha ha ha"
Wypieram natychmiast z głowy myśli o rozsyłaniu CV i intensyfikuję kontemplację nad rozwojem i kontynuacją tego, co zaczęłam. Trzymam kciuki za siebie i za wszystkich, którzy odważyli się puścić korporacyjnej "ratunkowej" dechy, nabitej gwoździami i założyli własną manufakturę. Powodzenia !

niedziela, 8 grudnia 2013

W pracy wszystko się może zdarzyć ;-P

Niedziela upływa mi pod hasłem "pracuj, pracuj, a garb ci sam wyrośnie". Monotonię kreowania sukcesu mojego biznesu, przerywam sobie wreszcie SMS-em do radia RAM, bo właśnie w ucho wpadła mi informacja, że jest do wygrania posiłek w sushi barze, a ja o cukierkach jedynie tutaj pracowicie czas spędzam. Oczywiście żalę się w esemesie, żem głodna i udupiona permanentnie tutaj do ciemnej nocy i w duchu nie wierzę, że szansa na wygraną minimalna jest choćby. Wpadam w zdumienie, gdy słyszę eteryczny głos Ani na antenie, odczytującej moją wiadomość. Nie wiem dlaczego twarz oblewa mi rumieniec i czuję się jakby ktoś nagle wskazał mnie palcem na ulicy. Tętno mi przyspiesza i myślę sobie: "jest nadzieja", po czym słyszę jeszcze kilka fajniejszych i lepiej argumentowanych "esów" od słuchaczek i słuchaczy i moja wiara leci na łeb.
Cuda się jednak zdarzają, bo kilkadziesiąt minut później zostaję szczęśliwą zwyciężczynią i czuję rozpierającą mój biust radość. Nie ma co - trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno, bo nieczęsto coś wygrywam, bo... po prostu nie gram.
Nie wiem jakie Wy macie plany na wieczór, w każdym razie ja idę szuszować. Dziękuję Pani Aniu/ Aniu żeś się zlitowała i bliźniego nakarmić zdecydowała! :-)))

wtorek, 3 grudnia 2013

Jedna pani drugiej pani

Przyszły sobie Babeczki do mnie na ploteczki. Kawusia, nóżka na nóżkę, plecki wygodnie oparte o kanapę. No i zaczęło się. Każda rozwódka lecz w drugim związku. I słucham, że fajny ten drugi Facecik, w sumie to dużo fajniejszy niż ten pierwszy, że zaradny, że każe leżeć i pachnieć, że ładnie wszystko zjada co Kobieta poda, że niekłótliwy i nieposępny, z pasjami swoimi i dbający, by one też mogły pasje swoje realizować, za odkurzacz bez mitygacji zbędnej łapiący... 
No i widzicie niedowiarki - da się! Wszystkim więc, co drugie podejście do lądowania będą robić lub ociągają się z tą decyzją, życzę mikołajkowo wiary w takie...cuda! :-)