Głowa człowieka ma to do siebie, że czasem bywa zbyt ciężka od myślenia o sprawach niełatwych. Od dłuższego czasu planuję, że wyjdę gdzieś wieczorem śladami moich niektórych znajomych, czyli w "tango" po to, by włączyć się w wir tańca, zabawy i jakże przyjemnego otumanienia, a tym samym niemyślenia. Niełatwo jest jednak wyjść, gdy nogi nie chcą iść, a na ludzi z trudem się patrzy. Zaparłam się jednak, a moja nowo poznana i zabawowa zarazem Koleżanka zadbała, bym przed czasem nie zrezygnowała z uzgodnionej z nią hulanki. Jednak kilka godzin wcześniej, na bardzo eleganckiej imprezie moja psiapsóła Mag wylicytowała sobie - moim szczęśliwym numerkiem "7" - bardzo ładny obrazek. Mówię do Mag: "Dawaj Kochana ten numerek, bo idę w miasto zaraz po bankiecie i zamierzam sobie też coś "wylicytować" - najlepiej ładnego, gustownego i mądrego". W klubowym tłumie rozedrganych, spojonych i nierzadko przebranych za dziwolągi ciał w przeciwsłonecznych okularach było mi zupełnie niefajnie, ale oto grubo po północy do naszego stolika przydryfował samotny i bardzo pozytywnie nastawiony Wojownik. Numerek okazał się tak szczęśliwy, że ściągnęłam do domu około godziny ósmej nad ranem czyli wtedy, gdy zamknęli nam w mieście wszystkie lokale i nie było już gdzie zagrzać zmarzniętej ręki. Bez zataczania, bełkotania i innych skutków ubocznych dobrej zabawy, zrzuciłam z głowy sporo balastu, wytańczyłam się za wszystkie czasy i uśmiałam do bólu mięśni brzucha. Polecam taki miły zamiennik wszystkim, co to postanowili za nic mieć lepienie pierogów i mycie okien na mrozie oraz nerwowe upychanie towaru w marketowych wózkach z okazji wciąż powtarzających się. rutynowych... świąt...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz