poniedziałek, 28 października 2013

Straż Wiejska

W kiepawym nastroju chodzę od dni kilku, dlatego zamiast w rzewny ton uderzać, zanurzona w sentymentalne dźwięki "Penny Lover" Lionel'a Richie, postanowiłam Wam zabawną, żywą i prawdziwą opowiastkę zaserwować na ten ciepły, wczesny wieczór.
Otóż, dnia pewnego na Ostrów Tumski udałam się pieszo - na wydarzenie do Hotelu Tumskiego, który to zawieszony jest pomiędzy dwoma stylowymi mostami. Most pierwszy przekroczyć w każdy sposób można, a nawet trzeba, by do hotelu się choćby dostać, zaś most drugi z ruchu pieszych, rowerów i tramwajów jedynie nie jest wyłączony, co oznacza, że samochody mogą dojechać jedynie do hotelu. Wrocławianie wiedzą, że - generalnie - "Ostrów" nie do jazdy jest tylko do chodzenia i zakaz ruchu na jednym z dwóch mostów, wyklucza smyknięcie kuszącym skrótem od Hali Targowej do Placu Bema.
Z uwagi na fakt, że miasto moje z odważnych kierowców słynie, którzy chętnie wspomniany znak zakazujący ruchu ignorują, tuż za "zakazanym mostem" i za gęstym krzakiem "straż wiejska" ustawki sobie robi i na śmiałków poluje - szczególnie w ostatnich dniach miesiąca, kiedy to ciśnienie na wykonanie planów mandatowych zaczyna być rosnące.
Idę ja sobie więc raz spacerkiem, auto w miejscu dozwolonym porzuciwszy, na szpileczkach koło straży drepczę lecz w bezpiecznej odległości od władzy, bo po drugiej strony ulicy i słyszę podniecone głosy funkcjonariuszy:
- Patrz, patrz jeleń jedzie! 
- Myślisz, że przejedzie?
- Czekaj, czekaj!!!... Ech, no  patrz kur...a ...pod hotel skręcił...
Pewien mój Kolega wielokrotnie zwracał się do mnie tymi słowy: "Myślałem, że ty mądrzejsza jesteś...". Ja też myślałam, że jestem mądrzejsza, bo myślałam, że przyjemność z karania ludzi to domena miłośników jednej z dyscyplin seksualnych, a tymczasem okazuje się, że władza też lubi perwersyjne zabawy i to w dodatku grupowe...

wtorek, 15 października 2013

SEX

Kocham Mężczyzn. Za to, że są, że mnie słuchają i czytają i pomimo to, że czasem - za to co piszę i mówię - rugają.
Dzisiaj coś dla PRAWDZIWYCH MĘŻCZYZN - Wybitnych Koneserów, Autentycznych Dżentelmenów, Zdeklarowanych Wielbicieli, Wyrafinowanych Adoratorów, Smakoszy z wysublimowanym gustem, po prostu - Miłośników Kobiecego Piękna.
Uprzedzam - będzie gorąco...
Voilà Panowie - Kobieta w czystej postaci i nienagannej formie!

http://www.youtube.com/watch?v=GXf_nTImg-U

czwartek, 10 października 2013

Kolej na kolej

Postanowiłam pojechać gdzieś. W sumie to za dużo powiedziane, że postanowiłam. Przymierzam się - póki co. Do jazdy koleją. Idę więc na stronę naszego przewoźnika - monopolisty i planuję podróż... Najpierw stacja: Wrocław Główny - Gdynia Główna, potem data, a potem pozwalają mi wybrać nawet środek transportu. Dopuszczalne są cztery opcje, wybieram więc "kolej dużych prędkości" i połączenie bezpośrednie.  Zadowolona klikam na czerwony napis: "wyszukaj połączenie". Po chwili moim oczom ukazuje się dużo tekstu, zaczynającego się od zdania: "Szanowna Klientko, Szanowny Kliencie, niestety nie znaleziono żadnego połączenia". Najwyraźniej zlikwidowano połączenie Wrocławia z Gdynią, albo na kolei fantazjują, że z dużą prędkością podróżują... no i nigdzie nie jadę...

poniedziałek, 7 października 2013

Humanitarnie - tak czy nie?

Kilka razy, na przestrzeni tych "dziestu" lat zdarzyło mi się prawie umrzeć. Wisiałam beznamiętnie na krawędzi życia to znów wierzgałam ze złości na los jak szalona, próbując się ratować i przechodziłam przez dziwne stany świadomości. Czasem myślałam, że już mi wszystko "wisi" i mogę sobie umrzeć. Tak się działo, gdy leżałam porzucona gdzieś na szpitalnym, ciemnym korytarzu pod zwojami rurek, pokrojona, słaba, bez możliwości przełknięcia czegokolwiek, wyjścia na świeże powietrze, czy choćby samodzielnego umycia się. Bywało też i tak, że przez szpitalne okno przedzierało się do mnie słońce, więc jeśli akurat moje łóżko stało blisko parapetu, zwlekałam się z niego, słabymi rękoma  uczepiałam okiennej klamki, patrzyłam na ludzi biegnących gdzieś w letnich, kolorowych ubraniach i myślałam sobie: " za cholerę się nie dam zawinąć z tej krainy".
Dlaczego o tym piszę? Bo wstrząsnęło mną ostatnio wyznanie mojej Siostry pracującej w szpitalu z ludźmi, których świeczka dogasa. Powiedziała mi, iż bywa tak, że gdy człowiek po długiej chorobie, gdy nic mu już nie działa, czasem oddaje... a może nie - po prostu nazwijmy to po ludzku - człowiek czasem robi kupę ustami. Niby to tylko fizjologia, lecz dla mnie to odarcie istoty z godności. Nie dlatego, że tak się dzieje, ale dlatego, że Ktoś musi się ze mną, a raczej z resztką po mnie potem zmierzyć. Pół biedy co sobie pomyśli ktoś, kto ma mnie "posprzątać" w sumie...
Ale co ze mną, gdy leżę wciąż żywa lecz bezbronna, nadal jestem człowiekiem, potrzebuję wyjątkowej czułości i troski, a tymczasem przy mnie uwija się człowiek, który po prostu wykonuje swoją robotę i nie mogę mieć żalu, że nie roztkliwia się nade mną, bo przecież wiem, że zwariowałby, gdyby rozczulał się nad wszystkimi  - jakby nie było obcymi - ludźmi.
Często zastanawiam się co jest humanitarne - kazać człowiekowi żyć, gdy on już żyć nie chce i nie może czy pozwolić mu umrzeć? A czy on  - ten człowiek - na pewno żyć nie chce? Definitywnie? Czy to tylko "słabszy moment"? Jak rozpoznać, skąd to wiedzieć??? Mówiąc - jak zawsze - za siebie i mając "na koncie" zarówno stan woli życia jak i woli odejścia, finalnie cieszę się, że ludzie o mnie zawalczyli - nawet gdy "zdążyliśmy w ostatniej chwili" - jak to określił pan doktor. Są jednak sytuacje, gdzie nic się nie polepsza, szanse nie rosną, a człowiek się męczy.
Ja zazwyczaj czułam  gdzieś głęboko w sobie, może z tyłu głowy, może w duszy gdzieś, że - pomimo iż nic na to nie wskazuje - ja się uratuję. I myślę, że to "czucie" w dużym stopniu pomogło mi przetrwać. Myślę, że niepotrzebne do niczego były mi te "ekstremalne wrażenia", no może tylko do tego, by dziś nie załamywać się pod byle kłopotem.
Dzięki "markotnym doświadczeniom zdrowotnym" podchodzę do życia z entuzjazmem, pasją, i zadaniowo, a nie problemowo, bo najtrudniejszą lekcję już odrobiłam: Nie dałam się zakopać i zostałam  tu gdzie chciałam. Żyję.

niedziela, 6 października 2013

Śnieżka i uciekające Krasnoludki...

Nie umiem być Kobietą 
Twoją wyśnioną
Nie umiem być Dziewczyną
Nie umiem być Żoną
Nie umiem też w myślach 
Twoich celnie czytać
W lot aluzje Twe łapać
Z oczu Twych uważne
spojrzenia chwytać
Nie umiem być dobra
Nie umiem być kochana
Bo serce me krzywe
A dusza złamana
Lecz umiem ja za to 
Pod płaszczem odwagi 
Chować wszystkie smutki
I wszystkie zniewagi 
I strachy, których
Doświadczyłam 
I dzięki którym
Tak się dobrze
Na zawsze (?)
Zamroziłam...

czwartek, 3 października 2013

Pewnej koronki zabawna historia...

Koleżanka moja i najbliższa opowiada mi dzisiaj mrożącą krew w żyłach historię... Słuchając, konam ze śmiechu, współczuciu dla bohaterów dykteryjki miejsca nie pozostawiając. A było to takkk...
Ów koleżanka swego czasu w koniunkcji pozostawała z pewnym Chłopakiem Przecudownym, zwanym dalej i potocznie Harley'owcem. Ładnie im się znajomość toczyła - w głowie koleżanki miejsca na alternatywę żadną nie pozostawiając. Pewnego razu spotkali się oni w miejscu, gdzie ona z roztargnienia dolną część bielizny pozostawiła... Chłopak Przecudowny wyjeżdżał niebawem na swoim lśniącym rumaku, lecz garderoby część zauważywszy w pokoju porzuconą, postanowił zabrać ją ze sobą, by na spotkaniu następnym niewieście nieokrzesanej ją zwrócić. Powiózł więc hen daleko piękne majteczki koronkowe w swojej harley'owej torbie, poczem - do szafy przepastnej tobołek wrzuciwszy - o wypakowaniu zmysłowej zawartości zapomniał. Miesięcy minęło kilka, relacja koleżanki z Obiektem Jej Fascynacji ewoluowała, koniunkcja w alternatywę przeszła, a seksowny "dół" wciąż na dnie skórzanej torby spoczywał, aż razu pewnego... Kolega Chłopaka Przecudownego po prośbie przyszedł i torbę na swoją eskapadę od niego wynajął.
Gdy z męskich wojaży na rodzinne łono powrócił, żona skwapliwie rozpakowywać wieloletniego męża poczęła. W pewnym momencie dłoń w kieszeń torby skórzanej, motocyklowej zagłębiwszy, miękkość skrawka koronkowego materiału poczuła.
Ciągu dalszego możecie się łatwo domyślić... Mąż pokroić się dawał i posolić, a nawet gotów był dać się z domu wyp...lić, byle tylko dowieść, że nie ma z pięknym desous nic wspólnego, połączeniem telefonicznym do Chłopaka Przecudownego próbując także się wspierać i wieloma innymi zaklęciami sytuację usiłując ratować. Na nic jednak zdały się zapewnienia, bicie w piersi i kumpelskie wspomaganie. Niewiasta - Żona o zmowę haniebną panów posądziła i zbyt dobre prowadzenie się Chłopakowi Przecudownemu zarzuciła, co czyniło Go - w jej mniemaniu - niezdolnym do posiadania damskiej bielizny, a już na pewno wykluczało przywożenie jej z wypraw harley'owych.
W efekcie żona, w przeświadczeniu o dokonaniu przez męża zdrady żyje, mąż na kolegę obrażony jest, że ten nie sprawdził czy torbę pustą użycza, a Chłopak Przecudowny do koleżanki uderza z - szczęśliwie - udawaną tylko pretensją, że ta, gdy Go w domu Jego odwiedzała, to zabrać zapomniała i przez nią w sumie cała ta ogólnopolska afera jest.
Jaki morał z tej opowiastki płynie Panowie? Ano oczywisty... "Dobry zwyczaj - nie pożyczaj"!

wtorek, 1 października 2013

Gdzie drwa rąbią...

Oj polecą dzisiaj iskry... Jestem znowu w pracy. Dziś postanawiam jednak odrobinę wolniej popracować, dlatego od kawusi rozpoczynam i prasówki w laptopie.
Kawa szybko znika z filiżanki, więc przedłużam zasiorbnięcie ostatniego łyka w nieskończoność, bo kawa skończona oznacza koniec prasówki i wzięcie się do roboty. Zaglądam jeszcze na portal towarzyski dla pięknych kobiet i bardzo zamożnych panów. Muszę nadmienić, że w ostatnim tygodniu naoglądałam się melanży mocno młodych panienek z mocno starszawymi panami. Ochłonęłam już odrobinę, a tu - patrz pan - od rana znowu moje ciśnienie szybuje do nieba. Była kiedyś taka produkcja: "Matki, żony i kochanki". Nie oglądałam, ale co któryś odcinek oko dziewczęce na serialu wspomnianym zawieszałam. Gdybym miała choć odrobinę kompetencji reżyserskich nakręciłabym gniota pod tytułem: "Ojcowie, dziadki i pradziadki" - wszak materiału w przyrodzie nie brakuje. Daleka jestem od złych intencji, obrażać leciwych PESELi nie zamierzam, ale przewiduję, że od Panów w wieku grubo pojezusowym mi się dzisiaj oberwie, bo i oszczędzać na materii, z której artykuł szyję nie będę i dyplomacji jak Krystyna Kofta zadośćuczynić nie zamierzam. Wiem, że już pisałam o tym... wiem, że świata nie zmienię, ale powiedzcie mi do ciężkiej cholery dlaczego Facet lat sześćdziesiąt śmie twierdzić, że Kobieta lat pięćdziesiąt jest dla niego ZA STARA? Dlaczego nie potrafi z dystansem spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: "Człowieku...nie wypada...głowa srebrem pokryta zobowiązuje..." Rozbisurmanienie "ojców, dziadków i pradziadków" jest jakąś społeczną plagą, a wymagania nie mają końca. Otóż Pan grubo po pięćdziesiątce oczekuje pięknej, gładkiej, zgrabnej, zaradnej, niezależnej, inteligentnej, niczego nie oczekującej niewiasty, nie bacząc na fakt, że sam jest pomarszczony na gębie jak buldog, brzuch mu wisi jakby miał wodobrzusze, nosi wąsa marszałka Piłsudskiego i dyszy niczym parowóz z powodu nadciśnienia tętniczego. Ale to nie koniec... Pan ów, "ojciec" powiedzmy, chciałby, by ta niewiasta była bezinteresowna, co wynikać winno z jej stabilizacji finansowej. On nie chce jej oferować nic poza swoją nieświeżą fizjonomią, której niedomagania z pewnością złagodzi światło świec podczas romantycznej kolacji, a potem zgaszone światło w pokoju hotelowym. Pan ojciec ma ułożone życie rodzinne tzn. żona  - robot kuchenno, pralkowo, odkurzaczowy od lat wielu cierpliwie oczekujący, aż mąż się wyszaleje z innymi niewiastami i siądzie wreszcie na dupie, dzieci ma ów pan odchowane, pieniążki w banku poukładane i na nagrobek odłożone, autko w garażu na co najmniej dwa auta zaparkowane, no i wreszcie chciałby też "mieć coś od życia". Żeby nie było obciachu zbyt dużego przed kolegami, to panna maksymalnie dwadzieścia lat powinna być młodsza, bo jeśli więcej młodsza byłaby, "to już tak głupio to wygląda". Powinna się cieszyć z zaproszenia na  "romantyczną" kolację w towarzystwie groteskowego satyra, a potem ochoczo oddać mu swoje wdzięki okazując fascynację jego jędrnością cielesną i intelektualną.
Drodzy Panowie... Gdy ma się lat pięćdziesiąt lub więcej, należy szukać szczęścia wśród równolatek po to, by potem nie łkać, nie chlać i nie rzucać się pod pociągi. Oczywiście nie mogę wypowiadać się za wszystkie Kobiety, dlatego wypowiem się za siebie... Jako czterdziestolatka, mam podobnie jak Wy  - wysoko rozwinięte poczucie estetyki, podobne rzeczy sprawiają mi przyjemność i podobne cieszą oko. W praktyce oznacza to, że ja również lubię poczucie panowania nad sytuacją, wrażenie, że jestem atrakcyjna dla każdego przedziału wiekowego, lubię piękne samochody, luksusowe gadżety i pięknych mężczyzn. Dlatego, gdybym była tak bardzo niezależna jakbyście tego chcieli, miała kilka lat więcej i trochę więcej możliwości, zamiast brać sobie starego pryka "na garba" i czekać na spacerze (inne sytuacje z grzeczności pominę), aż mój "hoży" partner złapie powietrze w płuca na lekkim wzniesieniu, wolałabym sobie "zwerbować" młodego, jędrnego, wysportowanego Adonisa, który  nie tylko wspiąłby się ze mną pod tę górkę, ale nawet by mnie na nią wniósł. I żaden "tatulek" nie byłby mi do niczego potrzebny, a już na pewno nie do kolacji i do ablucji pokolacyjnych. Jednak przez wzgląd na FAKT, że nie mam wspomnianych elementów, za to mam zdrowy rozsądek i dystans do siebie, nie przychodzi mi do głowy przejawianie pedofilskich zachowań i nie podejmuję prób zaciągnięcia do przysłowiowej jaskini biednych, młodych chłopców, którzy - zapewniam Was - chętnie daliby starszej Pani zrobić ze sobą wszystko za... modną wodę toaletową i nowe conversy... Wiecie Chłopaki co to takiego conversy? Nie? no właśnie... ciekawe dlaczego... być może... PESEL nie ten...

Pies za ogonem...

Ludziska niepokoją się, że nie piszę ostatnio, a ja bym pisała tylko doba znacznie mi się skróciła... Nie pamiętam już co się robi w weekend i co to znaczy wolny dzień. Zaczyna mi w głowie stukać sumienie, że w domu wciąż mnie nie ma - czytaj: przy Dzieciach. Boleśnie zdaję sobie sprawę, że jak będę siedziała przy dzieciach, to w lodówce będzie hulał wiatr, a jak wiatr nie będzie hulał, to musi się to odbywać kosztem rodziny i tak wkoło macieju.
Wiem, że nie urabiam rąk po pachy, po to, by mieć więcej i więcej i, by to więcej na bzdury, zbytki i inne rozrywki wydawać.
Nie jestem pazerna, rozrzutna, ani rozpuszczona. Jestem odpowiedzialna i dlatego rzucam się jak przysłowiowa wesz na grzebieniu i histerycznie próbuję złapać dwoma rękami kilka srok za ogon.
Kolega mi pisze w sms - ie, że nie da się wszystkiego pogodzić, więc odpisuję mu: "święte słowa" - na odczepnego, bo nie chce mi się prowadzić bezowocnej polemiki. Nie wiem dlaczego tak dzisiejszy Świat zbudowany jest, że pełnej lodówki z ogniskiem domowym połączyć Kobieta nie może...
Dostaję od dzieci wiadomość o 22.33 na srajfona, że kładą się już spać. Dzwonię pośpiesznie, by zdanie zamienić choć jedno, bo gdy rano wychodziły do szkoły, ja odsypiałam siedemnaście godzin harówy. Słyszę, że Dziecku ukradli rower. Dezorientacja... Przeciążona głowa nie wie co robić i nie pozwala mi się nawet zezłościć. Co mam zrobić? Wrzeszczeć przez telefon? Zrobić wymówkę w domu? A może współczuć, bo Dziecku jakaś menda zakosiła ukochaną rzecz i raczej powinnam się modlić niż wrzeszczeć....Modlić się, by draniowi obcięło te złodziejskie ręce.
Ale kiedy to wszystko zrobić skoro... jeszcze nie wyszłam z pracy?