Ludziska niepokoją się, że nie piszę ostatnio, a ja bym pisała tylko doba znacznie mi się skróciła... Nie pamiętam już co się robi w weekend i co to znaczy wolny dzień. Zaczyna mi w głowie stukać sumienie, że w domu wciąż mnie nie ma - czytaj: przy Dzieciach. Boleśnie zdaję sobie sprawę, że jak będę siedziała przy dzieciach, to w lodówce będzie hulał wiatr, a jak wiatr nie będzie hulał, to musi się to odbywać kosztem rodziny i tak wkoło macieju.
Wiem, że nie urabiam rąk po pachy, po to, by mieć więcej i więcej i, by to więcej na bzdury, zbytki i inne rozrywki wydawać.
Nie jestem pazerna, rozrzutna, ani rozpuszczona. Jestem odpowiedzialna i dlatego rzucam się jak przysłowiowa wesz na grzebieniu i histerycznie próbuję złapać dwoma rękami kilka srok za ogon.
Kolega mi pisze w sms - ie, że nie da się wszystkiego pogodzić, więc odpisuję mu: "święte słowa" - na odczepnego, bo nie chce mi się prowadzić bezowocnej polemiki. Nie wiem dlaczego tak dzisiejszy Świat zbudowany jest, że pełnej lodówki z ogniskiem domowym połączyć Kobieta nie może...
Dostaję od dzieci wiadomość o 22.33 na srajfona, że kładą się już spać. Dzwonię pośpiesznie, by zdanie zamienić choć jedno, bo gdy rano wychodziły do szkoły, ja odsypiałam siedemnaście godzin harówy. Słyszę, że Dziecku ukradli rower. Dezorientacja... Przeciążona głowa nie wie co robić i nie pozwala mi się nawet zezłościć. Co mam zrobić? Wrzeszczeć przez telefon? Zrobić wymówkę w domu? A może współczuć, bo Dziecku jakaś menda zakosiła ukochaną rzecz i raczej powinnam się modlić niż wrzeszczeć....Modlić się, by draniowi obcięło te złodziejskie ręce.
Ale kiedy to wszystko zrobić skoro... jeszcze nie wyszłam z pracy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz