wtorek, 1 października 2013

Gdzie drwa rąbią...

Oj polecą dzisiaj iskry... Jestem znowu w pracy. Dziś postanawiam jednak odrobinę wolniej popracować, dlatego od kawusi rozpoczynam i prasówki w laptopie.
Kawa szybko znika z filiżanki, więc przedłużam zasiorbnięcie ostatniego łyka w nieskończoność, bo kawa skończona oznacza koniec prasówki i wzięcie się do roboty. Zaglądam jeszcze na portal towarzyski dla pięknych kobiet i bardzo zamożnych panów. Muszę nadmienić, że w ostatnim tygodniu naoglądałam się melanży mocno młodych panienek z mocno starszawymi panami. Ochłonęłam już odrobinę, a tu - patrz pan - od rana znowu moje ciśnienie szybuje do nieba. Była kiedyś taka produkcja: "Matki, żony i kochanki". Nie oglądałam, ale co któryś odcinek oko dziewczęce na serialu wspomnianym zawieszałam. Gdybym miała choć odrobinę kompetencji reżyserskich nakręciłabym gniota pod tytułem: "Ojcowie, dziadki i pradziadki" - wszak materiału w przyrodzie nie brakuje. Daleka jestem od złych intencji, obrażać leciwych PESELi nie zamierzam, ale przewiduję, że od Panów w wieku grubo pojezusowym mi się dzisiaj oberwie, bo i oszczędzać na materii, z której artykuł szyję nie będę i dyplomacji jak Krystyna Kofta zadośćuczynić nie zamierzam. Wiem, że już pisałam o tym... wiem, że świata nie zmienię, ale powiedzcie mi do ciężkiej cholery dlaczego Facet lat sześćdziesiąt śmie twierdzić, że Kobieta lat pięćdziesiąt jest dla niego ZA STARA? Dlaczego nie potrafi z dystansem spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: "Człowieku...nie wypada...głowa srebrem pokryta zobowiązuje..." Rozbisurmanienie "ojców, dziadków i pradziadków" jest jakąś społeczną plagą, a wymagania nie mają końca. Otóż Pan grubo po pięćdziesiątce oczekuje pięknej, gładkiej, zgrabnej, zaradnej, niezależnej, inteligentnej, niczego nie oczekującej niewiasty, nie bacząc na fakt, że sam jest pomarszczony na gębie jak buldog, brzuch mu wisi jakby miał wodobrzusze, nosi wąsa marszałka Piłsudskiego i dyszy niczym parowóz z powodu nadciśnienia tętniczego. Ale to nie koniec... Pan ów, "ojciec" powiedzmy, chciałby, by ta niewiasta była bezinteresowna, co wynikać winno z jej stabilizacji finansowej. On nie chce jej oferować nic poza swoją nieświeżą fizjonomią, której niedomagania z pewnością złagodzi światło świec podczas romantycznej kolacji, a potem zgaszone światło w pokoju hotelowym. Pan ojciec ma ułożone życie rodzinne tzn. żona  - robot kuchenno, pralkowo, odkurzaczowy od lat wielu cierpliwie oczekujący, aż mąż się wyszaleje z innymi niewiastami i siądzie wreszcie na dupie, dzieci ma ów pan odchowane, pieniążki w banku poukładane i na nagrobek odłożone, autko w garażu na co najmniej dwa auta zaparkowane, no i wreszcie chciałby też "mieć coś od życia". Żeby nie było obciachu zbyt dużego przed kolegami, to panna maksymalnie dwadzieścia lat powinna być młodsza, bo jeśli więcej młodsza byłaby, "to już tak głupio to wygląda". Powinna się cieszyć z zaproszenia na  "romantyczną" kolację w towarzystwie groteskowego satyra, a potem ochoczo oddać mu swoje wdzięki okazując fascynację jego jędrnością cielesną i intelektualną.
Drodzy Panowie... Gdy ma się lat pięćdziesiąt lub więcej, należy szukać szczęścia wśród równolatek po to, by potem nie łkać, nie chlać i nie rzucać się pod pociągi. Oczywiście nie mogę wypowiadać się za wszystkie Kobiety, dlatego wypowiem się za siebie... Jako czterdziestolatka, mam podobnie jak Wy  - wysoko rozwinięte poczucie estetyki, podobne rzeczy sprawiają mi przyjemność i podobne cieszą oko. W praktyce oznacza to, że ja również lubię poczucie panowania nad sytuacją, wrażenie, że jestem atrakcyjna dla każdego przedziału wiekowego, lubię piękne samochody, luksusowe gadżety i pięknych mężczyzn. Dlatego, gdybym była tak bardzo niezależna jakbyście tego chcieli, miała kilka lat więcej i trochę więcej możliwości, zamiast brać sobie starego pryka "na garba" i czekać na spacerze (inne sytuacje z grzeczności pominę), aż mój "hoży" partner złapie powietrze w płuca na lekkim wzniesieniu, wolałabym sobie "zwerbować" młodego, jędrnego, wysportowanego Adonisa, który  nie tylko wspiąłby się ze mną pod tę górkę, ale nawet by mnie na nią wniósł. I żaden "tatulek" nie byłby mi do niczego potrzebny, a już na pewno nie do kolacji i do ablucji pokolacyjnych. Jednak przez wzgląd na FAKT, że nie mam wspomnianych elementów, za to mam zdrowy rozsądek i dystans do siebie, nie przychodzi mi do głowy przejawianie pedofilskich zachowań i nie podejmuję prób zaciągnięcia do przysłowiowej jaskini biednych, młodych chłopców, którzy - zapewniam Was - chętnie daliby starszej Pani zrobić ze sobą wszystko za... modną wodę toaletową i nowe conversy... Wiecie Chłopaki co to takiego conversy? Nie? no właśnie... ciekawe dlaczego... być może... PESEL nie ten...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz