...Aż pewnego razu wyszłam sobie z koleżanką Magdaleną do klubu wieczorową porą...
Ona była jeszcze wtedy totalnie wolna, ja zaś jeszcze absolutnie zajęta. Pomimo tej zasadniczej różnicy i jeszcze kilku drobniejszych, łączyło nas jedno: nieuleczalny brak wiary w wielką miłość od pierwszego wejrzenia.
Ubrałyśmy się pięknie, prawie jak na mszę niedzielną, bo wprawy żadnej w ubieraniu się dyskotekowym nie miałyśmy. Jakie w tym klubie cuda oraz dziwy na nas czekały...!
Blond kocice, dzikie lwice, spłoszone gazele, ospałe muflony i cudze żony. O mężach cudzych z widocznymi odparzeniami po obrączkach na palcach kurczowo zaciśniętych na szklankach z piwem już nie wspomnę.
Całe to towarzystwo odpicowane każde z osobna, jako całość stanowiło mieszaninę stylów wszelakich. Zaciągnięte niemal pod szyję spodnie, demaskujące skarpety frotte u dżentelmenów, uzupełniały obłędny look dam z zadzierzgniętymi prawie pod szyję spódnicami typu "mini", spod których, wcale nie niechcący wyzierały grube koronki pończoch. Twarze owych Królowych Nocy, były mocno wytapetowane, a włosy utapirowane do całkowitej utraty połysku.
Niektórzy panowie nie mieli co prawda spodni udrapowanych powyżej pępka, za to zdawali się być próżniowo zapakowani w czarne lub białe koszulki t-shirt lub polo. Ci od polo mieli nawet stojące jakoś tak krzywo kołnierzyki i bynajmniej nie wyglądali jak miłośnicy gry w golfa. Zauważyłam, że ci "od golfa" bez trudu obracają głowę, natomiast ci "od dyskoteki" nie obracają jej wcale lecz obrót lub półobrót wykonują całym swym jestestwem.
To wszystko sprawiło, ze czułyśmy się z koleżanką Magdaleną zdecydowanie nieswojo, no ale skoro już tu przyszłyśmy, postanowiłyśmy nie obrażać się na społeczeństwo i popląsać choćby przez chwilę po parkiecie.
Wykonując ruchy chyba całym ciałem i chyba do rytmu, starałam się nie wbijać wzroku ani w sufit, ani w parkiet, bo widziałam, że ludzie tak robiący głupio wyglądają. Tańczyłyśmy więc sobie tak samotnie z koleżanką Magdaleną, rozglądając się niewidzącym wzrokiem po ciemnej sali, aż nagle, w świetle stroboskopów ujrzałam ...JEGO!!!
Mr. Radin wyginał się piekielnie pięknie na jakiejś blond niewieście, a ona pozwalała by jego zgrabne, mocne i zadbane dłonie pełzały po jej talii i plecach.
Przełknęłam z trudem ślinę, po czym musiałam natychmiast zrobić to po raz drugi, bo oto ten diabelsko przystojny Anioł podniósł głowę znad nagiego ramienia Blondyny i ulokował swe spojrzenie w mojej osobie.
Nie wiem co wtedy poczułam, chyba zalała mnie fala gorąca...nie pamiętam, więc pewnie na chwilę umarłam śmiercią kliniczną.
Czas, który upłynął od ogłuszenia wzrokiem mnie - niewinnego stworzenia - przez Mr. Radina, do chwili gdy zaczęłam rejestrować głosową perswazję Blondyny bym "odp...iła się od jej faceta", nigdy nie został określony.
Faktem jest, że "jej" faceta nie zamierzałam przygarniać ani prowadzić z nim specjalnej dyskusji. Zresztą nawet nie mogłam tego uczynić, ponieważ Mr. Radin był nie z polskiej "fabryki" i językiem preferowanym w naszej Ojczyźnie nie władał. Ja zaś i owszem, władałam językiem angielskim, ale na poziomie nie pozwalającym na więcej niż zadeklarowanie gotowości do zakupu biletu na przejazd tramwajem.
Ze względu na powyższe okoliczności, zdecydowałam się na dyskretną ucieczkę, co nie było łatwe, bo Mr. Radin postanowił nie opuszczać mnie już, aż "do śmierci". Na szczęście Blondyna z konsekwencją godną podziwu pilnowała swojej zdobyczy, co ofierze skutecznie utrudniało śledzenie moich ruchów.
Ostatecznie udało mi się, niezauważonej umknąć na schody, lecz gdy już byłam przy otworze zwanym wyjściem, poczułam uścisk na nadgarstku. Po uniemożliwieniu mojemu ciału przesuwania się w górę, nieziemskiej urody Anioł, z wyrzutem w glosie zapytał jak mogę odejść tak bez pożegnania. Odparłam coś nieskładnie o konieczności natychmiastowego powrotu do domu, po czym wyzwoliłam się z uścisku i pomknęłam do taksówki. Usłyszałam jeszcze niewyraźne "Aj łil fajnd ju" i zapomniałam o gościu na...zaledwie pięć dni.
A potem było tak: Mr. Radin zadał sobie trud odnalezienia mnie, w czym niebagatelną rolę odegrała Magdalena. Przez rok z pasją uczył mnie korespondencyjnie angielskiego, pisząc żarliwie o miłości i tęsknocie, nic sobie nie robiąc z moich powściągliwych odpowiedzi, opartych głównie na kilku kluczowych dla naszej relacji słowach tzn: yes, no,of course, I don't know, maybe. Przyznaję, prawie się wtedy zakochałam. Prawie uwierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia i to pakietową, bo obustronną.
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam mężczyzny pochodzenia innego niż "tamto", który umiałby tak prawić o mojej urodzie, inteligencji, wdzięku, miłości, tęsknocie, pragnieniu bycia razem i takich tam... To wszystko wywierało ogromną presję na mój umysł i ciało.
Spotkaliśmy się wreszcie po dwóch latach i było to spotkanie ostatnie. Kilka sytuacji naprawdę mnie ubawiło do łez i jednocześnie wprawiło w osłupienie.
Ja wiem, że niektórzy (wszyscy?) mężczyźni prężą się przed lustrem w łazience, wciągają i wypuszczają powietrze, by sprawdzić jak maleje obwód brzucha i rośnie obwód klatki, wiem też, że robią głupie miny do lustra i oglądają swoje członki z "profilu", ale żeby w miejscu publicznym i to nie w siłowni, ale w trakcie schodzenia po schodach, obrócić się, przyjąć postawę groźnego rewolwerowca i wystrzelić oburącz z palców do lustra umieszczonego na półpiętrze, to już jest chyba lekki PRZEPAŁ...I to wszystko z PESEL-em na karku zaczynającym się od liczby 71...
By the way i gwoli podsumowania; mój niedoszły książę oczekiwał, że będę: wozić go taksówką po mieście, karmić i płacić w restauracji, adorować, służyć radą przy wyborze torby naramiennej Louis Vuitton i zegarka Tissot, chwalić jego urodę co pięć minut, a także, że nie będę: nic jeść, nigdzie chcieć wyjść, malować oka, oczekiwać choćby drobnego prezentu, zaproszenia na kolację czy do kina, nie będę domagać się pomocy przy targaniu walizki, czy podania ręki podczas przebiegania przez ulicę na czerwonym świetle czego był inicjatorem i niezłomnym realizatorem.
Po tym ognistym "nieromansie" wolę już raczej chłodną adorację mężczyzny rodzimej produkcji, niż rozpalone południowym słońcem wyznania towaru z importu....
Mój ulubiony wątek! Zaczynam się zastanawiać czy każda kobieta musi "zaliczyć" Mr. Super Boskiego zanim trafi na właściwego :)
OdpowiedzUsuń