Ostatnio jestem chronicznie stara i to byłoby jeszcze pół biedy. Niestety, ale - na domiar złego - bywam też cyklicznie głupia. Dowód? Do tezy numer jeden - pozwólcie, ze dowodów nie dostarczę, do tezy numer dwa - spieszę z uzasadnieniem, ale ...od początku...
Urodziłam się w czasach głębokiej komuny, kiedy to zbierało się sreberka od czekolady, szeleszczące historyjki od gum Donalds i mnóstwo innych dupereli z kategorii "po". "Po" użyciu, "po" zjedzeniu, "po" założeniu, a nawet "po" wyrzuceniu. Krajowa opcja "słodyczowa " uwzględniała kilka możliwości: maczanie palucha w saszetce Vibovitu, wylizywanie zawartości wafelków lodów Calypso, łamanie zębów na makowych Irysach lub delektowanie się Krówką Popularną, która miała być "ciągutą", a zazwyczaj okazywała się scukrzonym, kruchym szajsem.
Człowiek z brakiem cukru radził sobie jak mógł, dlatego niemal codzienną praktyką było rozpuszczanie cukru w garnku i nawijanie brązowej substancji na łyżkę w trakcie procesu karmelizacji. Kto sobie robił takie lizaki, wie, że język wyglądał po takiej uczcie, jakby został użyty do lizania kory starego drzewa.
Czasami odzywa się we mnie tęsknota za przeszłością, pomimo, że mogę w każdej chwili iść sobie do "markietu" i kupić to, na co mam ochotę. Wiedziona nostalgią, postanowiłam samodzielnie wykonać "krówkę ciągutkę". W tym celu zaopatrzyłam się w puszkę mleka słodzonego. Żadna to w końcu filozofia wsadzić puszkę do gara z wodą i gotować przez cztery godziny. Należy przy tym pamiętać, by nie opuszczać posesji. Ja ją opuściłam na 4 godziny. Ale koniec końców wróciłam.
Zbliżając się do drzwi mieszkania poczułam zapach gazu, a po ich otworzeniu piekący w oczy smród psich odchodów. Z drżącym sercem ominęłam kupę i udałam się do kuchni. Pies siedział w kącie z obłędem w oczach, resztki metalowej puszki spoczywały obok psa, a mój deser szczelnie przylegał do wszystkich mebli, okien i blatów, tworząc na suficie i podłodze misterną kompozycję stalagmitów i stalaktytów. Zlizywanie karmelu z wymienionych powierzchni nie wchodziło w grę, ale biorąc pod uwagę fakt, że cała Konikowa mogła wylecieć w powietrze, a mój pies zapisałby się w historii lotów kosmicznych niczym Łajka, wielogodzinne sprzątanie nie sprawiało mi szczególnego bólu...
Armageddon!
OdpowiedzUsuń