Powiadają, że kot dlatego jest dobrym łowcą myszy, bo nie zastanawia się nad tym ile mu ich uciekło, tylko ile ma jeszcze do złapania, a gdy już jakąś wreszcie złapie, pożera biedaczkę i idzie łowić dalej. Przeczytałam gdzieś też, że uczący się chodzić niemowlak, nie myśli "to nie dla mnie", gdy po raz setny się przewraca, tylko cierpliwie podnosi pampersa z podłogi i próbuje dalej - aż do skutku. Te i wiele innych, podobnych pierdogadek pociskają nam do głowy "kołcze" z korpofabryk, psychoustawiacze i wszelkiej maści Rzeźbiarze Prawidłowo Funkcjonującej Osobowości. Jestem twardzielką płaczącą czasem do poduszki i wycierającą mieszankę gila z łzą w co popadnie, gdy jest mi źle i nie mam pod ręką chusteczki. Oczywiście marzy mi się wtedy, żeby to była koszula Ukochanego i żeby powiedział mi, żebym nie zaprzątała sobie tym swojej ślicznej główki i, że on się wszystkim zajmie i zamieni brzydki świat na ładny. Czasami myślę też, że jestem tłukiem, nieukiem, nieudolem, beztalenciem, leniem, brzydalem i wszystko mi wisi - z dupą i skórą na plecach włącznie. Czasami jest mi naprawdę ciężko i źle. Wtedy - żeby się pocieszyć i wzmocnić - myślę o tym kocie, co biega za myszami i chyba coś tam łowi skoro nadal żyje. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że nie mogę opierać swojej motywacji do życia i bycia na odruchowym i bezmyślnym działaniu zwierzęcia, bo...jestem człowiekiem. Przerzucam się więc na niemowlaka, ale dochodzę do wniosku, że niemowlak też przecież "nie myśli", a jego działanie jest raczej instynktowne żeby nie powiedzieć fizjologiczne, niż płynące ze świadomej i głęboko przemyślanej potrzeby rozwoju i panowania nad własnym życiem. Żaden Mistrz Pierdogadki nie chce zauważyć faktu, że kot i niemowlak czasem się męczą i rzucają łowienie i chodzenie w kąt po to, by poleżeć bez celu, albo pobeczeć, bo się nie udaje, bo zmęczone, bo boli, bo nie może, bo wszystko. Bo ma do tego prawo. O ile kotu i niemowlakowi słabość jeszcze uchodzi, bywa zabawna, a nawet wzruszająca i rozczulająca, o tyle Człowiekowi XXI - go wieku nie może się nie udawać, nie wypada mu czegoś nie chcieć zrobić, nie wolno mu się źle czuć itd. Zresztą, szkoda życia na nieefektywność i ból. Mamy przecież tabsy na zespół niespokojnych nóg, na zrobienie sobie ochoty na sex, na regularne wypróżnianie, na ładny odcień skóry, na dobry nastrój oraz na wyższy poziom koncentracji. Szkoda, że nikt nie wymyślił tabletki na akceptację kardynalnego prawa Człowieka do bycia sobą, do chwili słabości i do prawa jej okazywania bez narażania się na śmieszność. Wczoraj moja cudowna Koleżanka Polina, zamieściła gdzieś tam w sieci następujący cytat: "My z drugiej połowy XX- go wieku, rozbijający atomy zdobywcy księżyca, wstydzimy się miękkich gestów, czułych spojrzeń, ciepłych uśmiechów. Kiedy cierpimy, wykrzywiamy lekceważąco wargi. Kiedy przychodzi miłość, wzruszamy pogardliwie ramionami. Silni, cyniczni z ironicznie zmrużonymi oczami. Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce i umieramy z miłości". I to by było w sumie na tyle. Ciekawam, co na to Pierdokołcze, bo co myślą "zwykli ludzie" już wiem - po sobie i po tym, co napisali w komentarzach pod cytatem.
Cały czas idea systemów politycznych bazuje na drenowaniu człowieka z tego, co stanowi fundament jego egzystencji. Kiedyś do wyrobienia były normy. Dziś mamy wyniki na ogól finansowe, bo reszta jest mniej istotna.
OdpowiedzUsuńKiedyś normy stawiali towarzysze partyjni, dziś tę rolę przejęły korporacje tworząc cały zestaw etykietek aby można było wokół nich budować pewną kulturę. Za rezygnację z bycia sobą dostaje się miesięczną pensję składającą się z części stałej oraz prowizję uzależnioną od wszelkiego rodzaju wyników.
Choć prawo każe nazywać każdego poddanego korporacji pracownikiem to faktycznie jest najemnikiem, którego byt zależy w stu procentach od właścicieli, zarządu, rady nadzorczej oraz całej maści dyrektorów, kierowników.
Podobnie jak duchowny wychodzi w ten jedyny w tygodniu dzień święty przemówić do ludu ustrój korpokratyczny musiał stworzyć swój odpowiednik powołując do życia ideologię święcącą produktywność, posłuszeństwo, oddanie idei korporacji za pomocą kałczów, trenerów biznesu i innych dziwolągów.
Z racji, że znam kilku kałczów to mogę śmiało wygłosić pewną tezę. Są to biznesowi nieudacznicy, cierpiący na nadmiar energii, chcący mieć zawsze rację, szukający poklasku dla zasłyszanych bądź wyczytanych teorii. W praktyce dorobili się tyle co im los zesłał bowiem głoszone przez nich poglądy ni jak sprawią, że zarówno oni sami, jak i osoby, które słuchają tychże dyrdymałów zyskają cokolwiek na tym.
Jeśli cokolwiek w życiu ma się zmienić to warto odnaleźć swoją pasję. Pasja bowiem rodzi profesjonalizm, a ten stanowi luksus w życiu.