Kocham Mojego ponad wszystko. Zawsze to powtarzam - w dzień w pełnej świadomości tego, co wygaduję i w nocy, gdy przez sen deklamuję do Jego ucha "kocham" bezwiednie i z pamięci - jak niegdyś tabliczkę mnożenia. Kiedy człowiek dorosły kocha jak szczeniak to chce być z drugim człowiekiem sparowany czyli połączony bez przerwy. Dzięki Bohu, człowiek dojrzały wie też (choć, gdy zakochany jest, nie chce do siebie dopuścić tej myśli), że nawet najsmaczniejszym tortem spożywanym w ilościach nieprzyzwoitych można... się porzygać. Dlatego warto - czasem wbrew pragnieniom - dać sobie i temu drugiemu druhowi w szczęściu chwilę oddechu, na pobycie - jak to Mój mówi - "w człowieku". I zająć się sobą, a raczej Innymi Najbliższymi, bo zazwyczaj człowiek ma w wieku dojrzałym jakieś dzieci, które - bywa - idą w zakochaniu trochę na boczny tor. Dziś właśnie jest taki dzień, kiedy jestem tylko ja i moje Dziecko. Pytam się więc Syna Mojego, czy myśli, że fajnie jest, gdy "Nasz Pan Domu" jest "na wyjeździe". Syn Mój rzecze mi na to, że fajnie, bo... "można trochę nasyfić", co w Jego młodzieżowej interpretacji znaczy tyle, co nie przejmować się bałaganem. Zabawne jest to, że wypowiada te słowa w chwili, gdy obydwoje integrujemy się w łazience, a owa integracja polega na tym, że on szoruje toaletę, a ja kafelki pod prysznicem i jest naprawdę fajnie. Może się wydać zaskakujące, że wspólne wdychanie detergentów i czyszczenie porcelany łazienkowej cieszy nastolatka i jego matkę. Ale cieszy, bo "podaj ścierkę" czy "no trudno, bądź mężczyzną i włóż tam rękę", kiedy coś wpada do "kibla", a następnie sfilmowanie tego wyczynu i sukcesu zarazem, polegającego na pokonaniu przez młodego oporu psychicznego przed włożeniem ręki do muszli, czyni realne cuda, bo słyszę potem, że jest "tak rodzinnie". W efekcie tych doświadczeń myślę sobie, że w czasach, kiedy galerie handlowe stały się świątyniami regularnie odwiedzanymi w weekendy przez całe rodziny, a robienie zakupów jest chlebem powszednim, kolejne torby pełne "wymarzonych" przedmiotów nie mają już takiej siły rażenia i nie podnoszą poziomu szczęśliwości - nawet u materialistycznie sfokusowanych nastolatków. "To mi jest w ogóle nie potrzebne, nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, ja chcę tylko pobyć z tatą" - to dzisiaj można usłyszeć od prawie dorosłych dzieci. Dowodzi to jedynie, że młodzi ludzie mają już wszystkiego, co można kupić w sklepie po dziurki w nosie. Wszystkiego mają za dużo, z wyjątkiem uwagi i zainteresowania rodziców. To boli jeszcze mocniej, bo dzieci już same to dostrzegają i zaczynają o tym mówić lecz nierzadko ich głos to wołanie na puszczy. Często czują, że są na końcu łańcucha pokarmowego i cierpią, bo na lekcji biologii wytłumaczono im dokładnie, gdzie łańcuch pokarmowy się kończy. Ostatnio byłam na weselu. Pani Młoda, tak była zafrapowana wydarzeniem, że kompletnie zapomniała o swoich kilkunastoletnich dzieciach, które - widząc kompletny brak zainteresowania ze strony matki, przycupnęły sobie cicho na końcu długiego stołu. Było mi przykro i jest mi głupio za "Starych Niedojrzałych", którzy idiocieją przeżywając drugą młodość i "entą" miłość, tracąc tym samym cierpliwość i chęć "robienia czegoś" ze swoimi pociechami. Ludzie, nie kupujcie kolejnej pierdoły swojemu dziecku, nie sadzajcie przed komputerem, nie spuszczajcie swoich dzieci na drzewo, każąc im zająć się sobą. W zamian zróbcie coś razem - nie wiem - obierzcie ziemniaki, zagrajcie w coś, umyjcie wspólnie kibel, czy idźcie na rower. Nikt Wam nie każe od razu siedzieć ze swoim nastolatkiem z maseczką nawilżająca na twarzy - tak jak ja teraz siedzę z moim. Ale zróbcie coś razem. Coś niebanalnego, co dzisiaj mało kto robi. Nie martwcie się - nie będzie "siary", przeciwnie - możecie się zdziwić, kiedy okaże się, że jest naprawdę fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz