
czwartek, 10 grudnia 2015
Nie sprzątam w tej chwili, tylko piorę.

środa, 2 grudnia 2015
Kiosk

Człowiek czasami robi coś pierwszy raz i wie wtedy, że to pierwszy raz. Czasami jednak robi coś po raz kolejny i nie wie, że ostatni. Bywa, że obiecuje sobie, że robi coś po raz ostatni i to nie jest ostatni raz. Lata świetlne temu obiecałam sobie, że po raz ostatni jadę śmierdzącym, zapoconym, lepkim, zatłoczonym, zaparowanym autobusem. I tak się stało. Wieki nie jeździłam komunikacją miejską, aż tu nagle wczoraj musiałam. Przystanek autobusowy mam dwieście metrów od domu, ale wyszłam dwadzieścia minut wcześniej, bo zupełnie nie mam autobusowego wyczucia czasu i nie chciałam się spóźnić. Podobno autobusy lubią podjeżdżać chwilę przed czasem, albo grubo po czasie. Dobrze, że pod blokiem miałam zaparkowany samochód, a kluczyki w kieszeni, to sobie posiedziałam przynajmniej w środku, osłonięta przed wiatrem. Pięć minut przed 9.15 czyli planowym czasem przyjazdu, nie wytrzymałam napięcia i poszłam na przystanek. Był tam kiosk, więc mimochodem zajęłam się oglądaniem gazet wystawionych za szybą - jak to w kiosku. Z niemałym zaskoczeniem stwierdziłam, że pewne pozycje od lat twardo trzymają się na rynku. Dwadzieścia lat temu w kiosku też można było dostać burzącą krew w żyłach (nie tylko u nastolatków) pozycję "Peep show", chociaż raczej "z zaplecza" niż dumnie wyeksponowaną na witrynie. Z nowości odnotowałam "My Company" i "Garden World", ale nie tylko. W pewnym momencie moje źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, bo kondensacja na całej powierzchni szyby wymownie brzmiących tytułów, zupełnie mnie zaskoczyła. " Mam ogród' to absolutny pikuś i oczywiście nie pozostawił cienia wątpliwości, co do zawartości kolorowego papieru, ale już "Polki w łóżku' - kazały mi się zastanowić przez chwilę - jak to mówi młodzież - "o co cho". Po chwili mój wzrok z niesmakiem ześliznął się na "Lolity", zalegające obok "Siedliska" mającego w podtytule "stół świątecznie zastawiony", a następnie na intrygujący i tajemniczo brzmiący tytuł "DZIWKI" z podtytułem w tle: "Tak się pieprzą gwiazdy Hollywood" z Sarah Wandella, Nickiem Jakimśtam i Jakimśtam Dajmondem w rolach głównych. W tym zestawieniu była jeszcze gazeta z dwoma filmami DVD w promocji za 9.99 pod kuszącym tytułem "Polski seks, Polki dają dupy". Oniemiałam. Przysięgam. Wydaje mi się, że ciężko byłoby mi powiedzieć o samej sobie "pruderyjna", ale TO mnie kompletnie zaskoczyło i wprawiło w stan dziwnego niezrozumienia tego, co czuję, gdy na to patrzę. Wyobraziłam sobie, że jest 2007 rok, stoję na przystanku z moim ośmioletnim synem, mamy jeszcze pięć minut do przyjazdu autobusu, a moje dziecko niestety umie już czytać i nagle pyta mnie, co to znaczy "dawać dupy", "dziwka" czy "lolita". Bo tam, że cycki gołe zobaczyłby to żaden problem, bo od dziecka dzieci w naturalnych warunkach chowane były i wiedziały czym się różni dziewczynka od chłopczyka czy tatuś od mamusi. Ale jak wytłumaczyłabym ośmiolatkowi "dawanie dupy" czy instytucję dziwki pytam się? Jest rok 2007, 9.15, przystanek, zimno, grudzień, ja prawie śpię, wiatr wieje, deszcz zacina, a tu dziecko - nagle i bez uprzedzenia - "atakuje" mnie i chce wiedzieć. Piszę tego posta i używam tu słów i sformułowań powszechnie uznawanych za nieeleganckie oraz wymagających specjalnego oznaczenia bloga: "treści dla dorosłych, potwierdź, że masz ukończone 18 - ście lat". W kontekście opisanej sytuacji - mam to w dupie. Na kiosku nie ma małego, prostokątnego "okienka", w które można kliknąć "enterem", potwierdzając swoją pełnoletność, jest za to duże okno, w które dzieciaki, w każdym wieku mogą sobie patrzeć do woli i wyobrażać sobie jak Polki dają dupy. Nie wiem ile razy w życiu oglądałam zawartość szyby w kiosku, ale wiem, że to był ostatni raz.
wtorek, 24 listopada 2015
Ku mojej uciesze

Siedzę w jakiejś galerii handlowej gdzieś w Łodzi. Kilka godzin muszę siedzieć, ale przynajmniej dowiaduję się czegoś nowego, mianowicie, że od siedzenia nogi w tyłek też mogą wejść. Szczęśliwie w miarę wygodne sofy są i nawet kawałek stołu, tak, że nogę mogę zdrętwiałą trochę wyżej podnieść i starannie but z dala od blatu trzymając, łydką o jego rant z ulgą oprzeć. Zamykam oczy, wciśnięta kręgosłupem w kąt siedzenia, z tą nogą na blacie stołu, tzn. z łydką i próbuję się odprężyć, aż tu nagle atak na mnie odbieram boczny prawy.
- No ja zaraz zwymiotuję, popacz pani jak ta się rozsiadła z girami na stole - tokuje z kanapy oddalonej o jakieś trzy metry mocno dojrzała kobieta, rozpostarta całym swym nadważonym jestestwem na wątłym - jak dla niej - foteliku.
- No widzę właśnie - wtóruje jej druga starsza pani - przecie ja tej kanapki to nie zjem z obrzydzenia jak na to paczę. Widzi Pani jaka ta młodzież dzisiaj jest.
Siedząc tyłem do pani w berecie z kaszmiru (unikam celowo nazwy moher, by uciec przed przypisaniem mnie do konkretnej frakcji politycznej) ucieszyłam się słysząc, że zostałam zakwalifikowana w poczet młodzieży. Szybko jednak moje zadowolenie w zniesmaczenie przerodziło się, bo oto pani bardziej do widoku mojej twarzy mająca dostęp z charakterystyczną dla egzaltowanych, starszych katoliczek nienawiścią w głosie i z całą mocą odparła:
- A jaka to młodzież kochana! Przecież to stara wiedźma jest i buciorem chce się tu pochwalić jaki ma!
Pisałam już o miłości do bliźniego swego w narodzie naszym głęboko zakorzenionej. Chcę się do czegoś przyznać. Nie kocham i nie akceptuję starych, wrednych bab w kaszmirowych, moherowych czy filcowych beretach, wełnianych sweterkach oraz ortopedycznych butach, ze wzrokiem i mową ciała pełną nienawiści do ludzi, gębą pełną podłości i różańcem przeplecionym przez powykręcane reumatyzmem palce. Nie znajduję współczucia i nie chcę poszukiwać w sobie zrozumienia i szacunku dla ich siwych głów. Uwielbiam i podziwiam natomiast naszą ekscentryczną i sympatyczną Kryśkę Mazurównę - Ikonę prawdziwej zaradności, tolerancji oraz żywego, otwartego umysłu. Marzę o tym, by nie przyszło mi do głowy zostać na starość wredną, zgnuśniałą babą w pretensjach do całego świata. Chcę być wtedy radosnym, kolorowym ptakiem, nawet kosztem tego, że młodsze stare baby będą mówiły o mnie: "tej to ze starości kompletnie odbiło" i z ekscytacją podliczać będą moje operacje plastyczne, ugniatając swoje tłuste, leniwe dupy na ławce pod blokiem. Ku mojej uciesze.
czwartek, 19 listopada 2015
List o M. vs uwaga

Wieci co? Mam Wiernego Czytacza. "Matt" zwie się i nie dość, że czyta, to jeszcze komentuje. Ludziom Wartym Uwagi (w skrócie LWU), bo poświęcającym ci swój czas i uwagę, warto się pokłonić i poświęcić uwagę - nawet nie odrobinę - ale duuuużo uwagi, bo w dzisiejszych czasach ludzie uwagi sobie nie poświęcają. Mają przecież OBOWIĄZKI. Najczęstszy obowiązek to PRACA. Praca usprawiedliwia WSZYSTKO; ucieczkę przed SZCZEROŚCIĄ, ucieczkę przed DOMEM, ucieczkę przed PROBLEMAMI, ucieczkę przed BLISKOŚCIĄ, ucieczkę przed ROZMOWĄ, ucieczkę przed KIMŚ. Dlatego dziękuję Ci Matt - choć zupełnie nie wiem Kim jesteś - za to, że znajdujesz czas, że poświęcasz uwagę, i, że chce Ci się skreślić te parę słów komentarza. Dziękuję zatem Matt'owi oraz wszystkim moim Czytaczom, Pamiętajcie proszę o tym, by UWAŻNIE SŁUCHAĆ, CZYTAĆ i dawać nie to, co chcecie dać, tylko to, co Biorca chciałby dostać.
piątek, 13 listopada 2015
Niech żyje wolność, wolność i swoboda

Uważam, że lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego raz w roku ciągałam dzieciaki na kontrolne badanie krwi. Zawsze tak było - ku rozpaczy całej trójki i zdecydowanym protestom. Nadeszła wreszcie upragniona - przeze mnie i przez Nich - chwila samodzielności. Dzieciaki pełnoletnie są i same muszą podejmować ważne decyzje. Najstarszej we krwi została... wpajana przez lata odpowiedzialność, więc chcąc nie chcąc, z oporami wielkimi od lekarza skierowanie na wspomniane pobranie pozyskała i ukłuć się poszła. Opowiada mi potem cała rozemocjnonowana jak to w sumie nic nie bolało, dziurę w zgięciu łokcia po odwiercie pokazuje i stwierdza, że to okropne jest samemu za siebie odpowiedzialnym być i i decydować, bo jak była pod jurysdykcją rodziców i mama kazała i "na krew" ciągnęła, to przynajmniej było komu opór stawiać i veto, a teraz to przecież sama ze sobą nie będzie się kłócić, że nie pójdzie, bo to chore byłoby... Kiedy ja byłam dzieckiem, matka co niedziela do kościoła mnie wypychała, wierząc, że mi to chodzenie regularne wpoi, jednak w nawyk mi jakoś nie weszło klepanie co weekend tych samych wierszyków i piosnek. Wolałam na płocie gdzieś obok wisieć i życiem towarzyskim się cieszyć niż kontemplacjom oddawać, lotność umysłu mojego przekraczającym. Widać boleśniejsze musiało być dla mnie czterdzieści pięć minut biernego przebywania w oparach kadzideł niż dla Niej kilka sekund "przerażającego" pobierania krwi. I dobrze.
niedziela, 8 listopada 2015
Torebunia, Kicia, że Fiu Fiu i Wielka Gala

Z Mężem moim zaproszeni zostaliśmy na galę tłuczenia się po ryjach i kopania po nerkach. Na bilecikach wskazanie było, że mamy się zalogować do stolika dla "wi aj pi" numer 41. Mąż Mój garnitur elegancki przyodział, ja sukienkę większą niż małą lecz bardzo czarną, a to wszystko po to, by adekwatnymi być do zaszczytu nas napotykającego. Stoły były okrągłe, a obrusy białe, zaś na obrusach czysto jak łza - znaczy się nie było nic. Bilecik "od głowy" prawie sto "ełro" kosztował, dlatego człowiek czuł podprogowo, że raczej coś na stoliku będzie rozsądnego, a i ktoś logiczny przy nim zasiądzie. Tymczasem - jak już wspomniałam - stoliki pustką świeciły, doń zaś poczęli dosiadać się ludzie w wieku przedprodukcyjnym zawodowo czyli młodzież szkolna lecz zamożna zamożnością swoich rodziców lub starszych mocno odrobinę od siebie partnerów. Zasiadła więc Taka Panna Dziewanna Z Domu Lepsza, w sukienusi kółkami metalowymi nabitej i mocno obciskającej jej wąską i drobną dupkę dziewczęcą, i nogę na nogę profesjonalnie zarzuciwszy, swoją torebunię bezceremonialnie, i centralnie na stół pierdolnęła. Ze zdumienia oczy mi prawie wyszły z orbit, puls przyspieszył, ale powściągliwość zachowałam, spojrzeniami jedynie porozumiewawczymi z Małżonkiem się wymieniając. Pierwsze mocowanie siłaczy zakończyło się chyba po trzydziestu sekundach, kiedy to jeden drugiego przydusił tak, że ów drugi ręką wskazał bez zwłoki, że ma dość, unikając tym samym rychłej przemiany w zwłoki. Kolejne dwie walki polegały głównie na macaniu się kolegów w parterze - innymi słowy - nuda, aż wreszcie w ringu pokazały się dwie kobiety: Kasia i Róża. Koniec końców dziewczyny pozwoliły mi oderwać myśli i wzrok od Panny Dziewanny zwanej przez jej Pana "Kicią" i dojść do wniosku, że gdyby armie tego świata składały się z Kobiet, nie byłoby litości. Miałam wrażenie, że te dziewczyny walczą na "śmierć i życie", bez pobłażania i bez znieczulenia, bez gry wstępnej i bez uników - od pierwszej do ostatniej minuty. Tymczasem Kicia dostała polecenie udania się po piwo dla swojego opiekuna, wstała więc i przystąpiwszy do poprawiania wszystkich dwustu kółek na swojej kiecce, przesłoniła dokumentnie Mężowi Mojemu widoki. "Mój" zareagował bezzwłocznie wymownym i głośnym "przepraszam", lecz Kicia nie chciała usłyszeć lub głucha była na jedno ucho bądź na obydwa, bo nic sobie z tego nie robiła. Chwilę później do stolika przysiadł się jakiś Nieopierzony Futrzak w lisie na szyi i srebrnych, brokatowych, szpilkach. Ten również torebkę na stół centralnie i bezceremonialnie pierdolnął, wywracając prawie mój kubek do napojów prestiżowy, bo plastikowy i lisem na plecach umocowanym, po nozdrzach niemal mi zamiótł. Pomyślałam, że skoro jestem na spektaklu podczas którego zejście do parteru jest czymś naturalnym to i ja - wyjątkowo - do poziomu zejdę sąsiadek moich stolikowych. Wzięłam więc kopertówkę z kolan swoich i pach! - na stół pocisnęłam. Gest ten został jednak uznany za zupełnie naturalny w "tych sferach", więc posunęłam się dalej i torebkę koleżanki w sierści na ramionach, wymownie i z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym ze swojej części stołu odsunęłam. Oburzenie malujące się na twarzy tego wiejskiego majestatu było tak wielkie, że nie mogłam się posiąść z radości i wyjść ze zdumienia... Ze zdumienia wyjść wciąż nie mogę, kiedy przypominam sobie te buzie tępe, te usteczka wydęte, te czoła gładkie, żadną myślą nie pokalane, żadną refleksją nie okraszone i te oczy puste w sztucznych rzęsach tonące i w bezmyślności, nie zawsze ślicznych "dziewczyn jak malowanie", za to wymalowanych i wystrojonych jak stare panny, co na wydanie liczą, choć wydaje się, że ich szanse są bliskie zeru. Chociaż - jak się okazuje - dzisiaj nawet zero ma swoją wartość. Bo każde zero było ze swoim "Przybocznym".
czwartek, 22 października 2015
Po równo
Dzieci ze Złych Domów nierzadko wyrastają na nieszczęśliwych dorosłych. Bardzo pragną szczęścia jednak robią wszystko na opak czyli tak, by być nieszczęśliwi. Dorośli z popieprzonych domów pytają: "Czego mi brakuje, w czym jestem gorszy/a?" i naprawdę myślą, że mają jakieś braki. Dom Zły hoduje zakompleksionych dorosłych; albo kompletnie zastraszonych, albo bardzo wymagających. Zastraszony Dorosły - jeśli już napotka Szczęście na swojej drodze, schodzi Mu z drogi, by Go nie stracić, Nie wymaga niczego, niczego nie oczekuje. Hołduje zasadzie: "Nie oczekuj niczego, a zawsze dostaniesz więcej". Wymagający Dorosły ze Złego Domu zaś, wymaga tak bardzo, że pozwala swojemu Szczęściu uciec, bo Szczęście nie jest w stanie sprostać wymaganiom. Twierdzi, że wiele wymaga od siebie, dlatego tyle samo oczekuje od innych. Potem patrzy jak mu przecieka Szczęście prze palce i nie może zrobić nic, bo najszczęśliwszy jest jednak... w swoim nieszczęściu. Czasami zastanawiam się, dlaczego "Inni" mają "lajt" w życiu - i nie mówcie mi, że każdy ma swoje problemy. Wiem to, wiem, że każdy je ma. Wiem też, że jedni żyją łatwiej, inni trudniej. Wiem, także, że za wszystko trzeba w życiu zapłacić. Dlaczego jednak jedni muszą płacić za więcej mniej, a inni za mniej - więcej? Odpowiedź jest prosta: na tym właśnie polega równowaga - by wszyscy nie mieli po równo.
czwartek, 15 października 2015
Wbijam w to

Moje Dziecko w dupie ma estetykę otoczenia okalającego Osobę Dziecka. Nie wiem w kogo się wdało Owo, ale niech będzie, że we mnie. Od zarania dziejów walczę ze stosami kubków, talerzy, papierków od cukierków, toreb, zwiędłych kwiatów, koszulek, spodni i innego wszystkiego na szafce nocnej przy łóżku oraz na podłodze. Walczę tak, że początkowo nauczyć chciałam układać, pilnować i dbać. Potem zaczęłam to wszystko na łóżko desantować i kepisz kompletny robić, mydło z powidłem i buty z talerzami dosłownie mieszając. Dziecko jednak odporne jest na te akcje i rzekło ostatnio Ojcu, modnego czasownika używając, że w to wbija, bo twierdzi, że ma porządek i mamie się wydaje. W tej sytuacji okrutnie się zeźliłam i natychmiast telefon wykonałam, a że głos mam donośny podczas aktu irytacji i w dyskoncie akurat przebywałam, Społeczeństwo - siłą rzeczy - niemym odbiorcą się stało. Jak się przy kasie okazało, nie do końca niemym... "Przepraszam, czy Pani rozmawiała z naszym dzieckiem?" - zapytał Pan z Żoną, kasujący się przede mną. W nerwach nie zreflektowałam się zupełnie, że Człowiek żartobliwie zagaił i zupełnie poważnie odparłam, że nie. "Bo zupełnie jakby pani do naszego mówiła". Przepraszać poczęłam ludzi, że - fakt - nie powinni słuchać moich wywodów telefonicznych, że głupio mi i, że to brak kultury z mojej strony ewidentny, ale Oni dziękować mi zaczęli i zapewniać, że metodę moją zastosują. Bardzo im się spodobało, gdy poinformowałam Dziecko, że spakuję wszystkie najlepsze rzeczy Jego do wora i w pizdu zabiorę i niech lata w szmatach spranych skoro niespranych uszanować nie umie. Dziecko natomiast deklarację przyjęło z godnością i opanowaniem Człowieka Młodego, który we wszystko wbija.
czwartek, 8 października 2015
Mięso

piątek, 2 października 2015
Robota nie zając
Trzecia czterdzieści pięć, a ja od godziny rzucam się w łóżku. Boli mnie szyja, myśli i puste miejsce z prawej strony. Dzięki Bohu nie muszę iść na ósmą do "zakładu", więc odeśpię, gdy już padnę, ale póki co, nie będę traciła czasu na usilne próby pokonania bezsenności. Tym bardziej, że mam temat, który mnie ostatnio poruszył, a jego Bohater do żywego wzruszył. McDonald's zatrudnia ludzi, którzy chcą ciężko pracować. Za moich młodych czasów nie było jeszcze możliwości najęcia się w tej fabryce, zresztą nawet gdyby była i zawiałoby w ówczesnej, smętnej i szarej rzeczywistości "Jameryką", z pewnością nie poszłabym do tego cyrku, bo praca w zgiełku i "na akord" nie jest dla mnie. Szukałabym innych możliwości. Mówią, że w "Biedrze" się nie siedzi, ale mam wrażenie, że w "Maku" się nawet nie stoi tylko lata na wysokości lamperii. Dlatego, gdy już raz od wielkiego dzwonu wchodzę tam na kawę , albo ciastko jabłkowe, albo jedno i drugie - podziwiam ludzi za ladą i nie marudzę, gdy jest "za wolno" lub niedokładnie, Ostatnio przyglądałam się ichniemu, pewnemu Pracownikowi, bo... On z dziwną ciekawością przyglądał się mnie. Chłopak w nieokreślonym wieku (osoby z Zespołem Downa tak mają) z niezwykłą pieczołowitością zamiatał na szufelkę każdą napotkaną, na drodze i podłodze frytkę. Robił to w swoim tempie naturalnie, ale za to bardzo dokładnie. Kilka miesięcy wcześniej, a była to wiosna, zrobiłam sobie przystanek rowerowy w ogródku innego Mc'a. Tam również pracował taki chłopak i również nie mogłam wyjść z podziwu, jak dokładnie wykonuje swoją pracę. Pomyślałam wtedy, że w tym "Maku" mają najczystsze stoły w całej sieci, bo na jedną powierzchnię ów chłopak zużywał pól butelki detergentu i prawie rolkę ręcznika papierowego. Podobno zarabiają tam od dziesięciu do dwunastu złotych za godzinę pracy. Niemało wydaje mi się dlatego od od razu zadaję sobie pytanie; Dlaczego tylu zdrowych nierobów nie wpadnie na pomysł, żeby zamiast salwować się ucieczką przed odpowiedzialnością i siedzieć "na bezrobotnym", nie pójdzie pracować choćby tam? Są gorsze prace (nie będę wymieniać "dla przykładu", żeby nie urazić nikogo, kto takową czyli "gorszą" wykonuje), ale chętnych w naszym kraju brakuje i do tej gorszej i do tej lepszej. Z drugiej zaś strony słyszymy, że "obcy" odbierają nam miejsca pracy... Jakoś Angole się nie pieklą, że Polacy przyjeżdżają i odbierają im robotę, bo... statystycznie przyjeżdżają głównie Ci, którzy wyręczają ich od pracy, której oni wykonywać nie chcą, czyli tej wymagającej mizernych kompetencji i dającej znikomą satysfakcję z jej wykonywania. Żadna praca nie hańbi - powiadają - i każda jest lepsza niż żadna. "Masz dwie ręce, dwie nogi, jesteś zdrowa to zasuwaj" - tak musztrowała mnie zawsze matka. Zasuwać - jak widać na powyższym przykładzie mogą też chorzy, a co więcej, potrafią robić to z pasją i zaangażowaniem, dlaczego więc zdrowi tak często nie mogą robić nic prócz wygłaszania pretensji do całego świata? Bo robota nie zając, a utyrać się w życiu człowiek przecież zawsze zdąży.
sobota, 19 września 2015
Działa, nie działa
Zawracam na nakazie jazdy w lewo, bo na wprost jest wielki korek, a ja nie mam czasu, by w nim tkwić. Wybieram lepsze rozwiązanie. Tak myślę. Nie rozejrzałam się przed wykonaniem tego manewru jak to zwykle robię, bo jestem zamulona i nieobecna. Kilka sekund później słyszę policyjnego wyjca i widzę w lusterku niebieską dyskotekę. Zjeżdżam na prawy pas i zatrzymuję samochód, bo orientuję się, że to do mnie mrugają. Z policyjnej, opancerzonej budy wyskakuje gość w czarnym moro i dopada do moich drzwi. Nie mówi "dzień dobry" tylko zdławionym ze złości głosem, recytuje mi moją winę i z pianą na ustach syczy, że to przewinienie kosztuje dwieście pięćdziesiąt złotych i pięć punktów karnych. Opieram zmęczoną głowę o zagłówek, patrzę na niego obojętnym wzrokiem i pytam bez przekonania o "widełki" w kwocie lub punktach. Widełek nie ma. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Nie negocjuję, bo mi się nie chce i nie mam siły pałować się z człowiekiem. Pobiera ode mnie wszystkie możliwe dokumenty i mam wrażenie, że gdyby mógł, wziąłby również moją szkolną legitymację SKO. Siedzę w aucie, słucham muzyki i czekam. Mija piętnaście minut, a ja obserwuję we "wstecznym" jak panowie w niebieskim i okratowanym, oglądają sobie moje papiery i najwyraźniej dobrze się bawią. Zaczynam się niepokoić i mieć absurdalne myśli. W końcu z suki wysiada trzech w moro i zmierza w moim kierunku, Czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale nadal siedzę spokojnie. Ten "z pianą" mówi, że ma pytanie. Tamtych dwóch w tym czasie stoi po drugiej stronie samochodu i wbija we mnie wzrok pochylając się charakterystycznie do przodu i splatając ręce "na dziadka" tuż nad pośladkami. "Czy pani ma dwa nazwiska, bo mi w systemie wyskakuje?" "Tak" - odpowiadam - "Nie mam jeszcze tego w papierach, bo to świeża sprawa". Nagle facet rozpromienia się, oddaje mi papiery wraz z dołączonym kwitem do wpłaty oraz miłym uśmiechem i życzy "mimo wszystko miłego dnia". Jestem zaskoczona tą nagłą zmianą frontu, ale ostatnio widzę coraz więcej ludzi z dwubiegunówką, więc nie myślę o tym dłużej. Jadę dalej, prowadząc intuicyjnie i automatycznie po to, by kilometr dalej zobaczyć na chodniku masaż serca robiony jakiemuś nieprzytomnemu nastolatkowi, dziesięć minut później prawie rozjechać na pasach chłopaka o oliwkowej skórze, a finalnie niemal sama nie rozwalić się o tył ciężarówki. Czuję, że mam sto kilo na barkach i miazgę w głowie. Kilka godzin później jest dwudziesta. Dzisiaj moje Dzieci mają "dzień odpowiedzialności i samodzielności", więc monitoruję nastoletniego syna zdalnie. Dostaję sms: "Ja już w domu". Czuję ulgę, ale jednak coś mnie gniecie "w intuicję". O dwudziestej drugiej tłukę do drzwi lecz nikt mi nie otwiera. Dzwonię na komórkę i słyszę zbliżający się dźwięk gdzieś na klatce schodowej. Moje Dziecko, które zadeklarowało, że jest od dwóch godzin w domu i czyta książkę, zachodzi mnie od tyłu i skonsternowane nie wie, co ma ze swoim byciem po niewłaściwej stronie drzwi zrobić. Kapituluję i robię awanturę. Właściwie to syczę i toczę cicho pianę, bo po dwudziestej drugiej jest i wrzaski wszelkie przez sąsiadów nie byłyby mile widziane. Tak, nie mam siły dzisiaj na dyplomatyczne dyskursy, tłumaczenia i "rozmowy z dzieckiem". Każę mu czytać do dwudziestej czwartej. Dowalam do tego dwa tygodnie szlabanu na wychodzenie z domu i koleżków. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Ostatnio ktoś zapytał czy lepiej żeby ludzie cię kochali czy się ciebie bali, bo podobno nie można jednocześnie odczuwać strachu i miłości. Nie wiem co mam o tym myśleć - ja orędownik miłości i bezgranicznego zaufania. Wiem jednak, że respekt działa. A respekt bez odrobiny strachu nie działa. Młody czyta do narzuconej godziny, chociaż być może tylko tępo wpatruje się w literki. Tak jak ja do rana w ciemność za oknem.
środa, 16 września 2015
Twoja Mać

czwartek, 27 sierpnia 2015
Odważniejszość
Mam niefart - jestem Debilem. Tak, przez duże "D" - bynajmniej nie przez szacunek dla siebie. Często ostatnio słyszę pytanie: "ty naprawdę nie rozumiesz???". Ano - nie rozumiem. Dajcie mi tu takiego co twierdzi, że wszystko rozumie, a przekonam go, że się myli. Jak powiada pewien Mędrzec - "życie to nie blog", jednak ja lubię od czasu do czasu kawałek życia przenieść tutaj, bo relaksuje mnie to i ulgę przynosi, a poza tym podobno pisać umiem, chociaż i to zostało podważone i grafomańskimi farmazonami nazwane. Szczęśliwie mam dość nieznośny charakter dla innych i bardzo wygodny dla siebie, bo gdy się uprę i uwierzę, że coś mogę, to nikt mi nie wmówi, że nie mogę, jeśli zaś mi wmawia, dostaję takiej motywacji do działania, że mogę jeszcze mocniej i bardziej. Dlatego popełniam właśnie i popełniać będę kolejne posty. Czytałam ostatnio wywiad z Kolegą Maleńczukiem. Dużo tam szpanu i wiraszkostwa (jest takie słowo w ogóle?), ale Gość ma przebłyski geniuszu, między innymi wtedy, gdy przyznaje, że jest snobem, lubi ładne rzeczy i zmuszał się do czytania Dostojewskiego, bo - pomimo, że zawsze był nikim - zawsze też miał "aspiracyjki". Srał pies takich odważnych, co to się przyznają, że byli łobuzami i gnojami w życiu - to teraz takie modne - mówienie o sobie "bylem i jestem brzydkim chłopcem". Powiedzieć, że jest się snobem, że przed dziećmi udaje się, że się nie pali i nie pije, albo, że wykorzystywało się kobiety po to, by wygodnie żyć - to jest już jakaś odwaga. Oczywiście, gdyby gradować "odważniejszość", to przyznanie się dzieciakowi: "tak piję i palę, ale działam w temacie i wkrótce przestanę", a potem dotrzymanie słowa, to wiadomo, że to jest dopiero "odważniejszość". Mierzi mnie dulszczyzm odkąd zrozumiałam, co oznacza słowo "nie wypada". "Nie mów cioci, że jest stara, bo to nie wypada", "zjedz kuskus, bo w gościach nie wypada zostawiać" i kij z tym, że ciocia jest stara jak węgiel drzewny, a kuskus rośnie mi w ustach i występuje w pakiecie z odruchem wymiotnym. Cenię w ludziach szczerość, otwartość i zdrową dawkę samokrytycyzmu. Wtedy gotowa jestem, wybaczyć błędy i chodzenie po prostej drodze zygzakiem. Można nie lubić Maleńczuka, jednak jego szczerość - być może trochę celowa, a nawet może i marketingowa, każe spojrzeć na niego łaskawszym okiem pomimo, że z gościa był kawał drania. Wolę taką - już na pierwszy rzut oka - "brudną krew", niż "czystą szlachecką" na pozór i dającą stęchlizną, gdy się ją włoży pod mikroskop. Wolę też być debilem, który stara się zrozumieć, niż pławiącym się w uznaniu dla samego siebie Wszechpanem, który wie, że wie najlepiej.
wtorek, 4 sierpnia 2015
Anioły

poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Czego pragną Kobiety

środa, 29 lipca 2015
Oświadczenie
wtorek, 28 lipca 2015
"Jestem po medycynie" czyli "Dzikie Historie" po polsku

środa, 22 lipca 2015
Świeży umysł

poniedziałek, 13 lipca 2015
Kwestia wyboru, rzecz charakteru

Kupuję pomidory. Podaję starszej kobiecie jedna po drugiej dorodne, czerwone kulki, a ta wkłada je w milczeniu do foliowego worka i bezskutecznie stara się powstrzymać kłopotliwe kasłanie. W końcu odruch staje się silniejszy i z jej piersi wydobywa się rzężący charkot. "Boże, czy pani jest chora?" - pytam zszokowana wydobywającymi się z przekupki dźwiękami. "Niee, to fajki tylko." - pada odpowiedź. Nie mogę powstrzymać zdumienia i ciekawości, dlatego pytam dalej, między innymi ile tych fajek dziennie pochłania. Kobita pali paczuchę dziennie, a i czasem ta nie wystarcza. "Nie boi się pani o swoje zdrowie?" - niegrzecznie drążę temat i mimochodem wtłaczam się w rolę zafrasowanej kwoki. "Pani kochana, ja od czterdziestu i pięciu lat palę i nie przestanę. Zresztą o co mam się bać...dzieci duże, wnuki odchowane, a i tak piach mnie czeka i tak". "No tak, jej wybór" - myślę sobie i uważam temat za zamknięty, bo argumenty są nie do zbicia.
Lubię dokumentalne filmy i gadanie starszych ludzi, więc o Danucie Szaflarskiej oglądałam razu pewnego opowieść, która - pomimo braku wpływu na to, że wojna ją zastała i prawie zmiotła z tego świata - przetrwała. Bo bardzo chciała. Patrzę na twarz stulatki i widzę jasność, radość, spokój i pogodę ducha. Przetrwała, bo się uparła, a los jej trochę w tym pomógł. Druga Babciusia stuletnia, zapytana jakim cudem trzyma się w takiej kondycji i zdrowiu, odpowiada, że dwie wojny przeżyła, mąż na drugiej zawinął się do nieba, a ona prawie z tuzinem dziatwy poradzić sobie musiała i na boso, przez las jedenaście kilometrów w jedną stronę tylko, do pracy dzień w dzień zasuwała. Żadne zasrane Endomondo nie udźwignęłoby takich "prędkości" - tego jestem pewna, wszak stworzone jest dla brandzlujących się swoim jestestwem ludzi bez zajęcia, którzy z portalu sportowego, kryptorandkowy sobie zrobili i czują się o niebo lepsi od tych, co lajkują bzdety na fejsbuku. Motywują się nawzajem ochami i echami na każde przebyte pięćdziesiąt metrów, jakby idąc do warzywniaka osimiotysięcznik zdobywali. Dzisiaj już "nikt" nie biega dla siebie, biega, by wszyscy widzieli i chwalili. Biega "na głos" i wszem i wobec, za to po cichu parkuje prawie w sklepie i jeździ windą "na pierwsze". Naturalnie ukrywa to, bo przecież za to nie ma"lajków" na endo. Pisałam kiedyś o wolnej woli, dziś piszę o wolnym wyborze. Może i argumentacja straganiarki jest niedorzeczna, może i sprzeczna z modą na zdrowie i bycie "fit", ale jest szczera i prawdziwa. Niekonformistyczna postawa tej kobiety zaimponowała mi i nie potrzebuję dłuższej rozmowy, by uwierzyć, że ona naprawdę tak myśli. Zastępy zaś endomondowych owiec, uzależnionych od GPS-u jak bywalec kasyna od hazardu, czy alkoholik od flaszki, irytują mnie, bo udają, że robią to dla sportu czytaj dla siebie, a tak naprawdę robią to dla ogólnopolskiej przyjemności płynącej ze zbiorowego lizania się po fiutach.
czwartek, 9 lipca 2015
WIĘCEJ

nie chcę byś wiedział o mnie więcej
nie chcę byś drwił potem, szydził i żartował
nie chcę byś mnie sarkazmem gasił i katował
nie chcę być w Tobie zadurzona bezmyślnie
nie chcę byś mnie ranił specjalnie, rozmyślnie
chcę uczuć dobrych i wyrozumiałości
chcę w oku błysku, komplementarności
chcę ciał zjednoczenia, myśli pojednania
chcę w dzień uśmiechów i w nocy kochania
chcę tego wszystkiego... być może to wiele
chcę tego, choć nie przysięgałeś mi raju w kościele
chcę więcej i więcej - być może zbyt dużo, lecz to z Tobą właśnie
chcę twarz w słońcu ogrzewać i w Tobie chować się przed zimnem i burzą
wtorek, 7 lipca 2015
NIE.

Człowiek powinien myśleć pozytywnie, wizualizować się sukcesywnie i mantrować aktywnie. Dobre myślenie przynosi podobno dobre zdarzenie. Mądre książki mówią, że należy wyrzucić ze swojego słownika słowo "nie". Żeby to było jeszcze takie proste... Jak żyć bez "nie"? Bezspornie, będąc "na tak' i widząc szklankę do połowy pełną, nie zaś w połowie pustą jest lepiej, bo jest łatwiej. Człowiek uśmiechnięty jest szczęśliwszy, ale musi być spełniony jeden warunek: człowiek ma być uśmiechnięty sam z siebie, od wewnątrz, naturalnie, a nie dlatego, że naczytał się OSHO czy innych pierdół i zmusza się do tego jak do defekacji przy zaburzeniach jelitowych. Oczywiście staram się myśleć pozytywnie każdego dnia, wyobrażać sobie, że jestem zdrową, piękną, z wzajemnością kochaną i majętną kobietą, ale jak tu się uśmiechać i mieć dobre myśli, gdy palec przybity gwoździem do deski, ogranicza pole manewru, a i bez deski ruszyć się nie można, bo boli jeszcze bardziej niż, gdy się nie ruszasz? Dzisiaj z premedytacją jestem "na NIE". Każdego dnia staram się być opanowana, wyważona, poukładana i rozsądna. Znoszę cierpliwie rozwydrzenie, kaprysy, tupanie nogą i wrzaski otoczenia, tłumaczę sobie, że kretynizmy są niegroźne i, że problemy trzeba postrzegać jako zadania, a zadania brać odrobinę z przymrużeniem oka lecz wciąż podchodzić do nich odpowiedzialnie. Nie lecę przez życie "na lajcie", nie zamiatam pod dywan spraw trudnych lecz - nawet, gdy się boję - zasłaniam oczy i skaczę na głęboką wodę. Staram się być dobra i tolerancyjna, bo tak chcę. Czasami mam ochotę wrzeszczeć i walnąć pięścią w stół, ale staram się być powściągliwa, więc tego nie robię. Najwyżej zabieram się i idę " w pizdu", a i nawet to ostatnio ograniczyłam do zera. W efekcie chronicznego tłumienia wkurwienia, mam męczące napady tężyczki, spacer mnie nie cieszy i nie odpręża, kawa nie stawia na nogi, za to notorycznie miewam koszmary, łażę w nocy po domu i balkonie, tłukę się jak ćma od ściany do ściany, popalam jednego, dwa, albo trzy, popijam lampkę dziennie albo dwie i może trzy "niegroźnego alkoholu", a potem chodzę w dzień nieprzytomna z niedospania i wyczerpania duchowego. Dlatego odpuszczam sobie dzisiaj pozytywne myślenie i pozwalam organizmowi na bycie "na NIE". Nie chce mi się w związku z tym dzisiaj: uśmiechać dyplomatycznie, katować fizycznie, słuchać farmazonów, być uprzejma i miła, do rany przyłóż, wyrozumiała i wspaniała, ładna i pachnąca, optymizmem buchająca, układna i niekonfliktowa, koleżeńska i morowa. Nie ugotuje obiadu, nie będę czekać z utęsknieniem, nie będę "przełykać gula", zamiast wywalić kawę na ławę, nie będę się starać, nie zrobię nic kosztem swojego dobrego samopoczucia, nie posprzątam, nie popływam, nie poćwiczę. TAK! Będę dzisiaj NA NIE.
sobota, 27 czerwca 2015
Jako mąż i nie mąż

środa, 10 czerwca 2015
Pożegnanie
Gotuję rosół
jak zawsze lecz
solę łzami żalu i
mówię do siebie
wlewam cały ból po
zniszczonej miłości i
doprawiam świeżym biciem serca
w drodze do przyszłości
mieszam w tym rosole
swoje uczucia i
już sama nie wiem
dlaczego czuję w środku
te dziwne ukłucia
Odeszłam i poszłam i
jestem gdzie indziej bo
przyszedł czas na mnie i
na Ciebie przyjdzie...
czwartek, 21 maja 2015
Kultura osobista czyli polski bon ton

Pojechałam ostatnio do Kielc. Miasto zaskoczyło mnie pozytywnie. Spodziewałam się brzydkich budynków i posępnych ulic. Nie dość, że Kielce okazały się być całkiem ładne, to jeszcze hotel, w którym się zatrzymaliśmy tchnął świeżością i dobrym gustem. W windzie jechał człowiek - gość prosty i nieskomplikowany, co wnioskowałam ze stylu w jakim komunikował się za pomocą nowoczesnego aparatu telefonicznego. Widać - "bismesmen". Z głęboko zakodowanym wzorcem, że kobieta idzie (przynajmniej w naszej kulturze) przodem, wykonałam ruch ciałem, wskazujący, że chcę wysiąść. Prosty człowiek niemal mnie staranował, wpychając się bezceremonialnie przede mnie. Pieniaczom i innym, szydzącym z równouprawnienia ("chciałyście równouprawnienia to macie"), przypominam, że równouprawnienie mnie chrzani, a domagam się jedynie szeroko pojętego szacunku Mężczyzny do Kobiety i odwrotnie.
Na basenie - jak wiadomo - prysznice podzielone są na damskie i męskie. Wrocławski Aqua Park poszedł dalej i zrobił osobne prysznice także dla dzieci. Wszystko po to, żeby ludzie mogli spokojnie się wykapać - jak Bóg przykazał - nago, a nie w szmatach jak dziewiętnastowieczny "zaścianek", zaś rodzice "w konserwie" chowający swoją dziatwę, nie musieli zasłaniać maluchom oczu, zalewać się purpurą i wić w konwulsjach, tłumacząc dlaczego panie mają na cipci włosy, a panowie ptaszki pochowane w szuwarach. Pielęgnuję więc pod prysznicem swoje ciało na sposób współczesny, czyli "bez góry" i "bez dołu", aż tu nagle wpada oldmatka z synkiem i patrząc na mnie zgorszona, rzęzi ciężko, że "mogłabym chociaż dupę zasłonić". Jestem tak skonsternowana, że nawet nie umiem jej odparować, żeby swoją zasłoniętą dupę zabierała pod prysznice dla dzieci, bo przecież nigdy swojej podczas kąpieli innej niż w zbiorniku publicznym zasłaniać nie musiałam. I wreszcie historyjka barowa, gdzie aktor ze spalonego teatru w restauracji "U Fryzjera" program swój muzyczny realizował, a przy stoliku obok cham pewien i prostak pospolity przez telefon gadał jak najęty, zagłuszając wzmacniacze i mikrofony szołmena. Aktor uwagę mu żartobliwie zwrócił raz i drugi i trzeci, ale na chama prostego sposobu nie było, by zamilkł wreszcie. Panie mu towarzyszące setnie się bawiły i najwyraźniej dumne były, że z takim bezpośrednim i głośno ryczącym lwem salonowym przy jednej ławie siedzą. Prawdopodobnie dlatego również nic nie robiły sobie z tego, że zwyczajnie przeszkadzają i - pomimo siwych głów - za grosz ogłady i taktu nie mają. Dla równowagi postać pozytywną przedstawię... Otóż pewien młody człowiek w wieku nie wyższym niż lat piętnaście, piękne życzenia urodzinowe mi złożył, komplementem okraszając, że nie wyglądam na tyle lat co kończę, a to wszystko dlatego, że jestem koleżanką jego matki, która oczu mu w dzieciństwie nie zasłaniała, za to pozwalała patrzeć i uczyć się jak świat kulturalny powinien wyglądać.
środa, 13 maja 2015
Wolę z Kobietami

Zdecydowanie bardziej wolę robić interesy z Kobietami niż z Panami. Zasady są proste: ja chcę sprzedać, One chcą kupić. Deprymujący element flirtu odpada i nie muszę się gimnastykować ani przed panem prezesem, żeby nie dać się wciągnąć w "niewinny flircik", ani też przed moim Panem Chłopakiem, żeby przekonać Go, że nie flirtuję - nawet niewinnie. Nikt się nie ślini i nikt się nie wkurza, że ktoś się ślini. Zostałabym przy przekonaniu, że Kobiety są konkretne, silne, dziarskie, odpowiedzialne, twarde, wytrwałe itp. itd. gdyby nie Pani Ogórkowa. Jestem obserwatorem sceny politycznej. Biernym, bo wyznaję zasadę, że skoro nie znam się na chirurgii naczyniowej, to do stołu operacyjnego się nie pcham. Obserwuję więc biernie lecz szlag mnie trafia aktywnie, gdy widzę jaką laurkę wystawia Kobietom rozhisteryzowana, niedojrzała emocjonalnie i politycznie Panna Dziewanna, która zgrabnie potrafi jedynie potrząsać blond lokami. Kapitan włoskiego bodajże promu dostał odsiadkę za to, że uciekł z tonącego statku, zaś Kandydatka Płochliwa za ucieczkę ze swojego pogrążonego w przegranej sztabu wyborczego i pozostawienie samym sobie ludzi którzy dla niej pracowali, wolontariuszy i wyborców przed telewizorami prawdopodobnie odpowie...szlochem. Co sobie myślał lubiany bądź nielubiany, lecz - bez wątpienia niezwykle doświadczony i wytrawny polityk jakim jest Pan Miller, decydując się na wystawienie tej cudnej Kandydatki? A możne raczej należy zapytać czym myślał? O jakie atrybuty wybranki oparł swoje nadzieje na wygraną? Nie mam poglądów politycznych, które chciałabym i mogłabym skanalizować w jakąś opcję polityczną - ku rozczarowaniu osób, które bardziej lub mniej wprost prosiły mnie o upolitycznienie "Laboratorium Kobiety", ale - jak to mawia mój Ojciec - woda mi się w rzyci gotuje, gdy widzę takie cuda i dziwy. Jakby tę płochliwą, chimeryczną blond Piękność zestawić przykładowo z współczesną Twardą Babą Angelą Merkelową lub Margaret z poprzednich czasów - czy poziom Ogórkowej mieściłby się w jakichkolwiek widełkach skali przyzwoitości politycznej, a w konkretnym przypadku polskiej sceny politycznej - przyzwoitości estradowej? A skali odporności na stres? A skali odpowiedzialności za załogę? Przez wrodzony takt o dyplomacji nie wspomnę. Mój dojrzały bardzo Kolega miał kontrowersyjną Koleżankę - przy Nim prawie nieletnią i - przy okazji - intelektualnie dość nielotną. Posługiwała się ona bardzo skromnym słownictwem, a większość zjawisk podsumowywała jednym słowem; "żal". Stąd też taki jej własnie przydomek nadałam i odkąd ją osobiście poznałam, Koleżanką Żal ją zwałam. Rzadko czerpię z zasobów tak skromnego intelektu, ale w przypadku takiego bigosu jak Ogórkowa nie potrafię znaleźć trafniejszego określenia niż... ŻAL
sobota, 25 kwietnia 2015
"Taki dualizm" czyli uczucia specjalne

wtorek, 21 kwietnia 2015
Gdy zamykam oczy...

piątek, 10 kwietnia 2015
Dzikie historie - part one: BASEN

środa, 18 marca 2015
Bez konkurencji ..
Witajcie Kobietki i Mężczyźni. Byłam na "gópim" filmie ostatnio - oczywiście to tylko moja, niezależna opinia. W sali kinowej było około stu osób, jednak tylko znikomą część stanowili Mężczyźni. Pisząc 'znikomą" mam tu na myśli sztuk CZTERY. Nie chce mi się liczyć jaki to procent jest wszak gołym okiem widać, że malutki. Film był o zahukanej małolacie i bardzo niezahukanym milionerze - również małolacie. Oczywiście smętna, bo przewidywalna fabuła: ona dupowata i ubrana jak biedna pensjonarka (wywala się na progu drzwi, wchodząc do pięknego gabinetu cudnego bogacza) i w dodatku znikąd, zakochuje się w suto ubranym, niekrzywym i cholernie zamożnym młodzianie. On pokazuje jej "świat", tzn głównie świat seksu sado & maso, a ona - ni to zachwycona, ni to przerażona, daje się wiązać i lać po dupie, aż żal patrzeć. Żenuje mnie ten obrazek, ale Niewiasty w dużej rozpiętości wiekowej, wychodzą z kina zarumienione i ewidentnie pobudzone. Ów piękniś ponoć pięćdziesięcioma twarzami dysponuje, ale ja - pomimo, że na seansie tylko na liczeniu jego twarzy się skupiam - maksymalnie trzech się doliczam i to z uwzględnieniem aspektu psychologicznego. Patrząc na zawartość sali, doszłam do wniosku, że Kobiety bardzo pokrzywdzone są i deficyt ładnego ciała męskiego jest wielki, bo jak już wreszcie rzucą na ekran kawałek zdrowego Mężczyzny, to z automatu sukces filmu gwarantowany. Przekopałam się więc dla Was Drogie Kobiety przez pół internetu, żeby ów głód chociaż minimalnie zaspokoić i pokazać Wam kilka miłych dla oka obrazów. Napatrzyłam się przy okazji na dziesiątki zdjęć piękności płci żeńskiej, z trudem pamiętając, że dziewczęta młode są i poprawione czym się da, a pamiętałam o tym tylko po to, by stresu sobie nie robić, że ja taka urodziwa i wiotka nie jestem to znaczy w talii pięćdziesiąt osiem centymetrów nie mam, a w pupie osiemdziesiąt pięć. Nie każda z nas ma jednak dzień zawsze dobry i nie zawsze znosi dobrze konkurencję, dlatego też dziś żadnej konkurencji nie będzie. Tylko piękni Faceci. Taki oto prezent przed snem postanowiłam moim Czytelniczkom zrobić. A Panowie z dystansem na pewno psów na mnie za to nie powieszą i od "niespełnionych starych dup" wyzywać mnie tu nie będą. Co bym musiała rzec w takim wypadku na oglądanie przez Panów w wieku po-chrystusowym panienek w wieku ich córek? Moje pisanie głównie zabawie służy, więc patrzmy, cieszmy oczy i bawmy się!
Subskrybuj:
Posty (Atom)