Kupuję pomidory. Podaję starszej kobiecie jedna po drugiej dorodne, czerwone kulki, a ta wkłada je w milczeniu do foliowego worka i bezskutecznie stara się powstrzymać kłopotliwe kasłanie. W końcu odruch staje się silniejszy i z jej piersi wydobywa się rzężący charkot. "Boże, czy pani jest chora?" - pytam zszokowana wydobywającymi się z przekupki dźwiękami. "Niee, to fajki tylko." - pada odpowiedź. Nie mogę powstrzymać zdumienia i ciekawości, dlatego pytam dalej, między innymi ile tych fajek dziennie pochłania. Kobita pali paczuchę dziennie, a i czasem ta nie wystarcza. "Nie boi się pani o swoje zdrowie?" - niegrzecznie drążę temat i mimochodem wtłaczam się w rolę zafrasowanej kwoki. "Pani kochana, ja od czterdziestu i pięciu lat palę i nie przestanę. Zresztą o co mam się bać...dzieci duże, wnuki odchowane, a i tak piach mnie czeka i tak". "No tak, jej wybór" - myślę sobie i uważam temat za zamknięty, bo argumenty są nie do zbicia.
Lubię dokumentalne filmy i gadanie starszych ludzi, więc o Danucie Szaflarskiej oglądałam razu pewnego opowieść, która - pomimo braku wpływu na to, że wojna ją zastała i prawie zmiotła z tego świata - przetrwała. Bo bardzo chciała. Patrzę na twarz stulatki i widzę jasność, radość, spokój i pogodę ducha. Przetrwała, bo się uparła, a los jej trochę w tym pomógł. Druga Babciusia stuletnia, zapytana jakim cudem trzyma się w takiej kondycji i zdrowiu, odpowiada, że dwie wojny przeżyła, mąż na drugiej zawinął się do nieba, a ona prawie z tuzinem dziatwy poradzić sobie musiała i na boso, przez las jedenaście kilometrów w jedną stronę tylko, do pracy dzień w dzień zasuwała. Żadne zasrane Endomondo nie udźwignęłoby takich "prędkości" - tego jestem pewna, wszak stworzone jest dla brandzlujących się swoim jestestwem ludzi bez zajęcia, którzy z portalu sportowego, kryptorandkowy sobie zrobili i czują się o niebo lepsi od tych, co lajkują bzdety na fejsbuku. Motywują się nawzajem ochami i echami na każde przebyte pięćdziesiąt metrów, jakby idąc do warzywniaka osimiotysięcznik zdobywali. Dzisiaj już "nikt" nie biega dla siebie, biega, by wszyscy widzieli i chwalili. Biega "na głos" i wszem i wobec, za to po cichu parkuje prawie w sklepie i jeździ windą "na pierwsze". Naturalnie ukrywa to, bo przecież za to nie ma"lajków" na endo. Pisałam kiedyś o wolnej woli, dziś piszę o wolnym wyborze. Może i argumentacja straganiarki jest niedorzeczna, może i sprzeczna z modą na zdrowie i bycie "fit", ale jest szczera i prawdziwa. Niekonformistyczna postawa tej kobiety zaimponowała mi i nie potrzebuję dłuższej rozmowy, by uwierzyć, że ona naprawdę tak myśli. Zastępy zaś endomondowych owiec, uzależnionych od GPS-u jak bywalec kasyna od hazardu, czy alkoholik od flaszki, irytują mnie, bo udają, że robią to dla sportu czytaj dla siebie, a tak naprawdę robią to dla ogólnopolskiej przyjemności płynącej ze zbiorowego lizania się po fiutach.
Pamiętam dziadka brata, dożył pięknego wieku bo prawie osiemdziesięciu paru lat, jego żona dziewięćdziesięciu paru. Piękne lata. Ludzie robili wtedy prawie wszystko uznane dziś za niezdrowe. Palili fajki, pili samogon, smażyli na smalcu, dieta ich opierała się na chlebie. Mając jeszcze z siedemdziesiąt parę lat pracowali na polu, w gospodarstwie, pomagali wnukom.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że brzydzę się wszelkimi technologiami mającymi pomóc użytkownikom w "angażowaniu się" w uprawianie jakichś sportów, liczące to i tamto, integrujące się z mediami społecznościowymi.
Sport według mojej perspektywy to pewna pasja. Niekoniecznie muszę się chwalić ile razy, gdzie i kiedy biegam. Niekoniecznie od razu muszę być poddawany ocenie i brać udział w rankingach w których nawet nie miałem zamiaru występować. Cieszę się, jak znajdę chwilę na coś, co czekało w kolejce na swoją godzinę.