Ciężki to był dzisiaj dzień. I trudny. Chciałam nie czuć i nie myśleć. Postanowiłam iść przed siebie, jednak było mi tak ciężko wszędzie, na całym ciele i w głowie, i do tego ten obezwładniający upał, że zrezygnowałam z pierwotnego zamysłu, i po prostu położyłam się na ławce gdzieś w mniej uczęszczanej, parkowej alejce. Leżałam tak i chciałam przestać być. Nagle usłyszałam kobiecy, zatroskany głos, Otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącą przy mnie młodą kobietę z dzieckiem przytroczonym chustą do jej piersi. "Czy pani dobrze się czuje?" Trochę zaskoczona pytaniem, szybko odpowiedziałam, że tak. "Na pewno? A czy wodę pani ma?". Pośpiesznie uspokoiłam młodą mamę, że mam wszystko, dobrze się czuję tylko odpoczywam chwilę. Dziewczyna wyraźnie uspokojona wreszcie odeszła. Niespełna pięć minut później podeszła do mnie starsza pani i z nie mniejszą troską zadała mi ten sam zestaw pytań. I tym razem uspokoiłam mojego Anioła Stróża, że naprawdę wszystko ze mną w porządku, a gdy kobieta poszła, rozpłakałam się ze wzruszenia i przesilenia. "Nie ma szans, nawet chcieć umrzeć sobie nie można na ławce w kącie, bo ludzie cię uratują" - pomyślałam. A potem było popołudnie, rower i... znowu byłam szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz