niedziela, 8 listopada 2015

Torebunia, Kicia, że Fiu Fiu i Wielka Gala


Z Mężem moim zaproszeni zostaliśmy na galę tłuczenia się po ryjach i kopania po nerkach. Na bilecikach wskazanie było, że mamy się zalogować do stolika dla "wi aj pi" numer 41. Mąż Mój garnitur elegancki przyodział, ja sukienkę większą niż małą lecz bardzo czarną, a to wszystko po to, by adekwatnymi być do zaszczytu nas napotykającego. Stoły były okrągłe, a obrusy białe, zaś na obrusach czysto jak łza - znaczy się nie było nic. Bilecik "od głowy" prawie sto "ełro" kosztował, dlatego człowiek czuł podprogowo, że raczej coś na stoliku będzie rozsądnego, a i ktoś logiczny przy nim zasiądzie. Tymczasem - jak już wspomniałam - stoliki pustką świeciły, doń zaś poczęli dosiadać się ludzie w wieku przedprodukcyjnym zawodowo czyli młodzież szkolna lecz zamożna zamożnością swoich rodziców lub starszych mocno odrobinę od siebie partnerów. Zasiadła więc Taka Panna Dziewanna Z Domu Lepsza, w sukienusi kółkami metalowymi nabitej i mocno obciskającej jej wąską i drobną dupkę dziewczęcą, i nogę na nogę profesjonalnie zarzuciwszy, swoją torebunię bezceremonialnie, i centralnie na stół pierdolnęła. Ze zdumienia oczy mi prawie wyszły z orbit, puls przyspieszył, ale powściągliwość zachowałam, spojrzeniami jedynie porozumiewawczymi z Małżonkiem się wymieniając. Pierwsze mocowanie siłaczy zakończyło się chyba po trzydziestu sekundach, kiedy to jeden drugiego przydusił tak, że ów drugi ręką wskazał bez zwłoki, że ma dość, unikając tym samym rychłej przemiany w zwłoki. Kolejne dwie walki polegały głównie na macaniu się kolegów w parterze - innymi słowy - nuda, aż wreszcie w ringu pokazały się dwie kobiety: Kasia i Róża. Koniec końców dziewczyny pozwoliły mi oderwać myśli i wzrok od Panny Dziewanny zwanej przez jej Pana "Kicią" i dojść do wniosku, że gdyby armie tego świata składały się z Kobiet, nie byłoby litości. Miałam wrażenie, że te dziewczyny walczą na "śmierć i życie", bez pobłażania i bez znieczulenia, bez gry wstępnej i bez uników - od pierwszej do ostatniej minuty. Tymczasem Kicia dostała polecenie udania się po piwo dla swojego opiekuna, wstała więc i przystąpiwszy do poprawiania wszystkich dwustu kółek na swojej kiecce, przesłoniła dokumentnie Mężowi Mojemu widoki. "Mój" zareagował bezzwłocznie wymownym i głośnym "przepraszam",  lecz Kicia nie chciała usłyszeć lub głucha była na jedno ucho bądź na obydwa, bo nic sobie z tego nie robiła. Chwilę później do stolika przysiadł się jakiś Nieopierzony Futrzak w lisie na szyi i srebrnych, brokatowych, szpilkach. Ten również torebkę na stół centralnie i bezceremonialnie pierdolnął, wywracając prawie mój kubek do napojów prestiżowy, bo plastikowy i lisem na plecach umocowanym, po nozdrzach niemal mi zamiótł. Pomyślałam, że skoro jestem na spektaklu podczas którego zejście do parteru jest czymś naturalnym to i ja - wyjątkowo - do poziomu zejdę sąsiadek moich stolikowych. Wzięłam więc kopertówkę z kolan swoich i pach!  - na stół pocisnęłam. Gest ten został jednak uznany za zupełnie naturalny w "tych sferach", więc posunęłam się dalej i torebkę koleżanki w sierści na ramionach, wymownie i z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym ze swojej części stołu odsunęłam. Oburzenie malujące się na twarzy tego wiejskiego majestatu było tak wielkie, że nie mogłam się posiąść z radości i wyjść ze zdumienia... Ze zdumienia wyjść wciąż nie mogę, kiedy przypominam sobie te buzie tępe, te usteczka wydęte, te czoła gładkie, żadną myślą nie pokalane, żadną refleksją nie okraszone i te oczy puste w sztucznych rzęsach tonące i w bezmyślności, nie zawsze ślicznych "dziewczyn jak malowanie", za to wymalowanych i wystrojonych jak stare panny, co na wydanie liczą, choć wydaje się, że ich szanse są bliskie zeru. Chociaż - jak się okazuje - dzisiaj nawet zero ma swoją wartość. Bo każde zero było ze swoim "Przybocznym".

1 komentarz:

  1. Lat temu kilka ładnych zaszczyt kopnął mnie niesamowity bowiem znajomek, wzięty prawnik, zaprosił mą skromną osobę wraz z osobą towarzyszącą na niejaki bal karnawałowy organizowany przez korporację studencką. Jam człowiek sprzedażowy zanurzony w świecie informatycznym więc mnie korporacje kojarzyły się z dużymi firmami w których pociłem się próbując przekonać korporantów do zakupu takich bądź innych rozwiązań, które sprawiają to bądź tamto. Tutaj korporacja jawiła się jak twór braci studenckiej reaktywowany po latach zapaści skupiający osoby o określonym światopoglądzie.

    Impreza okazała się jednym wielkim sucharkiem i wizerunkową wtopą. Światek prawniczo-polityczno-ekonomiczny balował przekraczając jakiekolwiek granice kreowane podobno przez ową korporację. Od tego czasu za wszystko co ma w nazwie vip, ma podobno ociekać solidnością z nazwy, serdecznie podziękuję.

    OdpowiedzUsuń