Poszłam dzisiaj do lekarza od nogi, bo mnie boli. Wchodzę do gabinetu, siedzi młody doktor (młody, bo młodszy ode mnie o jakieś lat pięć), wskazuje krzesełko po czym dopytuje z nieudawanym zainteresowaniem o szczegóły powstania kontuzji. Uwielbiam takich młodych, walecznych zapaleńców, zupełnie jeszcze niezmanierowanych, bo to właśnie ich świeżość i chęć poznania pcha świat do przodu. Doktor uśmiecha się sympatycznie łamane przez zalotnie i każe pokazać. Ściągam więc kozak lewy i skarpetkę w paski, z ulga stwierdzając, że lakier czerwony położony na pazury czterdzieści minut wcześniej jest na swoim miejscu.
Tak się dziś śpieszyłam nie wyrabiając się na żadną godzinę, że przemalowałam tylko nogę lewą, a utwardzając lakierek suszarką do włosów, w międzyczasie, poniekąd słusznie wydedukowałam, że prawa nie będzie przecież przedmiotem oględzin i ładnie wyglądać przez tę krótką chwilę nie musi. Pozostawiłam ją więc bez koloru, za to z żółtym odblaskiem na paznokciach po "czerwonym", z którym raczej się nie rozstaję. Medyk wprawił mnie w osłupienie, nie zakładając rękawiczek (ja bym się "odrobinę" obawiała bakterii z czyjejś giry), dokładnie wymiętosił moją obolałą piętę, niemal klęcząc w nogach kozetki, na której się bez zbędnych ceregieli wygodnie rozłożyłam. Twarz miał maksymalnie dwadzieścia centymetrów od mojej kończyny i sprawiał wrażenie wcale swoją robotą niezmaltretowanego. Wesoło sobie przy tym gaworzyliśmy do momentu, gdy poprosił bym pokazała mu drugą stopę, bo nieopatrznie palnęłam, że jestem "trochę krzywa" co oznacza, że mam jedną nogę krótszą od drugiej lub - jak kto woli - drugą dłuższą od pierwszej. Chyba nikogo nie dziwi, że jako młody, dociekliwy i ciekawy kolejnych "przypadków klinicznych" specjalista, chciał sobie "to" obejrzeć, porównać i zmierzyć. Oczywiście nie bez oporu pozbyłam się drugiej skarpetki i pokazałam stopę jakby cudzą. Młody człowiek był dżentelmenem, więc udał, że nie widzi tej kolorystycznej niekonsekwencji, po czym postawił diagnozę: "naderwanie ścięgna na skutek odstawienia wysokich obcasów". Nie mogę chodzić od trzech tygodni tylko dlatego, że dwa miesiące temu "przesiadłam się na płaskie zimówki", a moje nogi od dwudziestu lat biegają niemal wyłącznie na wysokich obcasach. Jedna stopa "zgłupiała" na skutek tej drastycznej zmiany i skapitulowała. Pogrążona w chwilowym napadzie "rozsądku' i chęci ulżenia moim steranym niebotycznymi wysokościami nogom, wyrządziłam im szkodę i niedźwiedzią przysługę.
Stąd i nie tylko stąd wniosek, że zdrowe nie znaczy lepsze, a gwałtowne, radykalne zmiany nie służą niczemu i to chyba w każdej dziedzinie życia. Wracam do szpilek.
biedny hopak... ten medyk
OdpowiedzUsuńcałymi dniami łata budowlańców i leczy staruszków z reumatyzmu
aż tu nagle staje przed nim fanka szpilek
/poziom testosteronu rośnie niebezpiecznie/
...tyle że bez szpilek
krótki wywiad ...STOPA/stanowczo za krótki... bo mógłby przegadać z nią pół życia/
żeby tak biodro, kolano może... nie! STOPA
co robić...co robić...hekum tekum...
/udaje więc że NFZ nie refunduje rękawiczek/
dotyka jej stopy...yyy...co za ciało!
jeżeli fanka szpilek ma taką skórę na stopach...to jaką MUSI mieć wyżej...booooziuniu...
momen, moment...może to oszustwo makijażu?
/wiedziała że przyjdzie, pewnie ze dwa dni moczyła ją w różnych olejkach, bo lakier na paznokciach z pewnością zmieniała trzy razy.../
to musimy zobaczyć drugą stopę
/fanka się opiera... MAMY JĄ! z pewnością ma coś na sumieniu/
wreszcie fanka ulega i odsłania drugą stopę
rzeczywiście...NIC z nią nie robiła :) nawet nie draśnięta lakierem :) za to skóra...mmmm
recepta może być jedna
PANI MUSI WRÓCIĆ DO SZPILEK
w ten sposób ortopeda, niczym kardiolog, zapobiegł pęknięciu wielu męskich serc :)
pozdr
LUCK
Boże...po roku niemal odczytałam komentarz... tym razem - na moment przed Nowym Rokiem kontuzja...szczęki... od śmiechu ;)))
OdpowiedzUsuń