sobota, 16 lutego 2013

Dotykaj mnie takkk...

Wyhodowałam się na skromnej ilościowo, a jednocześnie niezwykle bogatej jakościowo (czytaj emocjonującej), romantycznej podbudowie z  teledysków lat 90 - tych. Wreszcie, po dwóch dekadach zrozumiałam dlaczego mam taką słabość do - koniecznie - nieanemicznych i nieprzerośniętych facetów, w - już niekoniecznie - białych lub czarnych t-shirtach oraz jasnych, błękitnych dżinsach. John Bon Jovi ze swoim pięknym torsem, uszlachetnionym apetycznym "gobelinem", w teledysku "Always" i jego wydepilowana konkurencja w długich włosach z tego samego wątku sprawiały, że patrząc na "to", drżałam jak w gorączce, zupełnie nie rozumiejąc co się ze mną dzieje.. Pan John i jeszcze kilku innych "szarpidrutów" tak mnie wypaczyli, że na dźwięk gitary odbiera mi rozum. Gęba łobuza tzn.wokalisty z Aerosmith i ich "Crazy" powodowały, że nieruchomiałam, chłonąc obraz i dźwięk wszystkimi zmysłami. My młodzież 90' mieliśmy wtedy do dyspozycji tylko dwa programy, a w nich: w "dwójce" "Studio 2", które było jednym z niewielu (o ile nie jedynym) łącznikiem z "innym" światem oraz "Koncert życzeń" (bodaj "na jedynce") , gdzie zawsze na koniec powinszowań dla babć, matek i "z okazji złotych godów", puszczano piosenkę zagraniczną z okazji osiemnastych urodzin Zosi czy tam innej Misi. Zapomniałabym...jeszcze  "Wideoteka"...Polowanie na "zachodniego hiciora" było w moim życiu stałym punktem programu .
Dziś moje serce wciąż żywiej bije, gdy do uszu sączy się "Still Got The Blues" Gary Moore'a, "Falling Into You" Celine Dion czy choćby - z pozoru niepozorna pościelówa - "Lilly Was Here" duetu Dulfer & Steward. Od analizy każdej sekundy teledysku Guns N' Roses i ich "November Rain" miałam gęsią skórkę. Rozkraczony Slash na skraju klifu w swoich obcisłych, skórzanych spodniach, sznurowanych na (pragnę dziś domniemywać) niezwykle urodziwym przyrodzeniu, z gitarą lubieżnie przylegająca do dolnych partii tułowia, robił jednocześnie ogromne wrażenie 
i ostrą destrukcję w mojej kilkunastoletniej,  ledwie się budzącej, seksualnej świadomości. 
Ze względu na powyższe fakty, świat wyposażony jest dziś w ogromną (kolejne domniemanie) rzeszę romantycznych czterdziestolatek, którym bliższy jest zazdrosny romantyk z "Always" niż współczesny ignorant typu  odpicowany w "złotka" i łańcuszki Snoop Dogg czy też ówczesny, rozedrgany  seksualnie Mick Jagger (obaj na swój sposób całkiem niekrzywi) . 
Przypuszczam, że nie mnie jednej - w tym "przedziale wiekowym", bliższa jest adoracja poprzez pożądliwe spojrzenia niż przez bezpośrednie zapytanie w stylu: "bzykasz się mała?".
Wolę też zmysłowe ocieranie się ciał w tańcu niż bezpośredni chwyt za dupsko czy inny wystający element mojego jestestwa. Chcę czuć dotyk zmysłowego pocałunku na szyi, oddech przy uchu, mocne dłonie na swojej talii, kolanie, udzie, plecach i...na tym się zatrzymać...choćby na chwilę. A męskie dłonie we włosach ? Która babka o tym nie marzy? Na pewno któraś nie marzy...na przykład ta z kaskiem na głowie, wykonanym z tapira i lakieru. Ja tapira nie mam więc sobie o tym marzę.
Słyszałam teorię, że - w procesie ewolucji - zaniknie ludziom nos i uszy. Nie miałam zielonego pojęcia, że kobiety, proces transformacji przechodzą w ekspresowym tempie i, że obecnie "standardowa" kobieta składa się jedynie z ust, piersi i pupy oraz "epicentrum" mieszczącego się z przodu  tułowia każdej niewiasty. 
Byłam wczoraj w klubie i widziałam, które "elementy" kobiety (naturalnie za jej zgodą) cieszą się największą popularnością, dlatego w "nowszych" modelach, pozostałe części śmiem uznać za będące w zaniku.
"Modele" sprzed roku 1990 wymagają finezji, odrobiny cierpliwości i pojęcia o budowie ich "jednostek napędowych", a na tym niewielu "specjalistów" naprawdę się zna...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz