Wchodzę do sklepu z konfekcją damską, z bardzo - jak na nasze realia - wysokiej półki, a tam baba z "krzywą gębą" ignoruje mnie, bo przyszłam ubrana nie jak milion "ojro". W sieciówce spożywczej, której nazwy nie podam, albo - czemu nie - właśnie, że podam, proszę o przedłużenie mi biletu, bo jak u nich kupisz za "parędzieścia" złotych to, masz godzinę następną w "Arkadach" za darmo. "Uprzejma" ekspedientka furczy krzywą gębą, że mam
"se stać' od nowa w kolejce, z której to właśnie z trudem wyszłam, tylko, że w tej drugiej czyli u niej - pani szefowej konkretnie tych dwóch metrów kwadratowych powierzchni. W taksówce, w Sopocie zdzierca z wymalowaną na facjacie zjadliwością, każe mi płacić sto złotych za przejechanie pięciu kilometrów, bo "wygląda pani jak milion "ojro" to panią stać by bulić, a ja muszę kupić wnukom słodycze". W innym zaś "sklepiku" wyglądam jakbym zerwała się z pokazu w Mediolanie, więc "włazidupstwu" nie ma końca. Panie wiją się wokół mnie jak bluszcz po klifie,
po czym uśmiech znika z ich znudzonych, wytapetowanych twarzy niczym kamfora, w momencie, gdy mówię, że nic nie kupię.
Chińczycy powiadają:
"Jeżeli nie potrafisz się uśmiechać, nie otwieraj sklepu", a ja zdecydowanie wolę płatną uprzejmość od bezpłatnego chamstwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz