Dzisiejszy wieczór upływa pod hasłem "noc z Martini". Tak sobie szklaneczkę za szklaneczką robię, wałkuję w kółko optymistyczny hit z "moich czasów", z refrenem o kształcie miękko wchodzącym tam gdzie powinien, czyli coś w stylu:
"I just wanna be close to you" i myślę - mimochodem słysząc i machinalnie tłumacząc - z kim to ja bym w sumie chciała być "close".
Nic wymyślić nie mogę i nie chcę w sumie specjalnie, bo myśli to są niebezpieczne i lepiej bym zastanowiła się o czym dzisiaj by tu, ale... też mi jakoś nie wychodzi. Zmieniam "płytę". Tina Turner i "Foreign Affair" - jakkolwiek się to pisze. Generalnie od muzyki zawsze mam dreszcze, ale dziś mam jeszcze lepsze. To chyba "wina" ostatnich trzech tygodni, a może tego wina, co to w siebie, w tym momencie z lubością leję.
Mam dobry nastrój, dobry czas i dobrych ludzi wokół siebie. Zdają egzaminy stare, realne przyjaźnie. Na piątkę. Przepraszam - na szóstkę. Trzeba inwestować w ludzi. Trzeba inwestować swój czas, uwagę i empatię. Nie rozliczać słów tylko czyny. Dać czas czasowi. Nie pocić się z pośpiechu w pogoni za "opłacalnością" relacji. Pomimo wielu podobieństw, życie to nie giełda. Życie to czasem totolotek. A ja znowu wygrałam... Przyjaciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz