Godzina celowo na "dojeździe", co oznacza, że postanowiłam dojechać w towarzystwie telewizora do końca swojej wytrzymałości fizycznej, by następnie - w swoim misternie uknutym planie - paść jak betka i zasnąć w mig i bezmyślnie. Zakładam swoją "szmatę" na głowę, a konkretnie piżamę, w której nigdy nie śpię. Precyzyjniej rzecz ujmując, to owijam głowę tak, by mieć złudzenie ukrycia się w kokonie. Naciągam tkaninę na oczy i staram się zasnąć na komendę.
Nagle dopada mnie myśl: "Boże, mam prawie czterdzieści lat i deficyt choćby kawałka własnej podłogi pod stopami. Tkwię w wynajętym mieszkaniu bez żadnych perspektyw na swoje".
Nagle dopada mnie myśl: "Boże, mam prawie czterdzieści lat i deficyt choćby kawałka własnej podłogi pod stopami. Tkwię w wynajętym mieszkaniu bez żadnych perspektyw na swoje".
To "objawienie" stawia mi włosy na sztorc wszędzie, gdzie je mam i czuję obezwładniającą panikę w głowie.
Na szczęście, natychmiast i bezwarunkowo włącza mi się system przeciwpożarowy w mózgu i gadam w myślach do samej siebie: "No i co z tego, że mieszkasz w wynajętym? Ludzie w w takich Niemczech na przykład całe życie wynajmują i nie robią z tego powodu dramatu. A ci co mieszkają w "swoich" okredytowanych na dwadzieścia i więcej lat? Jakie TO ICH jest???
Pakują pieniądze w urządzanie, a potem mają poczucie, że tyle zapłacili i spłacili, a bank im zabrał, bo na racie kolejnej suwak w budżecie domowym się zaciął. Bo jak tu przewidzieć gdzie i czy za dwadzieścia lat będę pracować? Eeee...nieeee... to ja w sumie mam fantastyczną sytuację... jak mnie się suwak zatnie to pójdę mieszkać gdzie indziej i już. Bez żałowania tapet, klinkieru, kimkietów, podłóg dębowych, poręczy stalowych i innych drogocenności, których nie da się zerwać ze ścian i podłóg, by zamontować gdzie indziej".
Taki sobie monolog uskuteczniłam w myślach, z każdym słowem niewypowiedzianym odprężenie czując coraz większe, aż wreszcie... odpłynęłam... by zerwać się przerażona o piątej trzydzieści, bo śniło mi się, że stoję na ubitej drodze z czajnikiem i ręcznikiem w dłoni i nie mam dokąd pójść...
Taki sobie monolog uskuteczniłam w myślach, z każdym słowem niewypowiedzianym odprężenie czując coraz większe, aż wreszcie... odpłynęłam... by zerwać się przerażona o piątej trzydzieści, bo śniło mi się, że stoję na ubitej drodze z czajnikiem i ręcznikiem w dłoni i nie mam dokąd pójść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz