niedziela, 21 lipca 2013

Kto odpowiada za mój tyłek?

W 2005 roku leciałam na Kubę. Nie, że w sensie na Dżentelmena jakiego, tylko na kraj o wdzięcznej nazwie takiej nalot robiłam. Tak jak już pisałam w styczniu, w poście "Chwila prawdy", do sportu miłością nigdy nie pałałam, a i tryb pracy mocno siedzący w tym czasie miałam.
Dwa tysiące piąty rok to akurat przełom był, to znaczy "trzydziecha" na kark mi wchodziła, a moja szuflada biurkowa codziennie pół kilo parówek o kuszącej nazwie "Smakoszki" gościła.
Sami rozumiecie... funkcja "dupa w miękkim fotelu" razy osiem godzin plus "Smakoszki" w szufladzie, plus kawa, plus ciasteczko około dwunastej no i nagle - wyjazd na Kubę.
Stanęłam przed lustrem przodem, potem bokiem, potem tyłem, lusterkiem drugim się wspomagając, no i zobaczyłam to, co w "Chwili prawdy" opisałam,, więc powtarzać się nie będę, bo i wspomnienia miłe to nie są.
Myślę sobie: "Kurna na Kubę lecę, a z kształtów kubańskich mam jedynie rozmiar tyłka i to w wersji "asex", bo płaski jest jak talerz i jakiś taki niegęsty. Kufla nań nie postawisz, ani oka nie zawiesisz - myśl rzewną w duchu kontynuowałam.
Przerażona tęgo po ratunek więc pobiegłam do Magika, co to "Koperfildem" z zakresu rzeźby ciała jest niekwestionowanym.
"Panie Darku" - mówię do "Koperfilda" - "ja za cholerę ćwiczyć nie będę, bo nie lubię, ale na wycieczkę jadę, zaś mój tyłek krowi placek przypomina, a nie kształtną dupkę, więc niech Pan coś na Boga zrobi!!! A... i ten no... dwa tygodnie mamy do odlotu samolotu!"
Pan Darek na stole masażerskim mnie rozciągnął, fachowym okiem spojrzał, kilka gorzkich lecz celnych słów użył, i diagnozę postawił: " Trzy razy w tygodniu pomasujemy, tu podciągniemy, tym kremikiem tłuszcz przepalimy, tu plastrami podkleimy i będzie cacy". Jak powiedział, tak zrobił.
Trzy razy w tygodniu do biura mojego przybywał, łóżko rozkładał na środku mojego gabinetu i brał mój tyłek w swoje ręce, a konkretnie to całe ciało moje w obroty brał i poty siódme wylewał nad rzeźbą moją i  - przymusowo swoją - pracując.
Na Kubie robiłam za gwiazdę fitness, prezentując jędrne pośladki, kształtne ramiona i talię osy. Zaczęłam wierzyć w cuda lecz... Minęło trochę czasu, po drodze zgubiłam Pana Darka, a konfrontacja z lustrem plus strzykanie w kolanie oraz tu i gdzie indziej, stały się ogromną motywacją do tego, by Faceta odnaleźć.
Wpadam do Niego tydzień temu, na szyję się rzucam, potem na łóżko i w lustro całą ścianę oblegające wzrok wbijam.
"Ja pierdolę" - łkam na głos, widząc ciastolinę rozlaną na prześcieradle frotte. Pan Darek z zadowoleniem stwierdza, że przynajmniej charakter mam taki jak przed laty, a reszta to doskonały materiał do pracy i cieszy się, że mamy co robić.
Leżę więc załamana na łożu nadziei, w powietrzu unosi się znajomy zapach kremiku antyciastolinowego, na udach czuję charakterystyczne gorąco - znaczy się termowypalacz działa.
Pomimo nieprzyjemnych skutków konfrontacji z wielkim lustrem i bolesną prawdą, ogarnia mnie błogostan i czuję, że znowu jestem bezpieczna. Nawet jak zjem sobie rano Milky Waya i zapomnę o treningu, mój "Koperfild" wyczaruje mi piękny tyłek od nowa. I sprawi, że zapomnę o bólu pleców i o tym, że zegar wciąż tyka, a czas umyka...

http://www.centrumperfectbody.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz