Nabyłam sobie kiedyś drogą "przywłaszczenia" cudzego mienia piękny ołówek. Nim stanęłam z nim "oko w oko", moja ciekawość musiała zmierzyć się z etui - bardzo estetycznym zresztą. Zastanawiałam się jak wygląda "wyposażenie" ukryte w tym zgrabnym opakowaniu. Jako żem kobieta konkretna jest, myśli moje krążyły wokół parametrów technicznych zawartości. Szczerze mówiąc, im dłużej przyglądałam się "futerałowi", tym bardziej ciekawa byłam środka...
W chwili gdy go wreszcie ujrzałam, a następnie ujęłam w zachwycie oburącz, nie mogłam posiąść się ze... zdumienia. Ehhh... To był konkret. Wersja bezspornie LONG, a do tego porządnej objętości i konkretnej twardości. Zupełnie niestandardowy. Imponujący. Ogromny. Kreślarski taki...
Samo tylko patrzenie i trzymanie w dłoni sprawiało już przyjemność niesłychaną, nie wspominając o tym co potrafił, gdy był w użyciu. Co tu dużo mówić - zaczarowany. Czułam się - patrząc nań - jak nastolatka, która właśnie trzyma w dłoniach swój pierwszy tusz do rzęs. Chętnie dobywałabym go częściej, pochwaliłabym się pewnie nawet temu i tamtemu w sekrecie, ale jakoś tak wyrzuty sumienia mnie nękały, że "TO" nie moje, że komuś przecież zużywam szczęście płynące z faktu posiadania.
Paradoksalnie więc, zamiast się cieszyć i korzystać do woli, używałam go sporadycznie - z winy poczuciem wielkim - jakieś kilka razy w roku. Finalnie, poszłam jednak po rozum do głowy i - ku własnej uciesze - zmądrzałam. Po co o tym piszę?
By morałem się podzielić następującym: Z zabronionego, a zagarniętego przedmiotu pożądania uczyń swój własny przedmiot.... radosnego używania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz