niedziela, 17 marca 2013

Maxi lift

Układam się ostatnio nieplanowanie do snu w obcym środowisku. Zmywam makijaż chusteczkami do pupy dla dzieci, co to je w torebce noszę do awaryjnego "mycia" rąk. Błądzę po omacku, po nieznanym pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś, co by na facjatę można było położyć i skórę nawilżyć.
Po chwili trafiam na puzderko z zawartością tego czego szukam prawdopodobnie. Nabieram więcej niż zazwyczaj, kierowana pazernością naturalną, bo przecież skoro nie moje to oszczędzać nie muszę, więc sobie więcej nałożę. Wcieram z mozołem kleistą, ciągnącą substancję w czoło, policzki, nos i powieki, usiłuję też na szyję trochę przeciągnąć, ale substancja ze słoika wyraźnie poślizgu nie ma. Po chwili czuję niewyobrażalne wręcz zwarcie na twarzy, mam wrażenie, że coś mi ściąga skalp z twarzoczaszki, ale myślę sobie, że to pewnie lęki jakieś późną porą i alkoholem wywołane. Dla pewności jednak macam się po ściągniętej maksymalnie skórze twarzy, z ulgą stwierdzając, że to "coś" jednak odpuszcza, a nawet się wchłania, pozostawiając przyjemną gładkość pod palcami. Zasypiam w mgnieniu oka, rozluźniona i nie przyklejona do poduszki. Rano przystępuję do procedury malowania urody, zasiadam przy znajomym już blacie, a mój wzrok zatrzymuje się na tajemniczym słoiczku z wczoraj... napis nań brzmi: "guma do stylizacji włosów"...

1 komentarz: