czwartek, 11 kwietnia 2013

Paradoks omnipotencji czyli o ludziach wszechmogących

Często słyszę: " jesteś tak silna, że możesz wszystko, więc nie martw się, dasz radę". Podobną sieczką karmi się umysły adeptów różnych kursów zawodowo - motywacyjno - otumaniających. Również nasi  przyjaciele chętnie korzystają z tego pustego wspomagacza, dzięki któremu łatwiej jest im się wykręcić od udzielenia nieprzymusowej, realnej pomocy. Kto z Was nie słyszał nigdy: "dasz radę", za którymi to słowami kryło się  uciekające w kierunku ściany spojrzenie? Może znajdzie się taki śmiałek, który wreszcie mi wyjaśni, co oznacza owo wolne od merytorycznej zawartości: "dasz radę", w odpowiedzi na pełne wołania o pomoc stwierdzenie -  "już nie daję rady"?
A może tu nie ma żadnej filozofii, bo to po prostu zawoalowany komunikat : "spadaj na drzewo, nie obchodzą mnie twoje problemy i nie zamierzam ci pomóc"? 
W teorii stanowiącej o paradoksie omnipotencji pada pytanie: "Czy istota wszechmogąca mogłaby stworzyć kamień, którego nie mogłaby podnieść?". Odpowiedzi jednoznacznej nie ma, ale logika wskazuje, że jeśli ów istota wszechmocna może wszystko, to nie istnieje nic z czym nie mogłaby sobie poradzić. Z drugiej zaś strony, skoro ona taka wszechmocna, to jakim cudem czegoś z czym sobie nie poradzi stworzyć nie może? Jakkolwiek pogmatwane to nie jest oświadczam, że ja wszechmocna nie jestem.
Jak sobie już kamień ulepię to taki, że nie ma nad czym dywagacji prowadzić, bo nie do udźwignięcia on jest i tyle.
Gdybym wszechmogąca była - czytaj mogła wszystko (o co się mnie notorycznie posądza), to zajęłabym się wytwarzaniem kamieni szlachetnych, co to na szyi pięknie leżą, a nie takich, które się sznurem  - nie tylko kotom - do niej przywiązuje.
Nie chcę psuć nikomu dobrego nastroju przy pięknej pogodzie, ale sugeruję, byście nie wierzyli w te bzdury o wolnej woli, o braku ograniczeń, o nieskończonych możliwościach i o nieskończonych, czytaj: "końskich siłach nie do zdarcia'. 
W tym miejscu pragnę podziękować "istocie wszechmogącej", że nie kazała mi urodzić się w głodującej Afryce i na głód w brzuchu nie umarłam jako dziecko, bo żadnej wolnej woli mojej w tym nie było, więc i nie moja to zasługa.
Dzięki za tylko trochę krzywe biodra, a nie ich całkowity brak, bo dzięki temu mam tylko trochę ograniczeń, a nie mnóstwo.
Dzięki za możliwość niemożności życia tak jakbym chciała i wreszcie dzięki za "końskie siły nie do zdarcia", które zdarłam do reszty i sił już nie mam. Dzięki Wam "Przyjaciele" za czcze pieprzenie "dasz radę". Bo i bez tego...
Dam radę. Bo nie mam innego wyjścia.

2 komentarze:

  1. Gratuluję stylu!(choć, lekko"płaczący"):-).
    Pozwolę sobie skromnie, z poziomu "tego niedobrego Przyjaciela" wyjaśnić parę kwestii, o których piszesz. Chyba całkiem niepotrzebnie uszczuplasz "zbiornik marzeń" swoim fankom/czytelniczkom. Zastanawiam się czy postawiłaś pod rozwagę pytanie: czy daję Przyjacielowi faktycznie to czego on potrzebuje? Czy facet ma faktycznie taką konstrukcję jaką sobie wymyśliłaś? Czy przypadkiem pod jego grubiaństwem, cwaniactwem, szelmowskim uśmiechem, kłamliwym charakterem zorientowanym tylko na misji przedłużenia gatunku nie kryje się sympatyczny partner? Poszukujący tego samego co WY? On, tak naprawdę również ma dosyć "DAWANIA RADY" - zapewniam, że chce też odpocząć.
    Wszakże nie piszemy tutaj o pieniądzach bo takie coś nazywamy kolokwialnie.... - prawda?
    Pozdrawiam, i z uśmiechem dziewczyny, z uśmiechem:-)
    DrKobiety:-)


    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wnikliwość i cenne uwagi ;-) Przyznaję, że umknęła mi istotna sprawa - zapomniałam dodać, że "Przyjaciel" w moim oglądzie świata to również Kobieta. :-) Tak więc post nie był najazdem na płeć, a jedynie komentarzem do postawy powszechnie zwanej przyjacielską. Nie mogę natomiast odpowiedzieć na pytanie, czy daję Przyjacielowi wszystko czego potrzebuje. W moim odczuciu(co oczywiste - subiektywnym) daję co mam i co mogę. Konstrukcja zaś jest moim osobistym i zapewne znów subiektywnym wrażeniem. Ze względu na fakt, że pisząc o Przyjacielu nie miałam na myśli płci "brzydkiej', reszta komentarza wydaje się być kierowana pod niewłaściwy adres. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, więc temat pomijamy. Zresztą, pomoc ma niejeden wymiar. Blog zaś rzewny nie jest, a już z pewnością nie płaczliwy. Zazwyczaj czytelnik płacze ze śmiechu, no chyba, że... postanowił przeczytać tylko jedną historyjkę i trafił akurat tę refleksyjną. W kwestii stronniczości zaś - zapraszam do lektury posta "Sponsoring vs równouprawnienie.;-)
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń