Jak już wcześniej pisałam, wyjątkowo nieurodziwą dziewczynką byłam w okresie poniemowlęcym oraz w czasie dorastania.
Nie ja jedna - mogłoby się rzec, ale właśnie przypomniałam sobie jak to w trzeciej klasie podstawówki było...
Otóż wtedy właśnie - by maluchy się nie rozłaziły po całej szkole i części garderoby nie gubiły - w każdej klasie zainstalowane były szafy na odzież wierzchnią oraz obuwie, pełniące funkcję nibyszatni.
Tam właśnie, w czasie przerw toczyło się ożywione życie towarzyskie, polegające na tym, że dziewczynki niby uciekały, a chłopcy je gonili i wcale nie na niby upychali w tych szafach po to, by skraść im całusa i sprawdzić czy noszą już "cyckonosze".
Jak się można łatwo domyślić, zamykali się w owych "kabinach szczęścia" tylko z ładnymi i bardziej rozwiniętymi.
Z uwagi na fakt, że jako jedna z nielicznych (by nie ryzykować twierdzenia - jedyna), nie kwalifikowałam się do żadnej z tych grup, całe, długie minuty spędzałam na przyglądaniu się temu procederowi i nasłuchiwaniu popiskiwań dobywających się z rzędu szafek. Pamiętam, że były wtedy w klasie ze cztery laski cieszące się wyjątkową popularnością, więc zamykane były permanentnie, co jeszcze bardziej szatkowało moje ego i odbierało resztki pewności siebie oraz przekonanie o - dyskusyjnej zresztą - własnej atrakcyjności. Patrzyłam z zazdrością, jak po ciężkich bojach moje koleżanki wypadały z szafy potargane i zarumienione jak przetrzymany w oleju pączek, a ja miesiącami, niezmiennie siedziałam na swoim cholernym krzesełku z przydziału, zawsze tak samo blada i ładnie uczesana. Myślałam wtedy o związaniu się z... klasztorem. Sądziłam, że to wszystko wina moich okularów, przez które nigdy nie będę miała chłopaka.
Na szczęście kilka lat później okazało się, że fanów okularnic nie brakuje...
Na szczęście kilka lat później okazało się, że fanów okularnic nie brakuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz