Dochodzi trzecia "ej. em". Znaczy się rano prawie. Wsuwam plastikowy kluczyk w szczelinę w windzie. Dupa. Nie działa.
Góra, dół, lewa strona, prawa strona plastiku. Załapało. Wjeżdżam na szóste. Powtarzam procedurę kluczykową przy drzwiach od pokoju, ale nie reagują na żadną opcję.
Góra, dół, lewa strona, prawa strona plastiku. Załapało. Wjeżdżam na szóste. Powtarzam procedurę kluczykową przy drzwiach od pokoju, ale nie reagują na żadną opcję.
Sprawdzam napis końskim drukiem u dołu futryny. To 119, a ja przecież dziś w 117 mieszkam. Dzięki Bogu manipulacje przy zamku nie obudziły gościa po ich drugiej stronie. Zataczam się do swojej "bramy" - bynajmniej nie od alko, bo spożyłam dwa piwa zaledwie w odstępach ośmiogodzinnych, ale zmęczenie nie pozwala utrzymać się na nogach.
Wpływam półprzytomna do pięknego pokoju, porzucam niedbale kurtkę, mocuję się z bluzką. Podczas zdzierania jej z pleców przez głowę czuję, że cała przesiąkła Hugo Boss'em Strażaka, z którym wywijałam na parkiecie przez ponad godzinę.
Czy wyobrażacie sobie dojrzałą kobiecinę, która od siedemnastego roku życia była permanentnie w związku, co oznacza między innymi również i to, że sama nigdzie nie chadzała, a jeśli już (sporadycznie) bez silnego ramienia męskiego, to chociaż z dodającym otuchy ramieniem koleżanki?
I teraz ona właśnie poszła w samotne tango po mieście obcym. Płaski but, spodzień zgrzebny, słuchawki w uszach - wszystko po to, by transparentną dla otoczenia się stać i od przerażających dźwięków nocnego życia ulicy być odciętą.
Wracam do opowieści w pierwszej osobie, bo to przecież moja historia jest...
Wchodzę do klubu, co to go wcześniej w "guglu" znalazłam, że niby jeden z najświetniejszych w owym mieście.
Pląsające po parkiecie ciała zajmują mnie przez dłuższą chwilę. Obserwacja naprawdę mnie bawi. Po chwili widzę absolutnie zakochaną w sobie dwójkę ludzi Mina mi rzednie, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że chuj blady mnie strzela z rozpaczy, że ja "tu" i "tam" taka bez pary i bez przytulaka ukochanego, a oni sobie tak tu na moich oczach swawolą beztrosko i bez empatii żadnej (bo niby skąd mieliby i dlaczego uważać na jakąś babę z Wrocławia w stanie emocjonalnym ciężkim?).
Po chwili zatapiam się w smutku jeszcze większym, pomimo dźwięków radosnych, a to na skutek elektrycznego sms-a od Kobiety Pewnej. Stoję jak słup soli, zdezorientowana zupełnie, bo za Chiny Ludowe dojść nie mogę co Kobieta Pewna do mnie pisze i po co. W zasadzie w opozycji do siebie jesteśmy... Muzyka z głośnika zasuwa radośnie, ludzie piją, tańczą, odlatują, a ja nogi w misce mam z betonem, a w głowie mętlik z sianem zmiksowany. Odpisuję wreszcie Nieznajomej, na numer świeżo poznany.
Po dłuższej chwili przychodzi odpowiedź. Zaczynam pomału wierzyć, że to co czytam jest sympatyczne i przyjazne. Odpisuję już mniej oschle. Odpowiedź jeszcze milsza. Piszemy z Kobietą Pewną do trzeciej nad ranem.
Po dłuższej chwili przychodzi odpowiedź. Zaczynam pomału wierzyć, że to co czytam jest sympatyczne i przyjazne. Odpisuję już mniej oschle. Odpowiedź jeszcze milsza. Piszemy z Kobietą Pewną do trzeciej nad ranem.
Okazuje się, że obie czujemy i myślimy podobnie. Masakra. Zamiast sobie wydrapywać oczy... piszemy jak dwie, stare psiapsióły. Z osłupienia wyrywa mnie Strażak. Porywa do tańca i dosłownie zamiata parkiet moim wątłym - w porównaniu z jego - ciałem. Skubany silny jak tur jest. Z początku niepewnie poddaję się tym wszystkim ekwilibrystycznym figurom tanecznym, ale jego stalowy uścisk na mojej talii każe bezwzględnie ufać, że mnie nie upuści.
Śmieję się tak głośno...prawdziwie... jestem zdumiona dźwiękiem mojego głosu, gdy jestem odprężona i radosna.
Dawno nie słyszałam siebie, gdy śmieję się tak...beztrosko. Facetowi także uśmiech nie schodzi z twarzy. Widać, że moja radość sprawia mu radość. To zaraźliwe. Chcę by i Jemu było równie miło jak mnie, więc piszczę radośnie, gdy buja mną tuż nad ziemią, by za chwilę wystrzelić moje wystraszone jestestwo jak sprężynę do góry. Po godzinie nasze ciała ociekają wodą od wygłupów na parkiecie. Wreszcie dziękuję mojemu Neutralizatorowi Smutku i decyduję się wracać do hotelu.
Po drodze zahaczam o jakiś kebab, nabywam zapiekankę wielkości narty i beztrosko przemierzam pieszo "niebezpieczne" ulice, wykonując slalom pomiędzy zastępami pijanych młodych i niemłodych ludzi. Sprawdzam czy nadal mam w cyckach upchane sto złotych, które umieściłam tam jak zwykle, gdy idę na tańce bez torebki.
Tym razem chrzanię zarazki i brudnymi palcami, co to macałam nimi wcześniej forsę i spoconego Strażaka, popycham kawałki narty do buzi, zagarniając przy okazji ciapki ketchupu pałętające się po twarzy.
Jestem przez chwilę wolna. I beztroska. I bezmyślna. I nieodpowiedzialna. I nieadekwatna do wieku i roli społecznej. I jest mi cudnie...
Jestem przez chwilę wolna. I beztroska. I bezmyślna. I nieodpowiedzialna. I nieadekwatna do wieku i roli społecznej. I jest mi cudnie...
Czas do łóżka. Jeszcze rzut oka na pozostawione w pokoju telefony. Na jednym z nich wiadomość od Tego co pachnie tym samym co Strażak. Pisze, że jestem najpiękniejsza na świecie i, że wciąż kocha nad życie. Że też jeszcze mu się nie znudziło wciąż to samo od dwóch lat... We włosach plącze się zapach Hugo, a w głowie kołaczą myśli o Tym, który kochał - nie dość, że tylko mnie - to jeszcze szalenie i bezwarunkowo. Ale mnie głupiej marzyły się wtedy zaczarowane ołówki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz