Siedzę sobie ostatnio z moim Kwiatkiem w Rynku. Nie chce nam się wchodzić do żadnej z uważających się za ekskluzywne knajp.
Oczywiście chętnie posadziłabym dupsko na wygodnym rattanie zamiast na twardej rynkowej ławce, jednak wizja zamawiania czegoś "na siłę", kiedy nie mam ochoty na nic mnie nie cieszy. Zasiadamy więc vis a vis jednej z szykownych restauracji. Siłą rzeczy spoglądam na zawartość ogródka, w którym ładnie siedzą ładni cool ludzie.
Mój wzrok zatrzymuje się na dwóch dżinsowych damach z nózią na nózię, papieroskiem między paluszkami finezyjnie udrapowanej na obrusie dłoni. Po chwili jedna z dam sięga do torby i wyciąga z niej czarno-różowy gorset. Unosi ramiona nad głowę tak, jakby chciała żeby nowo nabyty skarb był widoczny z kosmosu, a nie przeznaczony jedynie dla oczu koleżanki od papieroska. Po chwili powtarza tę samą procedurę z wściekle różowymi gaciami, po czym na stole ląduje z łomotem but na niebotycznie wysokim obcasie i koturnie, upstrzony w całości ordynarnymi, metalowymi ćwiekami. Koleżanka popada w histeryczny zachwyt po czym na przemian unoszą w górę to majtasy, to gorset to znów paskudny bucień. Próbuję oderwać oczy od tego żenującego przedstawienia, przenosząc z trudem wzrok na gości zajmujących sąsiedni stolik. Tak się składa, że siedzą przy nim sami mężczyźni, którzy z zakłopotaniem szepczą do siebie wymownie, zasłaniając dłonią ubawione ironicznie usta.
Mojemu dziecku udziela się widocznie IQ klientek ekskluzywnej "restaurancji", bo jedyne co potrafi w tym momencie powiedzieć to wymowne "ja pieprzę". Na skutek wstrząsu, którego doświadcza dzięki tej obserwacji, postanawia nigdy nie nabywać i nie nosić miana "kobity z elyty" i buciorów oraz bielizny osobistej na stole nie stawiać. Lepiej "plebsem" być za to z ogładą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz