wtorek, 17 marca 2015

Stranger

Czy jesteś szczęśliwy ze mną?
Spytałam któregoś poranka
Odpowiedź padła krótka 
żadna zgadywanka
Tak - odparłeś sucho i bez zająknienia
Ja nie znalazłam jednak
w tym ulgi ni wytchnienia
Bo znam cię dokładnie 
jak w płaszczu podszewkę
jak kieszeń swą własną
jak woda konewkę
Znam wszystkie toki twojego myślenia
znam zakamarki twych uczuć
i znam też niestety ten cień zwątpienia
Znam wzrok co go skrywasz
co przed prawdą ucieka
znam barki skulone
gdy mocno przypieka
moja w do prawdy dążeniu zawziętość
i twoja na twarzy spisana zaciętość
I w mgnieniu oka 
oddzielam prawdziwość w woalu
od kłamstwa kruchego...
I po co pytałam
I co mi z tego
że wiem, że to czuję 
I ból swój ukrywam
i twój wybór szanuję...

STRANGER...

środa, 4 marca 2015

To mnie śmieszy to mnie bawi - część trzecia

Zupełnie niechcący natknęłam się na kilka śmiesznych obrazków... Mnie to śmieszy i bawi, bo takie durnowate poczucie humoru mam ;-p















środa, 25 lutego 2015

Lubię wracać tam, gdzie byłam...

Idę przez Wrocław. Choć mieszkam tu od urodzenia, wciąż podziwiam czerwony most wiodący na Ostrów Tumski, Halę Targową, a nawet dawny Plac Gołębi, na którym teraz jest... wielki plac, a pod nim - parking. Patrzę na smutne witryny niegdyś dobrze prosperujących sklepów, dzisiaj zaś ziejące pustką i postrzępionymi resztkami ogłoszeń. Nostalgia mnie dopada i tęsknota wielka za dzieciństwem, kiedy to wszystko wydawało mi się większe, żeby nie powiedzieć potężne. Dziś - z perspektywy swoich stu siedemdziesięciu i dwóch centymetrów - budowle nie sprawiają już wrażenia monumentalnych, a ja nie czuję się jak krasnal w górach. Idę więc sobie, aż tu nagle... czuję, że jeść mi się chce. Przypominam sobie, że tuż za rogiem bar taki mleczny jakby był, w którym jeszcze jako niewolnik z "korpo" się stołowałam z lubością wraz z moją asystentką, bo pysznie było, a ona mogła sobie wziąć ćwierć porcji z pół porcji, bo tak lubiła. Przyspieszam więc kroku i pędzę, żeby z ulgą przekonać się, że dajnia jadła wciąż jest na swoim miejscu, stanowiąc zapełniony wyjątek pośród okalających go, smętnych pustostanów. Wchodzę do środka, pobieram plastykową tacę i grzecznie ustawiam się w kolejce do dóbr wszelakich od pierogów z mięsem począwszy, na gołąbkach w sosie pomidorowym skończywszy. Wybieram sobie dwa rozkoszne krokiety z kapustką i grzybami w panierce "gold" i barszczyk w kubku w pakiecie. Płacę 6,25 i szczęka mi opada, bo zapomniałam, że tu się jada w tak przyzwoitych cenach. Sunę dumnie pomiędzy stolikami, wybieram wolny i opadam na krzesło z poczuciem wewnętrznej szczęśliwości. Cisza, która mnie otacza, uśmierza ból istnienia i pozwala połapać poszatkowane wszechogarniającym hałasem myśli. Dotykam nieskazitelnie czystego obrusu i z zaskoczeniem stwierdzam, że jest z materiału, a nie z ceraty. Dalej, palce sięgają do kwiatka, skromnie zajmującego kącik dzbanka - żywy! "Komuna w kapitalistycznej wersji" - myślę i zabieram się za krokieta. Jest pysznie... nie pożałowano nadzienia, więc nie mam wrażenia, że jem kawał gumy w tartej bułce. Ciasto jest delikatne, a grzybków w kapuście dużo. Barszcz czerwony jak krew tętnicza, aromatyczny i tak smaczny, że aż szkoda połykać kolejnego łyka, bo żal mi, że zaraz w kubku zobaczę dno. Kiedy już dotkliwe ssanie mam zagłuszone, przyglądam się klienteli przy sąsiednich stolikach. Ludzie o różnym statusie społecznym siedzą i jedzą. W ciszy. Nie ma tylko lanserów w dresie i okularach przeciwsłonecznych noszonych nawet po zmroku i postaci z drogimi zegarkami na bladych, arystokratycznych nadgarstkach. Im na pewno by nie smakowało... Nagle, dosłownie przenoszę się w czasy swojego dzieciństwa. Oto wyrasta przede mną pani w nylonowym fartuchu, takim białym w niebieskie groszki i dzierży w dłoni nowoczesną odmianę brudnej, PRL-owskiej szmaty czyli czysty MOP. Z lubością przyglądam się jej zabiegom, z półprzymkniętymi oczami słucham delikatnych stuknięć "szczotki", o nóżki krzeseł. Jest jak kiedyś i nie chce mi się nigdzie iść. Dobiega siedemnasta, czas zamykać drzwi do przeszłości. Dziesięć minut później wsuwam bilet parkingowy do nowoczesnej maszyny w Galerii Dominikańskiej - automat każe wpakować w siebie osiem złotych. "Żesz kurwa, jem taniej niż parkuję" - myślę sobie, odpalam w samochodzie "Lubię wracać tam gdzie byłem" Wodeckiego i znowu jestem w przeszłości.

W odpowiedzi na liczne zapytania Czytelniczek i Czytelników podaję adres: Jacek i Agatka Plac Nowy Targ 27 Wrocław :)

niedziela, 8 lutego 2015

Fakty i fanty

I zaraz znowu Walentynki... Macie już prezenty dla swoich Miłości? I o co kaman z tymi prezentami w ogóle? Potem tylko człowiek nie wie co z tym zrobić, gdy się temat "posypie"... Oddać, zachować czy pochować? Nie żebym defetyzm siała na chwilę przed tak ważnym "Świętem Miłości", tylko zastanawiam się głośno. Raz perły dostałam od Ukochanego. Co rozstanie, z rozterkami uporać się nie mogłam, co z nimi począć - odesłać czy zostawić, czy... sprzedać w diabły i zysk materialny ze straty emocjonalnej mieć. Czytałam dzisiaj artykuł. O miłości był. Że niby co to miłość jest, kiedy się zaczyna i jak długo trwa. Badania wykazały podobno, że związki aranżowane (jak to onegdaj bywało), czy współcześnie - rodzące się powoli, a czasem nawet w bólach, są trwalsze niż te z wielkim pierdyknięciem na początku. W sumie nie sposób się nie zgodzić choć generalizować też się nie odważę. Ja wraz ze swoim Exem zaczęliśmy bez pierdyknięcia i dwadzieścia lat się przekulaliśmy  po czym - już jako przyjaciele - kulamy się dalej. Moja Miłość obecna, uciekająca wciąż niczym płochliwa panna młoda, też bez fajerwerków wystartowała. Z czasem i z poznaniem dała się dopiero poczuć, chociaż wszystko na początku "na nie" było. Trudne to są sprawy i kruche - te uczucia. Gdybym miała wybierać: na początku cudownie, a potem bezsensownie lub najpierw bez żaru, a potem naprawdę i "do kości" w tej miłości - wybrałabym opcję numer dwa. A najlepiej to cudownie na początku, w środku i na końcu wybrałabym. Ale nie mogę. Bo związek to wybór... obojga ludzi. 
Dużo miłości rozsądnej i dojrzałej, milionów wzajemnych głasków, przytulania i cmokania oraz wiecznej wiosny w Waszych głowach Wam życzę i - w prezencie trzy linki, każdy z  innej bajki - dołączam. ;-)))

stranger




środa, 4 lutego 2015

Pustolina


Na występy gościnne do stacji jednej, telewizyjnej zaproszona zostałam na kanapę, do programu dla Pań. O upiększaniu igłą to było i ja z ramienia tych "od praktyk igielnych" występować miałam. Już na kanapie i przy całej ekipie nagrywającej Znana Redaktorka wzrok we mnie wpiła uważny, twarz swą do mojej na odległość piętnastu centymetrów zbliżyła, dramatycznie metrową strefę bezpieczeństwa przekraczając, po czym z rozbrajającą szczerością niezadowolenie okazała, że rusza mi się czoło, mięśnie wokół oczu i cała reszta. Program stronniczy okazał się być i irytujący w swojej manipulacyjnej naturze, ale przecież w telewizji prywatnej właśnie o oglądalność uzyskaną za pomocą kontrowersji i mordobicia chodzi. Co prawda ja nie spełniłam oczekiwań prowadzących program, odstając znacząco od wyobrażenia o Botoksowej Dziumdzi, ale gdyby Szanowna Pani Redaktor na imprezę z nami udała się jeszcze tego samego wieczoru, bez wątpienia swoją ochotę na silikonową lalę by zaspokoiła.
Z Koleżanką moją do klubu popularnego i prestiżowego udałyśmy się dla odprężenia, po szklanie piwa zamówiłyśmy i parkiet zaciekawionym wzrokiem poczęłyśmy omiatać, wszak dawno już nigdzie nie byłyśmy, a razem i w Stolicy, to już zupełnie nigdy. Minuty nam tak upływały, aż postanowiłyśmy nóżką na parkiecie potupać. Dupka w lewo, dupka w prawo, nóżka w tył, potem w przód, rączka w bok i do góry, aż tu nagle łokieć w żebrze. Nie swój tylko niewiasty obok pląsającej. Zaciekawiona kto mnie dechu pozbawić zapragnął, odwracam się i oczom nie wierzę. Oto przede mną wije się istota ludzka o wiotkiej kibici, w spodenkach jasnych i dżinsowych, złotym paseczkiem przyozdobionych, bucikach na platformie niebotycznej z futerkiem, bluzeczce ledwo doczepione, wielkie imitacje piersi zakrywającej, włosach w ilościach nienaturalnych na czaszce się kłębiących i ustach tak rozdętych, że warga wargi już nawet szukać się nie starała. To wszystko przyozdobione wzrokiem pustym i zdradzającym pogoń mózgu za rozumem. Patrzę na Pustolinę i nadziwić się nie mogę, że Warszawa takie cuda w swojej nocnej duszy chowa... Pustolina też patrzy na mnie i widać, że z mozołem zagadkę rozwiązać próbuje, czy ja z uznaniem czy dezaprobatą na nią patrzę. Ostatecznie na jej twarzy odprężenie się maluje, więc dumna z siebie i przekonana o swojej ponadprzeciętnej urodzie, podryguje wesoło, przekrzywiając pustą główkę jak kanarek to na lewy, to na prawy bok. Nawet dziewczę nie wie, że od kariery telewizyjnej mogło być o krok, gdyby tylko w odpowiednim miejscu i czasie się znalazło. "Ja to mam jednak szczęście" - pomyślałam sobie, że przez pomyłkę po telewizorze się pokręcić mogłam...

niedziela, 25 stycznia 2015

Kisiel

Mój Przyjaciel mawia o muzyce, której słucham - "kisiel". Oczywiście ocena ta zatopiona w sporej dawce sarkazmu jest, ale krzywdy mi wielkiej nie wyrządza, bo ja po prostu wiem, co dobre i koniec. Nie trzeba dodawać, że dobry kisiel nie jest zły, a wręcz na wszystko dobry.... W nastroju jestem w sam raz do zatopienia się po uszy w kisielu, a że od lat wyznaję zasadę, że co za siebie rzucisz, przed sobą znajdziesz, rzucam Wam kawal dobrej, klimatycznej i podnoszącej temperaturę muzyki. Niepokonane Bozoo Bajou sączące się bezpośrednio do kanału słuchowego to jest to, co warto zapodać sobie wieczorową porą.... 

sobota, 17 stycznia 2015

Maybe tomorrow

Człowiek jest tak zbudowany, że może się zakochać. Czasami jednak nie może. Dobrze jest kiedy równolegle ludzie są w sobie zakochani, albo równolegle niezakochani. Źle się dzieje, gdy jedno może, a drugie nie może. Ot, takie luźne wnioski prosto z przejażdżki... Sprawy pospolite i oczywiste? Jak się czyta, to nie boli, a może nawet uśmiech pożałowania wywołuje, boli jak się trzeba z którąś z niefartownych opcji zmierzyć. Wiecie, ja nie umiem mówić ani pisać o miłości. Kaleka taka ze mnie nieelokwentna w tej materii. Umiem za to ją dostrzegać u innych, i czuć ją u siebie, chociaż był czas kiedy myślałam, że zupełnie skamieniałam i przyjdzie mi umrzeć w zmarzlinie emocjonalnej, ale kurde okazało się, że nie. Postanowiłam, że nie będę martwa w środku. Wystarczy, że przez długi czas na kilometr śmierdziałam sarkazmem, oziębłością i wyniosłością. Chciałam to zmienić. Udało się. Właściwie przyszło samo. Nie czułam żadnej gorączki w środku, nie myślałam tylko o jednym, nie szalałam z miłości.
"Tylko" czułam się świetnie, oczy mi błyszczały, chciało mi się żyć, robota w rękach mi się paliła i miałam niepohamowaną potrzebę podskakiwać radośnie jak kiedyś, dawno, dawno temu. Jaki stan finalnie? Opłakany, ale jestem - na przekór wszystkiemu - spokojna. Zaliczam po kolei wszystkie opcje poza tą "równolegle na tak". Ale przynajmniej wiem do czego jestem zdolna. Jestem zdolna do miłości. Jestem zdolna do okazywania jej poprzez cierpliwość i tolerancję dla odmienności, poprzez bicie rekordów przejechanych kilometrów bez wysiadania na siku, a potem zjadanie przygotowanego przez Niego posiłku o trzeciej nad ranem, zapamiętywania wszystkich Jego numerów... od numeru buta po numer kołnierzyka. Jestem zdolna do stania pod Jego domem i spijania płomieni świeczek migoczących w Jego oknie. Dla Niego mogę być Śnieżynką z pełnym dobroci koszykiem Czerwonego Kapturka, Króliczkiem, Miśką, niemową, gadułą,  Bajką, terapeutką, siostrą, koleżanką, kolegą i cholera wie czym jeszcze. Nawet pogubioną myszką mogę być, chociaż niezależność pantery jest mi bliższa. Jestem zdolna przyjąć wiele gorzkich pigułek i przełknąć wszystkie. Jestem gotowa wiele wybaczyć. Zapominać muszę się nauczyć. Mogę być zabawna, ale nie pozwolę sobie na to, by w swoim zaangażowaniu być śmieszna i żałosna - chociaż i na tej krawędzi już wisiałam. Mogę być wszystkim i dla Niego wszystkim chciałabym być. Tylko czy wtedy mogłabym być wciąż sobą?