I zaraz znowu Walentynki... Macie już prezenty dla swoich Miłości? I o co kaman z tymi prezentami w ogóle? Potem tylko człowiek nie wie co z tym zrobić, gdy się temat "posypie"... Oddać, zachować czy pochować? Nie żebym defetyzm siała na chwilę przed tak ważnym "Świętem Miłości", tylko zastanawiam się głośno. Raz perły dostałam od Ukochanego. Co rozstanie, z rozterkami uporać się nie mogłam, co z nimi począć - odesłać czy zostawić, czy... sprzedać w diabły i zysk materialny ze straty emocjonalnej mieć. Czytałam dzisiaj artykuł. O miłości był. Że niby co to miłość jest, kiedy się zaczyna i jak długo trwa. Badania wykazały podobno, że związki aranżowane (jak to onegdaj bywało), czy współcześnie - rodzące się powoli, a czasem nawet w bólach, są trwalsze niż te z wielkim pierdyknięciem na początku. W sumie nie sposób się nie zgodzić choć generalizować też się nie odważę. Ja wraz ze swoim Exem zaczęliśmy bez pierdyknięcia i dwadzieścia lat się przekulaliśmy po czym - już jako przyjaciele - kulamy się dalej. Moja Miłość obecna, uciekająca wciąż niczym płochliwa panna młoda, też bez fajerwerków wystartowała. Z czasem i z poznaniem dała się dopiero poczuć, chociaż wszystko na początku "na nie" było. Trudne to są sprawy i kruche - te uczucia. Gdybym miała wybierać: na początku cudownie, a potem bezsensownie lub najpierw bez żaru, a potem naprawdę i "do kości" w tej miłości - wybrałabym opcję numer dwa. A najlepiej to cudownie na początku, w środku i na końcu wybrałabym. Ale nie mogę. Bo związek to wybór... obojga ludzi.
Dużo miłości rozsądnej i dojrzałej, milionów wzajemnych głasków, przytulania i cmokania oraz wiecznej wiosny w Waszych głowach Wam życzę i - w prezencie trzy linki, każdy z innej bajki - dołączam. ;-)))
stranger
stranger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz