środa, 25 lutego 2015

Lubię wracać tam, gdzie byłam...

Idę przez Wrocław. Choć mieszkam tu od urodzenia, wciąż podziwiam czerwony most wiodący na Ostrów Tumski, Halę Targową, a nawet dawny Plac Gołębi, na którym teraz jest... wielki plac, a pod nim - parking. Patrzę na smutne witryny niegdyś dobrze prosperujących sklepów, dzisiaj zaś ziejące pustką i postrzępionymi resztkami ogłoszeń. Nostalgia mnie dopada i tęsknota wielka za dzieciństwem, kiedy to wszystko wydawało mi się większe, żeby nie powiedzieć potężne. Dziś - z perspektywy swoich stu siedemdziesięciu i dwóch centymetrów - budowle nie sprawiają już wrażenia monumentalnych, a ja nie czuję się jak krasnal w górach. Idę więc sobie, aż tu nagle... czuję, że jeść mi się chce. Przypominam sobie, że tuż za rogiem bar taki mleczny jakby był, w którym jeszcze jako niewolnik z "korpo" się stołowałam z lubością wraz z moją asystentką, bo pysznie było, a ona mogła sobie wziąć ćwierć porcji z pół porcji, bo tak lubiła. Przyspieszam więc kroku i pędzę, żeby z ulgą przekonać się, że dajnia jadła wciąż jest na swoim miejscu, stanowiąc zapełniony wyjątek pośród okalających go, smętnych pustostanów. Wchodzę do środka, pobieram plastykową tacę i grzecznie ustawiam się w kolejce do dóbr wszelakich od pierogów z mięsem począwszy, na gołąbkach w sosie pomidorowym skończywszy. Wybieram sobie dwa rozkoszne krokiety z kapustką i grzybami w panierce "gold" i barszczyk w kubku w pakiecie. Płacę 6,25 i szczęka mi opada, bo zapomniałam, że tu się jada w tak przyzwoitych cenach. Sunę dumnie pomiędzy stolikami, wybieram wolny i opadam na krzesło z poczuciem wewnętrznej szczęśliwości. Cisza, która mnie otacza, uśmierza ból istnienia i pozwala połapać poszatkowane wszechogarniającym hałasem myśli. Dotykam nieskazitelnie czystego obrusu i z zaskoczeniem stwierdzam, że jest z materiału, a nie z ceraty. Dalej, palce sięgają do kwiatka, skromnie zajmującego kącik dzbanka - żywy! "Komuna w kapitalistycznej wersji" - myślę i zabieram się za krokieta. Jest pysznie... nie pożałowano nadzienia, więc nie mam wrażenia, że jem kawał gumy w tartej bułce. Ciasto jest delikatne, a grzybków w kapuście dużo. Barszcz czerwony jak krew tętnicza, aromatyczny i tak smaczny, że aż szkoda połykać kolejnego łyka, bo żal mi, że zaraz w kubku zobaczę dno. Kiedy już dotkliwe ssanie mam zagłuszone, przyglądam się klienteli przy sąsiednich stolikach. Ludzie o różnym statusie społecznym siedzą i jedzą. W ciszy. Nie ma tylko lanserów w dresie i okularach przeciwsłonecznych noszonych nawet po zmroku i postaci z drogimi zegarkami na bladych, arystokratycznych nadgarstkach. Im na pewno by nie smakowało... Nagle, dosłownie przenoszę się w czasy swojego dzieciństwa. Oto wyrasta przede mną pani w nylonowym fartuchu, takim białym w niebieskie groszki i dzierży w dłoni nowoczesną odmianę brudnej, PRL-owskiej szmaty czyli czysty MOP. Z lubością przyglądam się jej zabiegom, z półprzymkniętymi oczami słucham delikatnych stuknięć "szczotki", o nóżki krzeseł. Jest jak kiedyś i nie chce mi się nigdzie iść. Dobiega siedemnasta, czas zamykać drzwi do przeszłości. Dziesięć minut później wsuwam bilet parkingowy do nowoczesnej maszyny w Galerii Dominikańskiej - automat każe wpakować w siebie osiem złotych. "Żesz kurwa, jem taniej niż parkuję" - myślę sobie, odpalam w samochodzie "Lubię wracać tam gdzie byłem" Wodeckiego i znowu jestem w przeszłości.

W odpowiedzi na liczne zapytania Czytelniczek i Czytelników podaję adres: Jacek i Agatka Plac Nowy Targ 27 Wrocław :)

4 komentarze:

  1. Cóż za lekkość pióra :-)))) Super się czyta :-)))) Gratuluje Pani Autorce :-) Stały czytelnik :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj , to też było moje ulubione miejsce, nie wiedziałam, że jeszcze istnieje. Muszę się w takim razie również wybrać w podróż do przeszłości i posmakować prawdziwych ruskich pierogów z kefirkiem :)
    Stała czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  3. A cóż to jest za miejsce??? Z chęcią poznam....

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy za informację:) I życzymy powodzenia!

    OdpowiedzUsuń