
"Tylko" czułam się świetnie, oczy mi błyszczały, chciało mi się żyć, robota w rękach mi się paliła i miałam niepohamowaną potrzebę podskakiwać radośnie jak kiedyś, dawno, dawno temu. Jaki stan finalnie? Opłakany, ale jestem - na przekór wszystkiemu - spokojna. Zaliczam po kolei wszystkie opcje poza tą "równolegle na tak". Ale przynajmniej wiem do czego jestem zdolna. Jestem zdolna do miłości. Jestem zdolna do okazywania jej poprzez cierpliwość i tolerancję dla odmienności, poprzez bicie rekordów przejechanych kilometrów bez wysiadania na siku, a potem zjadanie przygotowanego przez Niego posiłku o trzeciej nad ranem, zapamiętywania wszystkich Jego numerów... od numeru buta po numer kołnierzyka. Jestem zdolna do stania pod Jego domem i spijania płomieni świeczek migoczących w Jego oknie. Dla Niego mogę być Śnieżynką z pełnym dobroci koszykiem Czerwonego Kapturka, Króliczkiem, Miśką, niemową, gadułą, Bajką, terapeutką, siostrą, koleżanką, kolegą i cholera wie czym jeszcze. Nawet pogubioną myszką mogę być, chociaż niezależność pantery jest mi bliższa. Jestem zdolna przyjąć wiele gorzkich pigułek i przełknąć wszystkie. Jestem gotowa wiele wybaczyć. Zapominać muszę się nauczyć. Mogę być zabawna, ale nie pozwolę sobie na to, by w swoim zaangażowaniu być śmieszna i żałosna - chociaż i na tej krawędzi już wisiałam. Mogę być wszystkim i dla Niego wszystkim chciałabym być. Tylko czy wtedy mogłabym być wciąż sobą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz