niedziela, 8 listopada 2015

Torebunia, Kicia, że Fiu Fiu i Wielka Gala


Z Mężem moim zaproszeni zostaliśmy na galę tłuczenia się po ryjach i kopania po nerkach. Na bilecikach wskazanie było, że mamy się zalogować do stolika dla "wi aj pi" numer 41. Mąż Mój garnitur elegancki przyodział, ja sukienkę większą niż małą lecz bardzo czarną, a to wszystko po to, by adekwatnymi być do zaszczytu nas napotykającego. Stoły były okrągłe, a obrusy białe, zaś na obrusach czysto jak łza - znaczy się nie było nic. Bilecik "od głowy" prawie sto "ełro" kosztował, dlatego człowiek czuł podprogowo, że raczej coś na stoliku będzie rozsądnego, a i ktoś logiczny przy nim zasiądzie. Tymczasem - jak już wspomniałam - stoliki pustką świeciły, doń zaś poczęli dosiadać się ludzie w wieku przedprodukcyjnym zawodowo czyli młodzież szkolna lecz zamożna zamożnością swoich rodziców lub starszych mocno odrobinę od siebie partnerów. Zasiadła więc Taka Panna Dziewanna Z Domu Lepsza, w sukienusi kółkami metalowymi nabitej i mocno obciskającej jej wąską i drobną dupkę dziewczęcą, i nogę na nogę profesjonalnie zarzuciwszy, swoją torebunię bezceremonialnie, i centralnie na stół pierdolnęła. Ze zdumienia oczy mi prawie wyszły z orbit, puls przyspieszył, ale powściągliwość zachowałam, spojrzeniami jedynie porozumiewawczymi z Małżonkiem się wymieniając. Pierwsze mocowanie siłaczy zakończyło się chyba po trzydziestu sekundach, kiedy to jeden drugiego przydusił tak, że ów drugi ręką wskazał bez zwłoki, że ma dość, unikając tym samym rychłej przemiany w zwłoki. Kolejne dwie walki polegały głównie na macaniu się kolegów w parterze - innymi słowy - nuda, aż wreszcie w ringu pokazały się dwie kobiety: Kasia i Róża. Koniec końców dziewczyny pozwoliły mi oderwać myśli i wzrok od Panny Dziewanny zwanej przez jej Pana "Kicią" i dojść do wniosku, że gdyby armie tego świata składały się z Kobiet, nie byłoby litości. Miałam wrażenie, że te dziewczyny walczą na "śmierć i życie", bez pobłażania i bez znieczulenia, bez gry wstępnej i bez uników - od pierwszej do ostatniej minuty. Tymczasem Kicia dostała polecenie udania się po piwo dla swojego opiekuna, wstała więc i przystąpiwszy do poprawiania wszystkich dwustu kółek na swojej kiecce, przesłoniła dokumentnie Mężowi Mojemu widoki. "Mój" zareagował bezzwłocznie wymownym i głośnym "przepraszam",  lecz Kicia nie chciała usłyszeć lub głucha była na jedno ucho bądź na obydwa, bo nic sobie z tego nie robiła. Chwilę później do stolika przysiadł się jakiś Nieopierzony Futrzak w lisie na szyi i srebrnych, brokatowych, szpilkach. Ten również torebkę na stół centralnie i bezceremonialnie pierdolnął, wywracając prawie mój kubek do napojów prestiżowy, bo plastikowy i lisem na plecach umocowanym, po nozdrzach niemal mi zamiótł. Pomyślałam, że skoro jestem na spektaklu podczas którego zejście do parteru jest czymś naturalnym to i ja - wyjątkowo - do poziomu zejdę sąsiadek moich stolikowych. Wzięłam więc kopertówkę z kolan swoich i pach!  - na stół pocisnęłam. Gest ten został jednak uznany za zupełnie naturalny w "tych sferach", więc posunęłam się dalej i torebkę koleżanki w sierści na ramionach, wymownie i z wyraźnym ładunkiem emocjonalnym ze swojej części stołu odsunęłam. Oburzenie malujące się na twarzy tego wiejskiego majestatu było tak wielkie, że nie mogłam się posiąść z radości i wyjść ze zdumienia... Ze zdumienia wyjść wciąż nie mogę, kiedy przypominam sobie te buzie tępe, te usteczka wydęte, te czoła gładkie, żadną myślą nie pokalane, żadną refleksją nie okraszone i te oczy puste w sztucznych rzęsach tonące i w bezmyślności, nie zawsze ślicznych "dziewczyn jak malowanie", za to wymalowanych i wystrojonych jak stare panny, co na wydanie liczą, choć wydaje się, że ich szanse są bliskie zeru. Chociaż - jak się okazuje - dzisiaj nawet zero ma swoją wartość. Bo każde zero było ze swoim "Przybocznym".

czwartek, 22 października 2015

Po równo

Dzieci ze Złych Domów nierzadko wyrastają na nieszczęśliwych dorosłych. Bardzo pragną szczęścia jednak robią wszystko na opak czyli tak, by być nieszczęśliwi. Dorośli z popieprzonych domów pytają: "Czego mi brakuje, w czym jestem gorszy/a?" i naprawdę myślą, że mają jakieś braki. Dom Zły hoduje zakompleksionych dorosłych; albo kompletnie zastraszonych, albo bardzo wymagających. Zastraszony Dorosły  - jeśli już napotka Szczęście na swojej drodze, schodzi Mu z drogi, by Go nie stracić, Nie wymaga niczego, niczego nie oczekuje. Hołduje zasadzie: "Nie oczekuj niczego, a zawsze dostaniesz więcej". Wymagający Dorosły ze Złego Domu zaś, wymaga tak bardzo, że pozwala swojemu Szczęściu uciec, bo Szczęście nie jest w stanie sprostać wymaganiom. Twierdzi, że wiele wymaga od siebie, dlatego tyle samo oczekuje od innych. Potem patrzy jak mu przecieka Szczęście prze palce i nie może zrobić nic, bo najszczęśliwszy jest jednak... w swoim nieszczęściu. Czasami zastanawiam się, dlaczego "Inni" mają "lajt" w życiu - i nie mówcie mi, że każdy ma swoje problemy. Wiem to, wiem, że każdy je ma. Wiem też, że jedni żyją łatwiej, inni trudniej. Wiem, także, że za wszystko trzeba w życiu zapłacić. Dlaczego jednak jedni muszą płacić za więcej mniej, a inni za mniej - więcej? Odpowiedź jest prosta: na tym właśnie polega równowaga - by wszyscy nie mieli po równo.

czwartek, 15 października 2015

Wbijam w to


Moje Dziecko w dupie ma estetykę otoczenia okalającego Osobę Dziecka. Nie wiem w kogo się wdało Owo, ale niech będzie, że we mnie. Od zarania dziejów walczę ze stosami kubków, talerzy, papierków od cukierków, toreb, zwiędłych kwiatów, koszulek, spodni i innego wszystkiego na szafce nocnej przy łóżku oraz na podłodze. Walczę tak, że początkowo nauczyć chciałam układać, pilnować i dbać. Potem zaczęłam to wszystko na łóżko desantować i kepisz kompletny robić, mydło z powidłem i buty z talerzami dosłownie mieszając. Dziecko jednak odporne jest na te akcje i rzekło ostatnio Ojcu, modnego czasownika używając, że w to wbija, bo twierdzi, że ma porządek i mamie się wydaje. W tej sytuacji okrutnie się zeźliłam i natychmiast telefon wykonałam, a że głos mam donośny podczas aktu irytacji i w dyskoncie akurat przebywałam, Społeczeństwo - siłą rzeczy - niemym odbiorcą się stało. Jak się przy kasie okazało, nie do końca niemym... "Przepraszam, czy Pani rozmawiała z naszym dzieckiem?" - zapytał Pan z Żoną, kasujący się przede mną. W nerwach nie zreflektowałam się zupełnie, że Człowiek żartobliwie zagaił i zupełnie poważnie odparłam, że nie.  "Bo zupełnie jakby pani do naszego mówiła". Przepraszać poczęłam ludzi, że - fakt  - nie powinni słuchać moich wywodów telefonicznych, że głupio mi i, że to brak kultury z mojej strony ewidentny, ale Oni dziękować mi zaczęli i zapewniać, że metodę moją zastosują. Bardzo im się spodobało, gdy poinformowałam Dziecko, że spakuję wszystkie najlepsze rzeczy Jego do wora i w pizdu zabiorę i niech lata w szmatach spranych skoro niespranych uszanować nie umie. Dziecko natomiast deklarację przyjęło z godnością i opanowaniem Człowieka Młodego, który we wszystko wbija.

czwartek, 8 października 2015

Mięso

Mój Książę zapragnął wątróbki. Nie jakiejś tam świńskiej czy drobiowej... zapragnął wołowej! Myślałam, że to będzie banalne zadanie, pójdę do "markietu", zapytam: "Czy jest wątróbka wołowa?", usłyszę jedyną i słuszną odpowiedź:  "tak oczywiście JEST", kupię pól kilo, zatargam do domu, przyrządzę i podam elegancko na talerzu jako niespodziankę i dowód mojej czujności, wnikliwości i szczerego przejęcia się rolą żony. W markecie jednym, drugim i czwartym nawet, powiedzieli, że takiej wątróbki nie ma. Pomyślałam, że trzeba pójść do mięsnego. Widzieliście gdzieś ostatnio przybytek z szyldem: "MIĘSNY"? Znalazłam jeden "Mięsny", ale wątróbki wołowej w nim nie znalazłam. Pomyślałam, że "RZEŹNIK"  na rogu Krupniczej i Kazika Wielkiego był, a w ogóle to kiedyś przecież "RZEŹNIK", był na każdym rogu. Wiem, bo sama stałam tam nie raz w kolejce po "krakowską suchą" w 1985. Dzisiaj za to na każdym kroku Żabka albo Fresch... Oczywiście Rzeźnika na rogu już nie ma, za to na jego miejscu rozpanoszyły się: pizza & zapiekanka oraz śmierdzące zupy z proszku. Los  jednak chciał, że zabłądziłam w dawne strony i dysponując trzydziestoma minutami wolnego czasu, postanowiłam zwiedzić rewiry tak dobrze znane dzieciństwa. Wchodzę na osiedle bloków z wielkiej płyty, które kiedyś wydawało mi się ogromne i stwierdzam, że jakoś tak wyliniało i mocno się skurczyło. Przysiadam na ławce, bo słońce pięknie świeci - jakby lato w pełni było i rozmyślam sobie: "Tu było to, a tam tamto echh", aż nagle widzę napis" "MIĘSO". Dopadam do drzwi sklepu niczym zabłąkany na pustyni do studni, wpadam do środka, a tam... zwykły "spożywczy". Podobno nadzieja umiera ostatnia i tak też się stało w przypadku wątróbki wołowej. Zapał był, determinacja, by sprawić Ukochanemu przyjemność ogromna lecz poległy w zderzeniu z brutalną rzeczywistością. Nadzieja tliła się jeszcze do przedwczoraj, wzniecana wątłymi obrazami z przeszłości, ale padła wskutek konstatacji, że napis "mięso" nie oznacza wcale, że w miejscu tak oznaczonym jest mięso. Leciwe Panie Ochroniarki z mojego osiedla gadały między sobą ostatnio, a ja podsłuchałam naturalnie, że: "Dzisiaj to już nawet słońce nie świeci jak dawniej" i  niestety sporo w tym prawdy. A mięso to niestety już nie mięso.

piątek, 2 października 2015

Robota nie zając

Trzecia czterdzieści pięć, a ja od godziny rzucam się w łóżku. Boli mnie szyja, myśli i puste miejsce z prawej strony. Dzięki Bohu nie muszę iść na ósmą do "zakładu", więc odeśpię, gdy już padnę, ale póki co, nie będę traciła czasu na usilne próby pokonania bezsenności. Tym bardziej, że mam temat, który mnie ostatnio poruszył, a jego Bohater do żywego wzruszył. McDonald's zatrudnia ludzi, którzy chcą ciężko pracować. Za moich młodych czasów nie było jeszcze możliwości najęcia się w tej fabryce, zresztą nawet gdyby była i zawiałoby w ówczesnej, smętnej i szarej rzeczywistości "Jameryką", z pewnością nie poszłabym do tego cyrku, bo praca w zgiełku i "na akord" nie jest dla mnie. Szukałabym innych możliwości. Mówią, że w "Biedrze" się nie siedzi, ale mam wrażenie, że w "Maku" się nawet nie stoi tylko lata na wysokości lamperii. Dlatego, gdy już raz od wielkiego dzwonu wchodzę tam na kawę , albo ciastko jabłkowe, albo jedno i drugie - podziwiam ludzi za ladą i nie marudzę, gdy jest "za wolno" lub niedokładnie, Ostatnio przyglądałam się ichniemu, pewnemu Pracownikowi, bo... On z dziwną ciekawością przyglądał się mnie. Chłopak w nieokreślonym wieku (osoby z Zespołem Downa tak mają) z niezwykłą pieczołowitością zamiatał na szufelkę każdą napotkaną, na drodze i podłodze frytkę. Robił to w swoim tempie naturalnie, ale za to bardzo dokładnie. Kilka miesięcy wcześniej, a była to wiosna, zrobiłam sobie przystanek rowerowy w ogródku innego Mc'a. Tam również pracował taki chłopak i również nie mogłam wyjść z podziwu, jak dokładnie wykonuje swoją pracę. Pomyślałam wtedy, że w tym "Maku" mają najczystsze stoły w całej sieci, bo na jedną powierzchnię ów chłopak zużywał pól butelki detergentu i prawie rolkę ręcznika papierowego. Podobno zarabiają tam od dziesięciu do dwunastu złotych za godzinę pracy. Niemało wydaje mi się dlatego od od razu zadaję sobie pytanie; Dlaczego tylu zdrowych nierobów nie wpadnie na pomysł, żeby zamiast salwować się ucieczką przed odpowiedzialnością i siedzieć "na bezrobotnym", nie pójdzie pracować choćby tam? Są gorsze prace (nie będę wymieniać "dla przykładu", żeby nie urazić nikogo, kto takową czyli "gorszą" wykonuje), ale chętnych w naszym kraju brakuje i do tej gorszej i do tej lepszej. Z drugiej zaś strony słyszymy, że "obcy" odbierają nam miejsca pracy... Jakoś Angole się nie pieklą, że Polacy przyjeżdżają i odbierają im robotę, bo... statystycznie przyjeżdżają głównie Ci, którzy wyręczają ich od pracy, której oni wykonywać nie chcą, czyli tej wymagającej mizernych kompetencji i dającej znikomą satysfakcję z jej wykonywania. Żadna praca nie hańbi - powiadają - i każda jest lepsza niż żadna. "Masz dwie ręce, dwie nogi, jesteś zdrowa to zasuwaj" - tak musztrowała mnie zawsze matka. Zasuwać - jak widać na powyższym przykładzie mogą też chorzy, a co więcej, potrafią robić to z pasją i zaangażowaniem, dlaczego więc zdrowi tak często nie mogą robić nic prócz wygłaszania pretensji do całego świata? Bo robota nie zając, a utyrać się w życiu człowiek przecież zawsze zdąży.

sobota, 19 września 2015

Działa, nie działa

Zawracam na nakazie jazdy w lewo, bo na wprost jest wielki korek, a ja nie mam czasu, by w  nim tkwić. Wybieram lepsze rozwiązanie. Tak myślę. Nie rozejrzałam się przed wykonaniem tego manewru jak to zwykle robię, bo jestem zamulona i nieobecna. Kilka sekund później słyszę policyjnego wyjca i widzę w lusterku niebieską dyskotekę. Zjeżdżam na prawy pas i zatrzymuję samochód, bo orientuję się, że to do mnie mrugają. Z policyjnej, opancerzonej budy wyskakuje gość w czarnym moro i dopada do moich drzwi. Nie mówi "dzień dobry" tylko zdławionym ze złości głosem, recytuje mi moją winę i z pianą na ustach syczy, że to przewinienie kosztuje dwieście pięćdziesiąt złotych i pięć punktów karnych. Opieram zmęczoną głowę o zagłówek, patrzę na niego obojętnym wzrokiem i pytam bez przekonania o "widełki" w kwocie lub punktach. Widełek nie ma. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Nie negocjuję, bo mi się nie chce i nie mam siły pałować się z człowiekiem. Pobiera ode mnie wszystkie możliwe dokumenty i mam wrażenie, że gdyby mógł, wziąłby również moją szkolną legitymację SKO. Siedzę w aucie, słucham muzyki i czekam. Mija piętnaście minut, a ja obserwuję we "wstecznym" jak panowie w niebieskim i okratowanym, oglądają sobie moje papiery i najwyraźniej dobrze się bawią. Zaczynam się niepokoić i mieć absurdalne myśli. W końcu z suki wysiada trzech w moro i zmierza w moim kierunku, Czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale nadal siedzę spokojnie. Ten "z pianą" mówi, że ma pytanie. Tamtych dwóch w tym czasie stoi po drugiej stronie samochodu i wbija we mnie wzrok pochylając się charakterystycznie do przodu i splatając ręce "na dziadka" tuż nad pośladkami. "Czy pani ma dwa nazwiska, bo mi w systemie wyskakuje?" "Tak" - odpowiadam - "Nie mam jeszcze tego w papierach, bo to świeża sprawa".  Nagle facet rozpromienia się, oddaje mi papiery wraz z dołączonym kwitem do wpłaty  oraz miłym uśmiechem i życzy "mimo wszystko miłego dnia". Jestem zaskoczona tą nagłą zmianą frontu, ale ostatnio widzę coraz więcej ludzi z dwubiegunówką, więc nie myślę o tym dłużej. Jadę dalej, prowadząc intuicyjnie i automatycznie po to, by kilometr dalej zobaczyć na chodniku masaż serca robiony jakiemuś nieprzytomnemu nastolatkowi, dziesięć minut później prawie rozjechać na pasach chłopaka o oliwkowej skórze, a finalnie niemal sama nie rozwalić się o tył ciężarówki. Czuję, że mam sto kilo na barkach i miazgę w głowie. Kilka godzin później jest dwudziesta. Dzisiaj moje Dzieci mają "dzień odpowiedzialności i samodzielności", więc monitoruję nastoletniego syna zdalnie. Dostaję sms: "Ja już w domu". Czuję ulgę, ale jednak coś mnie gniecie "w intuicję". O dwudziestej drugiej tłukę do drzwi lecz nikt mi nie otwiera. Dzwonię na komórkę i słyszę zbliżający się dźwięk gdzieś na klatce schodowej. Moje Dziecko, które zadeklarowało, że jest od dwóch godzin w domu i czyta książkę, zachodzi mnie od tyłu i skonsternowane nie wie, co ma ze swoim byciem po niewłaściwej stronie drzwi zrobić. Kapituluję i robię awanturę. Właściwie to syczę i toczę cicho pianę, bo po dwudziestej drugiej jest i wrzaski wszelkie przez sąsiadów nie byłyby mile widziane. Tak, nie mam siły dzisiaj na dyplomatyczne dyskursy, tłumaczenia i "rozmowy z dzieckiem". Każę mu czytać do dwudziestej czwartej. Dowalam do tego dwa tygodnie szlabanu na wychodzenie z domu i koleżków. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Ostatnio ktoś zapytał czy lepiej żeby ludzie cię kochali czy się ciebie bali, bo podobno nie można jednocześnie odczuwać strachu i miłości.  Nie wiem co mam o tym myśleć - ja orędownik miłości i bezgranicznego zaufania. Wiem jednak, że respekt działa. A respekt bez odrobiny strachu nie działa. Młody czyta do narzuconej godziny, chociaż być może tylko tępo wpatruje się w literki. Tak jak ja do rana w ciemność za oknem.

środa, 16 września 2015

Twoja Mać

Nie będę tutaj podrzucać nerwowo gorącego ziemniaka jakim jest temat miesiąca: Czy brać do nas uchodźców czy nie brać. Nie mam zdania. Wiem, że nie umiem odmówić drugiemu Człowiekowi pomocy, chociaż nie mam przyklejonej ryby na samochodzie i nagniotków na kolanach od klęczenia w kościelnej ławie, ale też nie potrafię przewidzieć konsekwencji miksu kulturowego i religijnego. Dlatego nie pcham się do ferowania sądów. Dotykam jednak nieśmiało tematu, bo nie mogę słuchać pseudonaukowych bredni Głupiomądrych i ich pokrętnych argumentacji. Problemem naszego Narodu jest głębokie zakompleksienie jednostki i przeszacowanie wartości jako grupy. "My Polacy" jesteśmy wspaniali, uczciwi, pracowici, wykształceni, zadbani, odpowiedzialni, chętnie uczymy się języków obcych i z radością pracujemy "w gościach" za połowę stawki tutejszych. Polakowe, jednostkowe "Ja Polak" już nie wygląda tak kolorowo. "Ja Polak" zazwyczaj czuje się gorszy od Niemca czy Anglika, dyskryminowany w świecie i niedoszacowany jako specjalista w swoim fachu,  nie tylko w swoim kraju ."Ja Polka" jako jednostka jest przeważnie za brzydka, za gruba, za mało zarabia, jest gorzej traktowana niż mężczyźni i w ogóle ma ciężej i gorzej niż "inne". Polak w grupie, ze wszystkimi, wyżej wymienionymi zaletami, jest pewny siebie i chętnie opiniujący. Dlatego właśnie muszę słuchać, że Cyganie to złodzieje, Arabowie nieroby, "Murzyni' brudasy, Rosjanie pijacy, a w telewizorze oglądać transparenty z napisami "syryjskie świnie czekamy na was", świadczącymi niewątpliwie o wysokiej kulturze i chrześcijańskim umiłowaniu bliźniego przez osobników te pisemne "oświadczenia" niosących. Islamizacja? Naród poczyta może (bo przecież raczej sobie nie przypomni z pobieżnych informacji przekazywanych wieki temu na lekcji historii) o chrystianizacji. Jak wiadomo, tam też nie obyło się bez "militarnego wsparcia", co - rozumie się samo przez się - nie oznacza przecież ustnego nawoływania do nawrócenia na jedyną, słuszną wiarę. Nie jestem zręcznym badaczem kultur ani historykiem, ale "gołym okiem" i mimochodem dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy XI -wieczną Inkwizycją, a dzisiejszym "pomysłem" jakim jest Państwo Islamskie. Klamrą dla obydwu "ruchów" jest słowo "perswazja", która - w tym przypadku - stanowi siłową formę zapobiegania szerzeniu się "herezji" czyli - współcześnie - odmiennym poglądom. W 1022 roku w Orleanie Król Francji Robert II Pobożny (!!!) kazał spalić grupę heretyków, bo nie udało się "merytorycznymi argumentami" przekonać ich do zmiany swoich przekonań. Świat - co niewątpliwie zabrzmi paradoksalnie - niewiele się zmienił. Dzisiaj stosuje się zbliżone metody, by nawrócić "niewiernych". To co charakteryzuje nie tylko nasze społeczeństwo, ale również społeczeństwa innych narodów, to bojaźń i niewiedza, przy czym bojaźń wynika z niewiedzy własnie. Utarte, bo przekazywane z ust do ust poglądy, zamieniające się z czasem w - nierzadko krzywdzące - stereotypy, determinują relacje między ludźmi. Nie chcemy tu i boimy się Syryjczyka, pomimo, że  osobiście nie znamy żadnego, ba! Nie chcemy go nawet poznać, bo to przecież wandal i dzikus. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że wśród tych ludzi też są "normalni" i "niebandziory", wypierając jednocześnie z głowy pytanie "Dlaczego polskie więzienia są pełne naszych rodaków?" Prosty Człowiek jest z natury odporny na wiedzę, a jeśli jest do tego jeszcze głupi, to cechuje go dodatkowo niezwykły upór i to, że nigdy się nie męczy. Prosty Głupi Człowiek, nie czyta, nie drąży tematu i nie szuka informacji, on po prostu SAM WIE. Żeby wiedzieć wystarczy mu widzieć, dlatego własnie oglądalność stacjom telewizyjnym robią kontrowersyjne tematy z krwią na twarzy i kupą na szybie autokaru oraz głupcy, którzy z wypiekami na twarzy oglądają specjalnie dla nich spreparowane obrazy. Im dłużej żyję, tym częściej się wstydzę, że mam korzenie w Narodzie, którego przedstawiciele wcale nie piją, nie biją, nie dewastują cudzego mienia, nie gwałcą, nie rabują i nie uciekają do innych krajów w poszukiwaniu lepszego życia. Innymi słowy żyję w kraju, gdzie nie ma przemocy, w Wigilię każde nakrycie dla "nieoczekiwanego gościa" jest realnym aktem gotowości do pomocy, a nie martwą tradycją, wszyscy ciężko pracują, leserów nie ma i nigdy nie było, alkohol służy jedynie do dezynfekcji ukąszeń komarów, a czyści jak łza Polacy nie przynoszą do szewca upierdolonych obrzydliwe butów, nie okazując z tego powodu choćby grama wstydu. Oto Naród Wybrany jest, krystaliczny i prawy, co światem powinien rządzić i innym pokazywać jak mają żyć.