Pod drzewem
leżałam
z Tobą.
Nocą którą?
Nie wiem.
Krople deszczu
policzki moje
pieściły,
resztki napięcia
z mej twarzy
zmyły.
A Ty
tak blisko
ust moich
oddychałeś
tak blisko
usta swe
moich ust
trzymałeś.
Czułam dłoń
Twoją pod
moimi
lędźwiami.
Czułam jak
ściskasz
skórę mą
palcami.
Jak włosów
moich zapach
nozdrzami
wdychasz.
Jak się raz
na mnie
otwierasz,
a raz
się zamykasz.
Czułam jak
wewnątrz
ze sobą walczyłeś,
jak honoru
mojego walecznie
broniłeś.
Bom sama
się bronić
już nie umiała,
bom bronić się nawet
już sama nie chciała.
Pamiętam jak
wstałeś i
w gorączce
wzrokiem
wodząc
dłoń mi podałeś.
Jak opanować
emocje
umiałeś.
Lecz nic już
nie było
tak jak
przed chwilą...
Niechaj takie
minuty
życie
mi umilą.
sobota, 24 sierpnia 2013
środa, 21 sierpnia 2013
Substytucja ?

Ledwie dociągam o suchym pysku do północy, połykam tabletkę, popijając cytrynowym piwkiem. Z prostego rachunku wynika, że będę mogła dopaść do lodówki po pierwszej, a potem nie położę się przecież natychmiast, bo będę miała koszmary od przeładowania, muszę więc przeczekać do jakieś trzeciej nad ranem. Kuracja antybiotykowa uświadamia mi jak bardzo jestem przywiązana do jedzenia i jak niemożność konsumowania dewastuje mój wewnętrzny spokój i zewnętrzny ład, za którym tęsknię. Odruchowo nasuwa mi się pytanie: jak my, ludzie dwudziestego wieku dawaliśmy sobie radę z potrzebą ciągłego spożywania, posiadania, kupowania, testowania na początku drugiej połowy ubiegłego stulecia, gdy nie było przekąsek, pełnych półek, sklepów otwartych przez siedem dni w tygodniu i tego wszystkiego, co dziś daje nam poczucie spełnienia i sytości?
Co człowiek pogryzał przed telewizorem na "Sondzie" albo "Dzienniku Telewizyjnym"? A co przegryzał jak w telewizorze nic nie było? I co robił wtedy, gdy nie konsumował nic? Coś kojarzę... wszędobylska herbata granulowana - cytrynowa, albo fusiasta "popularna" w szklance z plastikowym lub srebnopodobnym koszyczkiem i łyżką w środku, a potem w oku...
No... po trzynastej w nocy mamy... Mogę iść. Życzcie mi... smacznego!
sobota, 17 sierpnia 2013
Magic Mike

Nie Super Model Boski
Może i ja bym napisała coś o Super Mężczyźnie - takim wiecie... poukładanym, pachnącym, pięknie przystrzyżonym, życiem nie znudzonym, w Kobietę zapatrzonym, w łożu diable wcielonym, poza domem aniele, jednak nie przesiadującym w kościele we wszystkie niedziele zamiast ze mną w kinie...
Ja bym chętnie napisała, że oto właśnie poznałam ostatnio Jednego Takiego - Dżentelmena szarmanckiego, troskliwego i czarującego, jak Apollo pięknie zbudowanego, nieustannie uśmiechniętego, robotnego, tak jak lubię - na torsie owłosionego, o mój permanentny komfort bytu dbającego...
Napisałabym nawet i więcej o Nim, ale... zaraz się może i znowu okaże, że mi się znowu coś wydawało, że mi się zauroczenie z czymś tam innym pomieszało... a poza tym... pisanie o ideale i w pisaniu i w czytaniu strasznie nudne jest... a poza tym... to "Szczenię" jest strasznie młode, więc wzięłam sobie na luz i ochłodę... Kofta Krystyna pisze w artykule "Przeźroczysta Kobieta" o pociągu Płci Przeciwnej Starszej do Płci Przeciwnej Młodszej.
Pomimo, iż obrzydliwe to jest - w ustach starych satyrów nie raz słyszałam hańbiącą prawdziwego dżentelmena i ośmieszającą siwą głowę - maksymę: "Może być nawet czternastolatka, byleby młodo wyglądała".
Nigdy - podobnie jak Pani Kofta - nie słyszałam podobnego twierdzenia w ustach Kobiety, dlatego i ja się o takowe nie pokuszę i z szacunku dla samej siebie oraz w trosce o to, by takiego dobra rzadkiego nie popsuć, zostawię mojego jurnego "Źrebaka" w spokoju...
sobota, 10 sierpnia 2013
Carpe diem (?) (!) (...)

w ślepym biegu do błogostanu
biorę kęs życia, gryźć nie nadążam,
smakować nie muszę
zabawą beztroską niechaj pustkę zduszę.
Niczego więcej już nie chcę żałować,
nad sensem życia dłużej główkować.
Chcę zamknąć oczy, skakać na linie,
niech smutek wreszcie
na zawsze zginie.
Pić wino chcę,
bitą śmietaną ciała okładać,
językiem giętkim jak
wprawny rycerz władać.
Badać, próbować,
dotykać, figlować,
uczuciem głębszym
się nie zajmować.
Mam dość myślenia:
"o co tu chodzi?"
Czy on chce ze mną
być jeszcze czy...
już się wyswobodzić.
Będę pobierać,
a potem zostawiać i
tak się będę z życiem zabawiać.
I póki nie odejdę
w starości cień
tak będę chwytać
każdy dzień...
środa, 7 sierpnia 2013
Biedronki, komary i postawa obywatelska

Kilka dni wcześniej jestem w stanie psychicznego rozpadu. Robię zakupy jak automat po czym nieobecna opuszczam sklep.
Po drodze zaczepia mnie Babciusia, wsuwa kartę bankomatową w dłoń i prosi - patrząc pełnym ufności wzrokiem - bym pomogła wybrać jej pieniądze z "maszyny", bo ona dużych kwot nie umie. Idę wciąż nieobecna z Babciusią do bankomatu, wyłuskujemy porcjami banknoty ze ściany z pieniędzmi, a we mnie - z każdą sekundą - narasta radość, że obca kobieta mi zaufała i wybrała właśnie mnie i, że mogę zrobić tak banalną rzecz, która dla niej tak wiele znaczy. "Jaka słodka" - myślę sobie o Babciusi - jak dziś o biedronce - i żegnam się z nią ciepło jak z długoletnią przyjaciółką.
Kilka dni później, parkuję auto w miejscu gdzie zawsze zgoda na parkowanie była. Pusto tu jakoś, prócz taksówek nie stoi nic, ale myślę sobie: "farta mam, ależ pusto" i niepokój z powodu niespotykanej ilości miejsca tłumię w zarodku. Po piętnastu minutach widzę biało-pomarańczowy karawan Straży Miejskiej. Biegnę i pytam o co chodzi, przecież tu można...
Panowie fantastyczni są i przemili, ale bezradnie rozkładają ręce i mówią, że znaku nie było, ale już jest i, że przyjechali, bo telefon, że tu stoję od mieszkańca bloku z wielkiej płyty dostali.
Oczami wyobraźni widzę Obywatela - reprezentanta jedynej, słusznej postawy - znaczy się tej obywatelsko - donosicielskiej, schowanego tchórzliwie za firanką swojego wielkopłytowego "M", który bacznie obserwuje czy organ państwowy właściwie mnie ukarał i czy zachowań korupcyjnych podczas wymierzania kary nie było. Kręcę z niedowierzaniem głową, bo nikomu, ale to absolutnie nikomu na tym skrawku ziemi nie przeszkadzam tzn. "ryjem" chodnika nie blokuję, "dupą" na ulicę nie wystaję, więc dlaczego - się pytam - jakiś komar trud sobie zadaje, by mnie ukąsić, inwestuje w opłatę za połączenie i do straży dzwoni? Czekam, ładnie na chodniku stojąc, aż straż odjedzie, niemal macham im po przyjacielsku na pożegnanie, po czym odwracam się w stronę Obywatela Donosiciela, bo wiem, że chowa się na którymś piętrze, gdzieś tam - jak komar - w firanie, wyszczerzam zęby w hollywoodzkim uśmiechu, robię wyrazisty "gest Kozakiewicza" i - wsiadając do samochodu - myślę to, co myślałam o komarze, gdy szkodnik oddawał ostatnie tchnienie na mojej podłodze... I wcale nie jest mi głupio z tego powodu, bo ja do biedronek się zaliczam, a nie do komarów...
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Układ półotwarty

Naturalnie - ośmielone różową i złocistą cieczą, mierzoną w jednostkach większych niż te mieszczące się na łyżce do zupy - brzydkich i bardzo niekobiecych przymiotników na określenie sprawców aktów nielojalności używamy.
W pewnym momencie "Koleżanka Ścisłowa" dokonuje - w pewnej części znanego już i jakże celnego - podziału relacji pomiędzy Kobietą, a Mężczyzną. Otóż - jak wiemy - mamy:
1. Układ zamknięty - nikt nikogo nie zdradza i jest to żelazna zasada definiująca prawdziwe uczucie, szacunek lub/i przywiązanie do wpojonych wartości.
2. Układ otwarty - dwoje ludzi stanowi parę, lecz związek ten charakteryzuje duży zakres swobód wzajemnych, sprawiedliwie podzielonych i w pełnym porozumieniu stron obu realizowanych.
Wreszcie trzeci, nowy termin autorstwa "Koleżanki Ścisłowej":
"Układ półotwarty", w którym to jedna strona może robić wszystko, druga zaś może jedynie robić dobrą minę do złej gry, tzn. godzić się z posiadaniem rogów musi, ale niech ją ręka boska broni przed doprawianiem ich drugiej stronie.
"Układy półotwarte" z lubością i zapałem realizowane są przez wielu osobników z mojego otoczenia. Z pasją uciekają oni od monotonii codzienności w ramiona innych kobiet, z którymi nie łączą ich "trudne sprawy" i z równą zapalczywością walczą o swoje "dobre imię", gdy istnieje prawdopodobieństwo, że ich własne rogi nie pozwolą im przejść pod przejściem podziemnym...
Subskrybuj:
Posty (Atom)