piątek, 28 października 2016

Miłość taka i nie taka

Jest zimno, ludzie na ulicy schowani po nos w kołnierze kurtek, a w ogrodowym basenie saunarium same golasy. Zawijam się ciaśniej w ręcznik i kulę w człowieku, podwijając palce w mokrych klapkach. Chcę jak najszybciej dobiec do zbiornika z wodą ciepłą jak zupa. Galopuję niezgrabnie, z trudem utrzymując równowagę w śliskim obuwiu i o mały włos nie przewracam pary dziadziusiów, którzy wyglądają jakby byli razem z pięćdziesiąt lat, bo raz, że od tego bycia razem zupełnie i totalnie stali się do siebie podobni, a dwa, że mają chyba po siedemdziesiąt lat z okładem i to grubym, więc te złote gody są mocno prawdopodobne. Dziadziusie nie przewrócili się na skutek mojego natarcia tylko dlatego, że ich wolne od ręczników dłonie trzymały się razem w mocnym uścisku. Wyglądali tak jakby jedno bez drugiego nie mogło przeżyć nawet minuty i jakby bali się, że się sobie zgubią. Popatrzyłam z rozczuleniem jak dziadziuś puszcza ręcznik, którym zakrywał swoją męskość, by z męstwem przytrzymać mocniej i uchronić przed upadkiem swoją kobietę. Przez ten ułamek sekundy pozazdrościłam jej. Potem zobaczyłam Ich znowu w saunie. Dziadziuś całował babcię to w ramię, to w szyję, jednocześnie wpatrując się z zachwytem w jej już jedynie domyślny owal twarzy. Babciusia nie odwzajemniała nawet w minimalnym stopniu otrzymywanych, ciepłych gestów, siedziała z rękoma splecionymi na udach i musztrowała dziadka, żeby przestał. Nie chciałam tak pomyśleć, ale pomyślałam : "Może to jest właśnie sposób na to, by gorączka i namiętność w mężczyźnie nie gasły?" Ciągłe staranie, wieczna niepewność i konieczność nieustannego zabiegania o względy swojej kobiety, prawdziwych mężczyzn najwyraźniej nie męczą. A może nie męczą tylko tych "starej daty"? Większość dzisiejszej populacji jest raczej zawiedziona i w krótszym bądź dłuższym odrobinę czasie dochodzi do wniosku, że kobieta, w której się zakochali jest bezwartościowa, nieudolna, niezdolna, a do tego zakłamana i niewdzięczna. Stwierdzają, że nie mają siły już dłużej "tego wszystkiego" znosić, dlatego odchodzą. Nie podnoszą ciężaru jakim  jest odpowiedzialność za podjęte decyzje, za drugiego człowieka, za to, żeby związek czuł się dobrze, a oni w tym związku byli szczęśliwi.  Drobny problem destabilizuje układ nerwowy współczesnego mężczyzny, a brak uległości partnerki, sprawia, że on wierzy, że musi to zakończyć. Ja natomiast nie wierzę, że para, której o mały włos nie rozniosłam na trawie ogrodu, spijała sobie tylko miód z ust przez całe wieki wspólnego życia. Nie uwierzę też, że którekolwiek z nich robiło wszystko żeby drobne nieporozumienia przeradzały się w wielkie awantury, a wielkie awantury w huczne...rozstania. Myślę, że i kiedyś i dziś Prawdziwy Mężczyzna woli okazać męstwo, wytrzymać i "puścić ręcznik" i -  być może - narazić się na drwiny z powodu swojej męskości, niż wypuścić z rąk to, co ma najcenniejsze czyli drugiego człowieka - szczególnie, gdy wie, że jest przez niego kochany. Prawdziwy Mężczyzna nie oczekuje wdzięczności za zachowanie, które jest częścią Prawdziwego Mężczyzny - nie oczekuje peanów na swoją cześć za uczynienie tego, co dla Faceta powinno być naturalne - chronienie kobiety. Ale czasami bywa inaczej i pozorny komfort posiadania ręcznika wygrywa z wartością jaką jest komfort bycia razem. Na dobre i na złe.

wtorek, 20 września 2016

Nerve

Poszłam do kina z pobudek osobistych. Potrzebowałam rozładować wkurwienie to znaczy uciec od ostentacyjnej ciszy w domu i wariackiej wrzawy w pulsującej ludźmi galerii. Jazda "przed siebie" odpadała, bo najeździłam się już tyle "dla odprężenia", że zliczając wszystkie kilometry, dojechałabym już chyba do Afryki i z powrotem. Na dworze zimno jak w psiej budzie, a jedyne w miarę znośne miejsce odosobnienia to kino. Na "Bryżit Dżons" byłam dzień wcześniej z Moim, więc tym razem mogłam wybierać pomiędzy krępującą mizerotą aktorską "Smoleńska" lub zagadkowym "Nerve". Wybrałam naturalnie opcję numer dwa. Jak już wspomniałam, szłam z zamysłem wyluzowania i złapania dystansu do wszystkiego, do czego dystansu jakoś załapać nie potrafię, chociaż bardzo się staram. Finalnie ogryzałam paznokcie i zakrywałam oczy dłońmi, bo nie miałam obok pachnącej pachy Mojego, pod którą mogłabym się skulić i przetrwać sceny mącące w - i tak już sporym - bałaganie w mojej głowie. Ale po kolei... Wszedłszy na salę, czułam się głupio, bo - i po pierwsze - dziwnie mi się od pewnego czasu chodzi samej do kina, a po drugie sala pełna była małolatów rok produkcji 1999. "Kij tam" - pomyślałam i - jak zwykle, gdy udaję singla - zaszyłam się w najciemniejszym kącie kina, żeby nie słyszeć ciamkania wiecznie głodnych i pomlaskiwań chwilowo napalonych, mających życzenie całować się właśnie tutaj. Film zaczął się zbyt "science fiction" jak na mój wiek, przez chwilę myślałam nawet, że nie dotrwam do końca, ale już dziesięć minut później byłam wkręcona kompletnie. Nie zdradzając szczegółów, powiem tylko, że pomijając - jak dla mnie - głupawą muzyczkę dla amerykańskich nastolatków, matki i ich udupione w necie na wieczność i przez siedem dni w tygodniu małolaty powinny iść i obejrzeć ten obraz razem. Wielu rodziców wie, że istnieje coś takiego jak "życie w necie", ale na tym kończy się ich blade pojęcie. Wielu rodziców myśli, że pasta to pasta, a "pasta" to również taki niby "post"na portalu łudząco przypominającym FB, ale pełnym obrzydliwości, nienawiści, podżegania do poniżania, szydzenia, obrażania i poglądów dzieci, opisanych kompletnie niezrozumiałym lecz pełnym wulgaryzmów językiem. "DarkNet" to już wyższa szkoła jazdy - nie tylko dla tetryków. Na szczęście. Na szczęście nie wszystkie nastolatki grzebią głębiej i na szczęście nie wiedzą, że istnieją kosztowne nie tylko emocjonalnie zamienniki FB, gdzie żeby zostać przyjętym do "grona" trzeba się wyrzygać on - line, albo wypić wodę z muszli klozetowej. I to jeszcze pół biedy jest. Bieda zaczyna się wtedy, gdy dzieciak pod wpływem presji otoczenia, dla popularności, a czasem kasy zaczyna robić naprawdę głupie i niebezpieczne rzeczy jak na przykład jazda na motocyklu z zawiązanymi oczami lub zwisanie kilkadziesiąt metrów nad ziemią z żurawia budowlanego. Idźcie i zobaczcie. Zyskacie wspólny czas i swoją oraz Dzieciaka... świadomość. Żadna gadka umoralniająca nie przemówi do wyobraźni Młodego Człowieka tak jak widok rówieśnika w matni.

niedziela, 4 września 2016

Real MAN

Wkurzam się czasem na Mojego, że niewrażliwy na moje cierpienie, że zaszyty w swoje myśli jak za komuny dolary w podszewkę marynarki, że obojętny na moje zmartwienia, że gazetę czyta jak ja wrzeszczę, że jak już mi się uda wreszcie zmusić do jakiejś reakcji, to brzydkie mi rzeczy mówi, że przeprasza za rzadko, że obraża się za często, nie słucha zbyt uważnie, że mówi za mało, że tak mnie wkurza, że i leżakiem szurnę po balkonie i pilotem rąbnę o podłogę, a łaciński język rozwijam w tempie imponującym. Ale wiem, że właśnie takiego chcę i, że prawie każda dojrzała Kobieta takiego właśnie by chciała chcieć mieć. Bo dojrzałe Kobiety już się nabyły z dupami wołowymi, życiowo nieudolnymi, z premedytacją spolegliwymi, z wyuczoną niezaradnością, z fachową bezsilnością, z brakiem ikry, z brakiem celu, ze śliskim na inne baby okiem i z tępo na wybrankę swoją skierowanym wzrokiem. Mój taki chropowaty jest czasem, ale nigdy nie pizdowaty i  nigdy nie mówi, że się nie da, że nie umie, że później, że nigdy, że po co. Nauczyłam się w życiu być harda i twarda i wydawało mi się, że taka samodzielność totalna mnie jara. Dziś jestem spolegliwa bardziej i  - nad czym nie mogę wyjść z podziwu - to mnie cieszy i daje  radość. Bo nie jestem już samotna. Lubię jak Mój jest zazdrosny, bo Były zazdrosny nie był. Lubię kiedy jest upierdliwie uparty i zawzięty, bo wiem, że to dowód na odpowiedzialność za mnie i rodzinę i wiem, że nie rozłoży rąk i nie stanie jak mameja w sytuacji podbramkowej tylko będzie walczył. Kiedy już wreszcie nauczyłam się być kobietą, niczego nie straciłam...Facet powinien też pogłaskać swoją kobietę po włosach, chcieć robić jej niespodzianki, kupować kwiaty, zawstydzać ją kolejnym prezentem bez okazji i mieć potrzebę chwalenia się nią na mieście. Nie, nie uważam, że to jest seksistowskie podejście. Uważam, że Kobieta ma prawo i obowiązek być kobieca i winna mieć zakaz obcinania jaj swojemu Mężczyźnie. Jako eks twardzielka wiem, że głupia byłam próbując być jak mężczyzna. Takie twarde sztuki wyją w poduchy, gdy nikt nie widzi. Ja sobie wyję obecnie kiedy chcę i nie łajam się bynajmniej, że to takie "niemęskie". Czasem mam z tego korzyść, bo Mój mnie potem przytula jeszcze bardziej i kocha jeszcze mocniej. Bo każdy chce się czuć komuś potrzebny, a tak się właśnie czuje człowiek, gdy kogoś wspiera i pociesza. A po co twardej Zośce Samośce czuły facet jak ona przecież nikogo nie potrzebuje? No to jak pokazuje światu, że nie potrzebuje, to nie ma. Proste.

piątek, 2 września 2016

Rest

W sypialni było tylko łoże małżeńskie, dwie szafki nocne z lampkami i łóżeczko dla niemowlaka. Dziecka nie było tam od lat, zdążyło już pewnie z niego wyrosnąć, ale mężczyzna najwyraźniej nie mógł pogodzić się z rozstaniem z synem. Z framugi okna odpadał tynk. To efekt deszczu sprzed kilku laty. Nigdy nie było jakoś czasu ani motywacji żeby to naprawić. Ostatni raz byłam tutaj trzy lata temu. Nic się nie zmieniło, Te same żaluzje w oknach, meble ani o centymetr nie przesunięte. Przez zakurzone szyby i srebrne, połączone sznurkiem linijki metalu przebijało ostre słońce. Stałam w drzwiach i patrzyłam jak przeciąga się nagi na łóżku, rozprostowuje smukłe  ramiona pływaka i pręży długie ciało. Było mu dobrze, wręcz leniwie, twarz miał zrelaksowaną, a oczy przymknięte. Biała, zmierzwiona pościel odbijała światło, przez co w pokoju było jeszcze jaśniej i jeszcze cieplej. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał świadomości mojej obecności. Tak też się czułam - jakby mnie tam nie było, ale ciepło wyraźnie pieściło moją twarz, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że moje ciało tu jest. Patrzyłam z zachwytem na mężczyznę, wyglądającego niczym ruchoma rzeźba i wiedziałam, że nie mogę go dotknąć. Bo przecież mnie tu nie ma. Nie czułam z tego powodu żalu, bo wiedziałam, że jestem szczęśliwa tam, gdzie jestem teraz. Dlatego tylko patrzyłam, bo skoro już się tu znalazłam i mi otworzono, pomyślałam, że przyjemnie ogrzać wzrok promieniami słońca muskającymi zrelaksowane, silne ciało. Stałam tak w progu, za lekko uchylonym skrzydłem drzwi i było mi cudownie. Nie mogłam zamknąć oczu, żeby nie patrzeć, bo... spałam. Było mi dobrze, chciałam żeby ta chwila trwała jak najdłużej i w nieskończoność odwlekałam moment powrotu, bo pierwszy raz od tygodni miałam ładny sen - bez brudnej wody, powodzi, tsunami, dziurawych mostów i płaczących dzieci. 

sobota, 20 sierpnia 2016

Attention

Kocham Mojego ponad wszystko. Zawsze to powtarzam - w dzień w pełnej świadomości tego, co wygaduję i w nocy, gdy przez sen deklamuję do Jego ucha "kocham" bezwiednie i z pamięci - jak niegdyś tabliczkę mnożenia. Kiedy człowiek dorosły kocha jak szczeniak to chce być z drugim człowiekiem sparowany czyli połączony bez przerwy. Dzięki Bohu, człowiek dojrzały wie też (choć, gdy zakochany jest, nie chce do siebie dopuścić tej myśli), że nawet najsmaczniejszym tortem spożywanym w ilościach nieprzyzwoitych można... się porzygać. Dlatego warto - czasem wbrew pragnieniom - dać sobie i temu drugiemu druhowi w szczęściu chwilę oddechu, na pobycie - jak to Mój mówi - "w człowieku". I zająć się sobą, a raczej Innymi Najbliższymi, bo zazwyczaj człowiek ma w wieku dojrzałym jakieś dzieci, które - bywa - idą w zakochaniu trochę na boczny tor. Dziś właśnie jest taki dzień, kiedy jestem tylko ja i moje Dziecko. Pytam się więc Syna Mojego, czy myśli, że fajnie jest, gdy "Nasz Pan Domu" jest "na wyjeździe". Syn Mój rzecze mi na to, że fajnie, bo... "można trochę nasyfić", co w Jego młodzieżowej interpretacji znaczy tyle, co nie przejmować się bałaganem. Zabawne jest to, że wypowiada te słowa w chwili, gdy obydwoje integrujemy się w łazience, a owa integracja polega na tym, że on szoruje toaletę, a ja kafelki pod prysznicem i jest naprawdę fajnie. Może się wydać zaskakujące, że wspólne wdychanie detergentów i czyszczenie porcelany łazienkowej cieszy nastolatka i jego matkę. Ale cieszy, bo "podaj ścierkę" czy "no trudno, bądź mężczyzną i włóż tam rękę", kiedy coś wpada do "kibla", a następnie sfilmowanie tego wyczynu i sukcesu zarazem, polegającego na pokonaniu przez młodego oporu psychicznego przed włożeniem ręki do muszli, czyni realne cuda, bo słyszę potem, że jest "tak rodzinnie". W efekcie tych doświadczeń myślę sobie, że w czasach, kiedy galerie handlowe stały się świątyniami regularnie odwiedzanymi w weekendy przez całe rodziny, a robienie zakupów jest chlebem powszednim, kolejne torby pełne "wymarzonych" przedmiotów nie mają już takiej siły rażenia i nie podnoszą poziomu szczęśliwości - nawet u materialistycznie sfokusowanych nastolatków. "To mi jest w ogóle nie potrzebne, nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, ja chcę tylko pobyć z tatą"  - to dzisiaj można usłyszeć od prawie dorosłych dzieci. Dowodzi to jedynie, że młodzi ludzie mają już wszystkiego, co można kupić w sklepie po dziurki w nosie. Wszystkiego mają za dużo, z wyjątkiem uwagi i zainteresowania rodziców. To boli jeszcze mocniej, bo dzieci już same to dostrzegają i zaczynają o tym mówić lecz nierzadko ich głos to wołanie na puszczy. Często czują, że są na końcu łańcucha pokarmowego i cierpią, bo na lekcji biologii wytłumaczono im dokładnie, gdzie łańcuch pokarmowy się kończy. Ostatnio byłam na weselu. Pani Młoda, tak była zafrapowana wydarzeniem, że kompletnie zapomniała o swoich kilkunastoletnich dzieciach, które - widząc kompletny brak zainteresowania ze strony matki, przycupnęły sobie cicho na końcu długiego stołu. Było mi przykro i jest mi głupio za "Starych Niedojrzałych", którzy idiocieją przeżywając drugą młodość i "entą" miłość, tracąc tym samym cierpliwość i chęć "robienia czegoś" ze swoimi pociechami. Ludzie, nie kupujcie kolejnej pierdoły swojemu dziecku, nie sadzajcie przed komputerem, nie spuszczajcie swoich dzieci na drzewo, każąc im zająć się sobą. W zamian zróbcie coś razem - nie wiem - obierzcie ziemniaki, zagrajcie w coś, umyjcie wspólnie kibel, czy idźcie na rower. Nikt Wam nie każe od razu siedzieć ze swoim nastolatkiem z maseczką nawilżająca na twarzy - tak jak ja teraz siedzę z moim. Ale zróbcie coś razem. Coś niebanalnego, co dzisiaj mało kto robi. Nie martwcie się - nie będzie "siary", przeciwnie - możecie się zdziwić, kiedy okaże się, że jest naprawdę fajnie.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Gładkość i czułość


Ostatni raz byłam u kosmetyczki przed ślubem. Na szczęście nie przed pierwszym tylko tym ostatnim czyli drugim. Znaczy się jakiś rok temu. Postanowiłam pójść znowu, bo w sumie zaraz rocznica popełnienia przeze mnie i Mojego czynu tego, a i skóra moja jakaś taka wypłowiała, szara i zmęczona zaczęła być. Pani Viola nakazała zarezerwować przynajmniej dwie godziny czasu, co też uczyniłam i o 11.15 zameldowałam się w gabinecie. Początkowo irytowało mnie, że jakaś baba za przepierzeniem rzęzi nieprzyjemnym głosem, informując panią kosmetyczkę, że nie wyłączy telefonu, bo nie może. Widać baba to jakaś ważna szycha, ale z tembru głosu wnoszę, że raczej nie śpiewaczką jest, a raczej właścicielką nocnego sklepu monopolowego, ale kij tam - klient to klient przecież - monopolowa też może chcieć ładną buźkę mieć. Suma sumarum głośne babsko zniknęło, ja zaś swój telefon wyciszyłam, bo nikim ważnym się nie czuję, a klient jest ważny - owszem - ale wiedzieć musi, że czasem trzeba zaczekać, więc mój klient jak musi, to czeka. Pani Viola najpierw wzięła moją twarz w dłonie, co - nie powiem - było bardzo miłe. Następnie nałożyła na twarz moją oraz dekolt - kwas, który chwilami śmierdział nieciekawie, ale niemiłe wrażenia zaraz stłumiła, spowijając jestestwo moje obłokami ciepłej pary. Zamknęłam oczy i dopiero teraz poczułam jak jestem cholernie zmęczona. Jak mnie boli ciało i jak mnie boli moje czterdzieści ponad lat. Gdybym mogła, w pierwszej kolejności wymieniłabym sobie zwoje, bo najbardziej boli mnie chyba mózg, a konkretnie myślenie. Ostatniej niedzieli nie mogłam podnieść się z łóżka do piętnastej, bo tak wyczerpało mnie myślenie właśnie, dochodzenie, domniemywanie, przypuszczanie, rozkładanie na czynniki pierwsze i próby zrozumienia otaczającego mnie Świata. Bo Świat Mój jest skomplikowany i ma swoje zdanie i wytłumaczenie na każdy temat oraz rzadkie poczucie winy. Ale co tam, leżę pod tą parującą rurą, rozkoszuję się swoim totalnym wycieńczeniem, aż tu nagle czuję dotyk. Niezwykle delikatne dłonie ujmują moją rękę i polewają ją przyjemnie ciepłą wodą, sączącą się z małej, okrągłej gąbeczki. W pierwszej chwili czuję jak drętwieje mi kark i dłoń poddana tej niespodziewanej pieszczocie, ale nie mogę zobaczyć kto mi to robi, bo Pani Viola zakazała otwierać oczy, więc leżę zawinięta w biały ręcznik i się krępuję. Pięć minut później to samo dzieje się z moją drugą ręką. Potem dłonie wycierają mnie, a następnie czuję delikatne masowanie, jakby chodził po mnie mały kot, uciskając każdy centymetr mojej ręki. Jest mi dziwnie, dotyk - tak delikatny i dokładny - rozczula mnie, a raczej rozwala, bo jest na krawędzi czułości, której w tej chwili potrzebuję jak kania dżdżu, jak ryba wody czy jak koń owsa. Ledwo powstrzymuję pchające się na zewnątrz kulki wody, które utoczyły mi się - nie wiedzieć czemu - pod powiekami. Walczę i wyobrażam sobie proces parowania H2O pod skórą. Zamiast odpoczywać, zmagam się z niemocą, a może raczej nadwrażliwością na ciepło dawane przez drugiego człowieka. Ja wiem, że to za pieniądze, że to składnik zabiegu i tak dalej dupa, dupa, ale przecież Człowiek mógłby to robić mechanicznie, automatycznie i chłodno profesjonalnie. Ale nie... Pomyślałam sobie, że Matka własna nigdy nie dotknęła mnie w taki sposób, a znam nawet matkę z tej Mojej Matki pochodzącą, która twierdzi, że w pewnym wieku dzieci są za duże, by je przytulać - to znaczy za duże są gdzieś od szóstego roku życia. I te "za duże na przytulanie" Dzieci, kiedy widzą jak ja ściskam, cmokam i miętolę te swoje "Stare Konie Dorosłe", zwracają mi uwagę tymi słowy: "Ciociu, ale dlaczego ty ich przytulasz, przecież to nie wyyyypaaadaaaa". Na pytanie "Dlaczego?", odpowiadają: "Bo są już przecież za dużeeee". Poszłam dziś i raz od wielkiego dzwonu wygładzić sobie cerę, a wyszłam z gładszą duszą i spokojniejszą głową. Zapłaciłam dwieście i pięćdziesiąt złotych. Może dużo. Ale było warto i jak trzeba będzie - zapłacę znowu.  Za wygładzenie twarzy, duszy i... języka.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Fotoszop


Mój opowiada mi ostatnio, że zanim poznał najwspanialszą kobietę na świecie czyli mnie, umawiał się czasem z tamtą czy owamtą. Bez zapytania Go o zgodę zdradzę, że poznaliśmy się "w necie", co dowodzi jedynie, że można w takim miejscu utoczyć coś zgrabnego, czyli np. zgrabny, fajny związek. Ale zanim to nastąpiło, Mój spotkał się kilka razy "z neta". Opowiada mi któregoś razu i podczas wycieczki rowerowej o takim jednym razie, a mianowicie, że przyjechał pewnego popołudnia po pannę, która "w necie" fajna się była wydawała - nie tylko z gadki szmatki, ale - co również odrobinę ważne jest - z wyglądu interesująca była. Mój jest z natury taktowny i kulturalny w zderzeniu z otoczeniem, jednak przyznał się, że gdy po internetową zdobycz zajechał, struchlał kompletnie i z przerażeniem oraz piskiem opon uciekł, bowiem panna zupełnie do tej siebie ze zdjęcia niepodobna była, a właściwie niepodobna była do niczego. W pierwszej chwili oburzyłam się na nikczemny występek Mojego, ale po namyśle złagodziłam srogą ocenę, bo refleksja mnie naszła bolesna. Otóż oglądam foty mych koleżanek i wiem, bo znam i widzę, że one też na zdjęciach umieszczanych w miejscach publicznych, niepodobne do siebie są. Moje Dziecko pokazało mi jak to się robi i trzy programy upiększające na telefonie mym zamontowało, jednak okiełznanie ich wymaga pewnego wysiłku intelektualnego, a ja nie mam aż tak wielkiej determinacji, by aż tak piękną być, dlatego obsługiwać ich nie umiem. Początkowo jednak pewne próby podjęłam, chcąc mnie ładniejszą uczynić na wspólnym zdjęciu z Mężem i o mały włos do towarzyskiej tragedii nie doszło, bo "na fejsie" Mój zaistniałby jako replika Conchity Wurst  - z doczepionymi, mięsistymi rzęskami i uróżowionymi płatkami ust. Widać, program zgłupiał i zamiast mnie, do upiększenia wybrał sobie Mego Wybranego. W sumie może i słusznie, bo nawet bez fotoszopa ja chyba i siłą rzeczy trochę ładniejsza od Niego jestem, więc być może jest w tym wyborze jakaś słuszność. Patrzę na buzie czterdziestolatek, pokolorowanych i spudrowanych niemiłosiernie, a przez to gładkich jak niemowlaki i własnym oczom nie wierzę. Pytam się, Kobiety po co sobie to robicie? Żeby absztyfikant po zderzeniu z rzeczywistością odwrócił się na pięcie i uciekł? Czy może, żeby innym babom oko zbielało z zazdrości? Zasmucę Was - inne baby też już mają ten lub tamten program do rozmydlania zmarszczek i prostowania linii żuchwy. Zresztą, zawieszanie swojego odrealnionego ryja na portalach społecznościowych - w dziesięciu niemalże identycznych ujęciach - to już nie tyle standard, co plaga. Narcyzm toczy nie tylko kobiety, nie tylko dziewczyny, ale coraz młodsze zastępy chłopców. Ale zanim o chłopcach - widziałam ostatnio panią po sześćdziesiątce, przerobioną na dziką panterę we włosach Małgorzaty Ostrowskiej z lat młodości... Nie dalej zaś jak dwie doby temu pewien jedenastolatek, który (nie mogę niestety powiedzieć "o dziwo") nie rozumie zupełnie nietrudnej fabuły filmu z kategorii komedia, nie potrafi również złożyć zrozumiałego dla innych zdania, a książki go zupełnie nie interesują, lubi natomiast - jak twierdzi - nudzić się, pyta mnie jaki kolor - moim zdaniem - do niego najbardziej pasuje. Widząc jego wielominutowe umizgi przed lustrem i rozterki, czy aby jego pupa nie jest zbyt płaska i cierpienie, że jego włosy zmieniają kolor, a przecież kiedyś miał inne - jestem odrobinę poirytowana, dlatego pytam z  nieodczytywalnym dla niego przekąsem: "Kolor czego?", a on mi na to rzecze: "No, kolor pokoju". Poważne panie prezeski, urzędniczki, właścicielki, matki dzieciom, żony, sklepikarki i lekarki napieprzają sobie słitfoty z łóżka, z wanny, w bieliźnie, bez bielizny, robią dziubki, trzaskają lubieżne miny, rozchylają usta, mrużą oczy i... dobrze, tylko dlaczego od razu niosą TO na fejsa? Pytam  mojej Córki - nie wychodząc z szoku po zapoznaniu się z bieżącym portfolio FB: "Dziecko, co byś zrobiła, gdybyś zobaczyła na moim profilu zdjęcie swojej matki w betach, bez górnej części piżamy?" W odpowiedzi słyszę: "Zablokowałabym cię, albo wywaliła ze znajomych, żeby moi znajomi tego nie musieli oglądać".