poniedziałek, 27 października 2014

Miłośnie i muzycznie

Tak sobie śmigam po swoim blogu, bo widzę, że Ktoś ostro po tematach śmigał i - idąc Ktosia tropem - czytam co On czytał. Dzięki temu trafiłam na posta "Przerwa" z cudownym Slow Train Soul dołączonym " w gratisie" do krótkiego tekstu. Dziś tekst równie nieabsorbujący, ale - dla odmiany i jako załącznik - coś dynamiczniejszego, lecz wciąż w temacie ogólnie pospolitym i równolegle stanowiącym dobro luksusowe. O pragnieniu miłości znowu będzie, bo któż jej nie pragnie? Życzę Wam Drodzy Czytający moje tutaj opowiastki, byście kochali tylko tych, którzy kochać Was będą chcieli i umieli. Porzućcie chęci prostowania krzywych i rozkochiwania w sobie Was niekochających. Szkoda czasu. Wasza Druga Połówka Pomarańczy gdzieś na Was czeka. Rozejrzyjcie się dobrze, bo może jest całkiem blisko. Może nawet pijecie z nią czasem herbatę.

http://www.youtube.com/watch?v=mt-tAglsgw8

piątek, 17 października 2014

Prezerwatywy, piwo i tik -taki


Chłopaki w przedziale wiekowym od 8 do 14 lat zakład meczowy sobie zrobili. Rzecz polegała na tym, że jak ci albo tamci mecz przegrają, albo wygrają, to "ofiara" - czyli ten, co za przegraną drużyną optował - prezerwatyw paczkę w Tesco kupić musi, na wstyd osobisty i chichoty cudze nie bacząc. W tym celu "ściepę" zrobili, to znaczy od matek pieniądze na lizaki i colę wyjęczeli. Następnego poranka do marketu we trzech się wybrali i udając, że ofiary zakładu nie znają, w zeszytach tuż obok kasy grzebiąc, zza winkla obserwowali jak kolega się poci podczas niefartownych zakupów. Młody Twardziel wybrał sobie złote Bentley'e wśród balonów dla dorosłych i, aby niesmak złagodzić, dorzucił do tego paczkę tik - tak'ów. Pani na kasie co prawda oniemiała, ale wyjścia nie miała i zamówienie Małolata zrealizowała, szemrząc chwilę potem z następną klientką, że młodzież taka dzisiaj i, że gałki jej mało nie wypadły i, że może to na WDŻ, albo jaki inny przedmiot szkolny "poczebne". Moja córka lat osiemnaście z okładem poszła dziś piwo mi kupić, legitymację szkolną, potwierdzającą Jej wiek w dłoni dzierżąc. Kasjerka długo liczyła różnicę pomiędzy sierpniem 1996, a październikiem 2014 i w końcu piwo sprzedała. Podobno konserwatywni jesteśmy, zaściankowi wręcz w obyczajności naszej katolickiej, a tu masz pan - w Polandzie pić wolno od osiemnastego roku życia, a seks uprawiać od kiedy się chce - i to bezpieczny.

czwartek, 9 października 2014

Do krwi ostatniej

Pieprzony komar!!! Zaplanowałam sobie na jutro ładnie wyglądać...a właściwie to już na dzisiaj, wszak druga godzina dnia następnego dochodzi. W tym celu położenie się wcześniejsze jako procedurę nadzwyczajną zastosowałam, a to po to, by oczy żywe na spotkaniu mieć, skórę odprężoną, a buzię promienistą i wypoczętą. Zaległam więc w łóżku już o 23.30, sprzęty pożerające cenne minuty wyłączyłam i z całą mocą i skupieniem na jakie mnie stać próbowałam zasnąć. W końcu cierpliwość moja została nagrodzona i poczęłam błogostan z tytułu nieważkości umysłowej odczuwać, aż tu nagle czuję szalone swędzenie małego palca u stopy. Pocieram raz i drugi o prześcieradło zdenerwowaną nogą, próbując jednocześnie z przyjemnego półsnu się nie wydobyć. Pocieranie przynosi odwrotny do zamierzonego skutek - paluszek pali i pulsuje jakby szykował się do wybuchu, a do tego dochodzi jeszcze irytujący dźwięk komarowego bzykania, gdzieś w bliskiej okolicy mojej twarzy. Wymierzam sobie więc konkretny strzał "z liścia" w prawy policzek lecz czuję, że nie komar padł ofiarą rękoczynu tylko moje oko, w które wpakowałam sobie przy okazji palec ze świeżo zatemperowanym paznokciem, co to go dzisiaj Stefania profesjonalnie opiłowała wraz z jego pozostałymi, dziewięcioma braćmi. Szlag mnie trafia, podrywam się jak oparzona, zapalam światło i z włosami dalekimi w swej formie od choćby powierzchownego ogarnięcia oraz kapciem w ręku i w rozchełstanym szlafroku, rozpoczynam gorączkowe skanowanie wszystkich ścian, narożników, mebli oraz sufitu. Nie wiem gdzie cholerna płytka antykomarowa w tym domu jest, bo przecież lato bezkomarowe było, więc może trucizny na to latające bydło na moich 75 metrach nie ma. Pozostaje więc polowanie i - co przyznaję sprawi mi ogromną przyjemność - niehumanitarne zabijanie - nawet kosztem brunatnych, krwawych śladów na ścianach, będących świadectwem heroicznej, nocnej walki z destruktorem. Jak nie pośpię dzisiaj to chociaż nadmiaru energii się pozbędę. Do krwi ostatniej kropli z żył...snu spokojnego będę bronić.

niedziela, 28 września 2014

Singiel w kinie


Poszłam wczoraj do kina. Sama. Seans na godzinę dwudziestą, film z kategorii "trudniejsze", więc przyjęłam, że i towarzystwo pewnikiem bardziej wyrafinowane. Wybrałam sobie fotel z numerem siedem w dwunastym rzędzie, by siedzieć najwyżej i widzieć najlepiej. Dziwnie tak mi jakoś się szło do tego kina bez filaru obok... ani pod rączkę nie ma kogo złapać, ani za rączkę, ani do kogo gęby otworzyć, ani komu powiedzieć: "tak proszę popcorn, nie coli nie chcę, dziękuję", ale - jako żem socjolog - sprawdzić postanowiłam jak to jest, tak samej do kina przy sobocie, na dwudziestą iść i wśród ludzi sparowanych siedzieć. Fotelik z numerem siedem mieścił się naturalnie pomiędzy fotelikiem numer osiem i kanapą  o numerze sześć. Na kanapie miętoliła się jakaś dojrzała para, a po drugiej stronie młody facet pachniał niemożebnie i ściskał kolanko swojej kompanki kinomanki. Ja też pachniałam pięknie, ale mnie za kolanko nikt nie ściskał, a o miętoleniu się to mogłam sobie jedynie pomarzyć. Pośród obrazów na ekranie i cichych westchnień po mojej prawicy i lewicy, uświadomiłam sobie, że - choć to mój debiut singlowy kinowy i brak ściskania i wzdychania wydaje się być w tych okolicznościach oczywisty - to nawet, gdy z kolegą jakimś do kina szłam, to nigdy się nie obściskiwałam i nie wzdychałam, a - gdy straszno na ekranie było - oczy sobie własnym rękawem zakrywałam, a nie mankietem kolegi. Pół seansu rozproszoną uwagę miałam pomiędzy akcję na ekranie, na fotelu numer osiem  i kanapie numer sześć. Gdzieś w duchu pewnie żal mi ściskał to i owo, ale myślałam sobie wtedy, że każdy ma swoje dobre chwile. Ja też miałam kiedyś swoje i pewnie jeszcze kilka naprawdę uroczych przede mną. Jedno wiem na pewno - następnym razem na film idę z Kolegą ;-P

niedziela, 21 września 2014

Rzecz o podarku od Kolegi, Kościele, niedzieli i znakach drogowych


Niedziela dzisiaj, budzik na 9.46 ustawiłam, bo spotkanie o poziomie istotności wysokim koło południa miałam. Obok Domu Bożego przyszło mi na świetle czerwonym stanąć, więc dudniącą muzykę w aucie karnie ściszyłam i stoję. Mur na metr jakiś i trzydzieści centymetrów gmach ceglany okala, słońce świeci, a ja sobie patrzę. Nagle zza muru wyrastają głowy niczym słupki teleskopowe wjazd na Rynek nasz wrocławski blokujące. Głów w różnym wieku jest ze trzydzieści i wszystkie zajęte czymś są; a to gadają między sobą, a to liście z krzaka skubią, a to znowu w nosie dłubią ze znudzenia, a to na samochody się gapią i robią co tam jeszcze do głowy im przyjdzie, wszak jakoś murowane czterdzieści pięć minut wypełnić trzeba. Zapala się "żółte' i głowy podkościelne znowu nikną za murem - pewnie wszystkie na jedno kolano padły - zgodnie z mszalną procedurą. Ruszam i podaję sobie do uszu muzykę na ful. Jak to dobrze - myślę w duchu, że ja już uczęszczać na takie niedzielne "eventy" nie muszę. Już jako dziecko podczas mszalnych ablucji gwałtowne spadki ciśnienia odczuwałam i o omdlenie od smrodu wilgoci i kadzideł się ocierałam. O czternastej jestem znowu w domu i z ulgą stwierdzam, że moje łóżko nadal jest rozkosznie rozkopane i gotowe na przyjecie mojego zamęczonego całym tygodniem ciała. Zrzucam dżinsy i bluzkę, wdziewam szlafroczek i daję nura pod kołdrę. Kolega Mój Drogi dał mi wczoraj w podarku książkę, zapowiedział też, że ciekawa i, że przeczytać powinnam. Biorę więc do ręki lekturę i przypominam sobie, że jeszcze tylko muszę to i tamto, ale - szczęśliwie - z pozycji pół-horyzontalnej spokojnie zrobić to mogę.  Otwieram więc laptopa (dobrze, że pracę "umysłową" mam, bo kroplówki ze swojego wyrka pacjentowi w szpitalu przecież bym nie podłączyła) i generuję kilka ważnych notatek i maili, które w skali świata nie mają żadnego znaczenia. Nim się obejrzałam już piętnasta trzydzieści mnie dopadła, a ja wciąż w tym cholernym laptopie udupiona jestem. Drugie podejście do książki więc robię, zdecydowanym ruchem dziada elektronicznego zamykając. Usiłuję zebrać komórki mózgowe do kupy i przejść w tryb "czytanie". Mijają trzy minuty, przekładam kartkę na stronę numer dwa, po czym stwierdzam, że muszę się cofnąć do strony pierwszej, bo nie pamiętam co przeczytałam. Czuję się jak wtedy, gdy debil policjant pyta mnie trzysta metrów za znakiem jaki to był znak ten tamten co go minęłam trzysta metrów temu. Kto normalny pamięta jaki znak minął, gdy znaków jest na drodze multum i nawet nie wiadomo, o który chodzi? NIKT! A kto normalny pamięta co przeczytał minutę temu? KAŻDY! Jestem więc i normalna i nienormalna w jednym. Równowaga znaczy się jest zachowana, zatem i dobry nastrój niedzielny uratowany!

poniedziałek, 15 września 2014

Wolna wola


Chciałabym być bezwarunkowo wierząca. Chciałabym umieć poddać się sile argumentu ostatecznego, gdy argumenty logiczne zawodzą i wytoczony zostaje ten bezdyskusyjny: "Wierzysz, albo nie wierzysz". Niestety, mój mózg wywiera na mnie zbyt dużą presję - potrzebę rozumienia. Szukałam duchownego kiedyś, co by się nie bał w dyskurs ze mną wejść i spróbował ujarzmić moją wnikliwość argumentem... logicznym. Oburzą się zapewne "Bezwarunkowo Wierzący" na moje poszukiwanie logiki w... wierze, ale ja nie poddaję się postulatom wiary - choćby temu, że  "Bóg dał człowiekowi wolną wolę". Oglądałam "Katyń" przed chwilą i krew mi prawie poszła nosem ze wzburzenia na myśl o wolnej woli ludzkiej, bo ostatnio zbyt wiele dowodów na "wolną" wolę człowieka widziałam. Łapię więc - po projekcji filmu w moim telewizorze - ostatniego, nieśpiącego jeszcze domownika, i pozbawiając Go wyboru (używając argumentu mojej wolnej woli), monolog uskuteczniam, dialog usiłujący udawać. "Słuchaj no, popatrz jak Im te sznurki na szyi zadzierzgiwali i ręce pętali, z samochodów wywlekali przerażonych i kulę w tył głowy pakowali, a potem jak odpady do dołów wrzucali i zasypywali. Gdzie Bóg był, Ty mi powiedz wtedy, no gdzie??" Interlokutor nic nie odpowiada, bo za bardzo powiedzieć nie ma co, a wie, że jak powie coś infantylnie prostego, to nie zdzierżę i nie skończę tokować do rana. "Czyli Bóg dał wolną wolę oprawcom, a ofiarom nie dał, czy tak? A może Ofiary same sobie wybrały śmierć przez ukatrupienie, a nie ze starości na przykład? A skoro Bóg za oprawcami był, bo ich właśnie mianował "Posiadaczami Wolnej Woli"  to kim jest Bóg?" - nakręcałam się coraz bardziej. Na "fejsie" Kobiecina błaga ostatnio, by - kto może - kartkę do Jej Synka chorego na raka wysłał, bo małemu zostało kilka miesięcy życia, a bardzo się cieszy, gdy liściki dostaje i czuje się przez to lepiej. Chłopak ledwie cztery wiosny odhaczył w swoim kalendarzyku, a już zabierać się z tego padołu "z własnej, wolnej woli" musi, wcześniej wymęczywszy swoje małe ciałko długą i wyczerpującą chorobą oraz uciążliwymi ablucjami medycznymi, mającymi na celu przedłużyć mu żywot. Nie chcę mnożyć więcej przykładów, w rzewne tony uderzać i retoryczne pytania zadawać. Nie chcę "drapać" dalej - jak to mój Kolega zwykł mawiać, bo chyba mnie szlag trafi (wberw mojej wolnej woli), gdy w komentarzu jakimś niefrasobliwym przeczytam: "Niezbadane są wyroki boskie", lub i nie daj Boże: "BÓG TAK CHCIAŁ".

niedziela, 14 września 2014

Blisko, nie za blisko

Zanurzasz mnie w sobie
jak łyżeczkę w szklance
albo co gorsza w małej filiżance
Raz czuję przestrzeń
by w Tobie zaginąć
raz znów ciasno tak w piersiach
że można odpłynąć
Oddech mi zabierasz
to znów dech oddajesz
Raz blisko mnie jesteś
to znów z dala stajesz
Miejsca na gram ciepła
nawet nie zostawiasz
Radość raz mi wielką
a raz ból mi sprawiasz
Raz wkładasz mnie w siebie
to znów mnie wyciągasz
i tak wciąż
i tak w kółko
w gry mnie swoje wciągasz
Bliżej raz
to znów dalej
Raz cieplej
raz chłodniej
przecież mi nie chodzi tylko o:
"ściągnij spodnie skarbie, załóż  skarbie spodnie"