niedziela, 20 kwietnia 2014

Od rana mam dobry humor :-)

Fajny Człowiek zaprosił nas dzisiaj na świąteczne śniadanie. Żadna to "biologiczna rodzina" lecz bliskość prawdziwa i ogromna. Nakazano mi zabrać Dzieciaki oraz moją Przyjaciółę Koleżankę Ankę, bez której prawie nigdzie się nie ruszam. Okazuje się, że familijnie może być również nie tylko przy "rodzinnym" stole. To była chwila, której sama sobie pozazdrościłam, dlatego życzę wszystkim moim niezawodnym "Czytaczom" dużo radości ze wspólnego spędzania czasu, spokoju ducha, pogodnych myśli, uśmiechniętych buzi i tylko nietoksycznych ludzi wokół. Dziękuję Wam za te 19 400 odsłon !

wtorek, 15 kwietnia 2014

"Defetyzator"

Jakiś defetysta od czasu do czasu zadaje ból swojemu jestestwu, wchodzi do mojego "Laboratorium", czyta to, co mam do powiedzenia  i - z zapewne nieopisaną lubością - ulewa odrobinę swojej zatrutej żółci komentując i szydząc. Dotychczas publikowałam Jego smętne wynurzenia, ale stwierdziłam, że dosyć już tej demokracji, wszak to mój blog, a Kolega Truteń  - jeśli ma życzenie - niech sobie swojego bloga zamontuje i tam żale wylewa. Dla Kolegi Trutnia informację mam z kategorii "medycyna": Osoby zawistne, trawione zazdrością, podłością, niechęcią do innych stworzeń oraz te z nadmiernie wybujałą ambicją, zapadają na raka częściej niż "normalni" ludzie tzn. wolni od takich brzydkich cech. Tak więc Drogi Kolego - nie truj swojego i innych organizmów, bo postępując w taki sposób, jedyne co możesz zyskać, to przyjaciela w postaci złośliwego nowotworu. By the way i poza wyjątkami - każdy ma takie towarzystwo na jakie zasługuje. 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Przesilenie

dziś znów zabłądziłam
w pogodzie pięknej
i w pełnym słońcu
na ulicy pewnej 
posmutniałym końcu
zabłądziłam w dzieciństwa mojego strony
tam gdzie tory kolejowe
gdzie poligonu zagony
zgasiłam silnik swego samochodu
i drzwi rozwarte zostawiwszy
pognałam do przodu
przed siebie do torów
na których jako dziecko małe
nieszczęśliwa siedziałam
gdy decyzje ważne
podejmowałam
być czy nie być
dobrym człowiekiem
dziś stałam tam
i patrzyłam nie widząc 
spoglądałam niby przed siebie
a przecież w tył
tam gdzie trawy były
w których z chłopakiem
lat temu dwadzieścia 
się kryłam
dziś bezkres lasu 
wysokiego zobaczyłam
serce mi ścierpło
ścisnęła duchota
na życie znowu
przeszła mi ochota
oczy mgła okryła
moja czasoprzestrzeń
w moment się rozmyła
gdzieś lat dwadzieścia 
życia zagubiłam
i te smukłe drzewa...
tam gdzie trawa była
i nagle w ludziach starych 
tęsknotę zobaczyłam
emocje poczułam
rys tego co minęło
gdzieś mi się dwadzieścia lat
zapodziało
gdzieś zaginęło

niedziela, 30 marca 2014

I can fly

Pięęękna pogoda, słońce smaga spragnioną witaminy D skórę. Rozciągam ciało na ławce w parku i patrzę w błękit nieba."Poleciałabym gdzieś" - myślę i wiem, że pragnienie wkrótce się spełni, bo zawsze, gdy patrzę w niebo i tęsknię za lataniem - lecę. Na ławeczce obok siedzi sobie Babciusia i powoli zajada loda. Spoglądam na na Nią kątem oka i myślę, że każdy Jej ruch jest taki powolny, nieśpieszny - wręcz flegmatyczny. "Zjadłabym ze dwadzieścia lodów w tym czasie, gdy Ona męczy tego jednego" - myślę w duchu i zastanawiam się dlaczego starsi ludzie nigdzie się nie śpieszą i dlaczego ja - nawet gdy leżę - gdzieś wewnątrz cała gnam i pędzę. Zazdroszczę Babciusi tego spokoju i współczuję bezlitosnego upływu czasu, ale patrząc na Jej twarz nie widzę, by żałowała, że jest Babciusią. Kilka minut rozważań "całkiem na serio" i czuję, że zapędzam się w filozoficzny, ślepy zaułek, rozkminiając (jak to mój syn powiada) czy Ona czerpie swoimi kubkami smakowymi taką samą przyjemność z pochłaniania zimnej masy jak ja, czy może czuje jakoś inaczej. Szybko dochodzę do wniosku, że myślenie w pełnym słońcu mi nie służy, więc zrywam się z wyjątkowo miękkiej twardości ławkowych desek i gnam przed siebie. W końcu mam plan, a w planie latanie.
Nie wiem jeszcze kiedy, z kim i dokąd, ale wiem, że na pewno!

piątek, 7 marca 2014

Empatia czyli home or house?

Dwunasta pięćdziesiąt jeden, a ja wciąż jeszcze w łóżku. Kawa, telefony, pilot, laptop i ja. Potrzebowałam tego jak kania dżdżu.
Z tyłu głowy kołacze wyrzut sumienia, z powodu nicnierobienia, ale na szczęście bardzo malutki, bo nie oszczędzałam się ostatnio, tak więc myśl, że zasłużyłam na słodkie lenistwo jest dominująca. Oglądam "Drzyzgę" i wspomnienia wracają, bo program o nastoletnich dziewczynach z rakiem traktuje i o przykrościach jakich ze strony otoczenia doświadczają. Temat "idealny" na dzień relaksacyjny, ale co zrobić - zaczęłam oglądać to już dojadę do końca. Jako dziewczyna nastoletnia byłam prześladowana przez rówieśników za to, że noszę okulary i mam brzydkie ubrania. Wtedy było mi przykro, ale w swojej niewinności i naiwności nie myślałam o nich nic złego, dopatrując się winy w sobie. Gdybym miała wtedy ówczesny rozum i dzisiejszy zasób słów w głowie, myślałabym o dręczycielach nie inaczej jak: "małe skurwiele".
Dziś mam dzisiejszy rozum i znam jeszcze kilka innych słów - między innymi słowo 'empatia". Dziewczyna w telewizorze ma lat czternaście i opowiada, że nowotwór pozbawił ją pęcherza i jeszcze kilku innych, ważnych narządów ciała przez co musi używać pampersów, dzięki czemu zyskała przezwisko "pampersiara". Gdy tego słucham, robi mi się niedobrze, rodzi się we mnie bunt i agresja. Wytargałabym najchętniej takiego jednego wrednego gnoja z drugim za uszy. Po chwili jednak myślę sobie, że to nie wina tych "wrednych dzieci", że zachowują się w taki sposób.
Brak wrażliwości wynosi się z...domu. Brak dialogu rodziców z dziećmi, brak przykładu, brak wyobraźni, brak chęci, by pokazywać młodym ludziom świat - nie tylko od strony hedonistycznych przyjemności - powoduje, że znieczulica się szerzy i szans nie ma, by wyginęła raz na zawsze. Dziecko nie otrzymując od rodziców przykładu lub otrzymując zły, nie ma właściwej matrycy, a jedynym punktem odniesienia jest to, co wpada mu do głowy z otoczenia. Z otoczenia zaś wpada wszystko, w znakomitej większości to co łatwe, brudne i niewymagające wysiłku zrozumienia uczuć drugiego człowieka. Otoczenie rówieśnicze, to nie tylko koleżeństwo, to również kumulacja błędów wychowawczych popełnianych przez rodziców dzieci wchodzących we wzajemne relacje.
Dzieciak pozbawiony silnego szkieletu, zbudowanego z wpojonych w domu zasad i norm, "nieuwrażliwiony" w odpowiedni sposób, będzie chłonął z zewnątrz wszystko co dobre i co złe. Jeśli jako kilkulatek wyrywa motylom skrzydełka i nadmuchuje żaby przez rurkę, a rodzic nie reaguje, w szkole to samo dziecko będzie dręczyć słabszego kolegę. Jeśli dziecko mówi do matki, że jest głupia i okłada ją piąstkami, a ta zamiast stanowczo reagować śmieje się lub rozkleja jak mameja i płacze - wzbudza w dziecku poczucie panowania nad sytuacją i pogardy dla "słabej jednostki". Dzieci wyśmiewające się z osób innych od siebie, są najczęściej karcone i otrzymują - co najwyżej - bezmyślne strofowanie w stylu: "Nie śmiej się z Ziutka, bo tak nie wolno.", zamiast usłyszeć ARGUMENTY, np. że Ziutek bardzo cierpi przez to, co mu się przytrafiło i, że będzie mu łatwiej radzić sobie z sytuacją w jakiej znalazł się nie ze swojej winy, jeśli będzie miał w tobie prawdziwego przyjaciela i będzie mógł na ciebie liczyć, bo przecież jesteś SYNU od niego silniejszy, zdrowszy i możesz to wykorzystać robiąc coś naprawdę fajnego.
Chwasty rosną same, dzieci zaś należy "hodować" czyli wychowywać. Zarówno pierwsze jaki i drugie określenie jest właściwe, bo oznacza czynności wymagające wysiłku i zaangażowania. Patrząc na niektórych "rodziców" - matki skupione na picowaniu domu, by błyszczał jeszcze bardziej, ojców uciekających z domu w pracę, sport, spotkania towarzyskie i w inne "kryjówki", odnoszę wrażenie, że zapomnieli o podstawowej funkcji rodziny czyli komunikacji. Dom jest po to, by być w nim RAZEM. Tymczasem wiele domów to - jak to pięknie język angielski rozróżnia - "house", a nie "home" nad czym boleję, gdy doświadczam tego, co dziś podczas oglądania "Rozmowy w toku". A jaki jest Twój dom Drogi Gościu mojego bloga?

poniedziałek, 3 marca 2014

"Dobry sposób na zerwanie"

Dzień mam jeden z trudniejszych. Miejsca sobie znaleźć nie mogę, ale udaję, że daję radę. Synek mój czyta mi z netu kawały różne. W pewnym momencie mówię: 
- Synek, nie czytaj mi już, bo moja głowa już nie przyswaja żadnych treści. 
- Dobra mamo, jeszcze tylko ostatni. - upiera się Młody. 
- Dawaj więc. - Mówię i zbieram rozpieprzone na kawałki myśli, bo jak się śmiać to trzeba przecież wiedzieć z czego, a poza tym śmiech to zdrowie. Syn tokuje więc wesoło: "Dzisiaj po powrocie do domu znalazłam piękny, wielki bukiet róż z dołączonym liścikiem: "Potrzebuję przerwy, wrócimy do siebie jak róże zwiędną. Ps: Jak zapewne zauważyłaś, kwiaty są sztuczne". Jakoś mnie to dzisiaj nie śmieszy.