Pięęękna pogoda, słońce smaga spragnioną witaminy D skórę. Rozciągam ciało na ławce w parku i patrzę w błękit nieba."Poleciałabym gdzieś" - myślę i wiem, że pragnienie wkrótce się spełni, bo zawsze, gdy patrzę w niebo i tęsknię za lataniem - lecę. Na ławeczce obok siedzi sobie Babciusia i powoli zajada loda. Spoglądam na na Nią kątem oka i myślę, że każdy Jej ruch jest taki powolny, nieśpieszny - wręcz flegmatyczny. "Zjadłabym ze dwadzieścia lodów w tym czasie, gdy Ona męczy tego jednego" - myślę w duchu i zastanawiam się dlaczego starsi ludzie nigdzie się nie śpieszą i dlaczego ja - nawet gdy leżę - gdzieś wewnątrz cała gnam i pędzę. Zazdroszczę Babciusi tego spokoju i współczuję bezlitosnego upływu czasu, ale patrząc na Jej twarz nie widzę, by żałowała, że jest Babciusią. Kilka minut rozważań "całkiem na serio" i czuję, że zapędzam się w filozoficzny, ślepy zaułek, rozkminiając (jak to mój syn powiada) czy Ona czerpie swoimi kubkami smakowymi taką samą przyjemność z pochłaniania zimnej masy jak ja, czy może czuje jakoś inaczej. Szybko dochodzę do wniosku, że myślenie w pełnym słońcu mi nie służy, więc zrywam się z wyjątkowo miękkiej twardości ławkowych desek i gnam przed siebie. W końcu mam plan, a w planie latanie.
Nie wiem jeszcze kiedy, z kim i dokąd, ale wiem, że na pewno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz